Andrzej KRAJEWSKI: Donosicielstwo do obcych dworów wciąż kompromituje polskie elity

Donosicielstwo do obcych dworów wciąż kompromituje polskie elity

Photo of Andrzej KRAJEWSKI

Andrzej KRAJEWSKI

Historyk i publicysta związany z „Dziennikiem Gazetą Prawną”. W latach 2011-2015 doradca prezesa IPN. Autor książek: „Między współpracą a oporem. Twórcy kultury wobec systemu politycznego PRL”, „Największe wpadki tajnych służb” oraz „Jak wykuwały się fortuny”.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Prowadzenie w Polsce walki politycznej między stronnictwami przy użyciu donosów słanych mocarstwom to świadectwo niedojrzałości całej klasy politycznej oraz państwa. A także najlepszy sposób na to, by dojrzałość nigdy nie nadeszła – pisze Andrzej KRAJEWSKI

.Dominik Tarczyński, który przez kilka ostatnich miesięcy współpracował ze sztabem wyborczym Donalda Trumpa, uprzejmie doniósł portalowi wPolityce.pl, iż nowy prezydent USA został poinformowany, jakie opinie na jego temat wygłaszali politycy rządzący obecnie Polską. „Do Donalda Trumpa dotarły materiały z negatywnymi wypowiedziami na jego temat m.in. ze strony Donalda Tuska” – uściślił Tarczyński. Każdy śledzący media wie, że jeśli zebrać opinie na temat Trumpa, którymi przez ostatnie lata epatowali przywódcy Platformy, to w porównaniu z nowym prezydentem Adolf Hitler okazuje się całkiem miłym panem w średnim wieku, takim, co to nie jadał mięsa i kochał psy – nie to co Trump.

Tak czołowi politycy PO demonstrowali światu, że myślenie długoterminowe oraz przyczynowo-skutkowe nie jest ich mocną stroną – w odwrotności do nieustannej potrzeby podlizywania się liberalnym elitom w Europie, czym odróżniają się od obozu prawicowego, który odczuwa nieodpartą chęć ciągłego podlizywania się elitom republikańskim w USA.

Niestety, na podlizywaniu się nie kończy. Mamy bowiem do czynienia z dużo bardziej różnorodnym pakietem działań. W uproszczeniu można je nazwać – donoszeniem na konkurentów politycznych. Termin ten wymaga zdefiniowania. Chodzi mianowicie o tworzenie całych pakietów informacyjnych, przekazywanych następnie kluczowym przywódcom świata zachodniego, najważniejszym jego instytucjom, mediom oraz liderom opinii. Pakiet ów przedstawia konkurentów w jak najgorszym świetle. Połączenie faktów, półprawd, pomówień oraz kłamstw jest tak dobierane, by wykreować obraz politycznych przeciwników jako zdradliwych potworów, spiskujących przeciwko demokracji i Zachodowi. Od kilku lat nieodłącznym elementem pakietu jest informacja o związkach konkurentów politycznych z Putinem. Gdyby Zachód brał do końca na poważnie donosy, to od dawna powinien się przygotowywać na konsekwencje tego, iż zarówno Platforma, jak i PiS są rosyjskimi agenturami w Polsce, zinfiltrowanymi od dołu do góry przez GRU. Przecież nawet czołowi przywódcy obu tych obozów politycznych tak twierdzą.

.Prawdziwe fajerwerki donoszenia przeżywaliśmy za rządów Zjednoczonej Prawicy, gdy opozycja poświęcała tej czynności najwięcej swej energii życiowej. Organizując debaty na temat Polski w Parlamencie Europejskim, nieustannie dręcząc Komisję Europejską i TSUE, wreszcie media – z niemieckimi na czele. Epatując, że lada dzień zostanie eksterminowana przez PiS. Skoro w Waszyngtonie rządzili demokraci, PiS znajdował się w kropce, zdany tylko na siebie. Jednak teraz to on jest w opozycji, a do Białego Domu wkrótce wprowadzi się Donald Trump i już widać efekty tej dobrej zmiany.

