Rafał LEŚKIEWICZ: Polskie doświadczenia transformacji ustrojowej. Czy na pewno się udało?

Polskie doświadczenia transformacji ustrojowej. Czy na pewno się udało?

Photo of Rafał LEŚKIEWICZ

Rafał LEŚKIEWICZ

Historyk, archiwista, manager IT. Dyrektor Biura Rzecznika Prasowego Instytutu Pamięci Narodowej. W przeszłości kierował pionem archiwalnym IPN i Centralnym Ośrodkiem Informatyki. Autor, współautor i redaktor ponad 200 publikacji naukowych, popularnonaukowych i publicystycznych.

Polska transformacja okazała się procesem ewolucyjnym. Dopiero we wrześniu 1993 roku ostatni rosyjscy żołnierze wyjechali z warszawskiego Dworca Wschodniego do Moskwy. Pięć i pół roku później Polska przystąpiła do Paktu Północnoatlantyckiego, a w roku 2004 do Unii Europejskiej – pisze Rafał LEŚKIEWICZ

Do ściany Reichstagu, siedziby niemieckiego parlamentu, przylega od piętnastu lat oryginalny fragment muru Stoczni Gdańskiej. Dwujęzyczny napis na przytwierdzonej doń tablicy przypomina o tym, co dla nas, Polaków, jest oczywiste, ale wciąż nie wszędzie na świecie zakorzeniło się w świadomości społecznej – o roli, jaką w walce o wolność i demokrację, i to w całym bloku państw Europy Środkowo-Wschodniej, odegrała polska „Solidarność”.

To właśnie w Gdańsku wybuchł w sierpniu 1980 roku strajk, który doprowadził do powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” – wielomilionowego ruchu społecznego, będącego bezprecedensowym wyłomem w obozie socjalistycznym.

Władze komunistyczne ugięły się pod wpływem masowego protestu obywateli, ale kilkanaście miesięcy później odpowiedziały wprowadzeniem stanu wojennego. „Solidarność” została zawieszona, następnie zdelegalizowana, a tysiące jej działaczy trafiło do obozów internowania i więzień. „Wygraliśmy pierwszą bitwę” – ogłosił Wojciech Jaruzelski, ówczesny przywódca Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

„Wojny”, na której wygranie Jaruzelski dawał sobie 10 lat, obóz władzy nie zdołał już jednak rozstrzygnąć na swoją korzyść. Pod koniec lat 80. gospodarka Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej znajdowała się w zapaści. W roku 1988 przez kraj przetoczyły się dwie potężne fale strajków. Społeczeństwo chciało poprawy warunków życia, ale też powtórnej legalizacji „Solidarności”.

Ekipa rządząca łudziła się jeszcze, że wystarczy to pierwsze. Na początku roku 1989 weszła w życie tak zwana ustawa Wilczka, mocno liberalizująca zasady prowadzenia działalności gospodarczej. To jednak nie wystarczyło, by uzdrowić gospodarkę. W roku 1989 Polska zanotowała ogromną, przeszło 250-procentową inflację i dług zagraniczny przekraczający 42 miliardy dolarów. Związek Sowiecki, sam pogrążony w kryzysie, nie zamierzał pomagać finansowo. Bogate kraje Zachodu sygnalizowały zaś gotowość wsparcia, ale pod warunkiem przeprowadzenia demokratyzacji i dalszych niepopularnych reform gospodarczych. W tej sytuacji ekipa rządząca zdecydowała się na krok, który Jaruzelski nazwał później „ucieczką do przodu”. Chodziło – jak z kolei tłumaczył premier Mieczysław Rakowski – o kontrolowane dopuszczenie opozycji do udziału we władzy, by podzielić się z nią odpowiedzialnością za fatalny stan państwa. Nie bez znaczenia były obawy czołowych doradców Jaruzelskiego, że ewentualny kolejny bunt społeczny może wyłonić liderów znacznie mniej skłonnych do kompromisu niż Lech Wałęsa, przewodniczący „Solidarności” sprzed stanu wojennego.

