Wołodymyr JERMOŁENKO
Kapitalizm wyczerpania?
Jeśli uznamy, że kapitalizm wyczerpał swoje możliwości ekspansji, że dotarł do kresu poszerzania swego władztwa nad Ziemią i ludźmi, w sposób nieuchronny musi się narodzić pytanie: co dalej? Czy owo wyczerpanie się potencjału kapitalizmu oznacza jego kres? – pyta prof. Andrzej SZAHAJ
.Kapitalizm od swych początków rozwijał się dzięki znajdowaniu narzędzi eksploatacji wciąż nowych obszarów świata oraz jeszcze niepodbitych wymiarów człowieczeństwa. W tym sensie przyłączał do swego imperium nowe kontynenty i terytoria, aż wreszcie nie zostało już nieomal nic, co można byłoby jeszcze przyłączyć. Dziś panuje on niepodzielnie na całym świecie i nie ma już poza Koreą Północną żadnego kraju, który oparłby się logice jego działania. W tym sensie można powiedzieć, że napotkał on kres swej ekspansji geograficznej w ograniczoności terytorialnej świata, choć trzeba pamiętać, że wciąż niepodbite pozostają Arktyka i Antarktyda. Z kolei w wymiarze poszerzania swego władztwa nad człowiekiem jego kres wyznacza obecna od kilkudziesięciu lat tendencja, aby objąć zakresem pracy, którą może wykonywać pracownik jego całość, a nie jedynie część. Stąd omawiana przez mnie w tekście Losy pracy „praca emocjonalna”, czy może lepiej – „praca emocjami”, opisywana znakomicie przez wybitną amerykańską socjolożkę Arlie Russell Hochschild (do zrozumienia tego procesu przyczyniła się także grupa marksizujących filozofów włoskich).
Po okresie dominacji pracy fizycznej (nowoczesność), pracy intelektualnej (późna nowoczesność) nastąpił moment, gdy pojawiło się oczekiwanie, aby w procesie pracy zaangażować całego siebie, nie pozostawiając dla siebie już nic (ponowoczesność). Dalej pójść w tym procesie eksploatacji ludzkiej pracy już nie można, nic już bowiem nie zostało do eksploatowania. Wciąż można jeszcze przy pomocy narzędzi coachingu proces ten udoskonalać, ale generalnie nie ma już w człowieku żadnego takiego zakątka, który mógłby jeszcze zostać poddany logice utowarowienia i wprzęgnięcia w proces kapitalistycznej wymiany.
Wszystko, co było do podbicia zostało podbite, aczkolwiek w tekście Losy pracy zastanawiam się czy przypadkiem przekonanie to nie jest złudne. Skutkiem ubocznym jest rozszerzenie alienacji pracy na całego człowieka. Nie czuje on obcości wobec tej części siebie, która w ową pracę jest zaangażowana, ale wobec całego siebie, tym bardziej, że praca całym sobą równa się zarazem całkowitemu zatarciu granicy pomiędzy pracą i niepracą. Trudno bowiem wyłączyć swój aparat intelektualny i emocjonalny po formalnym zakończeniu pracy, tak jak onegdaj można było wyłączyć swój aparat fizyczny po ośmiu godzinach pracy fabryce. Tym bardziej, że praca w epoce kapitalizmu kognitywnego łączy się wymogiem bycia innowacyjnym i twórczym, a to rzecz, której nie da się uregulować godzinami pracy.
Wreszcie trzeci obszar eksploatacji, który został już wyczerpany, znamionując ów tytułowy „kapitalizm wyczerpania”. Zasoby planety. Choć tu pozostało jeszcze formalnie to i owo do podbicia (np. dziewicze lasy Amazonii, czy dżungla na Borneo), to jednak intensywna eksploatacja przyrody na terenach wplecionych już wcześniej w logikę kapitalistycznego spożytkowania spowodowała, iż planeta już stanęła na krawędzi zagłady ekologicznej, stawiając kres dalszemu podbojowi. Słowem nie da się jej dalej eksploatować tak jak dotychczas, co stanowi znak wyczerpania się pewnego modelu gospodarowania, który milcząco uznawał, że Ziemia jest dobrem niewyczerpalnym.
Jeśli uznamy, że kapitalizm wyczerpał swoje możliwości ekspansji, że dotarł do kresu poszerzania swego władztwa nad Ziemią i ludźmi, w sposób nieuchronny musi się narodzić pytanie: co dalej? Czy owo wyczerpanie się potencjału kapitalizmu oznacza jego kres?