Co ciekawe, doświadczenia historyczne Polaków jasno mówią, iż taki sposób zarządzania własnym państwem to dobra recepta na zbiorowe samobójstwo w dalszej lub nawet nieco bliższej przyszłości. Daje się bowiem do ręki mocarstwom użyteczne narzędzia powiększania ich wpływów wewnątrz Rzeczypospolitej. Możność łatwiejszego sterowania jej polityką wewnętrzną i zagraniczną oraz przeformatowywania jej tak, aby czerpać z całej sytuacji własne korzyści. Tymczasem rzeczą naturalną jest, że każde dojrzałe mocarstwo na pierwszym miejscu stawia własne interesy, a nie interes wasala wręcz błagającego, żeby nim ręcznie sterować. Najgorszą ewentualnością jest jednak ten hipotetyczny moment, gdy wasal staje się terenem konfliktu mocarstw.

Ujmując rzecz delikatnie – jaką mamy gwarancję, że za rok działania Trumpa na niwie gospodarczej, np. za sprawą podnoszenia ceł, nie doprowadzą do ostrego konfliktu na linii Waszyngton – Berlin? I co wtedy, gdy obaj konkurenci walczący o swe interesy ekonomiczne swoją rozgrywkę przeniosą także na teren III RP, prowadząc ją rękami donosicielskich stronnictw – proamerykańskiego oraz proniemieckiego? Bo taki podział polityczny ostatnio nam się w Polsce ukształtował. Oba te stronnictwa będą działały nie w interesie państwa, lecz swoim oraz zagranicznych mocodawców.

Dziś taki scenariusz wydaje się niewyobrażalny. Jednak tak właśnie wyglądał początek końca słabiutkiej I Rzeczypospolitej. Najpierw jej stronnictwa polityczne wisiały w drugiej połowie XVII w. na klamkach ambasadorów przysłanych z Paryża oraz Wiednia. Potem w siłę urosła Rosja i to Katarzyna Wielka przejęła rolę arbitra rozstrzygającego polskie spory. Opozycja jeździła wówczas z donosami i skargami do Habsburgów i Fryderyka II. Aż interesy trzech ościennych mocarstw się tak ułożyły, że bardziej im się opłacało dokonać likwidacji Rzeczypospolitej, niż nadal pozwalać jej wegetować. Notabene, decyzja o likwidacji zapadła, ponieważ w Polsce fala potępienia dla donosicieli gwałtownie wezbrała i nastąpiła próba zreformowania państwa, by odzyskało swą suwerenność. Tymczasem każdy z trzech rozbiorów okazywał się wielkim zaskoczeniem dla ówczesnej polskiej klasy politycznej. Nie potrafiła ona długo pojąć, czemu suwereni nie tylko nie szanują oddanych im donosicieli, lecz w pewnym momencie wolą wziąć wszystko dla siebie, zamiast nadal korzystać z pośrednictwa użytecznych narzędzi, którymi dla Rosji, Prus i Austrii byli poszczególni polscy politycy.

Rachunek za złudzenia okazał się bardzo słony dla Polaków jako wspólnoty. Dawne ziemie Rzeczypospolitej stały się peryferiami trzech imperiów. Z tego powodu Polakom o wiele trudniej było budować własne bogactwo w XIX w. Nie mogli też doskonalić struktur państwa, skazani byli na obcą kolonizację i wykrwawianie się w powstaniach. Wreszcie to przez polskie ziemie przetoczyła się I wojna światowa, doszczętnie je pustosząc, ponieważ były one naturalnym terenem walki dla trzech zaborczych mocarstw.

Polska klasa polityczna także zapłaciła za swe zamiłowanie do donosicielstwa. Nie ma bowiem bytu bardziej żałosnego niż polityk bez własnego państwa. Na ojczystych ziemiach pozostaje mu konspirowanie lub kolaborowanie z okupantem. Rezydując na terenie innego mocarstwa, jest skazany na łaskę obcego rządu. Musi być użyteczny i posłuszny. Ciągle żebrze o fundusze, wysługuje się protektorom i żyje w strachu, że gdy koniunktura nie dopisze, to protektor odeśle go na śmietnik. Tak jak Londyn i Waszyngton wyrzuciły na śmietnik polski rząd na uchodźstwie, gdy w 1945 r. z użytecznego narzędzia stał się zbytecznym kłopotem, przeszkadzającym w układaniu dobrych relacji z Józefem Stalinem.

