Sięgając po Christiana Krachta. Antydemokratyczny, niemodny — i wart przeczytania
Berlin w stanie wyjątkowym. I po świątecznym nastroju w całych Niemczech. Terrorystyczny atak czy wypadek? Im mniej szczegółów, tym lepiej – zdaje się być receptą na sukces ministra spraw wewnętrznych. Zresztą zwrot „Obywatele mogliby tego nie zrozumieć” – należy do jego ulubionych. Przecież wiadomo, że bezpośrednie słowa, słowa wypowiadane wprost, nie budzą u Niemców poklasku. Czego przykładem jest Christian Kracht. Człowiek, który nie kandyduje nawet do Bundestagu, a mimo to warto go obserwować.
.Christian Kracht. Rocznik 1966. Urodzony w Szwajcarii. Mieszka w Los Angeles. Dziennikarz, pisarz, podróżnik. W 1995 r. powieść „Faserland” katapultowała go od razu na szczyt listy niemieckich autorów popkulturowych. Popkultura: gatunek literacki zapoczątkowany w latach 40. w Ameryce, gdzie pierwotnie służył głównie do krytyki przestarzałych struktur amerykańskiego społeczeństwa. Do Niemiec dotarł dosyć późno i doczekał się przedstawicieli takich jak Benjamin von Stuckrad-Barre, Elke Naters czy Alexa Hennig von Lange.
To Kracht wyjawił czytelnikom, gdzie niemiecka burżuazja chodzi do szkoły (Salem), gdzie i jak spędza urlop (Sylt), i ile wydaje (dużo, lecz nie zawsze i nie na wszystko).
Dekadent opisuje świat dekadencji. Ani nie oceniając, ani nie obwiniając. Tak, jakby sam sobie coś opowiadał. Bez wstępu i zakończenia. Bohaterowi powieści jest w sumie wszystko jedno, tak jak i autorowi. W każdym razie właśnie w to ma wierzyć czytelnik. I czytelnik wierzy.
Niemieccy krytycy literatury za Krachtem nie przepadają. W mediach opiniotwórczych jego powieści otrzymują raczej negatywne opinie. Rzadko, ale zdarzają się neutralne. Reguła: im bardziej książka jest krytykowana przez prasę, tym bardziej warto do niej sięgnąć.
Kracht wytyka Niemcom ich słabości: ich niezdolność do uczestniczenia w postępie, ich „nieskazitelną tęsknotę za śmiercią”, ich „animalistyczną chęć represjonowania innych” czy hipokryzję. W Der gelbe Bleistift pisze o niemieckim duchu inwestycji: „To się nie uda, nie, nie mam ochoty albo nie jestem za to odpowiedzialny” — to według Krachta nastawienie, z którym Niemcy chcą się katapultować do następnego stulecia. W Imperium mówi o Berlinie: „Udająca stolicę imperium prowincjonalna metropolia”.
Kracht też nie lubi Niemców. A może jednak lubi? Czy inaczej pokazywałby im jak w zwierciadle ich prawdziwą naturę? Kracht nie tylko o Niemcach zresztą krytycznie pisze. Ale tego się nie wybacza. Taki Kracht, obcokrajowiec. A co absolutnie niewybaczalne, nie poucza, nie daje dobrych rad, co i jak zmienić czy poprawić. Niezależnie od tego, czy to reportaż z podróży, czy literacka fikcja. W powieści przygodowej Imperium z akcją osadzoną na początku XX wieku fabularyzuje przygody pochodzącego z Norymbergii pierwszego hipisa, który chce założyć kolonie Kokovorów w Nowej Gwinei Niemieckiej. Nieentuzjastycznie. Typowy Kracht. On pogodził się z historią. Niemcy natomiast jeszcze nie.
Czytać Krachta w oryginale oznacza zapomnieć, że niemiecki to język, który w minionych stuleciach służył głównie do wydawania rozkazów.
