Paweł RZEWUSKI: Sarmatyzm. Zmaganie z tożsamością polską

Sarmatyzm. Zmaganie z tożsamością polską

Photo of Paweł RZEWUSKI

Paweł RZEWUSKI

Filozof i historyk, zajmuję się polską myślą filozoficzną i filozofią polityki.

Szlacheckość znowu stała się kategorią samoidentyfikacji, nawet jeżeli racjonalnie nie ma dla tego podstaw – pisze Paweł RZEWUSKI

.Sarmatyzm. Nie ma chyba w języku polskim bardziej problematycznego terminu z historii naszego kraju niż ta niepozorna zbitka. Pierwotnie powstała na kartach oświeceniowego „Monitora” jako określenie wszystkiego, z czym XVIII-wieczne elity chciały walczyć: katolicyzmu, tradycji, kontusza, wąsa i tradycyjnej formuły funkcjonowania w świecie. Od czasu „Monitora” część Polski stara się uciec od tożsamości sarmackiej, a część się w niej zadomawia. Niektórzy z tych, którzy uciekają albo chcą uciekać, odkrywają jak Gombrowicz w Ferdydurke i Trans-Atlantyku, że od polskości ucieczki nie ma. Tak jak obecne trendy w popkulturze i kulturze potwierdzają, że od sarmatyzmu ucieczki nie ma.

Sam termin sarmatyzm przechodził przez wiele wyobrażeń i został oderwany od pierwotnego znaczenia, co ostatnio prześledził w swojej pracy Maciej Nawrocki, pokazując, jak miał on kolejne przejawy i przeistoczenia; jak był używany instrumentalnie do własnych celów. Nawrocki pokazuje, w jaki sposób od jawnie krytycznego pojęcia stał się pojęciem pozytywnym i właśnie tak jest używany do dnia dzisiejszego, jako określenie dosyć mgliste, ale kojarzące się z kulturą, którą specjaliści nazywają mianem staroszlacheckiej albo staropolskiej.

Nie wnikając w meandry użycia słowa sarmatyzm, interesująca jest inna rzecz. I Rzeczpospolita, jej kultura i wszystko to, co zbudowała, jest jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym z tematów sporów o tożsamość Polaków. Ma ona swoje liczne mutacje i odmiany, przeistoczenia raz w kulturę warcholstwa, a raz w kulturę świadomego obywatelstwa, ale zawsze na najbardziej podstawowym poziomie polskość jest właśnie kulturą I Rzeczypospolitej, i to nie w czasach jagiellońskich czy piastowskich, jak próbowano to potem przeformułować, ale właśnie w czasach Rzeczypospolitej szlacheckiej, a dzieje polemiki z tą tradycją okazują się pasmem porażek.

Wiek XIX, kiedy już Polacy okrzepli w nowej sytuacji geopolitycznej, jęli od razu zadawać sobie pytanie, jak to się stało, że Rzeczpospolita upadła. Pierwsi głos zabrali romantycy, szukający w sarmatyzmie tradycji pierwotnej i właściwej względem oświecenia, z którym polemizowali. I tak czy to Mickiewicz w Panu Tadeuszu, czy Słowacki w Księdzu Marku i Samuelu Zborowskim, w I Rzeczypospolitej widzieli to, co autentyczne, przesycone mistycyzmem i mesjanizmem, ostatecznie również i niekiedy sielskie, jak w dziejach Soplicowa.

.Po romantyzmie z jego niekiedy bezkrytyczną gloryfikacją tradycji szlacheckiej przyszedł pozytywizm, który planowo próbował okiełznać tradycję sarmacką. Przodowała w tym szkoła krakowska, która przeciwstawiała czasy wolnych elekcji i Rzeczypospolitej szlacheckiej zdrowym, ich zdaniem, czasom jagiellońskim. Przy czym było w tym wiele nieuczciwości i tworzenia pod tezę. Pierwszą z nich było wskazanie, że I Rzeczpospolita mogłaby trwać, gdyby nie ucięcie reformacji i renesansu i nie gwałtowna kontrreformacja. Za tezą szły działania: krakowscy historycy programowo zaczęli wybierać selektywnie dzieła, które były wznawiane i omawiane, i tak powstało poczucie dysproporcji, w której po pierwsze dysponujemy większą ilością XIX-wiecznych wydań dzieł z XVI wieku, a wśród nich gros stanowią dzieła reformacji.

