Dwóch liderów, dwie narracje, jeden kraj
Długo wydawało mi się, że koalicja PO-PiS jednak powstanie. Obie partie wyrastały z tego samego korzenia ideowego, miały w wielu miejscach zbieżne poglądy, politycy obu formacji często mówili jednym językiem – pisze Rafał DUTKIEWICZ
.W październiku 2002 r. przyleciał do Wrocławia Jan Nowak-Jeziorański, aby odwiedzić Ossolineum. Odebrałem go z lotniska i gdy szliśmy w stronę parkingu, zauważyliśmy siedzącego na murku samotnego kotka. Później okazało się, że miał zaledwie dwa tygodnie. Nowak-Jeziorański uparł się, żeby go ze sobą zabrać, adoptować. Pojechaliśmy do hotelu i po chwili ustaleń doszliśmy do wniosku, że zostaniemy jego wspólnymi właścicielami. Spisaliśmy na serwetce akt własności: 50 proc. dla Jana Nowaka-Jeziorańskiego, 50 proc. dla Rafała Dutkiewicza. Nazwaliśmy go Popis. To był pomysł Nowaka-Jeziorańskiego, który chciał w ten sposób upamiętnić powstającą w 2002 r. nową koalicję. Kot pozostał u mnie we Wrocławiu, a jego współwłaściciel miał z nim częsty kontakt. Popis wziął udział m.in. w obchodach 90. urodzin Nowaka-Jeziorańskiego. Jak na kota żył bardzo długo, odszedł dopiero w 2019 r. Ale choć przeżył aż 18 lat, to jednego nie doczekał: by koalicja PO i PiS-u stała się faktem.
Oddzielna sprawa, że w 2002 r. nikt by nie uwierzył w to, że te ugrupowania nigdy nie stworzą wspólnego rządu po wygranych wyborach. W odbywających się w tamtym roku wyborach samorządowych obie partie wystawiły wspólne listy. Wtedy po raz pierwszy wybierano prezydentów miast w wyborach bezpośrednich.
Kandydowałem na prezydenta Wrocławia – i poparcia udzieliły mi obie postsolidarnościowe formacje. Do dziś w moim biurze wisi zdjęcie, na którym obok mnie stoją Lech Kaczyński i Maciej Płażyński – obaj przyjechali do Wrocławia specjalnie po to, żeby mnie wesprzeć w kampanii. W tamtych wyborach moją główną rywalką była kandydatka SLD Lidia Joanna Geringer de Oedenberg, co w naturalny sposób ustawiło oś sporu, gdyż PO-PiS miał powstać w kontrze do (tak się wówczas mówiło) „postkomunistów”. Zresztą ta oś sporu świetnie trafiała w ówczesne nastroje społeczne. Sam byłem tego najlepszym potwierdzeniem, gdyż moja ówczesna rozpoznawalność – jako kandydata obozu postsolidarnościowego – błyskawicznie urosła z kilku do ponad 90 proc. Bez problemu zwyciężyłem w tych wyborach, uzyskując w drugiej turze 64 proc. głosów. A PO-PiS przetrwał we Wrocławiu całą kadencję samorządową do 2006 r. Jak dziś wiemy, był to ostatni przejaw tej koalicji, z którą przecież jeszcze w 2005 r. wiązano ogromne nadzieje.
.Gdy w 2003 r. rozlała się „afera Rywina”, wydawało się, że będzie inaczej. Tamten skandal oraz związana z nim komisja sejmowa doprowadziły do upadku rządzącej wtedy partii postkomunistycznej i otworzyła dwóm nowym postsolidarnościowym formacjom autostradę do władzy. Przed wyborami 2005 r. panowało przekonanie, że ich wspólny rząd po wyborach jest jedyną realną polityczną możliwością. Dlaczego więc PO-PiS nigdy nie powstał w skali ogólnopolskiej? Od początku obie formacje dzieliły różnice nie tylko personalne, ale też ideowe. W 2005 r. oba ugrupowania miały sznyt konserwatywny – ale jednocześnie już wtedy było widać, że to PiS jest bardziej prawicowy. Było to dostrzegalne w takich kwestiach, jak stosunek do demokracji, trójpodziału władzy, praw mniejszości. Platforma od początku opowiadała się za demokracją liberalną, PiS wolał ustrój demokratyczny bez żadnych przymiotników. Ta różnica tkwiła w DNA obu formacji. Inną różnicą była gotowość do zmian. Od 2005 r. obie partie zmieniły się bardzo mocno – jednak w Platformie ta zmiana była dużo głębsza. Przez niemal dwie dekady przeszła ona z pozycji ugrupowania wyraźnie liberalnego na pozycje centrowe, momentami lekko populistyczne.
