Janeczka – dziecięca historia w dorosłym świecie
Zachęcam do pielęgnowania własnych rodzinnych tradycji, gromadzenia pamiątek i życzliwej ludzkiej pamięci. Po nas przyjdą Następcy, ułatwmy im wspomnienia o nas. To takie proste, a jednocześnie tak wielkie. Ale zwyczajnie możliwe – pisze Remigiusz WITKOWSKI
.Tak, w części tej opowieści będzie obecny motyw dziecięcy. Jej bohaterka to Janina (Janeczka) Chrzanowska (1932–1944), córka Marii i Jana Chrzanowskich – właścicieli dworu i majątku Radonie w pobliżu Grodziska Mazowieckiego. Natrafiłem na tę historię zupełnie przypadkowo. Zaczęło się banalnie od internetowego przeglądania informacji dotyczących Rogera Scrutona, i to już po jego śmierci. Wśród wielu z nich była również i taka, że w Polsce cieszył się on od lat przyjaźnią pewnej rodziny – nie było trudno ustalić, że chodzi o Beatę Korzeniowską-Matraszek i jej męża Marka. Jeszcze kilka manewrów komputerową myszką i oto z bezmiaru internetowych zasobów wypłynęła nazwa Radonie. Nazwa, która w tym pierwszym kontakcie nic mi jeszcze nie mówiła.
Zaciekawiony zacząłem przeglądać stronę założoną przez wspomnianą panią Beatę Korzeniowską-Matraszek i odkryłem niezwykłą wysepkę w potężnym „archipelagu polskości”. Uprzedźmy od razu, że państwo Matraszkowie to od 2001 roku nowi właściciele radońskiego dworu, którzy ogromnym poświęceniem i wysiłkiem zdołali przywrócić jego dawny blask, mimo że na początku XXI wieku wiele wskazywało raczej na to, że pozostanie on kolejnym niechlubnym przykładem dewastacji dawnych ziemiańskich siedzib. Ruiną, która już nie nadaje się do restauracji. Stało się na szczęście inaczej – kto jest ciekaw tej historii, niechaj zajrzy na stronę internetową, znajdzie tam kopalnię radońskich opowieści i z przeszłości (dwór i majątek pochodzą z początku lat 40. XIX wieku), i tych całkiem współczesnych. Zapewniam, co zaświadczam własnym przykładem, że stanie się jej częstym gościem. Zgromadzone przez obecną właścicielkę różnego rodzaju radońskie materiały, zdobywane niejednokrotnie w niezwyczajnych, a nawet niespodziewanych okolicznościach, stały się podstawą publikacji Dwór w Radoniach. Historia Janeczki, której drugie, uzupełnione, wydanie ukazało się kilka tygodni temu.
Opowieść snują dwie narratorki; pierwszą jest córka Marii i Jana, urodzona w Radoniach tytułowa Janeczka – beletrystyczny zabieg pozwolił w ten sposób przedstawić losy rodziny i majątku w latach 1932–1944 – drugą natomiast Beata Korzeniowska-Matraszek, która przejęła narrację od 1945 roku aż po prawie współczesne nam dni.
Przedwojenni właściciele – czyli małżeństwo Chrzanowskich – nabyli Radonie wiosną 1932 roku. Majątek radoński liczył wtedy 151 hektarów, na co składały się zarówno grunty orne, lasy, łąki, sad owocowy, jak i okołodworski park. Dobra radońskie miały też 22 hodowlane stawy rybne. Jak widać z tego zestawienia, majątek wymagał po prostu dobrych i sprawnych gospodarzy. Maria i Jan byli młodymi, pełnymi zapału absolwentami studiów rolniczych w zakresie hodowli i sadownictwa. Radonie nie trafiły zatem w przypadkowe ręce. Od ich wysiłku i pracy miał zależeć nie tylko los ich samych i najbliższej rodziny, ale także okolicznej ludności, która w różny sposób była związana pracą z majątkiem radońskim. Tak działo się również i za poprzednich właścicieli.
