Dwie partie i długo długo nic
Współpraca PO i PiS-u od samego początku wydawała się czymś naturalnym, wręcz oczywistym – w końcu obie formacje odwoływały się do dziedzictwa walki z komunizmem przed 1989 r. – pisze Jerzy POLACZEK
.„Początki demokracji wyrosły na wierze, że jeśli ludzie w pewnym sensie są równi, to są równi we wszystkim” – pisał Arystoteles w swojej ponadczasowej rozprawie Polityka. Z wiarą w przekonanie o równości wszystkich w demokracji Polacy zaczęli na nowo kształtować scenę polityczną po 1989 r. Dziś widać, jak bardzo tamten proces był wypaczony, gdyż obóz postkomunistyczny długo utrzymywał przewagi wyniesione z lat PRL-u nad obozem solidarnościowym. Ale w XXI wieku doszło do przesilenia, które gruntownie przebudowało krajową politykę. Ten proces zaczął się w 2001 r., który okazał się rokiem politycznych startupów. To właśnie wtedy powstały dwie formacje, które w kolejnych latach zdominowały polską scenę polityczną: Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska.
Jestem posłem od 1997 r. i od początku brałem udział w tym procesie. Po raz pierwszy zostałem wybrany do Sejmu z list Akcji Wyborczej Solidarność (AWS), na które trafiłem – razem z Kazimierzem Ujazdowskim – z rekomendacji Koalicji Konserwatywnej. Wtedy na sali plenarnej moimi bezpośrednimi sąsiadami byli m.in. Jan Rokita, Zygmunt Berdychowski, Wiesław Walendziak, Krzysztof Tchórzewski czy Mariusz Kamiński. Ale w 2001 r. AWS znalazł się w stanie rozpadu. Rok wcześniej doszło do rozwiązania tej koalicji z Unią Wolności, poparcie sondażowe dla tej formacji spadło poniżej 10 proc. Dlatego podjęliśmy z grupą posłów decyzję, żeby stworzyć własny klub parlamentarny.
5 lipca 2001 r. powstał pierwszy klub Prawa i Sprawiedliwości, liczący 18 posłów. W większości wywodzili się oni z Przymierza Prawicy, partii działającej wcześniej w ramach AWS-u. Na czele klubu stanął dawny polityk ZChN Kazimierz Marcinkiewicz. Większość łączyło wspólne doświadczenie działalności w Solidarności jeszcze w czasach opozycji antykomunistycznej. W wyborach, które odbyły się we wrześniu 2001 r., wprowadziliśmy do Sejmu 44 posłów. Szefem naszego klubu został Ludwik Dorn, skupialiśmy się na merytorycznym punktowaniu rządu stworzonego przez SLD i PSL. I wtedy blisko współpracowaliśmy z posłami innego nowego klubu parlamentarnego – Platformy Obywatelskiej. Wspólnie na przykład protestowaliśmy przeciwko próbom wprowadzenia winiet, czyli opłat za poruszanie się po drogach, co ostatecznie stało się powodem rozpadu koalicji SLD-PSL.
Współpraca PO i PiS-u od samego początku wydawała się czymś naturalnym, wręcz oczywistym – w końcu obie formacje odwoływały się do dziedzictwa walki z komunizmem przed 1989 r. i były w kontrze do postkomunistycznej koalicji rządzącej wtedy Polską. Konsekwencją tego było wystawienie przez nie wspólnych list w wyborach do sejmików w 2002 r. Stworzono je według równego parytetu, obie partie zgłosiły na nich tylu samo kandydatów – ale politycznego efektu ten sojusz nie przyniósł. Koalicja PO-PiS zdobyła 12 proc. głosów, zajmując dopiero czwarte miejsce w skali kraju. Przed nią znalazła się choćby Liga Polskich Rodzin (LPR), która osiągnęła wynik o dwa punkty procentowe lepszy. I to był pierwszy i ostatni raz, gdy koalicja tych dwóch partii zaistniała.
W 2005 r. PiS wygrał wybory parlamentarne, wyprzedzając PO o niemal trzy punkty procentowe. Na to jeszcze nałożyły się wybory prezydenckie odbywające się w tym samym roku, w których Donald Tusk przegrał z Lechem Kaczyńskim – choć lider Platformy był murowanym, jak się zdawało, faworytem, gdyż zwyciężył w pierwszej turze. Wtedy ścisłe kierownictwo Platformy Obywatelskiej podjęło decyzję, że na szczeblu rządowym koalicja PO-PiS nie powstanie – choć jeszcze w kampanii wyborczej, przed wyborami odbywającymi się w tamtym roku, traktowano ją jako pewnik. W 2005 r. Polacy tej koalicji oczekiwali, była ona przez wiele lat zapowiadana. Ale po raz kolejny potwierdziła się słuszność „słówek” Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który pisał: „Z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz”. Platforma – w sytuacji, gdy to PiS wygrał wybory – tej koalicji jednoznacznie nie chciała.
