Prof. Stanisław ŻERKO: Niemiecki dług odszkodowawczy wobec Polski wciąż rośnie

Niemiecki dług odszkodowawczy wobec Polski wciąż rośnie

Photo of Prof. Stanisław ŻERKO

Prof. Stanisław ŻERKO

Historyk, pracownik Instytutu Zachodniego w Poznaniu i wykładowca Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, autor książek o historii polskiej i niemieckiej polityki zagranicznej, edytor polskich dokumentów dyplomatycznych.

Prezydent Karol Nawrocki upomni się w Berlinie o polską krzywdę. I – mam nadzieję – zburzy fantom polsko-niemieckiego fałszywego pojednania, konstruowany na warunkach niemieckich z udziałem niestety części polskich elit – pisze prof. Stanisław ŻERKO

.Prezydent Karol Nawrocki zapowiedział, że podczas swych rozmów w Berlinie poruszy sprawę reparacji. Słusznie. Tyle tylko że słowo „reparacje” jest jedynie symbolem i hasłem wywoławczym, za którym kryje się cały kompleks zagadnień. W największym skrócie można go sprowadzić do określenia „niemiecki dług odszkodowawczy wobec Polski”.

Stanowisko wszystkich rządów RFN – od Adenauera do Merza – jest w sprawie nie tylko reparacji dla Polski, ale też odszkodowań dla polskich ofiar niemieckich zbrodni lat 1939–1945 konsekwentne. Polsce i polskim ofiarom zdaniem Berlina nic się nie należy, ponieważ 23 sierpnia 1953 r. ówczesny rząd PRL z premierem Bolesławem Bierutem na czele, jednocześnie szefem PZPR, na życzenie Kremla i w ślad za analogiczną decyzją Sowietów wydał oświadczenie o rezygnacji Polski z pobierania dalszych reparacji niemieckich. Nastąpiło to dwa miesiące po krwawo stłumionym przez sowieckie czołgi robotniczym powstaniu w Berlinie Wschodnim i wielu innych miastach NRD. Moskwa postanowiła dać wytchnąć swej dawnej strefie okupacyjnej, z której Sowieci wywozili w ramach reparacji niemal wszystko, co się dało pod ten termin podciągnąć.

Nie może ulegać najmniejszej wątpliwości, że Bierut i członkowie jego rządu nie mieli w tej sprawie nic do gadania. Rok 1953 to zenit zależności powojennej Polski od Związku Sowieckiego. Nawiasem mówiąc, gdyby nie niemiecka agresja na Polskę 1 września 1939 r., nie byłoby w Polsce żadnego rządu Bieruta, a przede wszystkim nie byłoby ogromnych strat ludzkich i materialnych Polski. Jedną z konsekwencji tej agresji było skazanie Polski na rolę satelity Związku Sowieckiego, z opartym na przemocy komunistycznym ustrojem i niewydolną gospodarką planową stalinowskiego typu. Powoływania się przez rządy Republiki Federalnej na wymuszone przez Kreml oświadczenie marionetkowego rządu Bieruta, komunistycznego agenta i namiestnika Stalina w Polsce, nie waham się nazwać podłością.

.Gwoli ścisłości należy przypomnieć, że Polska otrzymywała reparacje od Niemiec w latach 1945–1953. Przyznano je Polsce na konferencji poczdamskiej niezależnie od przekazania wschodnich obszarów Rzeszy na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. Tzw. Ziemie Zachodnie i Północne (zwane też Ziemiami Odzyskanymi) Wielka Trójka przekazała Polsce nie jako część reparacji, lecz jako kompensatę za połowę terytorium II Rzeczypospolitej, zaanektowaną przez ZSRR. I niezależnie od tego państwo polskie otrzymać miało reparacje.

