Czy Zachód ma wciąż ochotę zmieniać świat?
Bez wątpienia nie – po pierwsze dlatego, że ludzie Zachodu pamiętają katastrofy, do jakich niedawno doprowadził ten rodzaj próżności, a po drugie dlatego, że dostrzegają bankructwo własnego uniwersalizmu – pisze prof. Chantal DELSOL
.Całkiem niedawno Emmanuel Macron został ostro skrytykowany za to, że powiedział pewnemu bezrobotnemu, iż wystarczy „przejść na drugą stronę ulicy”, aby znaleźć pracę. Dzisiaj trudno byłoby coś zarzucić mu za taką reprymendę. Przez dziesięciolecia bezrobocie było zmorą i rakiem toczącym nasze społeczeństwa. Od jakiegoś czasu przestało być problemem, gdyż miejsc pracy jest dużo, ale brakuje chętnych. Wszyscy poszukują pracowników, całe branże cierpią na brak rąk do pracy, stawiając firmy przed perspektywą zamknięcia działalności.
Druga połowa XX wieku, w kontekście powojennym, była czasem gwałtownego wzrostu. Ludzie pracowali nierzadko na pograniczu fizycznego wyczerpania. Kraje bogaciły się, powiększał się dobrobyt ich obywateli. Pokolenia przełomu tysiącleci są całkiem inne. Pojęcie kariery dla ich reprezentantów nie ma większego znaczenia, a „stabilizacja”, o której mówili ich dziadkowie, wywołuje pusty śmiech. Ludzie ci często nie są gotowi podlegać jakiemuś szefowi i umieją, pracując od fuchy do fuchy, zadowolić się jakimś minimum egzystencjalnym, byle tylko zachować poczucie wolności. Po co zresztą pracować, skoro państwo opiekuńcze nie szczędzi grosza? Poza tym możliwość dorobienia sobie nie jest przejawem (albo już nie jest przejawem) braku trwałych miejsc pracy, ale właśnie woli uniknięcia stania się pracownikiem na etacie i przeznaczenia jak największej ilości czasu dla siebie. Na przełomie wieków bezrobocie było powodem do narzekania, a związki zawodowe domagały się upowszechnienia umów na czas nieokreślony, co miało dawać poczucie pewności zatrudnienia. Dziś ten dyskurs jest już passé.
Co oznacza ta zmiana? Zaszła niedawno, a to może stanowić przeszkodę w jej właściwej interpretacji. Jak wiadomo, jedna jaskółka wiosny nie czyni. Faktem jest jednak, że zmiana ta zaszła w większości krajów zachodnich, od Stanów Zjednoczonych po Australię (choć nie jest ona zbieżna z tym, co dzieje się we Francji). Zapewne świadczy to o nowym stanie ducha, nowej świadomości zachodniej, różniącej się znacznie od poprzedniej.
Wizja świata leżąca u podstaw cywilizacji zachodniej stała się motorem przemian, nowoczesności, postępu. Ludzie skłonni byli pracować nieustannie nad poprawą swojego bytu, aż do wyśnionej doskonałości. Praca, która dla starożytnych była torturą – i z tego tytułu zarezerwowaną dla niewolników – stała się wartością, uczestnictwem w poprawie przyszłości. Niedawno wydana książka Oliviera Grenouilleau L’invention du travail (Wynalazek pracy) dobrze pokazuje, do jakiego stopnia chodzi w tym nie tylko o realizowanie szczególnych projektów, ale o realizowanie ludzkości jako takiej, w duchu uniwersalizmu. Nie można znaleźć lepszego zrozumienia siebie samego niż w analizie sporządzonej przez drugą osobę: chiński intelektualista Liang Shuming bardzo dobrze opisał naszą zasadę witalną. Mówi bowiem, że w zestawieniu z różnymi kulturami azjatyckimi (indyjską i chińską) kultura zachodnia jest tą, która „podąża do przodu” – wyposażona w broń racjonalności. Oznacza to wolę zmiany świata, czego podstawowym rezultatem są nauka i demokracja.
Nie sposób nie zauważyć, że ta wola „podążania do przodu” na Zachodzie powoli wymiera. Na jej miejsce pojawia się jakże odmienna wersja naszej kultury początkowej. Czy ludzie Zachodu mają wciąż ochotę zmieniać świat? Bez wątpienia nie – po pierwsze dlatego, że mają jeszcze w głowach katastrofy, do jakich niedawno doprowadził ten rodzaj próżności, a po drugie dlatego, że dostrzegają bankructwo własnego uniwersalizmu. Ludzie Zachodu mają dzisiaj dyspozycję dziecka, które niszczy wszystkie swoje zabawki. Nienawiść do siebie kwitnie bez podlewania. Przyświeca temu jedyne pragnienie: stać się zaprzeczeniem tego, czym zawsze byliśmy. Dzieje się to ze szkodą dla naszego tradycyjnego wyobrażenia o pracy i nie tylko. Wszystko to ma odległy rodowód. Odrzucenie pracy jako dzieła przeobrażającego świat rozwinęło się w XIX wieku. Już w 1880 roku Paul Lafargue napisał esej Prawo do lenistwa, podważając w nim dawną zachodnią ideę rozwoju wykładniczego świata, która za jego czasów stała się wykładniczym wzrostem gospodarczym. Później pojawiło się wiele innych opracowań powielających jego tezy, aż po niedawne wystąpienie posłanki Sandrine Rousseau, która w parlamencie mówiła o „prawie do lenistwa”.
.Oczywiste jest więc, że osłabienie wartości pracy wpisuje się w naturalny sposób w zacieranie się zachodniego świata judeochrześcijańskiego, oświeceniowego. Osłabienie wartości pracy jest czystym wytworem postnowoczesności, która nie tylko nie wierzy w świetlaną przyszłość, ale także odrzuca ideę poprawy świata. Pokolenie milenialsów wyzbyło się ambicji wobec samego siebie. Wobec nas i wobec całej kultury zachodniej. Sama ambicja stała się dla tego pokolenia pojęciem absurdalnym i niebezpiecznym. Jak widać, wszystko to jest dużo bardziej głębokie, niż można sądzić. Upadek wartości pracy nie dotyczy tylko młodych ludzi, rozpuszczonych i rozleniwionych. Dotyczy całych rzesz ludzi Zachodu, którym nie zależy już na obronie własnej kultury. Można mówić o pokoleniach, które się orientalizują, zafascynowanych brakiem działania. A używając określenia Lianga Shuminga, można powiedzieć, że są to pokolenia, które porzucają „wolę podążania do przodu”, tak substancjalną w Europie przeszłych stuleci. Nie chodzi tu o kryzys gospodarczy czy polityczny, ale o wstrząs egzystencjalny.
Chantal Delsol
Tekst ukazał się w nr 60 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]