Jan ROKTIA: Lekcja czasu Ruiny

Lekcja czasu Ruiny

Photo of Jan ROKITA

Jan ROKITA

Filozof polityki. Absolwent prawa UJ. Działacz opozycji solidarnościowej, poseł na Sejm w latach 1989-2007, były przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Wykładowca akademicki. Autor felietonów "Luksus własnego zdania", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".

Ryc.: Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Osłabianie i podkopywanie władzy Zełenskiego jest dziś działaniem na zgubę Ukrainy – niezależnie od tego, czy odbywa się z impulsu danego z Moskwy, Brukseli, Waszyngtonu, czy też jest wynikiem ugruntowanej w czasach posowieckich niechęci i nieufności części Ukraińców do wszelkiej własnej władzy – pisze Jan ROKITA

.Po raz pierwszy od wybuchu wojny na wschodzie Komisja Europejska wstrzymała pomoc finansową dla Ukrainy, uchwaloną przez państwa członkowskie i przygotowaną już do wypłaty. Suma pieniędzy jest spora – to 1,5 mld euro ze specjalnego funduszu, przeznaczonego na przygotowanie Kijowa do akcesji. Równocześnie przez media zachodnie przewaliła się fala wrogości wobec prezydenta i rządu Ukrainy, rozpisana na dziesiątki, jeśli nie setki niemal jednobrzmiących analiz i komentarzy. Ten zglajchszaltowany ton moralizatorskich potępień wobec Kijowa, publikowanych jednako w mediach lewicy, liberałów i prawicy – przypomina styl, jaki dobrze pamiętamy z nie tak dawnych komentarzy na temat naszego kraju w okresie rządu Morawieckiego. Typowy jest lead artykułu w jednej z gazet: „Nacjonalizm, korupcja, łamanie podstawowych praw obywatelskich – taki jest prawdziwy obraz zmilitaryzowanej Ukrainy Zełenskiego”.

Tego typu opinie nie są nowe, przewijają się już przez zachodnie media od pewnego czasu. Ale prawdziwy wylew nieprzyjaznych, a często zgryźliwych opinii o Ukrainie i jej rządzie sprowokowany został ustawą uchwaloną przez ukraiński parlament 22 lipca 2025 r. i zaraz potem podpisaną przez Zełenskiego. Ustawa ta ustanawiała ustrojowe zwierzchnictwo rządowej Prokuratury Generalnej nad specjalną policją antykorupcyjną (NABU) oraz prokuraturą antykorupcyjną (SAP). Obie te instytucje miały dotąd całkowitą autonomię względem demokratycznie wybranych władz Ukrainy, co było spełnionym przez Kijów postulatem Brukseli. Obie też – co przyznają otwarcie analitycy spraw wschodnich, jak choćby Balázs Jarábik (z Fundacji Carnegie), udzielający na ten temat wywiadu emigracyjnej rosyjskiej „Meduzie” – stworzyły sobie na Ukrainie swoiste państwo w państwie, korzystając ze swego autonomicznego statusu i dysponując stałą protekcją ze strony Brukseli. Nawet dobór ludzi został faktycznie objęty zewnętrznym wpływem instytucji międzynarodowych.

Jednak obu formacjom nie udało się zdobyć autorytetu mieszkańców Ukrainy, co pokazały badania Centrum im. Razumkowa, przeprowadzone w roku 2024 dla amerykańskiej agencji USAID (która jeszcze wtedy, za rządu Bidena, prowadziła rozległą działalność międzynarodową). Z badań tych wyszło, iż 63 proc. Ukraińców ma jak najgorsze zdanie o specjalnej prokuraturze SAP, a 62 proc. o specjalnej policji NABU. Uderzająca była przy tym różnica w stosunku do „normalnych” służb rządowych, takich jak armia (90 proc. zaufania) czy Służba Bezpieczeństwa (61 proc. zaufania). Kiedy więc służby rządowe nabrały podejrzeń co do wysługiwania się przez niektórych funkcjonariuszy NABU Moskalom, 21 lipca nastąpiło (zapewne za zgodą Zełenskiego) uderzenie Służby Bezpieczeństwa w policję antykorupcyjną, w tym rewizje i aresztowania pod zarzutem kontaktów z Moskwą i przekazywania do niej informacji. Dzień później uchwalona została sławetna ustawa. To jasne, że podejrzenie zdrady kraju, w coraz trudniejszej dla Ukrainy sytuacji wojennej, musiało wzbudzić tego rodzaju reakcję.