Niestety, jako jedynemu państwu mniejszemu Polsce reparacje te miał przekazywać Związek Sowiecki. Dwa tygodnie po zakończeniu konferencji poczdamskiej ZSRR narzucił komunistycznemu rządowi polskiemu umowę wykonawczą, na mocy której Polska miała otrzymywać miała 15 proc. reparacji pobranych przez ZSRR – przy czym od jakiej wartości brało się te 15 proc., nie było wiadomo. Co więcej, przez cały okres przekazywania Polsce dóbr reparacyjnych rząd w Warszawie miał obowiązek wysyłać do ZSRR miliony ton węgla rocznie (od 8 do 13 mln) po „specjalnej cenie umownej”, wielokrotnie niższej od cen światowych. Przypuszczalnie kwoty uzyskiwane za ten węgiel ledwo pokrywały koszty wydobycia i przetransportowania do granicy zachodniej.

Realna wartość otrzymanych przez Polskę dóbr reparacyjnych była zatem znikoma. Straty dla polskiej gospodarki były tym dotkliwsze, że był to okres wyjątkowej koniunktury na węgiel na światowych rynkach, a zniszczonej Polsce dewizy za ten węgiel przydałby się bardzo. Poza tym władze sowieckie kazały Polsce przyjmować niekiedy dobra o wątpliwej wartości, np. na liście dostaw towarowych z 1949 r. znalazły się wydrukowane w Niemczech Wschodnich w języku polskim dzieła Marksa, Lenina i Stalina w licznie 6 mln egzemplarzy, a wartość tych publikacji wyceniono na 10 proc. dostaw reparacyjnych za rok 1949.

W latach następnych nawet polscy komuniści próbowali uzyskać od RFN przynajmniej odszkodowania dla ofiar niemieckiej okupacji. Bonn stało jednak na stanowisku, że Bierut zrzekł się nie tylko reparacji, ale i odszkodowań dla ofiar. Stanowisko to Berlin podtrzymuje do dzisiaj.

Niezależnie od tego władze RFN stosowały różne inne sztuczki, by polskie ofiary pozbawić możliwości nawet składania wniosków. Powoływano się m.in. na fakt, że PRL nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Republiką Federalną. Gdy jednak w 1972 r. stosunki te zostały nawiązane, to okazało się, że termin składania wniosków upłynął 31 grudnia 1969 r. Warto przy tym zaznaczyć, że brak stosunków dyplomatycznych między RFN a Izraelem (nawiązano je w 1965 r.) nie stanowił przeszkody w zawarciu w 1952 r. tzw. układu luksemburskiego, na którego mocy Niemcy Zachodnie wypłaciły w kolejnych latach Izraelowi i organizacjom żydowskim na świecie kwotę 3,5 mld marek (DM), stanowiącą kilkanaście procent budżetu RFN za rok, w którym umowę podpisano. Polskie ofiary, te zza żelaznej kurtyny, były jednak dla zachodnich Niemców ofiarami innej kategorii.

.Goszczący w Bonn minister spraw zagranicznych PRL Stefan Olszowski usłyszał z ust socjaldemokraty Willy’ego Brandta, że on, zachodnioniemiecki kanclerz, w kwestii odszkodowań napotyka trudności wewnętrzne, zwłaszcza ze strony „młodszej generacji, która nie ponosi odpowiedzialności za wyrządzone krzywdy ani też nie chce identyfikować się z przewinieniami i zbrodniami dokonanymi przez część starszej generacji”. A minister spraw zagranicznych, liberał Walter Scheel (kilka lat później został prezydentem RFN), miał na podorędziu cały zestaw pokrętnych wymówek prawnych, by utrącić polskie argumenty. Mowa była m.in. o tym, że dopiero po zjednoczeniu Niemiec będzie można kwestie te dyskutować.

Polskie stanowisko Olszowski streścił w słowach: „Nie można fetyszyzować formalnej strony zagadnienia, gdyż ma ona mniejsze znaczenie niż nadzieje i oczekiwania ludzi. Prawa stanowią ludzie i rzeczą ludzi jest stanowienie takich praw, by służyły one ludziom”. Pół roku później Edward Gierek mówił w przemówieniu w Poznaniu, że wciąż „nie zlikwidowano rachunku krzywd wyrządzonych narodowi polskiemu przez zbrodniczy hitleryzm, rachunku strat, które długo jeszcze odczuwać będzie nasze społeczeństwo. Są to sprawy wielkiej wagi z politycznego i moralnego punktu widzenia”.