Trzeba tu być bardzo ostrożnym. Jak pokazuje historia, okazał się on systemem niezwykle elastycznym, który potrafił znajdować niespodziewane lekarstwa na swojej kryzysy i okresowe zapaści. Nie można wykluczyć wcale, że i tym razem będzie on w stanie przetrwać swe własne wyczerpanie i odnaleźć jakieś takie obszary swej penetracji, które nie przychodzą nam dzisiaj do głowy. W sensie geograficznym może to być np. kosmos, a w sensie pracy – pełna automatyzacja i robotyzacja produkcji i usług.
Najtrudniej wyobrazić sobie sposób poradzenia sobie w globalnym kryzysem ekologicznym, który byłby zgodny z logiką jego działania (dążenie do zysku i efektywności). Zdecydowanie nie chodzi tu bowiem wcale o dosyć łatwe do wyobrażenia przejście do zielonej energii i zbudowanie tzw. zielonego kapitalizmu. Jak próbuję pokazać w tekście Nieuchronność katastrofy ekologicznej przyczyny kłopotów tkwią głębiej i ich usunięcie wymagałoby odejścia do dominujących dzisiaj wzorów sukcesu i konsumpcji, co dla turbokapitalizmu uzależnionego od reklamy oraz produkowania wciąż nowych potrzeb mogłoby okazać się zabójcze. Także wspomniana wcześniej ekspansja kosmiczna oraz automatyzacja produkcji i usług wcale nie są perspektywą obiecującą. Ta pierwsza wymagałaby niewyobrażalnych wprost nakładów, które wcale nie musiałyby się szybko zwrócić, a pamiętajmy, iż późny kapitalizm zwany czasami turbokapitalizmem jest niecierpliwy i nie chce czekać na zyski dziesiątki lat. Zaś co do automatyzacji produkcji, to kłopot polega na tym, iż w sposób oczywisty łączy się on z wyeliminowaniem z pracy ludzi, a przecież produkty wytworzone w jego wyniku muszą być przez kogoś kupowane. Jeśli jednak pozbawimy ludzi pracy, pozbawimy ich także źródeł dochodu.
W tej sytuacji nie dziwi spoglądanie łaskawym okiem przez wielu na idee tzw. dochodu gwarantowanego czy obywatelskiego (wymyślonego zresztą przez proroka turbokapitalizmu Miltona Friedmana, co powinno nam dać do myślenia), który miałby zapewnić stały popyt na towary i usługi.
Skąd jednak miałyby się na niego wziąć środki, skoro państwa utrzymują się dziś przede wszystkim z podatków pracowników najemnych, jako że właściciele przedsiębiorstw, w tym przede wszystkim wielkich korporacji i banków nauczyli się ukrywać swojej dochody, dokonywać tzw. optymalizacji podatkowej, generalnie – wygrywać z państwami walkę o swoje interesy (przypomnijmy, że pomimo licznych zapowiedzi, jakie miały miejsce po ostatnim kryzysie ekonomicznym, nie zlikwidowano de facto żadnego raju podatkowego)? Pojawiające się ostatnio pomysły, aby opodatkować roboty są krokiem w dobrą stronę, choćby dlatego, że mogą nieco spowolnić tempo automatyzacji i robotyzacji produkcji i usług, które zdecydowanie wykracza poza nasze zdolności adaptacyjne. Trudno jednak nie przypuścić, iż także na ów wymóg podatkowy świat kapitału znajdzie bardzo szybko lekarstwo.
W obliczu tak zarysowanych kłopotów kapitalizmu, do których trzeba jeszcze koniecznie dodać narastające nierówności społeczne oraz demolowanie coraz to nowych dziedzin naszego życia przez komercjalizację, czyli poddanie ich logice zysku (co zniszczyło już sport, skorumpowało w części świat sztuki, a dziś coraz bardziej zagraża szkolnictwu wyższemu i nauce), zaczynają się coraz częściej pojawiać apele o przemyślenie sprawy postkapitalizmu. Dla niektórych jego łagodne nadejście jest przesądzone wraz z rozwojem nowych technologii, które mają zredukować koszty wytwarzania przedmiotów i informacji nieomal do zera (jak twierdzi np. Jeremy Rifkin), eliminując przy okazji konieczność pracy zarobkowej. Powyżej już wyraziłem swojej wątpliwości, co do takiego obrotu rzeczy. Polityczne i finansowe umacnianie się korporacji, najbardziej zaangażowanych w tworzenie owego postępu technologicznego, wskazuje raczej na to, że mamy do czynienia z wchodzeniem kapitalizmu w fazę monopolistyczną, w której całość produkowania i przetwarzania informacji, produkowania najbardziej technologicznie zaawansowanych produktów oraz handlowania nimi na skalę światową zostanie skoncentrowana w rękach kilku megakorporacji, które prędzej czy później będą chciały sięgnąć także po władzę polityczną. Proces ten w żadnym wypadku nie spowoduje narodzin postkapitalizmu, a jedynie doprowadzi do końca logikę rozwoju kapitalizmu zawartą w nim od samych początków.
