Prof. Günter HELLMANN: O hegemonii Niemiec w Europie słów kilka

O hegemonii Niemiec w Europie słów kilka

Photo of Prof. Günter HELLMANN

Prof. Günter HELLMANN

Profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie nad Menem. Politolog specjalizujący się w analizie niemieckiej polityki zagranicznej i tematyce bezpieczeństwa międzynarodowego.

.Wyobraźmy sobie niemieckiego kanclerza składającego wizytę w którymś z europejskich państw i wygłaszającego mowę powitalną. Kanclerz oświadcza, że kraj X pełniący rolę gospodarza oraz Niemcy „zawsze były bliskimi przyjaciółmi i sojusznikami”, ale „dziś pełnimy rolę dodatkową: partnerów w przywództwie.” Takie oświadczenie zabrzmiałoby dość dziwnie, nawet w uszach słuchaczy, nie mających dogłębnej wiedzy o historii Niemiec i Europy. Odbiór taki wiele powiedziałby o stałym „niemieckim dylemacie” w dzisiejszej Europie oraz o „dylemacie Europy” w obliczu mnożących się kryzysów.

.Powyższe zaproszenie, by stać się „partnerami w przywództwie” zostało oczywiście zapożyczone z często cytowanego przemówienia prezydenta George’a H. W. Busha z Moguncji w 1989 roku, jeszcze przed obaleniem muru berlińskiego: „Stany Zjednoczone i Republika Federalna zawsze były bliskimi przyjaciółmi i sojusznikami, jednak dziś dzielimy rolę dodatkową: partnerów w przywództwie.” Wówczas, w powitaniu tym i zaproszeniu wygłoszonym przez prezydenta Busha w Niemczech pojawiło się następnie jeszcze jedno słowo (znacznie rzadziej cytowane): „Oczywiście przywództwu nieodłącznie towarzyszy odpowiedzialność”. To pojęcie ma szczególne znaczenie w niemieckim dyskursie o polityce zagranicznej.

Jeśli zastanowić się nad znaczeniem tych czterech słów: przyjaźń, partnerstwo, przywództwo i odpowiedzialność, w kontekście zwykłych gier językowych w polityce międzynarodowej w ogóle, a roli Niemiec we współczesnej Europie w szczególności, dylemat Niemiec oraz „EUuropy” staje się od razu jasny. Dla prezydenta USA zagwarantowanie komuś statusu współprzywództwa było rzeczą naturalną, zważywszy, że przodująca rola USA była wówczas niekwestionowana. Dlatego otrzymanie (prawie) równego statusu od światowej potęgi równało się uzyskaniu nobilitacji od naturalnego władcy. Nobilitację tę jej odbiorca powinien z wdzięcznością uznać i otwarcie przyjąć, ale tylko w połączeniu z wyrazami niezbędnej pokory. Jeśli popatrzymy, jak przemowa Busha rozbrzmiała w Niemczech po 1989 roku (i po dziś dzień rozbrzmiewa), właśnie tak postąpiły Niemcy. Konstelacja ta pokazuje, dlaczego żaden (odpowiednio wykwalifikowany) niemiecki kanclerz nigdy nie powinien przyjmować roli prezydenta Busha z 1989 roku wobec jej lub jego europejskich partnerów.

Będę teraz starał się wykazać, że konstelacja ta była przez jakiś czas kluczowym elementem stanu „EUuropejskiego” partnerstwa i przywództwa. Ograniczała ona (i nadal ogranicza) każdy rodzaj przywództwa, jaki przejawiają Niemcy oraz pokazuje, czy przywództwo to jest przyswajalne dla tych, którzy (nieuchronnie) muszą za nim podążać. Niemcy jako „główny partner” dawały sobie dotąd radę znacznie lepiej niż przewidywali sceptycy (realiści). Jednak w świecie, który coraz bardziej wygląda na zwichrowany, sprawdzian niemieckiego przywództwa prawdopodobnie właśnie się rozpoczął.

