Jak rosyjska dezinformacja podbija świat? Metody i techniki wpływu na opinię świata
O rosyjskiej „fabryce trolli” słyszeli już wszyscy. W polskiej przestrzeni publicznej, bo nie tylko w mediach społecznościowych, przyjęło się mówić – „nie trolluj”, czyli nie prowokuj bezsensownej dyskusji z podtekstem politycznym. Wydawałoby się, że jesteśmy coraz bardziej świadomi zagrożeń wynikających z dezinformacji. Ale czy na pewno? – pyta Agnieszka LEGUCKA
Nie ma jednego schematu dezinformacji. Dla każdego państwa, a nawet każdej grupy społecznej jest tworzony nowy model, który ma swoje cechy charakterystyczne, ale nie jednakowe. Celem jest polaryzacja społeczna, wywołanie emocji i niepokojów.
Ostatnio wzburzenie w Polsce wywołały oskarżenia Władimira Putina o przyczynienie się Polski do wybuchu II wojny światowej, o antysemityzm, który miał stworzyć uwarunkowania dla nazistowskiego Holokaustu. Chociaż te argumenty w kremlowskiej telewizji pojawiają się mniej więcej od 2015 r., to fakt, że obecnie przekonują do tego prezydent Rosji i wysocy przedstawiciele rosyjskiej Dumy czy funkcjonariusze publiczni, zmienia kontekst z wewnątrzrosyjskiego (związanego z 75. rocznicą zakończenia II wojny światowej) na wymiar międzynarodowy. Odbiorcą komunikatów mają być mieszkańcy państw UE, USA czy Izraela.
Silvio Berlusconi powiedział kiedyś, że „to, czego nie ma w TV, nie istnieje”. Przywódca Rosji – Putin – poszedł dalej, uznał bowiem, że to, co nie istnieje, można stworzyć dzięki sile telewizji.
Ale oddziaływanie telewizji stało się niewystarczające w erze wirtualnej rzeczywistości. Przy czym rosyjskie władze obawiały się, że zachodnie osiągnięcia, tj. internet, Google, TT, Facebook, mogą narzucać obcy przekaz rosyjskim obywatelom. Przełomowym momentem była arabska wiosna w 2011 r., kiedy niezadowoleni ludzie komunikowali za pośrednictwem mediów społecznościowych, by zbierać się na protestach. Rosyjskie władze skojarzyły te wydarzenia z demonstracjami w Moskwie i perspektywą nowej kolorowej rewolucji. Putin wówczas starał się o reelekcję, dlatego za najważniejsze wyzwanie dla stabilności systemu politycznego uznał sferę wirtualną.
W efekcie Rosjanie szybko dostosowali się do rzeczywistości cyfrowej i mediów społecznościowych. Władze przekonały Pawła Durowa, twórcę VKontakte (rosyjskiego odpowiednika Facebooka), do odsprzedania udziałów w firmie, tak aby wiedzieć, o czym rozmawiają mieszkańcy Rosji. Później chciały uzyskać klucze dostępu do jego kolejnego wynalazku – Telegramu. Od lat podejmują też próby stworzenia rosyjskiego internetu, czyli Runetu, który pozwoliłby odciąć Rosję od globalnej sieci i kontrolować własne społeczeństwo.
Jednocześnie władze rosyjskie dostrzegły możliwości, które daje globalna przestrzeń wirtualna. Postanowiły ją wykorzystać do osiągania celów polityki zagranicznej. Putin urażony twierdzeniem byłego amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy, że Rosja jest mocarstwem regionalnym, postanowił, że m.in. za pomocą mediów społecznościowych uzyska dostęp do światowej publiczności i tym samym będzie mógł wpływać na procesy polityczne w różnych częściach globu. W ten sposób Rosja wyszła poza granice swoich tradycyjnych wpływów w regionie postsowieckim i zagroziła zachodnim demokracjom oraz ich porządkowi społecznemu.