Jeszcze w drugiej połowie lat osiemdziesiątych Ministerstwo Spraw Zagranicznych PRL składało w bońskim MSZ noty dyplomatyczne w sprawie odszkodowań (1986, 1988). Zaprzeczano zwłaszcza, że PRL w 1953 r. zrzekła się wszelkich roszczeń wobec Polski. Wśród zachodnioniemieckich argumentów uzasadniających odrzucenie noty znalazło się twierdzenie, że tzw. protokół londyński z 1953 r. odłożył sprawę reparacji do czasu zawarcia traktatu pokojowego. Jeszcze w listopadzie 1989 r. prezydent PRL Wojciech Jaruzelski pisał do swego zachodnioniemieckiego odpowiednika Richarda von Weizsäckera o potrzebie „moralnego i materialnego zadośćuczynienia” żyjącym jeszcze ofiarom terroru niemieckiego okresu wojny i okupacji.

Konieczność zawarcia traktatu pokojowego była przez 40 lat fundamentem zachodnioniemieckiej doktryny prawnomiędzynarodowej. Jeszcze 8 listopada 1989 r. o potrzebie podpisania tego traktatu mówił w Bundestagu kanclerz Helmut Kohl. Kiedy jednak kilka dni później nagle pojawiła się realna możliwość szybkiego zjednoczenia Niemiec, Kohl porzucił to stanowisko i zrobił wszystko, by do konferencji, która opracowałaby ten traktat, nie doszło. Kanclerz obawiał się, że na konferencji pojawiłaby się sprawa reparacji i odszkodowań. Udało mu się dzięki uzyskaniu wsparcia Stanów Zjednoczonych. Sprawa konferencji pokojowej i traktatu pokojowego zniknęła, jakby rząd w Bonn przez 40 lat nigdy na nią nie nalegał. Był to „majstersztyk niemieckiej polityki zagranicznej”, napisze we wrześniu 2017 r. na łamach springerowskiej „Die Welt” dumny ze swego kanclerza publicysta prof. Michael Stuermer, skądinąd znany w Polsce z przekładu jego apologetycznej biografii Putina.

Udało się to Kohlowi dzięki ordynarnym kłamstwom i wykorzystaniu słabej pozycji Polski, pogrążającej się w kryzysie gospodarczym. Podczas rozmów Kohla z prezydentem George’em Bushem seniorem w Camp David 24–25 lutego 1990 r. Niemiec przekonał Amerykanina, że roztrząsanie spraw reparacyjnych opóźni zjednoczenie Niemiec i że nie należy do tego dopuścić. Kanclerz wmówił prezydentowi, że RFN wypłaciła ponad 100 mld DM tytułem odszkodowań, z czego Polska dostała „grosse Summen”. W rzeczywistości te „wielkie sumy” zamykały się w kwocie 100 mln DM, wypłaconej na mocy układu z 1972 r. polskim ofiarom pseudomedycznych eksperymentów w obozach koncentracyjnych. A zatem nawet nie jeden procent, lecz jeden promil wymienionej przez Kohla ogólnej kwoty.

Kanclerz nie ukrywał, że ogromnie zaniepokoiły go słowa marszałka sejmu prof. Mikołaja Kozakiewicza, który w grudniu 1989 r. złożył wizytę w Bonn. Mówił on wówczas, że Polacy oczekują kwoty 200 mld marek (DM) i podkreślał, że uregulowanie tej sprawy jest warunkiem przyszłego pojednania polsko-niemieckiego.