* * *

.Mimo wzrostu potęgi i wpływów Niemiec w ostatnich latach, status tego państwa w Europie wciąż fundamentalnie różni się (w aspekcie siły) od statusu USA w Przymierzu Atlantyckim. Często mówiło się o Niemczech jako „nieuznanym” czy też „nierychliwym” hegemonie, mimo że znaczenie określonego typu hegemonii przypisywanej Niemcom istotnie się różniło, w zależności od tego, kim był autor tego określenia.

Niektórym rozpaczliwie brak było owej hegemonii, podczas gdy inni uważali, że hegemonia Niemiec jest zbyt jawna i dominująca.

.„Przywództwa” Niemiec pojawiały się z niespodziewanej strony. Jesienią 2011 roku w Berlinie, Radosław Sikorski nieoczekiwanie wypowiedział często później cytowane słowa: „Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: mniej zaczynam obawiać się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy”.

Bez względu na retorykę dyskusji o przywództwie i hegemonii, przywództwo Niemiec generalnie nadal kwestionowano. Chociaż sprzeciwy były różne i zmieniały się w czasie, w miarę jak zaczęto stopniowo (i często niechętnie) uznawać wzrost potęgi i wpływów Berlina. Weźmy dwa ostatnie przykłady: jeden dotyczący przywództwa niemieckiego we współpracy z partnerami UE w ciężkim kryzysie zewnętrznym, a drugi w krytycznym kryzysie wewnętrznym. Podczas kryzysu, który nastąpił w następstwie aneksji Krymu przez Rosję (i po wybuchu ciężkich walk rozpętanych przez popieranych przez Rosjan separatystów we Wschodniej Ukrainie), niemiecka dyplomacja, a w szczególności kanclerz Merkel, objęła prowadzenie w koordynacji sankcji UE oraz negocjowaniu zawieszenia broni, z rosyjskim prezydentem Putinem.

Dość szokująco wypadnie porównanie francuskiego prezydenta Sarkozy’ego (który podczas krótkiej wojny w Gruzji w 2008 roku, wykorzystując przewodnictwo swego kraju w UE, sam wynegocjował entuzjastycznie przyjęte porozumienie dyplomatyczne z rosyjskim prezydentem Miedwiediewem), z prezydentem Hollande’em. Wyglądało to tak, jakby Hollande uczestniczył w porozumieniu na początku 2015 roku w roli drugoplanowej, u boku kanclerz Merkel. Francusko-niemiecki „zakorzeniony bilateralizm” zdawał się działać. Jednak partnerstwo we wspólnych działaniach (czy nawet współprzewodnictwo) było mniej widoczne, jeśli chodzi o trzecią oś Trójkąta Weimarskiego.

Obok Niemiec i Francji, we wczesnym stadium nasilającego się kryzysu na Ukrainie, częścią porozumienia Trojki była Polska, która w drugiej połowie 2014 roku i w czasie poprzedzającym porozumienia w Mińsku, czuła się w znacznej mierze odsunięta na bok. Jednak w sumie przywódcza rola Merkel w negocjacjach porozumień w Mińsku zdobyła powszechny aplauz. Także dlatego, że zarówno ona, jak i jej dyplomaci umiejętnie unikali przyjęcia stylu Sarkozy’ego – negocjowania porozumień ponad głowami partnerów z UE.

