Polska dyplomacja w ostatnich latach przed wybuchem II wojny światowej popełniała błędy. Jednak w 1939 r. pole manewru Polski było niezwykle ograniczone. Ekspansję Rzeszy mogła powstrzymać jedynie stanowczość i konsekwencja mocarstw zachodnich. Tego zaś czynnika zabrakło – pisze prof. Stanisław ŻERKO
Nigdy wcześniej ani też później polska polityka zagraniczna nie splotła się ze stosunkami międzynarodowymi tak ściśle, jak w 1939 r., kiedy doszło do otwartej politycznej konfrontacji między Berlinem a Warszawą. Na drodze do dalszej ekspansji hitlerowskiej Rzeszy stanęło wówczas państwo, które jeszcze nie tak dawno – podczas tzw. kryzysu sudeckiego latem i wczesną jesienią 1938 r. – uchodziło w Europie za cichego sprzymierzeńca Niemiec, współdziałającego z nimi przy podziale Czechosłowacji.
Nazistowska Rzesza już od kilku lat podejmowała próby pozyskania Warszawy. Niedługo po dojściu do władzy (1933) Hitler uznał, że Polska mogłaby zostać włączona do niemieckiego systemu sojuszy. Bez „rozwiązania” problemu polskiego niemożliwa byłaby przecież budowa dominującego w Europie niemieckiego imperium na gruzach Związku Radzieckiego, którą to wizję wódz NSDAP wyłożył na kartach Mein Kampf. Przede wszystkim ze względów geograficznych: Rzeczpospolita oddzielała Rzeszę od ZSRR.
Hitler długo się łudził, że w Polsce będzie mógł znaleźć sojusznika, w dodatku – ze względu na jej silną i bitną armię, opromienioną zwycięstwami nad bolszewikami w 1920 r. – sojusznika cennego. Niemal od początku z Berlina kierowano w stronę Warszawy mniej lub bardziej wyraźne sygnały, iż strona niemiecka widzi w Polsce przyszłego sprzymierzeńca.
Specjalizował się w tym Hermann Göring, wówczas postać numer dwa w Trzeciej Rzeszy (w początkach 1935 r. próbował przekonać samego Piłsudskiego), ale próby podejmowali także inni, w tym Joachim von Ribbentrop i Hans Frank. Sam Hitler za każdym razem podkreślał wobec swych polskich rozmówców, że Polska odgrywa kluczową rolę jako bastion broniący Europę przed bolszewizmem.
W Mein Kampf Hitler wyraził też nadzieję, że uda mu się też zwerbować jako sojusznika Wielką Brytanię. Po trwających kilka lat bezskutecznych zabiegach o sojusz z Brytyjczykami doszedł do wniosku, że Londyn może zaoferować Rzeszy najwyżej politykę appeasementu, ale nie zgodę na hegemonię Niemiec na kontynencie. W tej sytuacji niemiecki dyktator uznał, że pierwsze uderzenie powinno pójść w kierunku zachodnim, w celu zabezpieczenia Niemcom tyłów przed zbrojną wyprawą na wschód. W razie konfliktu zbrojnego z mocarstwami zachodnimi Polska – zerwawszy swój zawarty w 1921 r. sojusz z Francją – miała osłaniać od wschodu, przed Armią Czerwoną, oddziały Wehrmachtu uderzające na siły francuskie. W następnej zaś fazie planowanej przez Hitlera wojny, gdy Niemcy podporządkowałyby już sobie niemal cały kontynent europejski, Polska miałaby wziąć udział w niemieckiej krucjacie przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Wcześniej zaś miałaby ustąpić Niemcom w sprawie Gdańska i oddać im część Pomorza Gdańskiego pod eksterytorialne połączenie drogowo-kolejowe między Rzeszą a Prusami Wschodnimi.
Były to rojenia. Owszem, Polska była w latach trzydziestych w niezwykle trudnej sytuacji. Ugodowa wobec Niemiec polityka Paryża i Londynu, której zenitem była polityka appeasementu, zmuszała Warszawę do lawirowania między mocarstwami. Stosunki Polski z sojuszniczą Francją pogarszały się, niemniej przymierze polsko-francuskie pozostawało w Warszawie fundamentem strategii. Polska nie miała najmniejszego zamiaru przyjąć oferty niemieckiej, przedstawionej 24 października 1938 r. – cztery tygodnie po niesławnej konferencji monachijskiej – przez ministra spraw zagranicznych Rzeszy Joachima von Ribbentropa ambasadorowi RP w Berlinie Józefowi Lipskiemu. Ewentualna zgoda Polski na powrót Gdańska do Rzeszy i na wytyczenie przez Pomorze Gdańskie eksterytorialnego (a więc pas terytorium polskiego miał należeć do Niemiec) połączenia. W zamian Hitler oferował gwarancję nienaruszalności granicy polsko-niemieckiej. Polska jednak miała związać się trwale z Niemcami poprzez akces do paktu antykominternowskiego i zgodę na „konsultowanie” jej polityki zagranicznej z Berlinem.
Minister Beck sądził jesienią 1938 r., że niemiecką propozycję będzie można zignorować. Podczas narady ze współpracownikami 4 listopada mówił, że „jesteśmy w dobrym punkcie politycznym”, a więc pozycja Polski jest znakomita. Dopiero jego rozmowa z Hitlerem w Berchtesgaden i z Ribbentropem w Monachium w początkach stycznia 1939 r. przekonała go, że sytuacja jest poważna.