Kohl był tym mocno zaniepokojony, a poza tym tak bardzo niepewny w związku ze sprawą deklaracji rządu Bieruta, że koniecznie chciał potwierdzenia jej przez rząd Tadeusza Mazowieckiego. W pewnym momencie chciał nawet uzależnić uznanie przez zjednoczone Niemcy polskiej granicy zachodniej od potwierdzenia przez Polskę deklaracji z 1953 r. Jego koalicjant i minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher odwiódł go od tego w początkach marca 1990 r. w obawie przed międzynarodowym skandalem. Kohl wyjaśniał zatem, że został źle zrozumiany i żadnego iunctim czynić nie zamierzał. W rozmowie telefonicznej z prezydentem Francji François Mitterrandem 14 marca 1990 r. mówił już, że nie stawia Polsce żadnych warunków, lecz wyraża „jedynie życzenie”, aby Warszawa „jeszcze raz potwierdziła to, co w sprawach odszkodowań (…) już oświadczała w latach 1953 oraz 1989 [pomyłka, chodziło zapewne o 1970 r. – S.Ż.]”.

Podczas rozmowy „off the record” z niewielką grupą wybranych dziennikarzy Kohl mówił dwa dni wcześniej, według relacji Daniela Lulińskiego z „Trybuny Ludu”: „Znam Polaków, muszę być ostrożny i nie mogę sprawy reparacji zostawić na stole. Została ona tam postawiona 20 lat temu za czasów innych kanclerzy i znajduje się tam nadal”. A zatem Kohlowi bardzo to było potrzebne, tak bardzo lękał się podważenia oświadczenia rządu Bieruta.

Opublikowane niemieckie dokumenty jednoznacznie wskazują, że właśnie z powodu ewentualnych roszczeń reparacyjnych rząd RFN musi odrzucić koncepcję zawarcia traktatu pokojowego – wbrew temu, czego Bonn domagało się przez 40 lat. Doradca Kohla Horst Teltschik (jego dziennik z lat 1989–1990 ukazał się też po polsku) podkreślał, że dzięki temu rząd federalny będzie mógł wskazywać, iż zjednoczenie Niemiec oznacza załatwienie problemu reparacji. To się udało, gdyż już 30 kwietnia 1990 r. zapadła decyzja, że negocjowany będzie „traktat o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec”, a nie traktat pokojowy. Ten tzw. traktat 2+4 (dwa państwa niemieckie i cztery dawne mocarstwa okupacyjne) został podpisany w Moskwie 12 września 1990 r., a 3 października formalnie dokonało się zjednoczenie Niemiec. Rząd Mazowieckiego znajdował się w niezwykle trudnej sytuacji gospodarczej. Znajdujący się w kryzysie kraj był potężnie zadłużony na Zachodzie, przede wszystkim w RFN. Potrzebował też pilnie zagranicznych inwestycji, w tym niemieckich. Sprawa reparacji i odszkodowań została więc porzucona.

.Rozmiaru szkód w tym zakresie dopełniła umowa zawarta z Niemcami przez rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego, tzw. układ Żabiński-Kastrup, 16 października 1991 r. W układzie tym rząd RP zobowiązał się do niepopierania odszkodowawczych roszczeń polskich ofiar niemieckich okupantów, w zamian za co RFN przekazywało kwotę 500 mln marek (DM) na rzecz Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”, która miała je rozdzielić wśród pozostałych przy życiu „ofiar prześladowania nazistowskiego”, głównie b. więźniów obozów koncentracyjnych. Była to kwota żałośnie mała. Płatności te przekazano zresztą jako „pomoc humanitarną” ex gratia. Wcześniej, 8 listopada 1990 r., Kohl w rozmowie z Mazowieckim podkreślał, że nie należy tego „przedstawiać jako odszkodowania, tylko wsparcie, pomoc”, gdyż „dawny polski rząd zrezygnował z odszkodowań”. Kohl miał prawo odczuwać satysfakcję – Polaków udało się opędzić niewielką sumą. O pomoc finansową ze środków Fundacji mogły ubiegać się osoby żyjące w dniu 8 stycznia 1992 r., tj. w dniu, w którym na konto Fundacji została przekazana pierwsza rata ze środków RFN. Do dziś Fundacja na swych stronach internetowych podkreśla, że środki przez nią wypłacone „nie były odszkodowaniem, lecz symboliczną pomocą humanitarną z Niemiec dla ofiar prześladowań hitlerowskich w Polsce”.