.A oto mój drugi przykład: pochwały za niemieckie partnerskie przywództwo w opanowywaniu greckiego kryzysu euro, po zwycięstwie w styczniowych wyborach w 2015 roku Alexisa Tsiprasa, były bardziej wstrzemięźliwe. A przecież, po raz kolejny niemieccy decydenci dalecy byli od bezczynności w radzeniu sobie z kryzysem. Wręcz przeciwnie: ministrowi finansów Schäuble oraz kanclerz Merkel udało się stworzyć i utrzymać niezwykłą konstelację siły prawie do końca. Niemcy osiągnęły to, czego chciały, a dotknięta kryzysem i przegrana Grecja była niemal w izolacji. W ostatniej rundzie spotkań w połowie lipca 2015 roku, niemieckie uwielbienie dla „rozmów” (w miejsce „działań”) ostatecznie się skończyło. Grecki premier Tsipras przełknął (a francuski prezydent Hollande zaakceptował) końcowe stanowisko kanclerz Merkel, przedstawione greckiemu premierowi w formie „wóz albo przewóz”. Podczas, gdy niemieccy komentatorzy wzięli to wydarzenie za kolejny dowód, że „receptą na sukces” Niemiec stała się ich „nieustępliwość w konkretach i ciągła gotowość do rozmów” („światowy champion w negocjacjach”), skutki uboczne dla dyplomacji Merkel okazały się znacznie mniej przyjemne poza granicami tego kraju, gdzie znów pojawił się „okrutny Niemiec”.

* * *

.Oba przykłady pokazują nie tylko, że „odruch unikania przywództwa” (ukazany wcześniej przez ekspertów, jak Willie Paterson), został w końcu przezwyciężony. Są one również ilustracją różnicy między „przyjaźnią” i „partnerstwem” we współczesnej polityce „EUuropejskiej i transatlantyckiej. „Przyjaźń” między państwami i narodami, jak pojmował ją choćby Willy Brandt, jest ostatecznym (i najtrudniejszym do osiągnięcia) etapem (oraz synonimem) „prawdziwego porozumienia”, etapem, który nie zostanie w pełni osiągnięty, „aż zwyciężą pokój, współpraca, pojednanie i – tak, mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień – również przyjaźń”.

Jest to, rzecz jasna, normatywnie trudniejsze rozumienie znaczenia tego słowa od koncepcji „przyjaźni wypełniającej lukę”, zaprezentowanej przez Alexandra Wendta: pojęcie „przyjaciel” jest niedostatecznie teoretycznie zbadane w naukach społecznych, a szczególnie w stosunkach międzynarodowych. Jego rozumienie było wyraźnie „przystosowane do potrzeb bezpieczeństwa narodowego” i definiowało przyjaźń, jako „strukturę ról, w ramach której państwa oczekują od siebie nawzajem przestrzegania dwóch prostych zasad: 1. Spory są rozwiązywane bez wojny oraz jej groźby (zasada niestosowania przemocy). 2. Stają do walki jak drużyna, jeśli bezpieczeństwo któregoś z nich jest zagrożone przez stronę trzecią (zasada wzajemnej pomocy).

Wendt podkreślał przy tym, że:
■ obie zasady są „niezależne i równie konieczne”
■ przyjaźń „odnosi się tylko do bezpieczeństwa narodowego”, a w innych kwestiach może dominować „istotny konflikt”
■ „przyjaźń jest otwarta tymczasowo, daje możliwość dowolnej interpretacji”, czyli jest „jakościowo różna od bycia sojusznikiem”.

.Epigraficzny cytat Johna Kornbluma („Nie jestem przyjacielem, jestem partnerem”) sugeruje, że stoi on po stronie Brandta, jeśli chodzi o „prawdziwą” przyjaźń, a po stronie Wendta w odniesieniu do konkretnego znaczenia „partnerstwa”. To alternatywny sposób stwierdzenia, że „partnerzy” w świecie podzielonym na państwa mogą sobie wzajemnie robić rzeczy, których (prawdziwym) przyjaciołom nigdy robić nie wolno. Mogą zatem szpiegować, pomijać oraz konfrontować z propozycjami „wóz albo przewóz”. Jedynie tacy partnerzy mogą być również przywódcami, a przy odrobinie szczęścia – „partnerami w przywództwie”. Niemcy mogą mieć jeszcze wątpliwości, czy zachowywać się jak „partner” Kornbluma wobec innych potęg w tej samej lidze. Jednak w kręgach niemieckiej dyplomacji szybko szerzy się pogląd, że „przywódcy”, „nowi gracze”, czy „wpływowe mocarstwa” nie mogą sobie pozwolić na inne postępowanie, gdyż naciski ze strony polityki międzynarodowej (i coraz częściej, również krajowej) ograniczają pole szacunku i uwagi. „Nowi gracze” czy „wpływowe mocarstwa” to (pół)oficjalne tłumaczenia całkowicie niemieckiego (i znamiennego) neologizmu „Gestaltungsmächte”, który ma w jednym słowie wyrażać wszystkie pozytywne cechy wielkich czy też średnich mocarstw. Dosłownie, „Gestaltungsmacht”, czy „wpływowe mocarstwo” to pleonazm, gdyż „mocarstwo” jest zwykle definiowane w kategoriach „zdolności wpływu” („gestalten”) na coś.

