Prof. Andrzej K. KOŹMIŃSKI: W czasie globalnej stagflacji potrzebujemy rozproszonego przywództwa

W czasie globalnej stagflacji potrzebujemy rozproszonego przywództwa

Photo of Prof. Andrzej K. KOŹMIŃSKI

Prof. Andrzej K. KOŹMIŃSKI

Ekonomista, profesor nauk ekonomicznych, specjalizujący się w zakresie zarządzania, długoletni rektor Akademii Leona Koźmińskiego.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Przywódcy, którzy działają w oficjalnych strukturach, mają na względzie przede wszystkim dobro i interesy własne. Wszystko jest dobrze, jeżeli te interesy się zbiegają z interesami szerszej społeczności, ale często zdarza się, że tak nie jest – mówi prof. Andrzej K. KOŹMIŃSKI w rozmowie z Michałem KŁOSOWSKIM

Michał KŁOSOWSKI: Od kilku lat żyjemy w czasach nieustającego kryzysu. Jakiego rodzaju przywództwa nam potrzeba?

Prof. Andrzej K. KOŹMIŃSKI: Przywództwo niejedno ma imię. Jest wiele typów przywództwa i wszystkie są potrzebne. Najbardziej brakuje nam takiego przywództwa, które mógłbym określić jako „przywództwo rozproszone”. To taki rodzaj przywództwa, w którym różni ludzie okresowo i dobrowolnie przyjmują na siebie różnego rodzaju obowiązki, które wiążą się z oddziaływaniem na innych. To przywództwo głównie osób ideowych, altruistycznych. Mamy do czynienia z takim przywództwem na przykład w sytuacji napływu uchodźców. Dla mnie archetypem takiego przywódcy jest doktor Rieux z Dżumy Alberta Camusa. Dąży do czegoś, co można określić, jako dobro wspólne.

Natomiast przywódcy, którzy działają w oficjalnych strukturach, mają na względzie przede wszystkim dobro i interesy własne. Wszystko jest dobrze, jeżeli te interesy się zbiegają z interesami szerszej społeczności, ale często zdarza się, że tak nie jest. I wówczas mamy do czynienia z przywództwem, które można określić mianem „pasożytniczego”.

– Czy w sytuacji napływu uchodźców z Ukrainy Polacy, którzy im pomagają, wykazali się właśnie takim instynktem przywódczym, czy może bardziej zdolnością liderowania?

To jest różnica, którą można na gruncie językowym rozważać w sposób subtelny. Ale są to osoby, które wykazują i jedno, i drugie. Liderują innym, a równocześnie działają jako przywódcy. Pokazują co, gdzie, kiedy, jak, w jakim tempie i czasie należy wykonać.

– Jak wykorzystać tę iskrę solidarności powstałą w Polakach? Czy ta solidarnościowa postawa Polaków może być jakimś remedium na kryzysy, które nadchodzą, chociażby kryzys finansowy związany z rosnącą inflacją i problemami z łańcuchami dostaw?

Trafił nam się pewien „kapitał ludzki”, który jest o tyle cenny, że mamy problem z dzietnością, a do Polski przyjechały kobiety z dziećmi. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że z tych kobiet jest niewielki pożytek, bo muszą opiekować się dziećmi. Ale jeżeli te dzieci tu kiedyś zostaną, to będzie to wielki wkład.

Sądzę, że ten odruch serca, który rzeczywiście bezbłędnie zadziałał, jest jednak narażony na próbę. Po pierwsze, na próbę toksycznej nacjonalistycznej propagandy, która jest niesłychanie szkodliwa. Po drugie, jest narażony na próbę kryzysu ekonomicznego, który nieuchronnie nadchodzi; stagflacja, którą się przewiduje, wiąże się z bezrobociem. W zależności od tego, jak duże natężenie przybierze bezrobocie, pojawi się problem konkurencyjności w miejscu pracy. W tej chwili ta konkurencja występuje w niewielkim stopniu, ale jeżeli zjawiska stagflacyjne staną się rzeczywistością w ciągu najbliższego roku, ta sytuacja może się pogorszyć. Jest jeszcze jedna rzecz – Ukraińcy są ludźmi przedsiębiorczymi. Przenoszą tutaj swoje małe i średnie biznesy. I te biznesy zaczną wytwarzać polskie PKB. W jakiejś mierze to już się dzieje. To też jest cenna rzecz.

Czy jesteśmy w stanie ocenić wpływ migracji na polską gospodarkę?

Tak – na problemy wczorajsze, jak np. niegdyś brak rąk do pracy. Ale problemy jutrzejsze mogą być inne.

Czy mamy narzędzia, żeby problemy przyszłości projektować, a co za tym idzie, w ich rozwiązywaniu wykorzystywać dostrzegane szanse?

Nasze problemy gospodarcze, takie jak inflacja, są w około 60–70 proc. importowane. Jesteśmy gospodarką zależną od rynku światowego, od rynku dóbr i usług Unii Europejskiej, od rynków finansowych. Tego faktu się nie da zmienić. W związku z tym, żeby się przystosować do nowej sytuacji, trzeba pilnie śledzić, co dzieje się na świecie. Ponadto jest to też kwestia małej elastyczności podaży, czyli krótko mówiąc, niezdolności gospodarki do dostosowania się do olbrzymiej ilości pieniędzy, które są na rynku. Ta niezdolność wynika z przerwania łańcuchów zaopatrzenia, wynika z różnych konfliktów politycznych, a także z tego, że wydajność pracy nie rośnie dostatecznie szybko. Grozi nam to, że ten gorący pieniądz na rynku nie będzie spotykał się ze zwiększoną podażą na rynku.

