
Dyshonor i upokorzenie
Jeśliby Polska w jakikolwiek sposób pomogła Niemcom w dopadnięciu i ukaraniu Ukraińców, którzy podjęli się wykonania chlubnej i ryzykownej misji likwidacji rur bałtyckich – byłby to dyshonor i upokorzenie naszego kraju. Tylko mali i zawistni ludzie zwykli traktować bohaterów jako bandytów – pisze Jan ROKITA
.Kiedy mniej więcej rok temu w Niemczech zaczęły się mnożyć spekulacje o tzw. „polskim tropie” wysadzenia w 2022 roku rosyjsko-niemieckiego gazociągu na Bałtyku, pisałem wówczas, iż teraz należy się spodziewać fali nacisków na Donalda Tuska, aby pomógł Niemcom wyłapać i skazać sprawców tamtej eksplozji. Tym bardziej że wedle wieści, jakie uzyskał wtedy swoimi kontaktami amerykański dziennik „Wall Street Journal”, ponoć było tak, że o powstałym w Kijowie planie wysadzenia złowrogich rur gazowych na Bałtyku wiedziała CIA, zakazując tajnym służbom ukraińskim przeprowadzenia tego rodzaju operacji.
W Białym Domu siedział jeszcze wtedy Joe Biden, a w berlińskim Kanzleramcie – Olaf Scholz. Nie byłoby więc nic dziwnego, gdyby wspólny front niemieckich socjalistów, którzy swego czasu wymyślili ideę rur bałtyckich, oraz lewicowego rządu USA, rozeźlonego, że w Kijowie nie posłuchano jego rozkazów, naparł na Tuska, iżby ten „współpracował z sojusznikami”. Wtedy złowieszczym sygnałem był komentarz opublikowany na łamach „Rzeczpospolitej”, którego autor pisał, że utrudnianie niemieckiego śledztwa przez polskie służby jest równoznaczne z „ukrywaniem informacji o ataku na sojusznika i może podważyć zaufanie do NATO”. Tekst, który przeszedł do dziejów publicystycznej głupoty i nikczemności.
.Ale przez długi czas sprawy wyglądały dla Polski dobrze i przyzwoicie. Niemiecki nakaz aresztowania wydany na mieszkającego stale w Pruszkowie ukraińskiego nurka (a zapewne i komandosa „pod przykryciem”) Wołodymyra Żurawlowa został u nas zignorowany. A w niemieckiej prasie utrwaliła się wersja (nie wiem, czy prawdziwa), wedle której polskie służby na czas ostrzegły Żurawlowa o możliwych kłopotach z prokuraturą, więc ten wyjechał na Ukrainę samochodem ze znakami dyplomatycznymi.
Od czasu do czasu jacyś niemieccy dygnitarze pienili się ze złości na polskie podejście do sprawy, a najgłośniejsze pod tym względem były występy niegdysiejszego szefa niemieckiego wywiadu Augusta Hanninga, który publicznie oskarżył Andrzeja Dudę i Wołodymyra Zełenskiego o „zawarcie umowy o wspólnym przeprowadzenia zamachu”. Ale Hanning – to niegdysiejszy pomocnik najsłynniejszego moskiewskiego agenta wpływu – byłego kanclerza Gerharda Schrödera, którego Kreml hojnie wynagradzał finansowo za jego działalność agenturalną. Więc wściekłość i oskarżenia ze strony tego rodzaju figury mogła tylko sugerować, że polski rząd (zarówno ten Morawieckiego, jak i ten Tuska) swoją postawą w sprawie ścigania Żurawlowa nadepnął na tajne moskiewsko-niemieckie interesy, za którymi ukryta tęsknota żyje do dziś dnia po obu stronach.