Opowieść Janeczki podporządkowana jest, co oczywiste w przypadku życia ziemiańskiego, następującym po sobie w naturalny sposób porom roku, które wyznaczały rytm pracy i obowiązków oraz rytm codzienności. Ten ostatni wydawać się może nieco idylliczny, ale był przecież typowym przykładem odwiecznego wręcz stylu życia polskiego ziemiaństwa, i to niekoniecznie tylko tej jego części, która swoje korzenie mogłaby wywodzić z mniej czy bardziej mitycznych magnackich początków. Aż chce się napisać, że to zwyczajnie pełne pracy i przychodzącego po niej odpoczynku życie, które wynikało z polskiego sposobu bycia i tradycji kultywowanych w tym środowisku przez pokolenia. Tworzyło też i dopełniało pewien oczywisty kulturowy i obyczajowy kod zachowań rozumianych bez słów.
Dostajemy więc w tej opowieści opis wyglądu i wyposażenia samego dworu, folwarku, parku, codzienności i zwyczajności życia familijnego, poznajemy członków rodu Chrzanowskich i pojawiających się w Radoniach znajomych i przyjaciół rodziny. Są ciepło wspominani ludzie spotykani na co dzień – dziadkowie, rodzice, młodszy brat Stefanek (imię to było bardzo popularne w rodzinie) zwany Dzidkiem, stryj Stefan, cioteczny brat ojca Janki Stefan Rowecki, czyli „Grot”, późniejszy Komendant Główny Armii Krajowej, guwernantka Joasia, Hipolit „od wszystkiego”, który w dworze radońskim dbał o różne rzeczy, jest gosposia Bronisława Pisarska pieszczotliwie zwana Gobunią (notabene miała ona w radońskim dworze własny pokój i rzeczą najbardziej oczywistą było traktowanie jej jako domownika, naturalna była też jej coroczna obecność na radońskiej wieczerzy wigilijnej), której „królestwo”, czyli kuchnia w wyobraźni dziecięcej, staje się „terenem niesamowitym”. Oczywiście znalazło się i miejsce – bo jak bez tego wyobrazić sobie i opisać dwór – na wspaniałe wypieki, przetwory i proste i wykwintne potrawy i smaki, jest wspomnienie wypiekanego dwa razy w tygodniu domowego chleba i inne, inne jeszcze kulinarne niezwykłości. Nie zabrakło też okruchów pamięci poświęconych przyrodzie – i to zarówno ukochanym zwierzętom, jak i całemu radońskiemu światu obficie kwitnących, owocujących, żywiących drzew czy roślin. Jest ziemia, która rodzi i karmi, jest ziemia, którą przemierza się większymi czy mniejszymi krokami, ale jest też i ziemia, która po całym dniu pracy pozostaje pod paznokciami.
Radońskie życie opowiedziane od wiosny do zimy to zwyczaje i obyczaje domu, rozrywki i zabawy oglądane z perspektywy dziecka, ale także ciężka i absorbująca praca dorosłych, którzy w ten sposób zapewniają byt i dostatniość rodzinną. Opisy świątecznych przygotowań, jesienne polowania panów i gości, konne przejażdżki, zimowe kuligi i mecze hokejowe – a jakże, bo i taką rozrywką cieszono się na zamarzniętych stawach – letnie kąpiele czy rozgrywki tenisowe na parkowym korcie to bynajmniej nie fanaberie przysłowiowych „darmozjadów”, ale czas zasłużonego odpoczynku ludzi spełnionych i umiejących oddzielić czas pracy od czasu poświęcanego najbliższym i przyjaciołom. Maria i Jerzy Chrzanowscy zawsze uważali lata radońskie – i to mimo ich dramatycznej kody oraz różnych życiowych niedogodności i zwyczajnych trudów – za najszczęśliwsze lata swego życia.