.Pomimo bardzo żywej pamięci o tych perypetiach naszych przodków, pomimo dość powszechnej świadomości konsekwencji rozbiorów polska klasa polityczna jest wręcz przesycona chęcią donoszenia. Ten stan rzeczy wynika z co najmniej kilku przyczyn. Do najważniejszych można zaliczyć: niedojrzałość, dominację zewnętrznych ośrodków decyzyjnych, doraźne korzyści, brak zdolności myślenia długoterminowego, niewiara w realność zagrożeń. Tak jak w XVII w. Rzeczpospolita nie potrafiła nawet sformować zawodowych służb dyplomatycznych, które były już oczywistością dla Francji, Austrii czy Rosji, tak obecnie III RP i jej elitom równie daleko do dojrzałości. Dojrzałe państwa prowadzą politykę zagraniczną tak, aby stanowiła jedno z kluczowych narzędzi służących dbałości o ich interesy.

Polska dyplomacja, służby dyplomatyczne oraz polityka zagraniczna mają formę szczątkową. Wydaje się, że istnieją, aby w kraju wyborca w to ciągle wierzył. W realnym życiu polityka zagraniczna sprowadza się do szukania przez rząd III RP protektora w Białym Domu albo w urzędzie kanclerskim w Berlinie (czasami tu i tu) oraz indywidualnej polityki głównych stronnictw. A rdzeniem tej ostatniej jest donosicielstwo. Dzięki temu nie trzeba zdobywać się na samodzielne działania jako państwo, tworzyć strategii, mobilizować się do ich realizacji czy budować wpływów za granicą. Niedojrzałość okazuje się łatwiejsza i wygodniejsza. Wystarczy pogodzić się z tym, że są trzy ośrodki decyzyjne, z których głosem polski rząd musi się bardzo liczyć: ambasada USA, Komisja Europejska i urząd kanclerski. Jeśli wspomniane ośrodki mówią coś jednym głosem, to polecenie zostaje wykonane. Zatem stronnictwom opozycyjnym opłaca się tam kierować donosy. Manipulując informacjami, mogą się łudzić, iż wpływają na procesy decyzyjne dotyczące całej Polski.

W parze z wieczną niedojrzałością i uległością wobec zewnętrznych ośrodków władzy idzie interesowność klasy politycznej. Znakomicie było to widać w epoce donosów do Brukseli. Unia Europejska to związek państw połączony licznymi traktatami, które określają reguły jego funkcjonowania. W tym związku jego członkowie prowadzą nieustanne targi i utarczki w obronie swych interesów. Jeśli są w tym dobrzy, zyskują na osiąganych kompromisach, jeśli słabi, to zyski okazują się iluzoryczne. Zatem klasa polityczna Francji dba o dobro własnego kraju w ramach UE, to samo czyni klasa polityczna Niemiec, Holandii, Włoch etc. Natomiast zajęciem polskiej klasy politycznej było i jest dbanie o swoje dobro kosztem interesów własnego kraju, za to oferując beneficja konkurentom III RP w Unii. Tak osiąga się zysk krótkoterminowy, choćby w postaci odzyskania władzy. Teraz zaś może nastąpić rewanż drugiego obozu, rozgrzeszającego się w ten sposób, że skoro tamci donosili Niemcom, to oni mogą Amerykanom. A ci w ramach wdzięczności pomogą odzyskać swym wiernym sługom władzę.

.Tak płynnie przechodzimy do braku zdolności myślenia długoterminowego i niewiary w realność zagrożeń, czyli umysłowej mentalności rodem z czasów saskich w pierwszej połowie XVIII w. Ten stan rzeczy najlepiej podsumowuje bardzo już wyświechtane powiedzenie Alberta Einsteina, niestety idealnie nadające się do spolonizowania: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”.

Andrzej Krajewski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 listopada 2024