.Tak oto w lutym 1989 roku doszło do inauguracji obrad Okrągłego Stołu – dwumiesięcznych negocjacji strony rządowej z częścią opozycji demokratycznej skupioną wokół Wałęsy. Porozumienie osiągnięte w kwietniu umożliwiło ponowną rejestrację „Solidarności”, a także przeprowadzenie całkowicie wolnych wyborów do Senatu – izby wyższej parlamentu. W Sejmie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza i jej sojusznicy zagwarantowali sobie 65 proc. miejsc. Mieli zresztą nadzieję na część pozostałej puli. Była ona przeznaczona dla osób formalnie bezpartyjnych, a w tej roli mogli kandydować również ludzie bliscy obozowi władzy lub wręcz go współtworzący, jak choćby rzecznik rządu Jerzy Urban. Przy Okrągłym Stole uzgodniono także przywrócenie urzędu prezydenta, wyposażonego w szerokie kompetencje i wybieranego przez parlament. Arytmetyka zdawała się sugerować, że urząd obejmie Jaruzelski.

Wybory czerwcowe 1989 roku stały się swoistym plebiscytem w sprawie utrzymania lub zniesienia systemu komunistycznego. Wynik okazał się bardziej niż jednoznaczny. Kandydaci solidarnościowi zdobyli wszystkie możliwe mandaty w Sejmie i 99 na 100 mandatów w Senacie. Dodatkowym policzkiem dla obozu władzy było odrzucenie przez wyborców niemal całej listy krajowej, na której figurowali tak prominentni działacze PZPR, jak Stanisław Ciosek, Czesław Kiszczak, Mieczysław Rakowski i Florian Siwicki.

Aktorka Joanna Szczepkowska wypowiedziała kilka miesięcy później słowa, które przeszły do historii – że oto 4 czerwca 1989 roku, czyli w dniu pierwszej tury wyborów, „skończył się w Polsce komunizm”. W rzeczywistości jednak Czerwiec ’89, choć istotnie przyspieszył erozję reżimu, stał się zaledwie etapem na drodze do w pełni suwerennej i demokratycznej Polski.

Obóz władzy liczył jeszcze na to, że otrząśnie się po klęsce. W lipcu na prezydenta PRL parlament wybrał Jaruzelskiego. Uzyskał on zaledwie o jeden głos więcej, niż wynosiła wymagana większość. Nie byłoby to możliwe bez udziału posłów i senatorów solidarnościowych – niektórzy z nich zagłosowali za Jaruzelskim lub zbojkotowali głosowanie.

Część opozycji demokratycznej sprawiała w tym czasie wrażenie, jakby przestraszyła się rozmiarów czerwcowego zwycięstwa. Ci ludzie nie mieli chęci lub odwagi, by dążyć do zdecydowanego zerwania z komunizmem. W pewnym stopniu mogła na tym zaważyć atmosfera wcześniejszych zakulisowych rozmów w Magdalence, gdzie niektórzy działacze „Solidarności” mocno spoufalili się ze swoimi niedawnymi prześladowcami. Wciąż też silne były obawy przed ewentualnym przewrotem pałacowym w Moskwie, który odsunąłby Michaiła Gorbaczowa i przywrócił do władzy „twardogłowych” komunistów, a także przed jakiegoś rodzaju kontrakcją ze strony rodzimych resortów siłowych. Dziś wiemy, że władze PRL jeszcze w latach 1988–1989 brały pod uwagę wprowadzenie stanu wyjątkowego, ale z miesiąca na miesiąc taki scenariusz stawał się coraz mniej realny. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, które musiałoby wziąć na siebie główny ciężar takiej operacji, pogłębiały się nastroje rezygnacji i przygnębienia.