Podwójnym celem stworzenia nowej koncepcji oraz strategii było zidentyfikowanie otwartej grupy „rodzących się” lub „nowych graczy” i „partnerów”, spełniającej określone kryteria w „kształtowaniu globalizacji” na rzecz dobra oraz wymyślenie nowego określenia, w którym uniknięto by użycia „wielkiej potęgi”, czy „średniej potęgi” w języku niemieckim. Proszę zwrócić uwagę, iż niemiecka semantyczna dyplomacja skrupulatnie unikała dotąd jakiegokolwiek użycia „Gestaltungsmacht” dla opisania samych siebie. Jest to w pewnym sensie prawdziwym wytłumaczeniem, dlaczego każdy dyplomatycznie zręczny kanclerz Niemiec zawsze powstrzymywał się od podnoszenia własnej rangi do wyższego statusu, pozwalającego na przyznawanie „partnerstwa w przywództwie” innym państwom europejskim.

Cała dyskusja wokół „Gestaltungsmächtekonzept” pokazuje jasno, iż niemieckie elity polityki zagranicznej widzą dziś swój kraj właśnie w takiej lidze.

.Wspólny komunikat wysłany przez federalnego prezydenta Gaucka, świeżo mianowanego ministra spraw zagranicznych Steinmeiera oraz ministra obrony Von der Leyen na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, w 2014 roku, a mianowicie, że niemiecka dyplomacja będzie odtąd działać „wcześniej, bardziej zdecydowanie i konkretniej”, jest kolejnym wydarzeniem, od czasu wyborów w 2013 roku, uwydatniającym nowe niemieckie ambicje. Nie było to już swobodne wyrażenie aspiracji politycznych z czasu rządów Schrödera (gdy urząd kanclerski poinformował, że Niemcy „są gotowe do przejęcia stałej odpowiedzialności w polityce światowej”, co wówczas oznaczało żądanie stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ), lecz raczej podsumowało pewność siebie obecnych niemieckich elit, które stopniowo dojrzały pod wstrzemięźliwą, choć zdecydowaną polityką kanclerską Angeli Merkel. Było to wyrażenie nowej wiary w siebie rządu Niemiec, który nie ukrywa, że zamierza podjąć to ryzyko w obliczu faktu, iż ostatnie doświadczenia kraju z odbiorem jego przywódczej roli przez europejskich partnerów spowodowały zniknięcie wszelkich istniejących wcześniej w tej materii niemieckich wątpliwości. W tym znaczeniu, „Gestaltungsmächte” jest współczesnym (i quasi-oficjalnym) niemieckim tłumaczeniem ambicji „równego podziału odpowiedzialności” wśród członków grupy państw przewodzących w charakterze „partnerów w przywództwie”.