Czas blasku i światła poprzedzał czas mroku. A ten nastał z chwilą wybuchu wojny. Niemcy jako okupanci stacjonują w pobliskim Grodzisku, natomiast w Radoniach pojawiają się dość regularnie, aby rekwirować zwierzęta, zboże, mleko i nabiał albo gotowe przetwory z dworskiej przetwórni nazywanej przez okolicznych mieszkańców na wyrost „fabryką marmolady”. W wojennym czasie w radońskim dworze znajdują schronienie i gościnny kąt przesiedleńcy i uchodźcy z bliższych czy dalszych terenów. Wśród nich znalazła się rodzina majora Kazimierza Szoslanda, wybitnego jeźdźca i miłośnika koni, przedwojennego reprezentanta Polski w hippice, dwukrotnego olimpijczyka, zdobywcę Pucharu Narodów w zawodach w Nowym Jorku czy srebrnego medalisty w konkursie skoków w Amsterdamie, wreszcie obrońcy Polski w 1939 roku i uczestnika już wojennej konspiracji, a jego syn – Andrzej – stał się przyjacielem, towarzyszem dziecięcych zabaw, a także kolegą Janeczki na tajnych kompletach w tych strasznych, okupacyjnych latach. Wszystkie okupacyjne święta, urodziny czy imieniny rodziny Chrzanowskich i Szoslandów spędzają razem aż do skrytobójczego zabójstwa majora Szoslanda w kwietniu 1944 roku. Małżeństwo Chrzanowskich powinno znaleźć się także w gronie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, ponieważ przyjęli i ukrywali w dworze radońskim od 1943 roku do końca wojny uciekinierkę z częstochowskiego getta – szesnastoletnią Żydówkę Krystynę Geisslerową. Bracia Jan i Stefan Chrzanowscy wraz z majorem K. Szoslandem oraz zaprzysiężonymi w lokalnych strukturach Armii Krajowej pracownikami majątku od 1943 roku byli zaangażowani w przyjmowanie alianckich zrzutów sprzętu i ludzi na podradońskich łąkach. Wśród skoczków przez nich przejętych, rozlokowywanych później w bezpiecznych kryjówkach i przekazanych do okupowanej Warszawy, była też jedyna kobieta wśród polskich Cichociemnych – legendarna Elżbieta Zawacka, pseud. „Zo”.
Po upadku Powstania Warszawskiego w dworze Radoniach przyjęto i zapewniono utrzymanie i dach nad głową kolejnym uciekinierom i ocalonym ze zniszczonej stolicy – tym razem była to grupa około 30 osób. Wśród nich znalazł się także „natchniony artysta malarz” Bernard Tadeusz Frydrysiak, którego wspominam w tym miejscu celowo, bo zostawił po sobie sporo prac w różnych technikach, przedstawiających ludzi i radońskie przestrzenie tamtych dni. Po latach stały się one i pamiątką, i swoistym dokumentem radońskiego mikrokosmosu.
Jesień 1944 roku oprócz hekatomby walczącej Warszawy przyniosła też osobistą tragedię Marii i Janowi Chrzanowskim. 24 października, po trzech dniach szybko postępującej choroby, zmarła ich ukochana córka – Janeczka. Zrozpaczeni rodzice pierwotnie zamierzali pochować ją w parku za dworem, ale z braku wymaganych zgód 12-letnia Janka spoczęła na starym cmentarzu w Grodzisku Mazowieckim. Następne miesiące też nie oszczędzały kłopotów radońskim mieszkańcom.