.Równocześnie posłuszeństwo PZPR wymówili jej dotychczasowi satelici: Stronnictwo Demokratyczne i Zjednoczone Stronnictwo Ludowe. W rezultacie fiaskiem zakończyła się próba utworzenia rządu przez Czesława Kiszczaka – długoletniego ministra spraw wewnętrznych PRL i jednego z najbliższych współpracowników Jaruzelskiego.

12 września 1989 roku wotum zaufania uzyskał w Sejmie gabinet Tadeusza Mazowieckiego, w latach 80. jednego z bliskich doradców Wałęsy. W nowym rządzie najwięcej było przedstawicieli „Solidarności”, ale cztery resorty – spraw wewnętrznych, obrony narodowej, współpracy gospodarczej z zagranicą oraz transportu i gospodarki morskiej – przypadły PZPR. Znaczące było zwłaszcza to, że na czele MSW i MON stanęli najbliżsi współpracownicy Jaruzelskiego, którzy niewiele lat wcześniej wraz z nim planowali i wprowadzali stan wojenny: wspomniani już Kiszczak i Siwicki. Ten pierwszy objął dodatkowo funkcję wicepremiera.

Pozostawienie komunistom kontroli nad resortami siłowymi miało daleko idące konsekwencje.

Po pierwsze, skutkowało tym, że w ostatnich miesiącach 1989 roku i na początku roku 1990 trwało masowe niszczenie (a niekiedy bezprawne wynoszenie) akt Służby Bezpieczeństwa, w tym dużej części dokumentacji związanej z rozpracowaniem opozycji i Kościoła katolickiego. Cenę płacimy do dziś. Jest nią nie tylko bezpowrotna utrata materiałów o bezcennej wartości historycznej. Zatarcie dowodów wielu zbrodni komunistycznych poważnie utrudnia prokuratorskie próby wskazania i pociągnięcia do odpowiedzialności ich sprawców. Z kolei zniszczenie pokaźnej części akt agentury ograniczyło później możliwości wyeliminowania z życia publicznego osób uwikłanych we współpracę z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa.

Po drugie, trwanie Kiszczaka i Siwickiego na stanowiskach hamowało oczywiście zmiany kadrowe w kontrolowanych przez nich ministerstwach. Formalnie SB zmieniała strukturę, by przystosować się do realizacji zadań stawianych przed służbami specjalnymi w państwie demokratycznym. W rzeczywistości nadal inwigilowała tych polityków opozycji demokratycznej, którzy odrzucali kompromis Okrągłego Stołu. Na przykład rozpracowanie „Solidarności Walczącej” zamknięto dopiero w maju 1990 roku. Jej przewodniczący, Kornel Morawiecki, ukrywał się jeszcze dłużej – do lipca 1990 roku.

O ile wiosną i latem 1989 roku Polska mogła uchodzić za lidera przemian wolnościowych w Europie Środkowo-Wschodniej, o tyle w kolejnych miesiącach w innych krajach agonia systemu komunistycznego zdawała się postępować szybciej. Upadek Muru Berlińskiego i całkowicie wolne wybory w NRD, obalenie i śmierć Nicolae Ceauşescu w Rumunii, wybór Václava Havla na prezydenta Czechosłowacji – wszystko to działo się w czasie, gdy w Polsce wciąż pozostawali u władzy Jaruzelski i jego zaufani współpracownicy.