Tymczasem niemieckie gazety (m.in. dobrze poinformowana „Politico”) upowszechniały pogląd, iż Warszawa po cichu odmawia kooperacji z Berlinem przy śledztwie w sprawie eksplozji na Bałtyku. A pojawiały się nawet takie plotki, jakoby minister Radek Sikorski postulował przyznanie w Polsce orderów i azylu ukraińskim uczestnikom tamtej akcji. Jeśli to prawda, to szkoda tylko, że szef MSZ-etu nie potrafił skutecznie przeprowadzić swego postulatu. Bo przecież wysadzając złowrogie rury, ukraińscy komandosi działali w najwyższym stopniu również w polskim państwowym interesie.
No i po upływie roku nagle gruchnęła niespodziewana wiadomość, iż polskie służby aresztowały jednak Żurawlowa, a prokurator będzie domagać się wydania go Niemcom na podstawie europejskiego nakazu aresztowania. Opinia publiczna nie wie, skąd Żurawlow wziął się na powrót w Polsce, ale zdaje się, że poczuł się u nas na tyle bezpiecznie, iż postanowił wrócić, skoro Polska od dawna jest jego miejscem legalnego i stałego pobytu, a także prowadzi tu jakiś biznes. Po drodze zdarzyło się już tak, że innego prawdopodobnego uczestnika akcji na Bałtyku aresztowali Włosi, również na podstawie owego „europejskiego nakazu”, wydanego oczywiście przez władze niemieckie.
Na początku 2025 roku w Berlinie nastał chadecki kanclerz, czyniący różne gesty przyjaźni wobec Ukrainy, ale twarde stanowisko państwa niemieckiego w sprawie ścigania sprawców bałtyckiej eksplozji nawet się zaostrzyło. Przyznać trzeba, że to zdumiewające, jak skuteczna może okazać się presja Niemiec, nie tylko wobec rządu Tuska, ale nawet względem twardo prawicowego rządu Giorgii Meloni. Ale jeszcze bardziej zastanawiający jest powód owej determinacji państwa niemieckiego, aby za wszelką cenę dopaść Ukraińców obwinianych o wysadzenie rur bałtyckich. Trudno doprawdy przyjąć, iż chodzi tu tylko o formalistyczne pruskie „Rechtsstaat”. Raczej gra tu rolę zraniona niemiecka duma, iż ktoś w ogóle śmiał tak bezczelnie uderzyć w ukochaną niegdyś inwestycję niemieckiego biznesu. I to nawet jeśli w rezultacie wojny na wschodzie sami Niemcy uznali, iż ów szalony pomysł, aby tanim rosyjskim gazem zasilić niemiecką gospodarkę, z ominięciem „niepewnej” Polski i Ukrainy, nie nadaje się do wykorzystania. Przynajmniej na razie, póki wojna się nie skończyła.
.Przypominają się teraz podobne sprawy, jak zatrzymanie w Warszawie w roku 2010 premiera czeczeńskiego rządu na uchodźstwie Ahmada Zakajewa, którego polscy prokuratorzy planowali wydać Moskalom, ale na jego aresztowanie nie zgodził się polski sąd. No i o wiele bardziej ponura historia bohaterskiego obrońcy praw człowieka i laureata Nagrody Nobla Alesia Białackiego, którego na Białorusi w roku 2011 skazano na długoletni pobyt w łagrze na podstawie szczegółowych danych o zbiórkach finansowych na rzecz białoruskiej opozycji, jakie reżimowi Łukaszenki przekazała polska i litewska prokuratura. Nagroda Nobla w niczym Białackiemu nie pomogła, a zarzut „oszustw fiskalnych” postawiono mu w Mińsku ponownie, w efekcie czego, m.in. na podstawie „polskich papierów”, siedzi w łagrze do dziś dnia.
Oczywiście współczesne Niemcy to nie Rosja ani Białoruś. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśliby Polska w jakikolwiek sposób faktycznie pomogła Niemcom w dopadnięciu i ukaraniu Ukraińców, którzy podjęli się wykonania chlubnej i ryzykownej misji likwidacji rur bałtyckich – byłby to dyshonor i upokorzenie naszego kraju. Tylko mali i zawistni ludzie zwykli traktować bohaterów jako bandytów.