W styczniu 1945 roku w Radoniach na krótko pojawiają się sołdaci Armii Czerwonej, choć szczęśliwie nie niszczą ani nie zajmują oni dworu i majątku, to dochodzi jednak do groźnego wypadku, gdy jeden z sowieckich żołnierzy, chcąc „nałowić” ryb w stawie za pomocą wrzucanych do niego granatów, zostaje rozerwany na strzępy. Przyszłość rodziny Chrzanowskich w Radoniach wydaje się jednak niepewna, tym bardziej że tzw. Dekret PKWN o przeprowadzeniu „reformy rolnej” będzie stosował się także i do radońskiego majątku. Cios przychodzi z pismem Powiatowego Urzędu Ziemskiego z Grodziska Mazowieckiego 10 marca 1945 roku, zawiadamiającym, że „majątek ziemski Radonie […] wraz z gospodarstwem rybnym i przetwórnią konserw owocowych i warzywnych […] został przejęty na rzecz Państwa i rozparcelowany”. Podjętą decyzje uzasadniano przekroczeniem wielkości gruntów podlegających parcelacji o … jeden hektar. Pola orne w Radoniach miały dokładnie 51 hektarów. Jan Chrzanowski otrzymał od nowych władz tzw. „wspaniałomyślną” propozycję – otóż ze względu na jego fachowe, rolnicze wykształcenie mógłby z rodziną zatrzymać w dworze dwa pokoje i zostać zatrudniony jako administrator Radoni i przyszłego PGR-u – ale Jan nie zamierza jednak z niej skorzystać, tym samym skazując siebie i najbliższych na opuszczenie majątku, któremu poświęcił kilkanaście ostatnich lat życia. Jedyne, co jeszcze może zrobić, to prosić o kilka dni do namysłu, co jest oczywiście celową zwłoką, aby ten swoiście darowany czas przeznaczyć na uratowanie tego z materialnego dorobku, co jeszcze da się ocalić. Fortel ten udaje się nadzwyczaj dobrze – przez kilka dni Jan i Maria pakują swój dobytek i nocami ekspediują do Sopotu, który stanie się nową przystanią rodziny. Udało się wywieźć cały majątek z dworu – od mebli po rodzinne pamiątki. Dniem pożegnania z radońskim życiem był 15 września 1945 roku.
Decyzją administracyjną traktowani już jako byli właściciele majątku Chrzanowscy nie tylko zostali wywłaszczeni, ale dodatkowo zabrania się im przekraczać granicę powiatu, w którym majątek się znajduje, i zakazuje zbliżania się do niego. W przypadku Marii i Jana oznacza to także, że nie wolno odwiedzać im grobu zmarłej córki. Opiekę nad nim powierzają zaufanym, byłym pracownikom dworu. Nic innego w tej sytuacji nie mogli zrobić…
W lutym 1947 roku na świat przychodzi ich najmłodsze dziecko, czyli Hanna Chrzanowska – zwana pieszczotliwie Haneczką.
I jeszcze jedna scena – kilkanaście lat później, w 1968 Maria, Jan i ich urodzony w Radoniach syn Stefan w drodze do Warszawy postanawiają odwiedzić Radonie. To był jeden z najsmutniejszych dni ich życia – zobaczyli dwór i były majątek zaniedbany, zniszczony, poszarzały i spaskudzony. Po ludzku porażeni tym, co ujrzeli, nie mają nawet sił, żeby wysiąść z samochodu, okrążają tylko pozostałości gazonu przed dworem i odjeżdżają, by nigdy już do Radoni nie wrócić…
Powie ktoś, że te zdania powyżej to już tylko historyczny opis. To prawda, ale pokazuje on losy bardzo wielu podobnych rodzin w czasie wojennym i powojennym. Przypadki rodziny Chrzanowskich są i jednostkowym, i zbiorowym zarazem przykładem życia tamtego pokolenia i dobrze je ilustrują.
Powojenne lata rządów tzw. „władzy ludowej” nie były dla radońskiego dworu łaskawe. Nawet niezbyt uważny obserwator bez trudu mógł dostrzec postępującą degradację, a potem jego zwyczajną dewastację. Była to suma braku naturalnej gospodarskiej zaradności, celowych zaniedbań, ideologicznych szaleństw i zwyczajnej ludzkiej głupoty. W latach 40. majątek Radonie należał do Samopomocy Chłopskiej, potem przekazano go Okręgowemu Zarządowi Terenów Rolnych, a następnie kolejno dwóm PGR-om. Z kolei od początku lat 60. dwór i park były używane jako stanica harcerska. Po dawnej świetności zasobnego majątku nie zostało prawie śladu – zasypano stawy hodowlane, wycięto sady owocowe, nieużytkowana przetwórnia została ostatecznie rozebrana, bez należytej dbałości traktowano budynki gospodarcze majątku, niszczejący dwór zamieszkiwali pracownicy rolni, a po ich wyprowadzce praktycznie już nic nie było w stanie zatrzymać dalszej dewastacji i to samego dworu, i parku.
