Prof. Robert TRABA: W poszukiwaniu „przenośnej ojczyzny”. Polacy w wielokulturowym Berlinie

W poszukiwaniu „przenośnej ojczyzny”. Polacy w wielokulturowym Berlinie

Photo of Prof. Robert TRABA

Prof. Robert TRABA

Historyk, profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN. W latach 1995-2003 pracownik naukowy w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie. Od 2006 r. do 2018 r. dyrektor Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie.

Najbardziej spektakularnym przeniesieniem konfliktów narodowych na grunt berliński był wielki proces sądowy z roku 1864 oraz walka o zachowanie języka polskiego w Kościele – pisze prof. Robert TRABA

Nie wiem, kto i kiedy wymyślił określenie, że Berlin jest „miastem granicznym“. Jednak szukając sposobu opisania fenomenu wielokulturowości Berlina, a szczególnie obecności w nim społeczności polskiej, trudno o lepszy klucz do analizy. Granica może się stać kordonem z zasiekami z drutu kolczastego, może stać się metaforycznym albo – co w przypadku Berlina nabiera szczególnego wyrazu – rzeczywistym murem, oddzielającym pozornie obce światy.

Niezależnie, czy granica łączy, czy dzieli, konsekwencją jej istnienia jest sąsiedzkość.

W Berlinie sąsiedzkość ma dwa oblicza: zewnętrzne i wewnętrzne. Nawet jeżeli w długim wieku XIX nie było państwa polskiego, to istniała zewnętrzna bliskość polskiego (słowiańskiego) sąsiedztwa oraz kształtującego się nowoczesnego narodu polskiego, którego tradycja sięgała średniowiecznej państwowości, granicznych doświadczeń z Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego i stosunków Rzeczpospolitej z państwem pruskim. 

Gdy w połowie XIX wieku Berlin zaczął się zamieniać w wielki ośrodek przemysłowy, naturalnym zapleczem wielkomiejskiego proletariatu stali się głównie mieszkańcy sąsiedniej Brandenburgii oraz wschodnich prowincji państwa pruskiego, zamieszkałych w dużej mierze przez ludność polsko-, bądź słowiańskojęzyczną. Sąsiedzkość zewnętrzna przeniosła się na ulice Berlina, stając się wewnętrznym, charakterystycznym symbolem przekształcającego się w metropolię miasta. Na jednym osiedlu, a bywało, że w jednym domu czy nawet mieszkaniu, żyli nowi berlińczycy z różnych rolniczych obszarów Niemiec: zarówno ci, mówiący po niemiecku, jak i ci, mówiący po polsku. 

Zanim jednak rozpoczęła się fala masowych migracji, zanim Austria, Prusy i Rosja dokonały rozbiorów Rzeczpospolitej (1772, 1793, 1795), obywatele polskich miast i polska szlachta sporadycznie odwiedzali Berlin… najczęściej w drodze do Paryża. Ten trend wśród polskiej arystokracji do „rodzinnej Europy“ ponad Niemcami opisywał z charakterystycznym dla siebie przymrużeniem oka Heinrich Heine: Polska leży między Rosją a Francją. Niemiec, położonych przed Francją, Polacy nie brali pod uwagę, ponieważ znaczna część Polaków niesłusznie uważała Niemcy za rozległe bagnisko, które należy szybko przeskoczyć, by dostać się do błogosławionej krainy, gdzie fabrykuje się najwytworniejsze maniery i pomady. Skutkiem tego Polska narażona była na różnorakie wpływy. Od wschodu, z przyczyny zetknięcia z wrogą Rosją, wciskało się barbarzyństwo. Od zachodu zaś, dzięki przyjaźni z Francją – wyrafinowanie: stąd się bierze ta dziwaczna mieszanina kultury i barbarzyństwa w charakterze i życiu domowym Polaków

A jednak, szczególnie mieszczanie z należącego do Korony Polskiej, ale w większości niemieckojęzycznego Gdańska czy z Poznania nie tylko odwiedzali Berlin, lecz również w nim pozostawali.

Przyjezdnych musiało być niemało, skoro w roku 1797 rozpoczęto w Berlinie nauczanie języka polskiego.

Przykłady wielkopolskiej rodziny Lisieckich, polsko-hugenockiej (szwajcarskiej) rodziny Chodowieckich czy potomka – jak sam z dumą pisał – szlachty polskiej z okolic Gdańska, Johanna Ernsta Gotzkowskiego (1710–1775) są chyba najbardziej znane. Wszyscy oni odnieśli sukces w stolicy Prus. Stali się nie tylko obywatelami Berlina, lecz patriotami pruskimi, co najlepiej ukazuje historia Gotzkowskiego – „patriotycznego kupca“, który poświęcił ogromną część swojego majątku dla ratowania Berlina przed najazdem rosyjskim w 1760 roku. Do swojej „polskości“ przyznawał się również wybitny grafik i akwarelista Daniel Chodowiecki (1726–1801) w swoim po niemiecku (!) napisanym w 1796 roku liście do Józefa Łęskiego: „Czynię sobie zaszczyt z tego, że jestem prawdziwym Polakiem“. 