To nie powiodło się dotychczas nawet niemieckim romantykom, starającym się wojskowej retoryce nadać nieco łagodniejszy ton, przez co przepaść między językiem literackim a codziennym stawała się coraz głębsza. Jeszcze dziś mogą przekonać się o tym szeregi wykształconych za granicą germanistów, którzy po studiach Goethego próbują zdać test językowy dopuszczający na niemiecki uniwersytet. Jak powiedziałby Jules Renard: „Mallarmé — nieprzetłumaczalny nawet na francuski”.
Jeśli oprócz Krachta komuś jeszcze udało się językowi niemieckiemu nadać tyle finezji, to właśnie innemu Szwajcarowi — dramaturgowi Friedrichowi Dürrenmattowi. Obu autorów łączy jeszcze jedna paralela: doskonałych kryminałów Dürrenmatta próżno szukać w polskich księgarniach. Podobnie jak powieści Krachta. Dlaczego? Czy trzeba ukryć coś przed polskimi czytelnikami? Uchronić ich przed trudnymi treściami czy „hipnotycznym zagrożeniem”? Dystopia Krachta Ich werde hier sein im Sonnenschein und im Schatten nasuwa się tu jako przykład — polskie wydanie ukazało się w przekładzie Doroty Stroińskiej, Tu będę w słońcu i cieniu (w bardzo dowolnym tłumaczeniu: Nu, zajac, pogodi!).
Akcja (skrót można znaleźć na okładce): Lenin nie wsiada do pociągu, który miał go zawieźć ze Szwajcarii do Petersburga. Rewolucja wybucha nie w Rosji, lecz w Szwajcarii, pardon: w Socjalistycznej Republice Szwajcarskiej (SRS). A Szwajcarzy — tego się od Szwajcarów oczekuje — przykładają się do sprawy. Najbardziej sprawiedliwa z teorii politycznych w tym scenariuszu sprawdza się w praktyce. Szwajcarzy prowadzą wojnę przeciw reszcie Europy, a może nawet przeciw światu, raz lepiej raz gorzej, dotarli już do Afryki. Budują drogi, zakładają szkoły i doprowadzają do wiosek elektryczność. W zamian otrzymują zasób, który najszybciej wyczerpuje się w trakcie wojny: żołnierzy. Szwajcarska efektywność i skuteczność wydaje się nie do powstrzymania. Do czasu.
Dystopia Krachta zdaje się równie mocno politycznie niepoprawna, jak niemodne i niedemokratyczne jest zdaniem krytyków jego myślenie. Tymczasem Kracht jest… niewygodny. Znając dzisiejsze szwajcarskie społeczeństwo, w którym czeka się 12 lat na obywatelstwo (przy założeniu, że sąsiedzi wydadzą pozytywną opinię), można by z sympatią potraktować wizję federalnego, wielokulturowego społeczeństwa. Z demokratycznego kapitalizmu taki model społeczeństwa niestety się nie wykluł. Jednocześnie nie budzi zbytniej sympatii zawikłana w odwieczną wojnę systemów Europa. Dziś dawni wojownicy zimnej wojny tęsknią za jej powrotem. U Krachta natura tęskni za pokojem.
Dla tych, którzy boją się, że Krachtowskie utopie mogą ich zindoktrynować, jest dobra wiadomość: najnowsza powieść Christiana Krachta, Die Toten, opowiada o — od samego początku na porażkę skazanej — próbie stworzenia konkurencji dla Hollywood przez niemiecki i japoński przemysł filmowy. Że próba ta będzie porażką, nie wiedzą jednak bohaterowie powieści; akcja toczy się w 1920 roku. Harakiri, Trzecia Rzesza, szpiedzy i film noir — Kracht pur sang.
.Jest wielu „Krachtów” — wybór należy do nas. Zastanówmy się chwilę, kto jest dziś wrogiem, a kto przyjacielem, i… do tłumaczenia! Mając nadzieję, że układ sił politycznych nie zdąży się zmienić, nim tłumaczenie będzie gotowe. Nie tylko w przenośni, ale też in realitas, jakby określił to Kracht.
Aleksandra Sowa
Natalia Marszałek