Wszystko to pokazuje jedynie jak bardzo trudno jest wyobrazić sobie świat postkapitalistyczny. Być może potrzebujemy tutaj znacznie więcej wyobraźni. Dopóki jednak jej użycie nie doprowadzi nas do stworzenia jakiejś przekonującej wizji świata po kapitalizmie, która nie wiązałaby się z powrotem do dawno skompromitowanych wzorów (np. tzw. realnego socjalizmu), czy też z koniecznością rewolucji, bo tego słusznie nie chcemy, pozostaje program radykalnych reform, które mogłyby odwrócić szereg niekorzystnych zjawisk z jakimi mamy do czynienia. Nie tyle miałyby one nadać kapitalizmowi jakiś nowy impuls rozwojowy, ten bowiem w obliczu wspomnianego wcześniej wyczerpania jest trudny do wyobrażenia (może i dobrze wziąwszy pod uwagę dotychczasowy bieg wypadków), ale raczej skupić się na nadawaniu mu tak ludzkiego oblicza jak to tylko możliwe. Trzeba by wtedy przyznać przede wszystkim, że założenie o nieskończonym rozwoju czy wzroście jest mrzonką, w którą – jak powiada słynne porzekadło – mogą wierzyć jedynie durnie albo ekonomiści. Choćbyśmy bowiem nawet faktycznie przestawili całą gospodarkę światową na zielone tory, to i tak produkowanie i konsumowanie różnych dóbr w skali, w jakiej to się obecnie odbywa, a nawet większej, wziąwszy pod uwagę apetyty mieszkańców krajów tzw. trzeciego świata, musiałoby pociągać za sobą całkowite zużytkowywanie zasobów planety (i jej totalne zaśmiecenie). A to przepis na katastrofę ekologiczną.
W tej sytuacji trzeba uznać, że kluczem do lepszej przyszłości jest bardziej sprawiedliwy podział już wytworzonego bogactwa oraz zmiana kulturowych wzorów sukcesu. Największa odpowiedzialność spoczywa tutaj na najbardziej rozwiniętych krajach Zachodu, to one bowiem owego bogactwa zgromadziły najwięcej i są też źródłem wspomnianych wzorów. Pierwsza sprawa wymagałaby powrotu do idei państwa dobrobytu, a nawet jej radykalizacji, po to, aby zapewnić więcej sprawiedliwości społecznej w obrębie poszczególnych państw.
Najlepiej gdyby powstał w tej sprawie pewien konsens – modelem przyjętym powszechnie został model skandynawskiego państwa dobrobytu. Jak dotąd najbardziej udanie łączy on troskę o człowieka z wymogami efektywnego gospodarowania.
Rynek kapitalistyczny nie mógłby dłużej pozostawać poza dobrem i złem. Poddanie go stałej presji etycznej powinno służyć wyeliminowaniu najbardziej nieetycznych praktyk, i to zarówno w wymiarze wewnętrznym (bezwzględny wyzysk pracowników, skłonność do ich upokarzania, oszukiwanie klientów, nieuczciwe praktyki biznesowe), jak i zewnętrznym (neokolonialna eksploatacja pracowników i państw tzw. trzeciego świata). Dla wielu to wciąż byłoby za mało, ale dla tych, którzy poszukują realnej poprawy w ramach systemu, który wciąż nie ma realistycznej alternatywy byłby to z pewnością krok w dobrą stronę.