Tymczasem, i to dobrze pokazuje, jakie bywają luki, dużo mówi nieprzetłumaczenie przez wiele lat dwóch dzieł: O senatorze doskonałym Wawrzyńca Goślickiego, będącego popularną lekturą w Anglii, oraz O polityce Aarona Aleksandra Olizarowskiego, w którym ten stworzył pierwszy w historii Polski model społeczeństwa obywatelskiego. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że programowo zakładało to przedstawienie wizji życia literackiego pod tezę, w której dobre Odrodzenie jest zestawione ze złym Barokiem. Ba, idąc dalej, dysponujemy potężnym tomem Pisarzy politycznych XVI wieku Stanisława Tarnowskiego i analogicznym dla XVIII wieku Konopczyńskiego, ale nie ma takiego dla wieku XVII. Mogło to rodzić przeświadczenie, że cały wiek XVII był pustynią, ale nie; świadczą o tym ostatnie inicjatywy wydawnicze: Fredry, Olizarowskiego, Siemka i innych.

Zarazem mimo tego programowego działania kultura i społeczeństwo szły w inną stronę. Matejko, będący przecież głównym narratorem malarskim, mimo różnych przedstawień również sięgał po wiek XVII, czy to odmalowując Piotra Skargę, czy triumf pod Wiedniem. Ale jeszcze dalej poszedł Sienkiewicz, który właśnie z wieku XVII zrobił wehikuł polskiej tożsamości i zaprogramował społeczeństwo już nie tylko w ograniczonej grupie najlepiej wykształconych, ale też jak najbardziej szerokie. Sienkiewicz był czytany powszechnie i budował kategorie poznawcze budujących tożsamość narodową. Szkoła krakowska ze swoim uwielbieniem czasów jagiellońskich ostatecznie nie trafiła do szerokiej grupy.

Kolejny akt zmagań z tożsamością polską rozpoczął się wraz z odzyskaniem niepodległości przez Polskę. Ponownie pojawiło się napięcie między zwolennikami Rzeczypospolitej szlacheckiej, reprezentowanymi wśród historyków przez węższe grono, między innymi Eugeniusza Jarrę z Uniwersytetu Warszawskiego. Przeciwko niemu występował między innymi Stanisław Kot i chyba najbardziej wyraziste jest to właśnie w spojrzeniu na postać Olizarowskiego, który zdaniem Stanisława Kota nie dodał niczego przełomowego, a dla Jarry był jednym z najważniejszych pisarzy XVII wieku. Tu należy się drobne wyjaśnienie: Olizarowski to katolicki pisarz z Wilna, który napisał traktat o urządzeniu państwa; sam traktat faktycznie w wielu aspektach nie był niczym odkrywczym, ale zawierał jeden wręcz fundamentalny fragment, otóż dosyć wyraźnie opisywał, jakie są warunki zaistnienia społeczeństwa obywatelskiego, i zaraz bardzo krytycznie odnosił się do szlacheckiego wykorzystywania chłopów, mówiąc wprost o wyzysku, jaki panuje, i źle zrozumianej relacji przeradzającej się w niewolnictwo.

Oficjalnie więc historiografia podchodziła cały czas z dystansem do Rzeczypospolitej szlacheckiej, za to popkultura zupełnie inaczej, podobnie jak oficjalna propaganda państwowa: styl polski stworzono właśnie jako formułę zbudowaną na stylu dworkowym, szlachcic z kontuszem był jednym z elementów reklam, a w 1915 po raz pierwszy zekranizowano Potop. A to dopiero wierzchołek góry lodowej, bo właśnie przełom wieków XIX i XX był okresem, w którym formowało się całe malarstwo batalistyczne i Kossakowie tworzyli swoje fundamentalne dla zbiorowej wyobraźni dzieła. Aby postawić kropkę nad i, mimo prób polemik i krytyki intelektualnej, husarskie skrzydła stały się częścią symboliki wojska, chociażby w wojskach pancernych generała Maczka.

Wreszcie nastąpiła narzucona aktami prawnymi ponad głowami Polaków Polska Ludowa. Komunizm programowo musiał zwalczać pańską, szlachecką Polskę. Ale szybko zdał sobie sprawę z ograniczeń z tym związanych i już od czasu odwilży zaczął szukać nowej formuły. Oficjalnie próbował sięgać po formułę piastowskiej Polski, co miało oczywiście znaczenie nie tyle historyczne, co ideologiczne: łatwiej było przemycać wizje okrojonej i etnicznie jednorodnej Polski pod hasłami Polski piastowskiej niż Polski jagiellońskiej czy Rzeczypospolitej szlacheckiej. Z drugiej strony wśród intelektualistów, pogrobowców szkoły jagiellońskiej, wróciły stare tendencje do afirmowania tradycji reformacji – czołowym popularyzatorem takiego spojrzenia był Paweł Jasienica, który programowo przedstawiał w ten sposób Polskę.

