André STERN: ...i nigdy nie chodziłem do szkoły

...i nigdy nie chodziłem do szkoły

Photo of André STERN

André STERN

Muzyk, kompozytor, lutnik, dziennikarz i pisarz. Syn Arno Sterna, pedagoga i badacza, który w swojej pracy opierał się na poszanowaniu spontanicznych skłonności istoty ludzkiej.

.„Dzień dobry! Nazywam się André, nie jadam cukierków i nie chodzę do szkoły” – tak w dzieciństwie André zwykł odpowiadać na pytania dorosłych, którzy dziwili się widząc go swobodnie bawiącego się na podwórku, podczas gdy inne dzieci spędzały większość dnia w szkole.

Podstawowe umiejętności

.Czytanie, pisanie i liczenie to bez wątpienia umiejętności niezbędne w kulturze zachodniej. Nauczenie się rzeczy, o których piszę książce, nie byłoby oczywiście możliwe, gdybym nie potrafił czytać. Właśnie te umiejętności można nabyć w zupełnie naturalny sposób, ponieważ są wszechobecne. Nauczenie się ich nie wymaga specjalnej ingerencji osób trzecich. Wszyscy uczyliśmy się swoich języków ojczystych w typowy dla nas sposób i we własnym rytmie, tak samo jak chodzenia czy charakterystycznej dla naszej kultury mimiki i gestykulacji: bez specjalnej metodyki czy instruowania, w wyniku najzwyklejszego procesu obserwacji, uważnego słuchania, naśladowania otaczającego nas świata w trakcie zabawy.

Gdyby człowiek znalazł się wśród mówiącego nieznanym językiem plemienia, już po kilku miesiącach mógłby zrozumieć jego język i go używać – nawet bez pisma, szkoły czy lekcji wprowadzającej. Nikogo nie dziwi, że w indywidualny, niezauważalny sposób uczymy się języków ojczystych, na łonie rodziny, zgodnie z własnym rytmem. Dlaczego zatem za zadziwiający uważa się fakt, że dokładnie w ten sam sposób nauczyłem się czytać i pisać?

Wielu rodziców mówi, że ich dzieci umiały czytać jeszcze zanim poszły do szkoły, choć sami ich tego nie nauczyli. W zdumiewający sposób z tego stwierdzenia – skądinąd potwierdzającego, że nie jestem odosobnionym przypadkiem – nie wyprowadza się wniosku, że wcześniej czy później nastąpi rozwój wszystkich pozostałych obszarów, jeśli tylko pozwoli się dziecku w wolności stworzyć sieć powiązań, powstającą w wyniku spotkań i dokonywanych odkryć. Dlaczego ulegamy złudzeniu, że umiejętność samodzielnej nauki ogranicza się tylko do chodzenia, mówienia i czytania?

Jajka i kieliszki na jajka

.Gdy miałem około trzech lat, po przejrzeniu gęsto zapisanej strony głośno krzyczałem: „O, tu są jajka i kieliszki na jajka!”. Mama i tata podeszli do mnie z zaciekawieniem, a ja wskazałem palcem na kombinację liter „C” i „O”.

„C” i „O” to zatem pierwsze znaki literowe, które poznałem. Prawdopodobnie jestem jedynym człowiekiem, który w ten sposób zaczął czytać, dlatego próbę narzucenia wszystkim dzieciom na świecie metody polegającej na rozpoczęciu nauki od liter „C” i „O” z pewnością uznano by za absurdalną.

O co zatem chodzi w metodach rozpoczynających się od liter „A” i „B”?

Opisując sposób, w jaki opanowałem podstawowe umiejętności, chcę podkreślić, że jest tyle sposobów uczenia się, ile osób na świecie. Bez względu na to, jak naturalny był dla mnie ten proces, nie można go w żadnym wypadku przenieść na innych. Tak samo zresztą jak nie jest to możliwe w przypadku żadnej innej metody.

Krótko potem stwierdziłem, że istnieją jajka bez kieliszków i kieliszki bez jajek. Następnie odkryłem jajka z ogonkiem (Q) i ogonki bez jajek (I). Chciałem wiedzieć, o co w tym chodzi i bez zwłoki otrzymałem stosowne wyjaśnienie. Gdy już pojąłem funkcję znaków, interesowało mnie, jak każdy z nich się nazywa i jaka głoska mu odpowiada. Moja pierwsza zabawa polegała na tym, żeby znaleźć konkretne litery. Dostrzegłem wówczas, że istnieje coś takiego, jak grupy liter, a rodzice wyjaśnili mi w prosty sposób, na czym to polega.