* * *

.Klaus Dieter Frankenberger, główny komentator polityki zagranicznej „Frankfurter Allgemeine Zeitung” ostatnio wyraził to bardziej otwarcie: „Europa i świat (obecnie) widzą (Federalną) Republikę grającą w zupełnie innej lidze politycznej niż Niemcy, które świętowały swe ponowne zjednoczenie 25 lat temu”. To nowe znaczenie „miejsca”, jakie zajmują Niemcy jest znamienne, gdyż w kategoriach kultury niemieckiej polityki zagranicznej Frankenberger może służyć jako wzór niemieckich elit w polityce zagranicznej, które zostały gruntownie uspołecznione w (uprzednio czczonych) cnotach „republiki bońskiej”. W obecnej generacji, wielostronny atlantyzm „never-go-it-alone” oraz EU-uropejska ponadnarodowość zostały dokładnie zinternalizowane.

Czy nowa generacja polityków niemieckich przygotowana jest przewodzeniu Europie? Czy potrafi i ma chęci, by robić to w roli „partnera”?

.Odpowiedzi na te pytania zdają się wynikać z domniemania, że wyzwanie związane z przywództwem Niemiec w Europie jest, ogólnie rzecz biorąc, słabszą wersją wyzwania dotyczącego przewodzenia „liberalnemu porządkowi światowemu” ze strony USA. Nie bierze się tu pod uwagę faktu, iż warunki strukturalne i ograniczenia istotnie się różnią, jeśli przyrówna się wyzwania stojące przed oboma tymi państwami.

PO PIERWSZE, potęga Ameryki (i wynikający z niej potencjał przywódczy) w oczywisty sposób różni się strukturalnie i rozmiarowo. Dzięki zasięgowi potęgi militarnej i ekonomicznej, Stany Zjednoczone grają, rzecz jasna, w swej własnej lidze. Nawet jeśli przyzna się Niemcom tę „zakorzenioną hegemonię” (Crawford) i uzna, że zasoby budżetowe przeznaczone na działania międzynarodowe wzrosły w stosunku do ich trendu spadkowego w ostatnich latach, to i tak są one mniejsze niż potrzeba. Szczególnie w świetle mnożenia się zewnętrznych i wewnętrznych kryzysów w UE oraz w jej sąsiedztwie.

PO DRUGIE, pod względem geopolitycznym Niemcy usytuowane są inaczej niż USA. Leżą (wciąż) w centrum kontynentu, który pomimo pogarszającego się stanu bezpieczeństwa w jego wschodniej i południowej części, nadal dysponuje dużą, choć nieco malejącą, potęgą militarną i gospodarczą. Znajdują się też w centrum Unii Europejskiej, gdzie nadal panuje kantowska „kultura anarchii”, mimo niepokojących sygnałów osłabienia fundamentalnych pojęć solidarności i współpracy w walce ze wspólnymi kryzysami. Nawet jeśli się uzna, że UE przeżywa dziś najgłębsze spiętrzenie kryzysów od początków projektu integracji europejskiej, to i tak pozostaje ona wysoko zinstytucjonalizowanym miejscem wspólnego podejmowania decyzji w oparciu o zaakceptowane zasady. W znacznym stopniu ograniczają one rodzaj beztroskiej polityki siły, w ramach której przywództwo USA może sobie pozwolić na zaangażowanie globalne w stylu Hobbsa i/lub Locke’a.

PO TRZECIE, różnice w sile, globalnego/regionalnego zasięgu oddziaływania oraz położenia geopolitycznego skutkują również odmienną strukturą bodźców wobec państw, podążających za przywódcą, czyli nieuniknionej drugiej strony monety „przywództwa”. Niemcy nie mogą po prostu rządzić za pomocą rozkazów (jak czynią to Stany Zjednoczone w niektórych okolicznościach). Przywództwo Niemiec ściśle uzależnione jest od budowania koalicji/większości, które (nawet w systemie podejmowania decyzji opartym na regułach, jak w UE) wymaga konsensualnego trybu decyzyjnego. Ten strukturalny warunek dobrze ilustrują kryzysy na Ukrainie i w Grecji, jak i ostatnie decyzje podjęte większością głosów, a dotyczące rozdziału uchodźców nawet między niechętne temu państwa członkowskie.