Jak się jednak okazało, Zełenski, godząc się na aresztowania funkcjonariuszy NABU i podpisując ustawę podporządkowującą tę policję Prokuraturze Generalnej, popełnił niebłahy polityczny błąd. Unia Europejska ma na Ukrainie (podobnie zresztą jak w Polsce) grupę swoich quasi-religijnych wyznawców, którzy na sygnał z Brukseli są gotowi natychmiast wzniecić protesty antyrządowe we własnym kraju. A nadto przegrywający wojnę z Moskwą Zełenski mimo swej dumnej, a nawet bohaterskiej postawy, zwłaszcza w początkach wojny, ma na Ukrainie coraz większą liczbę politycznych przeciwników, wyczekujących tylko okazji, aby doprowadzić do jego upadku. Ani jedno, ani drugie zjawisko nie jest jakoś szczególnie dziwne. W całej Europie Środkowo-Wschodniej nieufność czy wręcz niechęć do własnego państwa jest dość powszechna, a często idzie w parze z emocjonalnym umiłowaniem instytucji i władz zagranicznych. Z kolei przywódca, który obiecał ocalić Ukrainę i nie dopuścić do utraty jej terytorium, od początku nie mając mocy, aby wywiązać się z tej obietnicy, musi tracić autorytet i budzić rosnącą wrogość.

W ciągu kilku dni Zełenski został zmuszony do zjedzenia własnego języka i przywrócenia autonomii obu unijno-antykorupcyjnym instytucjom. Bruksela i zagraniczne media odegrały w tym rolę niebłahą, ale kluczowe okazały się manifestacje uliczne w Kijowie i innych miastach, których uczestnicy głośno oskarżali prezydenta o zaprowadzanie dyktatury. Zełenski został zmuszony, aby sam zmusił własnych posłów z partii Sługa Narodu do głosowania za zniesieniem ustawy, którą dopiero co uchwalili, choć ci (jak opisywał to „Financial Times”) nie chcieli tego uczynić, mając w pamięci groźby, jakie kierował pod ich adresem szef NABU Semen Krywonos, kiedy głosowali za ustawą. Nie ma wątpliwości, że teraz, gdy obie służby spektakularnie upokorzyły prezydenta, funkcjonariusze Krywonosa wcześniej czy później wezmą odwet na parlamentarzystach, którzy spróbowali przeciwstawić się unijno-antykorupcyjnemu państwu w państwie.

Polityczny morał z całej tej historii jest wyjątkowo ponury. Osłabianie i podkopywanie władzy Zełenskiego jest dziś działaniem na zgubę Ukrainy – niezależnie od tego, czy odbywa się z impulsu danego z Moskwy, Brukseli, Waszyngtonu, czy też jest wynikiem ugruntowanej w czasach posowieckich niechęci i nieufności części Ukraińców do wszelkiej własnej władzy. A zarzut zaprowadzania przez Zełenskiego dyktatury – na mnie w każdym razie – sprawia wrażenie jakiegoś dziwacznego idealizmu pogrążającego się w polityczny obłęd. Wyobrażam sobie bowiem, że gdybym w dzisiejszych okolicznościach był Ukraińcem, żądałbym od Zełenskiego jednej rzeczy: zdecydowanego zaprowadzenia w Kijowie dyktatury, tak jak czynili to niegdyś na czas wojny rozumni Rzymianie, którzy w praktyce dyktaturę wymyślili i skutecznie potrafili czasem u siebie zaprowadzić.

.Zełenski, który jest sprawdzonym patriotą wolnej Ukrainy i jedynym ukraińskim politykiem potrafiącym postawić się okoniem tak Moskwie, jak i Zachodowi – jest ostatnią nadzieją tego kraju na niepodległość. Jeśli zostanie podkopany bądź obalony, w Kijowie nastanie polityczna smuta, z której w finale wyłoni się jakaś nowa postać okrojonej Ukrainy pod moskiewskim dominium. Jak uczy wspólna historia I Rzeczypospolitej – anarchia w wydaniu ukraińskim to rzecz jeszcze bardziej groźna i tragiczna w swych skutkach niźli anarchia w wersji polskiej. Ukraińcy powinni sobie przypomnieć ponury w ich historii XVII-wieczny czas tzw. Ruiny, kiedy to „od Bohdana do Iwana nie było hetmana”. I to wszystko, co wynikło potem z koszmaru czasu Ruiny. A i brukselscy funkcjonariusze, pomiędzy którymi jest wielu takich, którzy szczerze dobrze życzą państwu ukraińskiemu, mogliby sięgnąć po lekcję dawnej historii tego kraju, aby przekonać się, iż w dzisiejszym czasie katastrofalnej dla Ukraińców wojny dyktat Brukseli i rozszerzanie jej ideologicznych celów na wschodzie nie powinny stanowić politycznego priorytetu.

Jan Rokita

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 sierpnia 2025
Fot. Viacheslav Onyshchenko / Zuma Press / Forum