Ale przecież dezinformacja nie jest niczym nowym. Można sięgnąć do starożytnego chińskiego myśliciela Sun Tzu i jego Sztuki wojny: „Nie wygrasz, udając, że niczego nie ma; jeśli sprawisz, by wróg myślał, że coś jest, wtedy go pokonasz”.
Jednak termin „dezinformacja” stworzył nie kto inny, tylko Józef Stalin. W słownikach j. angielskiego funkcjonowało pojęcie „misinformation”, oznaczające błędnie przekazywaną informację, ale bez intencji okłamywania kogokolwiek. Dopiero Stalin zbudował podwaliny pod orwellowskie „Ministerstwo Prawdy”, które odgórnie uznawało coś za fałsz albo prawdę. Dzisiaj w świecie otaczających nas komunikatów trudno odróżnić informację od dezinformacji. Różnica polega jednak na tym, że ta pierwsza nie musi wywoływać określonej reakcji lub zmieniać postaw odbiorcy, natomiast dezinformacja jest właśnie po to. Ma być nie tylko przekaźnikiem komunikatu, ale jej celem jest wywołanie efektu zamierzonego przez nadawcę. Według Komisji Europejskiej „to fałszywa lub myląca informacja, tworzona, prezentowana i rozpowszechniana dla osiągnięcia korzyści ekonomicznych lub spowodowania szkód publicznych poprzez celowe oszukiwanie opinii publicznej”.
Rosja prowadzi kampanie dezinformacyjne, wykorzystując media tradycyjne oraz internet, w tym media społecznościowe. Aktywizuje się podczas wyborów (np. prezydenckich w USA w 2016 r. czy do Parlamentu Europejskiego w 2019 r.), referendów (np. w sprawie członkostwa Zjednoczonego Królestwa w UE), pojawiania się napięć społecznych (protesty w Katalonii czy żółtych kamizelek we Francji). Celem jest osłabienie Zachodu poprzez polaryzację społeczną w państwach zachodnich. Władze rosyjskie zyskują w ten sposób pośredni wpływ na procesy wewnętrzne w UE i NATO. Liczą, że w debacie publicznej pojawią się korzystne dla Rosji postulaty, takie jak zniesienie sankcji gospodarczych nałożonych po aneksji Krymu i agresji na Ukrainę czy włączenie FR do rozmów na temat bezpieczeństwa międzynarodowego.
Komisarz ds. unii bezpieczeństwa Julian King potwierdził, że źródła rosyjskie próbowały wpływać na przebieg wyborów do PE w maju 2019 r. za pomocą dezinformacji. Wprowadzały do obiegu medialnego m.in. spreparowane wypowiedzi polityków (np. rzekome stwierdzenie prezydenta Francji Emmanuela Macrona, że chce wykluczyć niektóre państwa z UE) oraz fałszywe informacje o ingerencji niemieckiego wywiadu w sprawie upadku rządu w Austrii w maju 2019 r.
Jednym z najbardziej znanych przykładów rosyjskiej dezinformacji była podana przez rosyjskiego dziennikarza w styczniu 2016 r. wiadomość o porwaniu i zgwałceniu przez imigrantów w Niemczech dziewczynki rosyjskiego pochodzenia. Sytuacja ta wywołała tam falę demonstracji antymuzułmańskich, jednak wkrótce okazało się, że wiadomość została zmyślona. Ważnym narzędziem dezinformacji jest fabryka trolli, czyli Agencja Badań Internetowych (ABI), której właścicielem jest Jewgienij Prigożyn, współpracownik Władimira Putina. Miesięczny budżet ABI to ok. 1 mln euro. Działa ona od 2013 r. i zatrudnia rotacyjnie ok. 80 osób, podzielonych na sekcje zagraniczne. Trolle mają za zadanie prowadzić dyskusje w różnych językach europejskich i wywoływać skrajne emocje w internecie.