Sto lat później takie „naturalne“ zakorzenienie w dwóch kulturach poddawane było najczęściej ostrej krytyce jako „zdrada narodowa“. Proces tworzenia się nowoczesnych narodów, kreowanie obrazu sąsiadów jako „odwiecznych wrogów“, polityka dyskryminacji w imię jedności własnego narodu (tzw. negatywna polityka Prus wobec Polski) musiały wpłynąć na eskalację konfliktu polsko-niemieckiego i jego szerokie społeczne oddziaływanie. Stołeczny i graniczny charakter Berlina powodował, że polsko-niemieckie problemy przenosiły się szybciej i wyraźniej również na ulice. Tworzyły polityczne tło życia codziennego i kształtowały postawy Polaków. 

Pozytywne konsekwencje tego oddziaływania skończyły się w czasie wydarzeń rewolucyjnych 1848 roku. Minęła epoka tzw. Polenbegeisterung – zachwytu i wsparcia społeczeństwa niemieckiego dla polskich dążeń niepodległościowych i demokratycznych. 18 marca 1848 roku rozentuzjazmowany tłum berlińczyków po raz ostatni na najbliższe ponad sto lat (równie wielki entuzjazm przywitał dopiero pokojową rewolucję „Solidarności“ 1980–1981!) wznosił okrzyki na cześć demokratycznej Polski i polsko-niemieckiego braterstwa. W odpowiedzi Ludwik Mierosławski – symbol walki o wolność i demokrację w Europie – odwzajemnił się wzruszającą mową do berlińczyków: „Polska i niemiecka flaga będą w zgodzie powiewały obok siebie! […] Nie Ty, szlachetny ludzie niemiecki, ukułeś kajdany mojej nieszczęśliwej ojczyźnie, zrobili to twoi książęta”.

Kilka lat później z goryczą odwracał się od Niemców podczas przemówienia w Paryżu: „Berlinie! Siedzibo zdrajców, którzy nas sztyletowali od tyłu“. 

Zwrot w kierunku „zdrowego egoizmu narodowego“ (z mowy Wilhelma Jordana w kościele św. Pawła we Frankfurcie w 1848 roku) spowodował nierówną walkę silnego państwowego nacjonalizmu niemieckiego z rodzącym się bez wsparcia struktur państwowych, podzielonego między Prusy, Rosję i Austrię polskiego ruchu narodowego.

Berlin – stołeczny i graniczny zarazem – stał się miejscem, gdzie nie tylko rozgrywała się polityka europejska, lecz w którym również wyznaczano państwowe strategie asymilacji polskojęzycznych mieszkańców.

Jedna trzecia ludności Prus posługiwała się językiem polskim bądź jego dialektami w życiu codziennym. Gwarancje, uroczyście nadane Wielkiemu Księstwu Poznańskiemu przez króla Fryderyka Wilhelma III w 1815 roku, ulegały stopniowym ograniczeniom, by od lat siedemdziesiątych XIX wieku przybrać charakter represyjny wobec polskojęzycznej mniejszości narodowej. Skomplikowaną sytuację spotęgował Kulturkampf (1871–1878) – wielki spór liberalizującego się państwa z Kościołem katolickim, z jego społecznie głęboko ugruntowanymi wpływami i strukturami. Atak modernizującego się państwa na Kościół katolicki musiał zaostrzyć konflikt polsko-niemiecki. Ogromną większość społeczeństwa polskiego stanowili katolicy, a hierarchia duchowna pełniła kluczową rolę w kształtowaniu i ugruntowywaniu polskiej idei narodowej. Ideowymi filarami głównego nurtu rozwoju polskiego ruchu narodowego były: język ojczysty, wiara katolicka oraz „walka o ziemię“. W sporze o te trzy pryncypia rozgrywały się stosunki polsko-niemieckie, często również na poziomie lokalnym. Symbolicznego wymiaru nabrały tzw. rugi pruskie, czyli „wypędzenie“ (ustawa wysiedleniowa z 1885 roku) Polaków i Żydów bez obywatelstwa pruskiego, strajk dzieci w wielkopolskiej Wrześni (1901)  w obronie prawa do nauczania religii w języku polskim oraz ustawa wywłaszczeniowa (1908) o przymusowym wykupie ziemi od Polaków. Mimo polemik i obrony praw narodowych przez posłów polskich zarówno w Reichstagu, jak i w pruskim Landtagu oraz głosy wsparcia ze strony katolickiej partii Centrum i sporadycznie socjaldemokratów, Polacy nie mieli szans na parlamentarne zwycięstwa.