PiS najbardziej zmienił się pod wpływem partii albo ze względu na partie, z którymi związał się po wyborach 2005 r. Gdy nie udało się stworzyć rządu z Platformą, jako koalicjantów wziął Ligę Polskich Rodzin i Samoobronę – i doprowadził do ich marginalizacji, przejmując ich elektoraty. Przy okazji zmienił swój profil, stając się z prawicowej partii miejskiej ugrupowaniem populistycznym, mającym swoją wyborczą bazę przede wszystkim w mniejszych ośrodkach i na wsi. Koalicja PiS-u z LPR-em i Samoobroną okazała się na tyle egzotyczna, że nie udało jej się utrzymać przez całą kadencję. W 2007 r. doszło do przedterminowych wyborów, które PiS przegrał – w dużej mierze przez harce ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który przekraczał granice politycznej, a może i zwykłej przyzwoitości. Nie sposób też zapomnieć „debiutów” Mariusza Kamińskiego – afera gruntowa, rozgrywka z Lepperem. W tamtym okresie zaczynają się też pojawiać pomiędzy głównymi partiami różnice w stosunku do UE. Platforma zawsze była silnie proeuropejska, PiS miał inny stosunek do Unii, może nie antyeuropejski, ale zbudowany z wielu wątpliwości i zastrzeżeń. W kolejnych latach te różnice będą się zresztą pogłębiać, stając się jedną z głównych osi podziału między niedoszłymi koalicjantami.
Mimo tych różnic długo wydawało mi się, że koalicja PO-PiS jednak powstanie. Obie partie wyrastały z tego samego korzenia ideowego, miały w wielu miejscach zbieżne poglądy, politycy obu formacji często mówili jednym językiem. Do dziś pamiętam anegdotę o tym, jak Beata Kempa wchodziła do polityki centralnej. Kandydowała na burmistrza Sycowa (miasta leżącego 60 km od Wrocławia) i chciała się zapisać do jednej z partii. Umówiła się na spotkanie z szefami PO i PiS-u we Wrocławiu. Tak się złożyło, że Bogdan Zdrojewski, który kierował wtedy Platformą w naszym mieście, spóźnił się, natomiast spotkał się z nią reprezentujący PiS Kazimierz Ujazdowski. W ten sposób Kempa znalazła się w tej partii – ale w tamtym okresie równie dobrze mogła trafić do PO. To najlepiej pokazuje, jak blisko siebie sytuowały się oba ugrupowania na początku swojej drogi.
.Dlatego szokiem była dla mnie informacja, że po wyborach 2005 r. jednak nie stworzyły one wspólnej koalicji. Ale też coraz bardziej widać było, że PO-PiS-u nigdy nie będzie. Jako prezydent miasta współpracowałem z kolejnymi rządami, najpierw tymi tworzonymi przez PiS, później przez Platformę – i choćby przez ten pryzmat łatwo było dostrzec narastające między tymi partiami różnice. Nie było między nimi klimatu do tworzenia wspólnej koalicji; popsuł się on na długo przed katastrofą smoleńską. Natomiast tragedia z 10 kwietnia 2010 r. ten podział jeszcze umocniła. Do dziś pamiętam, jak Donald Tusk mówił do mnie w 2014 r.: „Wiesz, Rafał, żebym ja sobie z Jarosławem rękę podał, to chyba Ruscy musieliby stać na granicy”. Pod tym względem polska polityka w ciągu ostatnich dwóch dekad jest niezmienna.
Fundament tego podziału zbudowały wybory prezydenckie w 2005 r. W pierwszej turze wygrał w nich Donald Tusk, ale już zwycięzcą drugiej, dwa tygodnie później, został Lech Kaczyński. Akurat spotkałem się z Tuskiem między tymi dwoma turami, gdyż przyjechał do Wrocławia. Uderzyło mnie wtedy, że nie składał propozycji pozwalających mu poszerzyć grupę swoich wyborców. To stało się jedną z przyczyn jego porażki z kandydatem PiS-u. Ale tamte wybory ukształtowały go jako pełnokrwistego polityka. Pod tym względem ówczesna porażka bardzo mu się przydała, pomogła mu stwardnieć. W 2005 r. Kaczyński wygrał, bo była w nim większa wola walki, większa determinacja, by zwyciężyć. Później Tusk już nie pozwalał na to, by ktoś go pod tym względem wyprzedzał.
Zmiana profilu politycznego Tuska zbiegła się ze zmianą całej sceny politycznej. Dominacja PO i PiS-u na niej stawała się coraz większa, a jednocześnie oba ugrupowania stawały się coraz bardziej partiami wodzowskimi, skupionymi przede wszystkim wokół własnych liderów. Mechanizmy partyjne stawały się coraz mniej istotne, stopniowo wzrastała rola przywódców. Konsekwencje takiej ewolucji PO i PiS-u najlepiej było widać, gdy Donald Tusk przeniósł się w 2014 r. do Brukseli. Gdy zabrakło go na czele Platformy, formacja ta błyskawicznie wpadła w ciężki kryzys egzystencjalny. PiS tego uniknął tylko dlatego, że Jarosław Kaczyński nigdy nie zrezygnował z kierowania tą formacją – choć w przypadku tego ugrupowania brak lidera skutkowałby pewnie analogicznym kryzysem.