I dopiero po kilku latach trudnych negocjacji międzynarodowych z udziałem rządu amerykańskiego i organizacji żydowskich udało się uzgodnić jednorazowe wypłacenie przez stronę niemiecką świadczeń „na zasadzie dobrowolności” (ex gratia) b. polskim robotnikom przymusowym, a porozumienie w tej sprawie podpisano w 2000 r. Wypłaty zakończyły się w 2006 r., a środki wypłacono 484 tys. osób na łączną kwotę ponad 3,5 mld zł.

Szacuje się, że wszystkie te trzy grupy pokrzywdzonych otrzymały na mocy umów z 1972, 1991 i 2000 r. łącznie nieco ponad 6 mld zł (szacunki prof. Jerzego Sułka i prof. Jana Barcza). W szczegółowym raporcie na temat polskich strat w wyniku poczynań Niemiec w latach 1939–1945 podano kwotę ponad 6 bilionów zł. Na tym tle dopiero widać, jak małym kosztem Republika Federalna opędziła zadośćuczynienie materialne dla Polski za okres II wojny światowej.

Miliony polskich ofiar zmarły, nie doczekawszy się z Niemiec żadnej „pomocy humanitarnej”. Były też grupy poszkodowanych, które nie zaliczały się do żadnych z trzech grup, którym wypłacono świadczenia. Był wśród nich Winicjusz Natoniewski. Jako pięciolatek przeżył pacyfikację swej wsi Szczecyn na Lubelszczyźnie, nie został zamordowany jak 360 mieszkańców. Przeżył okaleczony, ze zdeformowaną bliznami twarzą. Próbował indywidualnie dochodzić sprawiedliwości od Niemiec przed sądem polskim, ale było to niemożliwe ze względu na zasadę immunitetu jurysdykcyjnego państwa.

Polska odbudowała się po rozpętanej przez Niemcy wojnie własnymi siłami – w odróżnieniu od Republiki Federalnej Niemiec została wskutek decyzji Stalina pozbawiona amerykańskiej pomocy przekazywanej w ramach planu Marshalla. Polska oczywiście będzie mogła się obejść bez niemieckich świadczeń z tego tytułu. Polacy jednak będą pamiętali, jak zostali potraktowani przez Republikę Federalną. I będą Polacy zdawać sobie sprawę z tego, jakim pustosłowiem są wzruszające, świetne przemówienia wygłaszane z okazji kolejnych rocznic – 1 sierpnia czy 1 września. Jak bardzo niemieckie stanowisko, iż sprawa reparacji została zamknięta na drodze prawnej wskutek oświadczenia stalinowskiego namiestnika Polski, kłóci się z niemieckimi zapewnieniami o woli pojednania z narodem polskim.

.Niemcy są nazywane, nieco ironicznie, Moralmacht – mocarstwo moralne. Mają bowiem Niemcy predylekcję do pouczania innych, do kreowania się na naród, który wzorowo rozliczył się ze zbrodniczą przeszłością. Z uporem powtarzają, że polityka zagraniczna powinna opierać się na wartościach, że powinna być oparta na moralności i etyce. I jednocześnie niemieccy kanclerze, ich rzecznicy prasowi i niemieccy ambasadorowie w Warszawie powołują się na wymuszony na narodzie polskim dokument rządu Bieruta z 1953 r., aby uznać za bezzasadne oczekiwanie choćby częściowego zadośćuczynienia materialnego dla Polski.

Jest to klasyczny wręcz przypadek hipokryzji. Nigdy nie dojdzie do polsko-niemieckiego pojednania na tak fałszywych podstawach. Warto więc zacytować mądre słowa z uchwały Sejmu RP z 14 września 2022 r.: „Krzywda milionów Polaków krzyczeć będzie, dopóki nie zostanie sprawiedliwie naprawiona”.

Stanisław Żerko

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 września 2025
Fot. Krzysztof WÓJCIK/Forum