I mogłoby się zdawać, że wygrałaby taka wizja, koniec końców wiele włożono w to, gdyby nie fakt, że nie. Kapitulacja nastąpiła, jak się zdaje, stosunkowo szybko i już w 1969 r. Polacy mogli oglądać Przygody pana Michała, a niedługo później Potop Hoffmana. Dodać należy, że wśród dzieł, które zawładnęły Polakami, nie było żadnego, które faktycznie dotykałoby czasów piastowskich, za to uznanie zdobyli Krzyżacy, którzy wyłamywali się z tej konwencji. I oczywiście można mówić, że było to dzieło również podyktowane względami ideologicznymi (antagonizującymi Niemców), niemniej wsławiało świadectwo tego, co tak naprawdę było kategorią, która trafiała do ludzi. Wszak PRL nie pokusił się o realizację rewolucyjnego filmu o Jakubie Szeli ani dzieła, które przedstawiałoby reakcję pogańską.

Z bagażem ostatecznie sentymentalnego podejścia do szlacheckiej Polski społeczeństwo weszło w III Rzeczpospolitą. I na jej początku pojawił się wręcz renesans fascynacji sarmackiej. Szlacheckość stała się jednym z fundamentalnych nośników tożsamości – co szerzej i bardzo szczegółowo opisują Tomasz Zarzycki i Rafał Smoczyński w Totemie inteligenckim, gdzie pokazane jest, jak szlacheckość stała się jednym z elementów nie tylko snobizmu, ale i samoidentyfikacji. Lata 90. to renesans budowania domów w stylu dworkowym, szukania własnych korzeni i dorabiania herbów; wszystko też zyskało przymiotnik staropolski, od bigosu po architekturę.

Ale bum na szlacheckość skończył się w pewnym momencie, a przynajmniej zdawałoby się, że się skończył, gdy dziesięć lat po premierze nowych odsłon dwóch ważnych z perspektywy tożsamości dzieł kultury, Pana Tadeusza i Ogniem i mieczem, Jan Sowa wydał swoje Fantomowe ciało króla, będące walką bezpardonową z tradycją I Rzeczypospolitej właśnie w jej XVII-wiecznym wymiarze. I zdawało się, że nurt ten osadził się dosyć mocno, zwłaszcza w ostatnich latach pojawiło się już wiele publikacji popularnych, jawnie krytykujących szlacheckość i dawną Polskę, wskazując na faktyczne, ale i znacznie wyimaginowane wyzyski i nierówności. O ile w XIX i przez część XX wieku historycy pisali pozycje tendencyjne, o tyle jeszcze w PRL mogli zajmować się rzetelnymi badaniami niepisanymi pod tezę; niepostrzeżenie gdzieś między latami 60. a 70. historycy przestali być jawną stroną w sporze ideologicznym dotyczącym I Rzeczypospolitej, a zaczęli szczegółowo badać dzieje dawnej Polski i stan ten szczęśliwie utrzymał się do dnia dzisiejszego. Niestety jednak historycy mają to do siebie, że ich prace są hermetyczne i powszechne postrzeganie historii jest nazbyt często oderwane od ich ustaleń.

.Wracając do tematu postrzegania I Rzeczypospolitej w XXI wieku, po czasie krytycznego spojrzenia znowu historia zatoczyła koło. Jeszcze przed krytycznymi głosami swój głos miał Jacek Komuda, który popularyzował tradycję szlachecką, a wreszcie ostatnimi czasy swoją popularność zdobył serial 1670. W tym wypadku nawet mniej ważne są tezy, jakie pojawiają się w tej satyrze, punktem odniesienia jest Rzeczpospolita szlachecka i identyfikacja dotyczy właśnie szlachciców, a nie reszty stanów. Szlacheckość znowu stała się kategorią jako jeden z elementów samoidentyfikacji, nawet jeżeli racjonalnie nie ma dla tego podstaw.

Wniosek jest stosunkowo prosty: duch narodu na przestrzeni wieków dąży mimochodem do tradycji szlacheckiej, głównie ze względu na jej moc oddziaływania i siłę przekazu, jaką wytworzył. Sarmatyzm był formacją kulturową, która zbudowała tożsamość i fundamenty dla polskości, a walka z nim ostatecznie jest skazana na porażkę. I pozostaje jedynie cytowanie za Gombrowiczem: czemu zachwyca, skoro nie zachwyca.

Paweł Rzewuski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 października 2025