– Czyli coś całkowicie innego niż to, z czym mieliśmy do czynienia po 1989 roku.

Absolutnie coś innego. I można powiedzieć, że to przypomina sytuację z lat 70. Przypominam sobie, jak pracowałem na George Washington University i musiałem się ustawić w kolejce po benzynę o 4 czy 5 rano, żeby zatankować 10 galonów. Pomyślałem sobie wtedy: „O, niech Amerykanie poczują się jak w gospodarce niedoboru, w której ja żyję na co dzień”. Był to kryzys naftowy lat 70., a także wojna wietnamska, która wypchnęła na rynek gigantyczne ilości pieniędzy. W większości zmarnowanych. W tej chwili mamy sytuację pod wieloma względami podobną. Mamy pandemię, wojnę, w Chinach cały czas są wprowadzane lockdowny, a Chiny to przecież fabryka świata. Krótko mówiąc, nie należy oczekiwać zwiększonej podaży z Chin. Koszt transportu kontenera z Chin do Europy wzrósł kilkunastokrotnie i można spodziewać się zmniejszenia podaży i wyższych cen, czyli wszystkiego tego, co składa się na stagflację.

– Czyli będziemy mieli do czynienia nie tyle z polską stagnacją, ile stagnacją globalną?

Oczywiście! Pamiętam, że za czasów mojej młodości w Polityce ukazał się artykuł pod dowcipnym tytułem „Słoń a sprawa polska”. Otóż ta stagnacja to jest właśnie ten słoń. W Polsce mamy do czynienia z bardzo niekorzystną sytuacją. To znaczy z sytuacją wyborczą, która niestety oznacza populizm i wyścig na obietnice. Jedyna nadzieja jest taka, że te obietnice nie zostaną spełnione. Ale niektóre będą spełnione. Wówczas będziemy mieć do czynienia ze spiralą cenowo-dochodową, nad którą nikt nie będzie panował.

– Czy po trzydziestu latach ciągłego wzrostu, przekazu mówiącego o tym, że żyjemy w możliwie najlepszych czasach, mentalnie jesteśmy przygotowani na to, żeby taki kryzys przetrwać?

Rozpieszczone dzieci źle radzą sobie w sytuacjach trudnych. A my niewątpliwie jesteśmy rozpieszczonymi dziećmi. Oczywiście nie wszyscy, oczywiście w różnym stopniu, ale te lata korzystnej koniunktury, rosnącego poziomu życia nas zdemoralizowały. Przejście na trudne czasy będzie bardzo bolesne, dlatego że ludzie będą musieli przyzwyczaić się do innego funkcjonowania. Ciągle jeszcze dominuje postawa, że jeżeli coś jest za drogie czy czegoś jest za mało, to rząd da pieniądze i dla wszystkich będzie więcej. Tego typu myślenie jest, delikatnie mówiąc, nierozsądne. A z drugiej strony proszę sobie wyobrazić ugrupowanie polityczne, które wygra wybory, opierając się na Churchillowskim haśle „blood, sweat and tears”, które odpowiada czekającej nas rzeczywistości. Ale to się na pewno nikomu nie spodoba. Ludzie lubią słuchać sympatycznych bajek i politycy w różnych programach telewizyjnych opowiadają w miarę sympatyczne bajki, przy czym każdy mówi, że „moja bajka jest lepsza od twojej”, „twoja bajka jest zła, a moja bajka jest dobra”, i do tego w gruncie rzeczy sprowadza się cała zabawa. Któryś polityk powiedział kiedyś, że „zdemoralizowana władza demoralizuje społeczeństwo”. I to składa się na ten obraz.

Zastanawiam się, może trochę naiwnie, a może trochę z wiarą w Polskę i Polaków, czy dzięki naszemu doświadczeniu mimo wszystko jesteśmy bardziej zaimpregnowani i zdolni do radzenia sobie z kryzysami, bo po prostu pamiętamy je w przeciwieństwie do tego, co widzimy w Europie Zachodniej.

To jest światełko w tunelu. Proszę pamiętać o tym, że polscy przedsiębiorcy poradzili sobie z niemiecką administracją w czasie okupacji. Poradzili sobie z komunistami i poradzili sobie z wchodzącym kapitalizmem, turbokapitalizmem. I poradzą sobie z nadchodzącym kryzysem. Oczywiście to będzie oznaczało kolosalne rozwarstwienie. Oczywiście, grupa przedsiębiorców i ludzi, którzy będą wykazywali ten gen przedsiębiorczy, jakoś przetrwa. Reszta może mieć kłopoty, ale to zależy od tego, jak głęboki będzie ten kryzys i jak długo będzie trwał. Bo stagflacja lat 70. trwała w gruncie rzeczy całe 10 lat.

Eksperci przewidują, że to wyhamowanie będzie właśnie teraz?

Nie, większość ekonomistów uważa, że będzie krótsze i mniej bolesne. Zgodziłbym się z tym z wielu różnych powodów. Wciąż mamy przyzwoity wzrost gospodarczy i spore rezerwy. W związku z tym krach typu greckiego na razie nam nie grozi. Ale co będzie dalej, zależy od tego, jak ułożą się nam relacje z Unią Europejską – to problem dość istotny.

Obym był fałszywym prorokiem. Zawsze się cieszę, gdy się pomylę. Mam nadzieję, że się mylę.

Rozmawiał: Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 czerwca 2022