.Gdy stało się jasne, że koalicja z Platformą nie powstanie, PiS zaczął tworzyć rząd samodzielnie. Udało mi się wtedy razem z Bolesławem Piechą namówić na wejście do gabinetu premiera Kazimierza Marcinkiewicza prof. Zbigniewa Religę. Decyzja o tym zapadła dosłownie na kilkadziesiąt godzin przed ogłoszeniem składu nowego rządu. Ale stało się to możliwe także dlatego, że wtedy nie było jeszcze tak silnego podziału politycznego między PO i PiS-em. Przepływy polityków między tymi dwoma partiami były w tamtym okresie dość powszechne. Wtedy jeszcze liczyło się coś, co można nazwać „zmysłem państwowym”. On miał pierwszeństwo przy decyzjach, w takich sytuacjach szyld partyjny schodził na plan dalszy. To dlatego właśnie w pierwszym rządzie PiS-u znalazły się osoby, które wtedy raczej kojarzono z Platformą Obywatelską, jak Zyta Gilowska, Grażyna Gęsicka czy Paweł Wojciechowski. Z czasem jednak zaczęło się to zmieniać. Ostatecznie możliwość współpracy PO i PiS-u pogrzebała tragedia smoleńska. W jej wyniku między obiema formacjami pojawiła się przepaść.
W tym okresie nastąpiły próby przełamania narastającego dualizmu między PO i PiS-em. Jedną z nich była partia Polska XXI, której byłem – obok Rafała Dutkiewicza czy Michała Ujazdowskiego – jednym z założycieli. W 2008 r. wydawało się, że ta formacja okaże się odpowiedzią na nieudaną próbę stworzenia PO-PiS-u i pozyskania poparcia wyborców niezadowolonych z tego, że taka koalicja nigdy nie powstała. Projekt jednak nie przyniósł powodzenia. Wpływ na to też miała postawa lidera tego ugrupowania, ówczesnego prezydenta Wrocławia, Rafała Dutkiewicza, który nie zaangażował się w nie w pełni, uznając, że ma inne priorytety polityczne. Po katastrofie smoleńskiej stało się jasne, że dla formacji próbujących rozdzielić PO i PiS nie ma miejsca.
Z czasem ujawniały się kolejne różnice między PO i PiS-em. Przede wszystkim te dotyczące programów. Wiadomo, że istniejące długo ugrupowania dokonują zmian programowych. Ale czym innym jest ich ewolucja, a czym innym radykalna zmiana. PiS do dziś jest wierny swoim podstawowym założeniom programowym, natomiast Platforma mocno od nich odeszła. Dziś ta partia jest na antypodach postulatów, które kiedyś głosiła. Dość przypomnieć jej hasła „3×15” (program zmian fiskalnych, zakładający ujednolicenie stawek podatkowych) czy postulaty zapisane w programie „Polska 2030”. Dawniej liderzy Platformy byli postrzegani jako konserwatyści, z Maciejem Płażyńskim na czele. Tyle że on dość szybko stracił rolę przywódcy w PO, wybrał drogę indywidualnej kariery. Natomiast Platforma od tamtej pory konsekwentnie skręca w lewo.
Faktem jest, że od 2005 r. PO i PiS zdominowały polską politykę. Na pewno tę supremację dwóch największych partii ułatwiła przyjęta w 2001 r. ustawa o finansowaniu partii politycznych, ponieważ umożliwiła stworzenie przewag instytucjonalnych obu ugrupowaniom – ale nie można ich przewagi nad konkurencją polityczną sprowadzać tylko do pieniędzy. Ważna jest też wiarygodność. PO i PiS zdobyły zaufanie dużych grup wyborców, co pozwala im utrzymywać wysokie poparcie w kolejnych wyborach. I ten podział może się utrzymać także wtedy, gdy Jarosław Kaczyński oraz Donald Tusk przestaną stać na czele obu formacji. Podział między PO i PiS-em jest trwalszy niż ich przywództwo.
.Od 2005 r. w polskiej polityce pojawiło się wiele nowych formacji – na przykład Ruch Palikota, Nowoczesna, Kukiz’15 – jednak żadna z nich nie zaistniała na dłużej, nie zdołano naruszyć pozycji dwóch głównych partii. To najlepszy dowód na to, jak silnie wpisały się one w polską politykę. Partie, które w 2001 r., były startupami, obecnie stanowią filary, na których opiera się polska scena polityczna.
Różnice między PO i PiS-em widać w podstawach światopoglądowych, a także w języku, jakiego używają obie formacje. W ten sposób budują one twarde jądro własnych elektoratów. Już od kilku lat zwolennicy Platformy coraz częściej sięgają po wulgarny język, który prowadzi do odhumanizowania ich przeciwników politycznych, z kolei PiS skupia się na realizowaniu własnych postulatów programowych, chcąc podtrzymać przekonanie wyborców o własnej wiarygodności – i w ten sposób pokazać, co odróżnia tę partię od innych obecnych na polskiej scenie politycznej. Natomiast obie partie łączy taka sama ocena sytuacji w bezpośrednim otoczeniu Polski. „Kto nie pamięta własnej historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie” – pisał filozof George Santayana. Ta myśl cały czas łączy liderów najważniejszych polskich ugrupowań. Pod tym względem wyraźnie widać, że wyciągają oni te same wnioski z historii naszego kraju.
Jerzy Polaczek
Tekst ukazał się w nr 63 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].