.Rozwiązanie Służby Bezpieczeństwa oraz odejście Kiszczaka i Siwickiego z rządu w lipcu 1990 roku miały pewną wymowę symboliczną, ale nowi ministrowie bynajmniej nie byli zwolennikami zdecydowanych rozliczeń z przeszłością, lecz raczej postawy określanej do dziś przez krytyków jako „gruba kreska”. W rezultacie w tajnych służbach zachowano daleko idącą ciągłość personalną. Przeprowadzoną latem 1990 roku weryfikację kadr likwidowanej Służby Bezpieczeństwa trzeba uznać za powierzchowną. Spośród ok. 24 tysięcy funkcjonariuszy zatrudnianych u schyłku PRL procedurze poddało się 14 tysięcy. Niemal trzech na czterech przeszło ją z pozytywnym wynikiem. W nowo utworzonym Urzędzie Ochrony Państwa jeszcze w 1996 roku byli funkcjonariusze SB stanowili ok. dwóch trzecich kadry. Część ich kolegów znalazła zatrudnienie w policji. Weryfikacji, nawet tak łaskawej, nie poddano wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, nazywanych – by posłużyć się tytułami książek Sławomira Cenckiewicza i Lecha Kowalskiego – długim i krótszym ramieniem Moskwy. Na początku lat 90. w służbach wojskowych ograniczono się przede wszystkim do rebrandingu i redukcji zatrudnienia. Dopiero w 2006 roku Wojskowe Służby Informacyjne, wywodzące się wprost z dawnego aparatu represji, zostały zlikwidowane.

Mimo że późną jesienią 1990 roku Lech Wałęsa wygrał wybory prezydenckie, obiecując przyspieszenie polskich przemian, w roli głowy państwa mówił już o wzmacnianiu „lewej nogi”, co w rzeczywistości politycznej z początku lat 90. było równoznaczne z obroną elit postkomunistycznych.

W tym czasie trwał w Polsce proces rozpoczęty u schyłku poprzedniej dekady, a znany jako uwłaszczenie nomenklatury – przejmowanie przez część elit komunistycznych majątku należącego do państwa. Dyrektorzy przedsiębiorstw państwowych, prezesi spółdzielni, działacze partyjni, ludzie tajnych służb i ich rodziny zakładali spółki, które następnie pasożytowały na mieniu państwowym. Równolegle powstawały i rozwijały się zorganizowane grupy przestępcze. Tworzący je gangsterzy – niekiedy byli tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa PRL – korzystali z parasola tajnych służb, by z czasem przeistoczyć się w biznesmenów.

Transformacja gospodarki dała też szansę wzbogacenia się milionom uczciwych Polaków, a całemu krajowi – szansę na skok w nowoczesność. Zarazem dużej części społeczeństwa do dziś kojarzy się z utratą pracy i bezpieczeństwa socjalnego, chwilowym lub dłuższym spadkiem stopy życiowej. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego pod koniec roku 1990 stopa bezrobocia sięgała 6,5 procent, a rok później – już 12,2 proc. Prócz państwowych gospodarstw rolnych to wielkie zakłady – w latach 80. bastiony „Solidarności” – niejednokrotnie płaciły za zerwanie z systemem komunistycznym najwyższą cenę.

W sejmowym exposé z 21 grudnia 1991 roku Jan Olszewski – pierwszy powojenny premier wyłoniony w wyniku w pełni wolnych wyborów – mówił więc o potrzebie przekonania społeczeństwa, „że ciężary reform są rozkładane sprawiedliwie”. Rząd Olszewskiego, choć istniał zaledwie pół roku, wyznaczył też wyraźny kurs euroatlantycki i podjął pierwszą próbę lustracji osób publicznych, storpedowaną niestety przez parlament i prezydenta. Do pełnego zerwania z systemem komunistycznym i jego dziedzictwem wciąż było daleko. Olszewski miał tego świadomość i w exposé mówił ostrożnie o „początku końca komunizmu w naszej ojczyźnie”.

.Polska transformacja okazała się procesem ewolucyjnym. Dopiero we wrześniu 1993 roku ostatni rosyjscy żołnierze wyjechali z warszawskiego Dworca Wschodniego do Moskwy. Pięć i pół roku później Polska przystąpiła do Paktu Północnoatlantyckiego, a w roku 2004 do Unii Europejskiej.