Po powrocie do Warszawy poinformował zatem ścisłe kierownictwo państwa o propozycjach niemieckich: marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, prezydenta Ignacego Mościckiego, premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, wicepremiera Eugeniusza Składkowskiego. Zgodnie uznano, że przyjęcie niemieckiej oferty oznaczałoby wejście Polski na równię pochyłą, kończącą się wasalizacją.
Nieprzekonująco w polskich uszach brzmiały argumenty Joachima von Ribbentropa, który pod koniec stycznia 1939 r. złożył wizytę w Warszawie (pierwsza w dziejach wizyta niemieckiego ministra spraw zagranicznych w Polsce). Podobnie zresztą odebrano słowa Reichsführera SS Heinricha Himmlera, który w stolicy Polski gościł w lutym 1939 r. A już wydarzenia z połowy marca dały Polakom do myślenia: wkraczając do Pragi i likwidując państwo czechosłowackie, Hitler unieważnił swój podpis złożony w Monachium zaledwie pół roku wcześniej. Czy w tej sytuacji można było ufać słowu niemieckiego dyktatora? Czy można było wierzyć, że w przyszłości Hitler poprzestanie na Gdańsku i eksterytorialnemu połączeniu przez „korytarz”? Dnia 26 marca ambasador Lipski przekazał Ribbentropowi negatywną odpowiedź na niemiecki pakiet propozycji. Propozycji, które teraz już brzmiały jak żądania.
Zajęcie przez Hitlera Pragi w połowie marca 1939 r. uświadomiło Brytyjczykom, że polityka appeasementu poniosła fiasko, a Hitler dąży do podporządkowania Niemcom Europy. Londyn uznał, że należy powstrzymać nazistowskiego dyktatora poprzez uzmysłowienie mu, iż grozić mu będzie realna wojna na dwa fronty. Takim ostrzeżeniem miała być gwarancja brytyjska (i francuska) z 31 marca 1939 r.
W Berlinie deklarację tę, wygłoszoną przez premiera Neville’a Chamberlaina w Izbie Gmin, uznano za pogwałcenie przez Warszawę układu o nieagresji ze stycznia 1934 r. Hitler wypowiedział ten układ w przemówieniu w Reichstagu 28 kwietnia 1939 r., zarzucając Polsce udział w brytyjskiej intrydze „osaczenia” Niemiec. To wówczas świat dowiedział się o żądaniach niemieckich w sprawie Gdańska i eksterytorialnego połączenia przez pomorski „korytarz”. Kryzys, jaki wówczas się rozpoczął, doprowadził do wybuchu II wojny światowej.
W znakomicie skonstruowanym przemówieniu, wygłoszonym na forum Sejmu 5 maja 1939 r., minister Beck odrzucił niemieckie żądania. Mowa została zapamiętana głównie z dobitnie sformułowanej tezy, iż Polska od Bałtyku „odepchnąć się nie da”, ale też z frazy, iż „my w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę”, a jedną tylko rzeczą bezcenną „w życiu ludzi, narodów i państw” jest honor.
Przemówienie to – wbrew uproszczonym opiniom – otwierało trzeźwo kalkulowaną rozgrywkę na międzynarodowej szachownicy. Było adresowane do polskiego społeczeństwa, ale też do Niemiec i, być może przede wszystkim, do Londynu i Paryża.
Beck przestrzegał, że Polska nie zgodzi się na żadne „drugie Monachium”, gdyby Brytyjczykom mimo wszystko przyszedł do głowy powrót do polityki appeasementu. Uważał, że rozpętaną przez Hitlera wojnę nerwów będzie można wygrać dzięki demonstrowanej stanowczości.
Deklaracje, iż Polska zastraszyć się nie da, szły w parze z prowadzonymi z inicjatywy Becka licznymi próbami, różnymi kanałami, nawiązania zerwanych kontaktów z Niemcami. Strona polska wysyłała sygnały poprzez Japończyków, Węgrów, Włochów, wykorzystywała dyplomatów bułgarskich, a nawet, jak się zdaje, głównodowodzącego armii estońskiej. Próbowano też nawiązać z Berlinem kontakt bezpośredni. Jest to w zasadzie nieznany rozdział w dziejach polskiej dyplomacji. Za każdym razem jednak, deklarując gotowość do rozmów, zastrzegano, że rozmawiać można jedynie o rozwiązaniu kompromisowym, a nie o przyjęciu w całości niemieckich żądań. Dla Hitlera jednak tego rodzaju rozwiązanie w ogóle nie wchodziło w grę. Dążył do wojny, wojnę tę zaplanował, przygotował i 1 września 1939 r. świadomie rozpętał.
.Polska dyplomacja w ostatnich latach przed wybuchem II wojny światowej popełniała błędy. Dużo było w polskiej polityce zagranicznej tego okresu błędnych założeń, fałszywych ocen, dezorientacji, a niekiedy nawet zwykłej niefrasobliwości. Pamiętać jednak trzeba, że w 1939 r. pole manewru Polski było niezwykle ograniczone. Ekspansję Rzeszy mogła powstrzymać jedynie stanowczość i konsekwencja mocarstw zachodnich. Tego zaś czynnika zabrakło.
Stanisław Żerko
Prof. dr hab. Stanisław Żerko jest autorem monografii „Stosunki polsko-niemieckie 1938–1939”, której drugie, poprawione wydanie ukazało się nakładem Wydawnictwa Instytutu Zachodniego. Książka do nabycia w księgarni wysyłkowej Instytutu Zachodniego (także jako e-book).