Najbardziej spektakularnym przeniesieniem konfliktów narodowych na grunt berliński był wielki proces sądowy z roku 1864 oraz walka o zachowanie języka polskiego w Kościele. 

W pierwszym wypadku chodziło o stosunek Prus do niepodległościowego powstania styczniowego (1863–1864), które wybuchło na ziemiach polskich, należących do Rosji. Ponieważ jednym z postulatów powstańczych była walka o odzyskanie niepodległości Polski w granicach z 1772 roku, wszelką pomoc dla walczących uznano za zdradę stanu. Setki osób objęto aresztowaniami na podstawie przyjętej przez rząd zasady, że nawet solidaryzowanie się z powstaniem jest skierowane przeciw Prusom. Większość aresztowanych sądzona była przez sądy powiatowe, natomiast 149 osób władze oskarżyły o zdradę stanu i wytoczyły im proces karny w najwyższym pruskim trybunale w Berlinie.

Mocą wyroku ogłoszonego w grudniu 1864 roku jedenastu oskarżonych zostało zaocznie skazanych na śmierć; pozostali – na karę więzienia. Proces odbił się szerokim echem w prasie niemieckiej i polskiej. W drugim przypadku, finał sporu o zachowanie języka polskiego w nauczaniu religii miał miejsce 15 marca 1914 roku w kościele św. Pawła na Moabicie. Ze względów formalnych odmówiono dzieciom przystąpienia do Komunii Świętej. Wywołało to opór rodziców, co z kolei na życzenie władz kościelnych doprowadziło do ingerencji policji. Choć sprawa miała skomplikowane tło społeczno-prawne, prasa polska zinterpretowała ją jednoznacznie jako kontynuację pruskiej polityki prześladowania polskich katolików.

Na drugim planie w stosunku do głównego nurtu narodowego rozwijał się polski ruch robotniczy, spolaryzowany szybko na dwa konkurujące odłamy: socjalistyczny i internacjonalistyczny (komunistyczny). Rosyjskie restrykcje (Warszawa leżała wówczas w granicach Cesarstwa Rosyjskiego) wobec działaczy rewolucyjnych spowodowały, że czołowi reprezentanci i główne ośrodki polskiej myśli socjalistycznej przeniosły się do Francji, Szwajcarii i Niemiec.

„Czerwony Berlin“ stał się na pewien czas centralnym ośrodkiem polskiej myśli socjalistycznej.

Urodzona w 1871 roku w Zamościu Róża Luksemburg była najpopularniejszą postacią polskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego. W Niemczech, głównie w Berlinie, przebywała od 1898 roku, gdzie też została zamordowana przez prawicowe bojówki w 1919 roku. Pochodząca z akulturowanej do polskiego otoczenia rodziny żydowskiej, wychowana w kręgu polskiej i polsko-żydowskiej inteligencji, angażowała się zarówno w polskich, jak i niemieckich organizacjach coraz bardziej radykalnej lewicy. 

Do dzisiaj pozostała jedną z najbardziej kontrowersyjnych i dramatycznych postaci polskiej i polsko-niemieckiej historii. Jedni wynoszą ją na piedestał, inni wyklinają jako „zdrajczynię narodu polskiego“. Jej poglądy na tzw. sprawę narodową ewoluowały. W odróżnieniu od przedstawicieli Polskiej Partii Socjalistycznej zaboru pruskiego (PPS zp) odzyskanie przez Polskę niepodległości postrzegała przede wszystkim przez pryzmat ogólnoeuropejskiej rewolucji społecznej. 

Okres międzywojenny wprowadził do historii polsko-niemieckiego sąsiedztwa w Berlinie nieznany od ponad 100 lat czynnik – rzeczywistą granicę polityczną. W ciągu 90 lat (z pięcioletnią przerwą podczas II wojny światowej) jej funkcja zmieniała się: od groźnego kordonu w okresie międzywojennym, poprzez „granicę socjalistycznej przyjaźni“ między NRD i PRL (układ między Rzeczpospolitą Polską a Niemiecką Republiką Demokratyczną o wytyczeniu ustalonej i istniejącej polsko-niemieckiej granicy państwowej, podpisany 6 lipca 1950 w Zgorzelcu przez premierów Józefa Cyrankiewicza i Otto Grotewohla), do „granicy dobrosąsiedzkich stosunków“ między zjednoczonymi Niemcami a III Rzeczpospolitą po 1990 roku. Od 2007 roku, zachowując suwerenność państwową Polski i Niemiec, granica ponownie zniknęła w ramach wewnętrznej struktury Unii Europejskiej. 