Trzeba by także przystąpić do zdecydowanego transferu bogactwa z najbogatszych krajów zachodnich do krajów biednych, z których spora część była w przeszłości, albo i jest wciąż dzisiaj obiektem bezwzględnej eksploatacji Zachodu. Z kolei zmiana wspomnianych wzorów sukcesu musiałaby się wiązać z głęboką duchową przemianą mieszkańców krajów zachodnich, z porzuceniem przez nich wmówionego im przez świat reklamy i mediów wzoru życiowego sukcesu, polegającego na gromadzeniu jak największej ilości rzeczy oraz wrażeń, na rzecz dążenia do uzyskania szczęścia na drodze pielęgnowania relacji międzyludzkich z relacjami miłości i przyjaźni na czele, budowania wspólnoty zapewniającej ontologiczne bezpieczeństwo oraz poczucie sensu wynikające z przynależności do czegoś większego niż jednostka sama (tu trzeba być zawsze ostrożnym, nie każda wspólnota zasługuje na uznanie), rozwijania duchowego potencjału człowieka w postaci twórczości artystycznej i naukowej nienakierowanej na uzyskanie materialnej gratyfikacji, ale na sam proces tworzenia.
Być może korzystny okazałby się powrót pewnych impulsów religijnych, choć wziąwszy pod uwagę niepokojące zjawiska jakie wiążą się z religiami (fanatyzm i fundamentalizm religijny), również i tutaj należałoby zachować pewną ostrożność. Nie ulega jednak wątpliwości, że żadna religia nie jest skazana z góry na przyjęcie formy opresyjnej, żadna też nie musi z konieczności służyć jako ideologiczne zaplecze turbokapitalizmu, jak to miało miejsce w przypadku niektórych odmian chrześcijaństwa w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat (np. pewnych wersji amerykańskiego protestantyzmu i niektórych interpretacji polskiego katolicyzmu). Chrześcijaństwo z pewnością nie musi być z definicji prawicowe. To, że tak się wydaje np. w Polsce, jest wynikiem pewnego zbiegu okoliczności. W szczególności jeśli się pamięta o tradycji angielskiego socjalizmu chrześcijańskiego, personalizmu chrześcijańskiego w wydaniu Emmanuela Mouniera, francuskiego ruchu księży robotników, południowoamerykańskiej teologii wyzwolenia, czy wreszcie polskiej tradycji postępowego społecznie katolicyzmu Znaku i Tygodnika Powszechnego.
Oczywiście sygnalizowana powyżej zmiana nie pozostałaby obojętna dla systemu ekonomicznego. Musiałaby ona zmusić go do reorientacji w stronę zapewnienia faktycznej, a nie jedynie deklarowanej pracy godnej człowieka, tzn. odbywanej na zasadach i warunkach, które nie uwłaczają ludzkiej godności, zapewniają zachowanie równowagi pomiędzy pracą a życiem oraz sprzyjają tworzeniu się więzi opartej raczej na współpracy niż na konkurencji.
Wszystko to może brzmieć utopijnie, mimo że przecież nie jest projektem jakiegoś całkowicie nowego systemu ekonomicznego czy społecznego. Wrażenie utopijności bierze się stąd, iż tak bardzo ograniczyliśmy nasze oczekiwania, co do dobrego życia i dobrego społeczeństwa, że każda próba bardziej zdecydowanej zmiany status quo wydaje się nam utopijna. Oduczono nas myślenia o lepszym świecie. Ideologiczna ofensywa grup społecznych zainteresowanych przekonaniem wszystkich, że nie ma alternatywy dla bezwzględnego turbokapitalizmu odniosła ogromny sukces. Znakiem tego jest faktyczna hegemonia myśli neoliberalnej trwająca od kilkudziesięciu lat. Najwyższa pora, aby hegemonię tę przełamać.
.Inny świat jest możliwy. I nawet, jeśli od razu nie będzie on królestwem całkowitej równości i sprawiedliwości społecznej w duchu projektów socjalizmu utopijnego, to z pewnością będzie czymś lepszym niż świat dzisiejszy. Wszystko to nie oznacza, abyśmy mieli zrezygnować z tworzenia wizji zupełnie innego świata (nawiązując do słów znanego polskiego polityka, że „jak ktoś ma wizje, to powinien pójść do lekarza”, to raczej ci, którzy się od otworzenia owych wizji odżegnują powinni udać się do lekarza, nie zaś ci, którzy chcą je mieć, znakiem psychicznego zdrowia jest bowiem posiadanie marzeń, a nie eliminacja ich w zarodku). Dopóki jednak nie przybiorą one formy realistycznych projektów zapewniających nam bezpieczne ekonomicznie i społecznie przejście do czegoś lepszego, próbujmy radykalnie korygować to, co jest.
Andrzej Szahaj
Fragment książki „Kapitalizm wyczerpania?”, wyd. Instytut Wydawniczy „Książka i Prasa” [LINK].