Są jednak dziedziny, w których przezwyciężenie skutków komunistycznego zniewolenia trwa dłużej niż przejście do gospodarki rynkowej i zakotwiczenie kraju w zachodnim systemie sojuszy. Dopiero na przełomie XX i XXI wieku mógł zacząć pracę Instytut Pamięci Narodowej – instytucja porównywana niekiedy z dawnym niemieckim Urzędem Gaucka, ale wyposażona w znacznie szersze kompetencje, bo prócz archiwalnych, badawczych i edukacyjnych pełniąca też choćby funkcje śledcze i lustracyjne, poszukiwawcze i memoratywne. Instytut usuwa z przestrzeni publicznej sowieckie obiekty propagandowe. Odnajduje i identyfikuje szczątki ofiar systemu komunistycznego, które przez kilkadziesiąt lat spoczywały w bezimiennych dołach. Wręcza odznaczenia zasłużonym działaczom „Solidarności” i innych organizacji, które przeciwstawiały się czerwonemu reżimowi. Słowem – reprezentuje niejako wszystkich pokrzywdzonych przez komunizm.

Przynosi to wymierne efekty.

W ramach projektu Archiwum Zbrodni, zainicjowanego dwa lata temu, pion śledczy IPN podejmuje na nowo śledztwa dotyczące głośnych zbrodni lub niewyjaśnionych śmierci z lat 80. XX wieku. Przełomowe ustalenia przyniosło śledztwo w sprawie śmierci w 1987 roku w Carlsbergu księdza Franciszka Blachnickiego. Pozwoliło ono jednoznacznie dowieść, że kapłan zmarł w wyniku otrucia. Wymierne efekty dało także śledztwo w sprawie Czesława Kukuczki, śmiertelnie postrzelonego w 1974 roku w Berlinie przez oficera Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD. Działania podjęte przez prokuratora IPN doprowadziły do tego, że w marcu tego roku w stolicy Niemiec ruszył proces podejrzanego.

Kontynuowana jest praca Biura Lustracyjnego IPN. Tylko do końca ubiegłego roku zapadło 1849 prawomocnych orzeczeń sądowych uznających, że analizowane oświadczenia lustracyjne były niezgodne z prawdą, to znaczy składające je osoby zataiły pracę w komunistycznych organach bezpieczeństwa państwa lub współpracę z nimi. Takie osoby są pozbawiane pełnionych funkcji publicznych i także w przyszłości przez określony czas nie mogą ich sprawować. Służy to przejrzystości życia publicznego.

Środowiska dawnego aparatu bezpieczeństwa wciąż jednak walczą o utracone przywileje. Niepokojącym zjawiskiem jest postępująca reubekizacja, czyli odzyskiwanie przez funkcjonariuszy SB wielotysięcznych emerytur, obniżonych im na mocy ustaw dezubekizacyjnych z lat 2009 i 2016. Sądy masowo orzekają na korzyść takich osób, a Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji nie wykorzystuje możliwości odwoławczych. Towarzyszą temu zapowiedzi pełnego ustawowego przywrócenia ludziom dawnych tajnych służb przywilejów emerytalnych.

Wymienione przeze mnie przykłady pokazują, że przeszłość komunistyczna nie jest zamkniętym rozdziałem. Po części mierzymy się dzisiaj z wyzwaniami, którym z powodzeniem można było podołać już w latach 90. Jednak wielu zaniedbań z początków transformacji nie sposób już naprawić.

Rafał Leśkiewicz

Tekst referatu wygłoszonego podczas międzynarodowej konferencji naukowej zorganizowanej przez Instytut Badania Zbrodni Komunistycznych i Pamięci Rumuńskiego Uchodźstwa (IICCMER) oraz Instytut Badań Zbrodni i Konsekwencji Komunistycznych (ISKK) z Albanii, zatytułowanej „35 lat po upadku reżimów totalitarnych w Europie”, Bukareszt, 3–4 października 2024 r.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 października 2024