.Przez te dwie dekady obserwowaliśmy, jak obaj przywódcy dojrzewali. Nie mam wątpliwości, że w tym okresie Donald Tusk osiągnął ogromną przewagę nad Jarosławem Kaczyńskim. Przede wszystkim trzeba docenić jego odwagę związaną z przeprowadzką do Brukseli, gdzie przez dwie kadencje był przewodniczącym Rady Europejskiej. Pomimo różnych problemów i naprawdę gigantycznych wyzwań zdecydował się na ten krok. Praca tam otworzyła przed nim, tak sądzę i bardzo to doceniam, nowe horyzonty, pozwoliła mu lepiej zrozumieć, jak funkcjonuje współczesny, usieciowiony świat. Jarosław Kaczyński patrzy na politykę w ten sam sposób, jak patrzył na nią Józef Piłsudski – jak na partię szachów, rozgrywkę toczoną bilateralnie. Tymczasem w XXI wieku gra toczy się w zupełnie innych realiach, trzeba się odnajdywać na wielu polach równocześnie, co wymaga umiejętności poruszania się w sieci często sprzecznych relacji. Tusk właśnie tego się nauczył w Brukseli. Na marginesie, część takich zjawisk pięknie opisał kiedyś Sławomir Mrożek, pisząc o grze w szachy, w której figury też samodzielnie grają – przesuwasz gońca na B2, a on nagle znajduje się gdzie indziej. W 2021 r. Tusk zdobył się na drugi gest wielkiej odwagi, decydując się na powrót do krajowej polityki – odniósł w niej sukces i wygrał wybory 15 października 2023 r.
Zanim jednak Tusk odniósł ten sukces, Platforma poniosła klęskę. W 2015 r. okazało się, że jej strategia dbania o „ciepłą wodę w kranie” nie wystarcza, a ambicje Polaków sięgają dalej. PO opracowała w 2009 r. modernizacyjny program „Polska 2030”, ale nigdy nie wcieliła go w życie. Za te zaniedbania zapłaciła podwójną porażką wyborczą w 2015 r. – reelekcji prezydenckiej nie uzyskał Bronisław Komorowski, a Platforma w wyborach parlamentarnych znalazła się za PiS-em. To najlepiej pokazało, jak silne były wtedy oczekiwania Polaków dotyczące zmiany politycznej.
Kolejna zmiana u steru władzy między PO i PiS-em zdarzyła się w 2023 r. – partia Kaczyńskiego utraciła władzę między innymi po raz kolejny przez zbyt daleko idące działania Zbigniewa Ziobry. Ta zmiana pokazała również, jak silnie jest wrośnięty w polski krajobraz polityczny podział na te dwa ugrupowania. Różnice między nimi wyraźnie wychodzą poza różnice polityczne. Żeby je precyzyjnie opisać, trzeba sięgać po definicje pęknięć kulturowych, cywilizacyjnych. Dziś najbardziej widoczny jest podział na Polskę metropolitalną i prowincjonalną (sam jestem z tzw. prowincji, więc nie używam tego słowa jako oceniającego), który w coraz większym stopniu pokrywa się z elektoratami dwóch głównych partii. Pokrywa się to z zamożnością Polaków – mieszkańcy wielkich miast w ostatnich latach bogacili się dużo szybciej niż ci, którzy żyją w mniejszych ośrodkach. Jarosław Kaczyński i Donald Tusk dostosowują się narracjami politycznymi swoich partii do tych właśnie podziałów. To jeden z głównych powodów konserwujących polityczną dominację PO i PiS-u w ostatnich dwóch dekadach.
.Od 1989 r. Polska przechodzi podwójną modernizację. Jej pierwszy wymiar dotyczy kultury, drugi cywilizacji (instytucji i infrastruktury). Oba te procesy przyspieszyło nasze wejście do Unii Europejskiej. O ile w wymiarze kulturowym tej modernizacji widać szybki postęp, o tyle w wymiarze, który nazywam cywilizacyjnym, ciągle ta modernizacja nie przybrała takiego kształtu, jak można by tego oczekiwać. To słabość Polski jako kraju. Zawsze opowiadałem się za tym, by u nas szybciej następowała modernizacja cywilizacyjna niż kulturowa. Niestety, częstokroć działo się na odwrót. Jednakowoż w Polsce najważniejsze sprawy zawsze dzieją się nie z woli przywódców, tylko z woli społecznej, czego najlepszym przejawem był ruch Solidarności, który doprowadził do upadku komunizmu. Innym przykładem jest – tak sądzę – społeczny werdykt w wyborach w 2023 r. Zatem doczekamy się momentu, gdy Polacy wymuszą na rządzących gruntowną modernizację kraju również pod względem cywilizacyjnym, także instytucjonalnym oraz związanym z budowaniem kapitału społecznego. Dokona się to niezależnie od tego, kto wówczas będzie rządzić Polską.
Rafał Dutkiewicz
Tekst ukazał się w nr 63 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].