Dzięki temu w wieku trzech lat udawało mi się rozszyfrowywać całe wyrazy. W pewnym momencie było to nawet jednym z moich ulubionych zajęć. Wszędzie widziałem słowa i starałem się je rozkodować tak, jak na przykład słowo „książka”: „lll… llliii… llliiivvv… llliiivvvrrr… llliiivvvrrreee… livre!”. Tata i mama krótko potwierdzali, czy dobrze odczytałem tekst. Nikt nie komentował moich sukcesów, nie klaskał w dłonie i nie krzyczał z zachwytu „brawo!”. Nikt też nie próbował mi narzucić innego rytmu, słowa lub podejścia.

Nie podnoszono larum, gdy zdawało się, że moja umiejętność czytania na wiele lat utknęła w martwym punkcie: pięć lat, sześć, osiem… Inni wyrywaliby już sobie włosy z głowy i pytaliby: „Czy André kiedykolwiek nauczy się czytać?”. Robiliby z tego problem, uznaliby mnie za przypadek patologiczny, temat stałby się obsesją całej rodziny. Zamiast tego rodzice byli pełni ufności. Żeby pozbyć się cienia wątpliwości, wystarczyło jedno spojrzenie na moją barwną codzienność i zwrócenie uwagi na to, że w ramach moich zainteresowań niestrudzenie chłonąłem każdy rodzaj wiedzy. Rodzice nie chcieli też ryzykować przerwania niewidzialnego dla oka procesu tylko dlatego, że nie byli pewni skutków. I mieli w tym zupełną rację!

.W wieku około ośmiu lat – mam wrażenie, jakby to było wczoraj – otworzyłem małą książeczkę Beatrix Potter Króliczki Flopci i bez trudu przeczytałem ją płynnie na głos. Mama czytała mi tę historię tysiące razy, nie wypływałem więc na nieznane wody. Mimo to sam byłem zdumiony łatwością, z jaką „czułem” słowa, gdy na nie patrzyłem. Nie musiałem ich już rozszyfrowywać, widziałem bowiem ich brzmienie.

Sięgnąłem po kolejną książkę Beatrix Potter pod tytułem Kaczka Tekla Kałużyńska. Tej naprawdę nie znałem na pamięć, ale znowu okazało się, że całą historię potrafię przeczytać zupełnie płynnie. Umiejętność ta przez cały czas dojrzewała w moim wnętrzu, w sposób ukryty. Nowa zdolność napawała mnie ekscytacją, a ja wystawiałem ją na próbę, sięgając po kolejne, dowolnie wybrane książki.

Podstawowe zagadnienia z matematyki

.Żeby zrozumieć wyższą matematykę bez wątpienia potrzebna jest pomoc z zewnątrz, ale intuicja matematyczna jest naturalna. Jak już wspominałem, podstawowe zasady dodawania, mnożenia i dzielenia zrozumiałem w trakcie zabawy klockami Lego. Moi rodzice twierdzą jednak, że już dużo wcześniej zacząłem liczyć, choć sam tego nie pamiętam. W wieku mniej więcej czterech lat siedziałem przy stole i patrząc na swoje dłonie powiedziałem: „Pięć to połowa z dziesięciu”. Potem zacisnąłem kciuki i kontynuowałem swoje obserwacje: „Cztery to połowa z ośmiu”. Kontynuując zaginanie kolejnych palców obu rąk, dokończyłem swój eksperyment: „Trzy to połowa z sześciu, dwa to połowa z czterech, jeden to połowa z dwóch”.

Zacząłem liczyć od dzielenia. W szkole miliony dzieci, z których każde potencjalnie rozumuje inaczej, rozpoczyna naukę matematyki zawsze od dodawania.

Przez kilka lat znajdowałem w codziennych sytuacjach ogromną ilość podstawowych zasad matematycznych. W trakcie rozmowy wychwytywałem przykładowo pojedyncze zdania: „pięć razy pięć to dwadzieścia pięć”, lub też dokonywałem własnych obserwacji: liczba osiemdziesiąt to faktycznie osiem dziesiątek. Z określenia „dwadzieścia procent” (francuskie „pour cent” oznacza „na sto”), czyli „dwadzieścia ze stu”, można też w logiczny sposób wydedukować, ile to „dziesięć z pięćdziesięciu” albo „jeden z pięciu”. A gdy mama gotowała cztery jaja, w sześciopaku zostawały jeszcze dwa. Największe zainteresowanie wzbudzała we mnie reszta wydawana przez sprzedawcę na zakupach. Czasem ktoś dzielił się ze mną małym trikiem, na przykład, że mnożąc przez osiem lub dziewięć łatwiej jest najpierw pomnożyć przez dziesięć, a potem odejmować…