PO CZWARTE, historia poprzednich doświadczeń niemieckiego i amerykańskiego „przywództwa” pokazuje oczywiste dalsze ograniczenia. Tam, gdzie USA mogą budować na raczej stabilnych doświadczeniach w przywództwie, które zdobyły w ostatnich dekadach (włączając w to ważne państwa, które chętnie podążają za przywódcą), Niemcy dopiero w ostatnich latach wypłynęły na nieznane wody. Co więcej, gdy sprawa przywództwa pojawia się w kontekście Niemiec, „Führer” jest zawsze w pobliżu. Świadczą o tym kryzys grecki oraz „powrót wstrętnego Niemca”. Ta różnica w doświadczeniach USA i Niemiec oraz „kulturalny kapitał” w znacznej mierze określają warunki, w jakich działają (i powinny działać) Niemcy.

* * *

.Co dalej? Pomimo wszystkich innych różnic, można stwierdzić, że Niemcy i USA mają przynajmniej jedno wspólne wyzwanie. Nieustające wezwania do USA lub Niemiec o „przywództwo” zawierają mniej lub bardziej określone warunki, co w efekcie przynosi sprzeczne skutki. Jeżeli prawdopodobny „przywódca” się ugnie, można przewidzieć, iż wywoła to gwałtowny sprzeciw ze strony państw podążających za nim. Weźmy przytoczony wyżej fragment przemówienia Sikorskiego, po którym padły następujące (niemal nigdy nie cytowane) słowa: „Nie możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa. Nie możecie dominować, lecz macie przewodzić reformom. Jeżeli włączycie nas w proces podejmowania decyzji, możecie liczyć na wsparcie ze strony Polski”. Innymi słowy, USA i Niemcy powinny przewodzić tak, jak tego oczekuje potencjalny zwolennik X ich przywództwa. I przywódca może liczyć na państwo X pod warunkiem, że „włączy je on do procesu podejmowania decyzji”. Doświadczenie pokazuje, że jest to warunek niewykonalny, szczególne w sytuacji kryzysowej. Zaufanie jest zasadniczym warunkiem przywództwa realizowanego metodą partnerstwa (à la Kornblum).

Trudną sytuację Niemiec i „EUuropy rozwiążą Niemcy wraz z ich partnerami w zależności od tego, czy fundamentalny „bilateralizm” Niemiec (i „EUuropy) oraz/lub (zakładana lub de facto) „hegemonia” Niemiec pozostanie „zakorzeniona” w scenerii zaufania funkcjonujących unijnych instytucji. Jeśli miałyby one zostać „wykorzenione”, w rezultacie choćby szerokiego odrodzenia się tendencji do „obrony podstawowych interesów narodowych”, wywołanych serią krajowych nacisków, prawdopodobieństwo sukcesu osłabnie. Niestety, istnieje sporo sygnałów usprawiedliwiających myślenie w kategoriach negatywnych, a nawet myślenie o najgorszym, które może nastąpić. A to dlatego, że mnożenie się zewnętrznych i wewnętrznych kryzysów w UE i w „sąsiedztwie” „EUuropy ujawniło luźne zobowiązania kontraktowe (Pakt o Stabilności/Euro, Dublin) lub podważyło rzekomo pewne porządki i praktyki (choćby „Schengen”). Co więcej, kryzysy te po raz pierwszy zniszczyły przekonanie, iż integracja europejska ma charakter nieodwracalny.

.Jeśli ta kryzysowa tendencja ma zostać odwrócona, potrzeba będzie znacznie więcej wspólnego przywództwa niż obecnie.

Zrzut ekranu 2016-06-09 (godz. 11.01.48)Günter Hellmann

Tekst pochodzi z wyd.5 (1/2016) Niezależnego Magazynu Strategicznego PARABELLUM. Promocyjne egzemplarze dla Czytelników #KontoPREMIUM[LINK]. Zainteresowanych prosimy o zgłoszenie: redakcja@wszystkoconajwazniejsze.pl z podaniem identyfikatora/loginu #KontoPREMIUM.

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 lipca 2016