W 1971 roku dwór kupił profesor Uniwersytetu Warszawskiego Marian Danysz z zamiarem jego gruntownej odbudowy; rozpoczyna ją, gromadzi materiały budowlane i specjalnie sprowadzony gont na pokrycie dachu, ale niespodziewany pożar (czyżby celowe podpalenie ?), a wkrótce śmierć prof. Danysza przerywają wszelkie prace mające ocalić dwór. Dekadę później dwór w Radoniach nabywa Hanna Okuniewicz-Lewandowska także w celu jego odbudowy, ale nawet jej nie rozpoczyna. Siła przyrody i bezmyślne zachowania ludzi dopełniają dzieła zniszczenia. „Za każdą moją kolejną wizytą – pisał Marek Cabanowski w książce poświęconej dworom powiatu grodziskiego – stopień dewastacji tej rezydencji był coraz większy. Dzisiaj okoliczni mieszkańcy wyłupują cegły ze ścian nośnych i rozbierają drewniane gonty na opał. Myślę, że obecne zniszczenia są nieodwracalne i pałacu nie da się już odbudować”.
W takim właśnie stanie, a właściwie jeszcze gorszym, zobaczyli po raz pierwszy jesienią 2000 roku dwór radoński państwo Matraszkowie. I nie był to bynajmniej widok zachęcający do podjęcia ryzyka połączenia swojego życia z tymi smętnymi resztkami zaniedbanego, niegdyś przytulnego i przyjaznego domostwa. Coś, co zakrawało na szaleństwo; coś, co było wbrew rozsądkowi, ale mimo wszystko karmiło się nadzieją i wyobraźnią, rozpoczęło się w maju 2001 roku. Beata i Marek Matraszkowie kupili dwór w Radoniach, a rok później rozpoczęli trwającą kilka następnych lat odbudowę. Udało im się też nawiązać serdeczny kontakt z żyjącymi dziećmi Marii i Jana – Stefanem i Hanną. Ale restaurowany dwór zazdrośnie strzegł swojej przeszłości, a wszelkie poszukiwania informacji, dokumentów, ludzi i innych śladów radońskich historii trafiały w próżnię… Tak jakby niekoniecznie miał nastąpić dobry i oczekiwany finał.
To jednak jeszcze nie koniec. Życie dopisało do tej opowieści ciąg dalszy. Również ze swoiście pojętą obecnością zmarłej Janeczki, bo historia Janeczki zatoczyła koło. Po ludzku wygląda to na niewytłumaczalny paradoks, ale wpłynęła ona na rzeczywistość pewnych ludzi i pewnych zdarzeń. Wierzący nie będzie miał wątpliwości, niedowiarek pokręci głową…
W czerwcu 2009 roku w Radoniach pojawiła się niespodziewanie dla gospodarzy Hanna Chrzanowska-Jabłońska, dokładnie w dniu 78. rocznicy ślubu swoich rodziców. To był nie tylko dzień w wymiarze rodzinnej historii głęboko symboliczny, ale również dzień, który wzmocnił więzi między córką byłych właścicieli a obecnymi właścicielami radońskiego dworu. Jej pokłosiem była wizyta w gdańskim mieszkaniu Pani Hanny, wielogodzinne rozmowy o Radoniach, przeglądanie rodzinnych dokumentów i albumów ze zdjęciami (znakomita większość z nich była zrobiona przez Jana Chrzanowskiego) oraz kolejne spotkania. Pojawiła się też prośba o odszukanie grobu zmarłej siostry – Hanna nigdy nie była na grobie swojej starszej, nieznanej siostry – Janeczki. To z kolei stało się dla B. Matraszek rodzajem niepisanego zobowiązania, od tej pory wiedziała, że musi rzecz doprowadzić do końca.