Pierwszym przejawem odrodzenia się państwa polskiego po 1918 roku była reemigracja. Objęła ona szczególnie klasę średnią: rzemieślników i inteligencję. Dzięki stosunkom bilateralnym Polska stała się bardziej widoczna w Berlinie – najpierw powstało poselstwo (1918), a następnie ambasada RP (1934). Po podpisaniu w 1934 roku porozumienia o niestosowaniu siły, Berlin stał się wielką sceną promocji polskiej kultury. Sytuacja polskiej mniejszości narodowej odgrywała w stosunkach polsko-niemieckich rolę języczka u wagi. Mimo inwigilacji i narastających szykan, 6 marca 1936 roku odbyła się w berlińskim Theater des Volkes największa manifestacja polskiej mniejszości narodowej – Kongres Polaków w Niemczech z udziałem ponad 5 000 delegatów. Dwa lata później, w ramach Polenaktion, stolicę Niemiec przymusowo opuściło 6 000 Żydów obywatelstwa polskiego. Preludium Zagłady!

Dzisiaj, z perspektywy czasu olimpiada 1936 roku (6 medali Polaków), sukcesy artystyczne Poli Negri czy Jana Kiepury jawią się jako gorzka, niezrozumiała ironia historii. Wówczas łudzono się jeszcze, że scenariusze rozwoju sytuacji politycznej mogą mieć jeszcze alternatywne rozwiązania.

Czy nie lepiej pominąć lata 1939–1945 i zgodzić się, że za sprawą reżimu Hitlera i popełnianych przezeń zbrodni zostały one wymazane z kart dziejów polskich berlińczyków? A może berlińczykami stali się ci, którzy w stolicy Niemiec spędzili kilka lat swojego życia, zmuszeni do pracy na rzecz III Rzeszy? Ci, których zamęczono lub zgładzono w Berlinie? Żołnierze polskiego ruchu oporu? Żołnierze, którzy w maju 1945 roku zdobywali z Armią Czerwoną stolicę III Rzeszy? Symboliczne miejsca współczesnego Berlina nie pozwalają na zapomnienie – przypominają o tragedii okresu wojny.

Nowy kontekst polityczny dla „polskiego Berlina“ po obu stronach Muru stworzyła tzw. Ostpolitik, realizowana głównie przez socjaldemokratyczny rząd Willy’ego Brandta w latach 70. XX wieku. Berlin Zachodni, dzięki złagodzeniu przepisów wizowych w latach 1980–1990, stał się otwartym miastem również dla nowych przybyszów ze wschodu. W latach 1972–1980 bez paszportu można było przyjeżdżać do stolicy NRD. Wielkość i skutki „turystycznej“ i rzeczywistej fali migracji nie zostały dokładnie zbadane. Przyćmiła je tzw. emigracja postsolidarnościowa lat 80. Puentę obecności Polaków w Berlinie Zachodnim stanowił tzw. Polenmarkt z lat 1989–1990. Co tydzień dziesiątki tysięcy „handlowych turystów“ z Polski przyjeżdżało do Berlina, by poprawić swą sytuację finansową. Jednych to irytowało, inni widzieli w Polenmarkt pewną egzotykę. Berliński Senat z trudem radził sobie z tym nowym zjawiskiem. Korzystali z niego poszukiwacze gazetowych newsów, a z czasem również naukowcy i literaci, którzy w Polenmarkt dostrzegli ciekawy fenomen społeczny. Trafił on również do popkultury za sprawą dowcipów, scen kabaretowych i piosenek popularnych zespołów rockowych.

Kim jest polski berlińczyk dzisiaj, po przystąpieniu Polski do strefy Schengen w 2007 roku? Nie ma granicy-kordonu, ale „graniczność“ Berlina pozostała jeszcze bardziej widoczna. Sąsiedzkość wewnętrzna dawno przestała być egzotyką. Sąsiedzkość zewnętrzna, dzięki zniesieniu kontroli na wewnętrznych granicach Unii, staje się normalnością, co widać gołym okiem, gdy setki młodych ludzi nie tyle przyjeżdża, co wpada na chwilę do Berlina na ciekawą imprezę kulturalną, koncert… Polski berlińczyk podróżuje. Mieszka raz w Berlinie, raz w Szczecinie, Poznaniu czy Warszawie. Nie tylko zwiedza niedawno jeszcze nieosiągalny Zachód, lecz znajduje tam swoje drugie miejsce zamieszkania. Żyje tu i w międzyświatach Europy.

.Berlin korzysta ze swojego przywileju centralnego położenia i przyciąga przyjacielską otwartością jak magnesem.

Robert Traba
Tekst pochodzi z publikacji „My, berlińczycy”, o historii polsko-niemieckiego sąsiedztwa.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 stycznia 2020