Rosyjskie trolle najczęściej kwestionują demokrację zachodnią, podsycają spory wykorzystując rozbieżności w debacie publicznej, np. w kwestii migracji, suwerenności i wartości.
Rosyjskie media prorządowe dysponują dużym zasięgiem i budżetem. RT i Sputnik operują w 100 państwach i prowadzą audycje w 30 językach, a roczny budżet RT wynosi ok. 270 mln euro i może konkurować z BBC World (budżet ok. 300 mln euro) czy z France Media Monde, właścicielem France24 (budżet ok. 260 mln euro). Dodatkowo zgodnie z danymi Bloomberg RT oraz inne rosyjskie kanały prorządowe – Russia 1, NTV – korzystają również z platformy YouTube, na której w latach 2017–2018 zarobiły na reklamach 6 mln dolarów (w tym czasie YouTube zarobił 7,2 mln dolarów).
Wiele państw zachodnich stworzyło mechanizmy obronne przeciwko dezinformacji, szczególnie w zakresie edukacji i zwiększania świadomości społecznej wobec tego problemu. Jednak na razie opinia publiczna nie jest przygotowana na ukryte i zmanipulowane treści w kanałach rozrywkowych.
Bo co może mieć wspólnego historia z używaniem szczoteczki do zębów? Tymczasem jest to nowy sposób komunikacji i przykład rosyjskiej dezinformacji, w tym prezentowania prokremlowskiej wersji historii. W ubiegłym roku wydawca TheSoul Publishing pod względem liczby wyświetleń i liczby subskrybentów miał trzeci co do wielkości zasięg na YouTube – wyprzedziły go tylko Disney i WarnerMedia. Trudno zweryfikować, czym jest TheSoul Publishing. Wiadomo, że jest prowadzony przez obywateli rosyjskich, ma siedzibę na Cyprze i stamtąd jest zarządzany, a jego obszarem operacji są głównie Stany Zjednoczone. W 2018 r. TheSoul Publishing kupił niewielki pakiet reklam na Facebooku skierowanych do obywateli USA. Prowadzi kanały rozrywkowe o lekkiej treści na YouTube i Facebooku. Finansuje się z przychodów z reklam na YouTube i Google wartych dziesiątki milionów dolarów. Jego najbardziej znanymi produktami są anglojęzyczne: 5-Minute Crafts, Bright Side, 5-Minute Crafts Kids, 5-Minute Crafts Girly, 7-Second Riddles i 5-Minute Magic. Według stanu na 14 stycznia 2020 r. 5-Minute Crafts miało ponad 63,5 miliona subskrybentów, a Bright Side ponad 32,9 miliona (można też pobrać specjalną aplikację na App Store).
Filmiki od 2016 r. są zwykle mało polityczne. Dotyczą np. domowych pomysłów na zabrudzenia, środków czystości, obrony przed złodziejami w domu czy też zdrowia. Tylko że od czasu do czasu włączane są krótkie filmiki o historii, które szybko są usuwane z konta.
Były więc filmiki o tym, że Ukraina jest częścią Rosji albo o tym, że Alaska została oddana USA przez Nikitę Chruszczowa.
Był też materiał o tym, które państwa nie przetrwają w ciągu najbliższych 20 lat (jednym z nich były Stany Zjednoczone). Wszystko to było kłamstwem, ale miało miliony polubień, co ciekawe, nie tylko w USA, ale również w Europie i na obszarze postsowieckim. Niewykluczone, że wkrótce będzie tam filmik o tym, kto wywołał II wojnę światową, ze wskazaniem na Polskę.
.Skuteczność rosyjskiej dezinformacji zależy od odporności społeczeństw na fałszerstwa, manipulacje i prowokacje. Historia staje się elementem dezinformacji nie bez przyczyny, wywołuje bowiem wiele emocji. Biorąc pod uwagę strategiczne cele polityki zagranicznej Rosji, powinniśmy przygotować się na długoterminową kampanię dezinformacyjną.
Agnieszka Legucka