I znowu o wszystkim zdecydował przypadek. Nieskuteczne poszukiwania na starym grodziskim cmentarzu, brak dokumentacji pochowanych osób, niejako „proroczy” sen i spotkanie z lokalnym pasjonatem historii, który pokazując odrestaurowane groby miejscowych AK-owców, zasugerował poszukiwania w wolnej chwili grobu Janki Chrzanowskiej w jeszcze innej części cmentarza. Mimowolne spojrzenie w bok i… oto oczom zaskoczonej autorki ukazuje się zaniedbany, dziecięcy nagrobek z inskrypcją „Ś.p. Janka Chrzanowska / Żyła lat 12”. Nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Zdumienie, niedowierzanie i ogromne emocje mieszają się w tej jednej chwili.
I od razu telefon do żyjącej siostry Janeczki i niespodziewana radość, ogromne wzruszenie. Panie umawiają się na kolejne spotkanie i wspólne odwiedzenie grobu. Minie jeszcze kilka tygodni, w tym czasie Pani Matraszek z synami zadba o odświeżenie i uporządkowanie grobu Janki. Do wspólnej wizyty na grobie dochodzi 24 października 2010 roku, co znowu jest ogromnie symboliczne – bo jest to dokładnie dzień rocznicy śmierci Janeczki. Hanna po raz pierwszy stanie nad grobem siostry. „Nigdy nie zapomnę tego widoku – pisze w swojej książce B. Korzeniowska-Matraszek – gdy Hania podchodzi, pełna jakiejś niewypowiedzianej tkliwości i ogromnego wyczekiwania, do grobu Janeczki. Gardło mam ściśnięte ze wzruszenia, gdy patrzę na nią pochyloną nad grobem Janki. Dwie siostry, po raz pierwszy tak blisko, nareszcie razem. Ta zapomniana i ta, która wciąż pamiętała, tęskniła i szukała. Janeczka i Haneczka”.
Od tego momentu dwór jakby przestał strzec dostępu do swoich tajemnic. Z tygodnia na tydzień pojawiają się ludzie, informacje, relacje, zdjęcia, dokumenty. I jest ich coraz więcej. Historia Radoni aż kipi i zachęca do uważnego badania. Czy wygląda to na przypadek? Na niespodziewany zbieg okoliczności? Kto chce, niech i tak to interpretuje. Ja wolę w tle widzieć dziecięcy, lekko szelmowski uśmiech dziewczynki sprzed lat kilkudziesięciu, połączony z radosnym i zarazem delikatnie kpiącym spojrzeniem… Wszystko wskazuje na to, że opisanie dziejów radońskich dopiero się zaczyna, wręcz rozpędza i zapewne zaskoczy nas jeszcze niejedną ciekawą historią. Na co jako czytelnicy z niecierpliwością czekamy. Radoński czas biegnie dalej…
Wszyscy chcący nawiedzić grób Janki Chrzanowskiej na starej grodziskiej nekropolii znajdą w posłowiu do książki wskazówki, jak tam trafić. Ja proszę Państwa o refleksję nad życiem tej jednej, konkretnej ziemiańskiej rodziny i nad pamięcią o polskim losie i sposobie życia, i wreszcie – najprościej – o modlitwę, jak kto potrafi, za spokój Dusz tych, którzy się w tej opowieści pojawili.
.I już zupełnie na koniec – niezależnie od mniej czy bardziej sprzyjających okoliczności zachęcam do pielęgnowania własnych rodzinnych tradycji, gromadzenia pamiątek i życzliwej ludzkiej pamięci. Po nas przyjdą Następcy, ułatwmy im wspomnienia o nas. To takie proste, a jednocześnie tak wielkie. Ale zwyczajnie możliwe.
Remigiusz Witkowski