Z biegiem czasu zrodziła się we mnie potrzeba rozwoju kolejnych umiejętności matematycznych. Często widziałem, jak mama dodawała na kartce jakieś liczby. W odpowiedzi na moje pytanie wyjaśniała, w jaki sposób to robi. Spodobała mi się ta zabawa i przez jakiś czas każdą okazję wykorzystywałem do dodawania: na przykład cen artykułów w supermarkecie, gdy byliśmy na zakupach. Z tego powodu zdarzało się, że dotarcie do kasy zajmowało nam sporo czasu.

Mama pokazała mi także, jak odejmuje i mnoży, ale że taki sposób liczenia nie znajdował praktycznego zastosowania w mojej codzienności, nie sprawiał mi on żadnej przyjemności i odłożyłem go na bok. W późniejszym okresie przyswoiłem praktyczne metody wykonywania obliczeń geometrycznych, których potrzebowałem do metaloplastyki, a następnie umiejętności matematyczne, niezbędne do opanowania określonych prawidłowości optyki podczas robienia zdjęć.

Moje zainteresowanie algebrą zrodziło się trochę później i było wynikiem ciągłego zajmowania się mechaniką, narzędziami i informatyką. Obydwie osoby, o których wcześniej wspominałem, a które wprowadziły mnie w ten świat, czyli wujek i przyjaciel z Anglii, szybko zauważyły, że bez trudu potrafię odnieść poznane zasady do codziennych sytuacji i zajęć.

Wykształcenie „ogólne”

.Wykształcenie „ogólne” zdobywałem głównie za pośrednictwem sztuki, interesując się jej rozwojem, chronologią epok, powiązaniami i ruchami, pochodzeniem, postaciami i charakterystycznymi utworami. Już bardzo wcześnie byłem w stanie przyporządkować interesujących mnie artystów do odpowiedniej epoki lub zidentyfikować epokę na podstawie konkretnej twórczości artystycznej. Jeszcze dzisiaj biografie „moich” artystów służą mi za punkty orientacyjne, gdy muszę szybko przypomnieć sobie kontekst historyczny jakiegoś wydarzenia.

Poza tym literatura i malarstwo tworzą w bezpośredni i oczywisty sposób całą pełnię historycznych powiązań. Korzystałem z nich jak z trampoliny pozwalającej mi swobodnie przeskakiwać między zagadnieniami i wydarzeniami. Dzięki temu opanowałem całe epoki historyczne, bez otwierania podręcznika poruszającego dany temat. Interesując się daną tematyką, można natrafić i automatycznie łączyć powiązane z nią fakty historyczne, które ją opisują, wywołują lub znajdują w niej ujście.

.Chciałbym wymienić w tym miejscu tylko kilka przykładów: gdy byłem jeszcze całkiem mały, regularnie odwiedzałem z rodzicami muzea i z zapartym tchem stawałem przed obrazami wielkich mistrzów, które przedstawiały dawny Paryż z domami na mostach, fortyfikacjami i tłokiem na ulicach. Badawczym wzrokiem przyglądałem się zaprzęgom konnym, strojom i stylów i epoki, uczyłem się mimiki i póz, w których uwiecznieni zostali przedstawiciele konkretnych cechów rzemieślników lub innych stanów. Brałem pod lupę wyrafinowane wnętrza, małe budy handlowe namalowane techniką światłocieni, żołnierzy i armaty. Zrzut ekranu 2016-07-11 o 18.01.23Szczególne wrażenie wywarło na mnie porwanie Sabinek, koronacja Napoleona, znane motywy mitologiczne, noc św. Bartłomieja, Joanna d’Arc, minotaur, centaur, chrześcijańscy męczennicy, sceny rzezi, martwa natura, caravaggionizm, niewolnictwo… W innych salach odkrywałem ikony, ceramikę grecką, rzeźby etruskie, egipską biżuterię, skamieliny i archeologię, architekturę średniowieczną, ikonografię renesansu, sztukę afrykańską, Mona Lisę i Guernicę…

André Stern

Fragment bestsellera „…I nigdy nie chodziłem do szkoły”, wyd. Element, 2016 POLECAMY WERSJĘ PRINT I AUDIOBOOK: [LINK]

 

 

 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 lipca 2016