Ostatni dzwonek Draghiego
Raport Draghiego o konkurencyjności unijnej gospodarki jest pełny trafnych diagnoz. Proponowane działania zdają się dawać szansę na ratunek. Ale cóż z tego, skoro pogrążający się w chorobie pacjent dotąd sam się okaleczał i może odmówić przyjęcia leków – pisze Andrzej KRAJEWSKI
„To jest egzystencjalne wyzwanie dla Unii” – tymi słowami określił Mario Draghi kwestie, które zawarł w specjalnym raporcie dla Komisji Europejskiej. Jego wagę podkreśliło wspólne ogłoszenie dokumentu przez byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego oraz Ursulę von der Leyen na konferencji prasowej, co przyciągnęło uwagę mediów z krajów europejskich. Ale i bez tej oprawy jest to bardzo ważny raport.
Po pierwsze dlatego, że ma szansę stać się mapą drogową dla Komisji Europejskiej. Ta, kierując się diagnozami Draghiego, może przygotować całościowy plan działań, który następnie zaprezentuje przywódcom krajów Unii oraz Parlamentowi Europejskiemu, tworząc coś analogicznego do ogłoszonego pod koniec 2019 r. Europejskiego Zielonego Ładu. Dla przypomnienia – jego wykonanie skonkretyzowano potem pakietem dyrektyw „Fit for 55”.
Po drugie, oto wreszcie na samych unijnych szczytach otwarcie powiedziano to, co od dawna wręcz wylewa się z setek specjalistycznych analiz ekonomicznych, a także doniesień mediów. Europa tonie, bo przegrywa na polu ekonomicznym z Chinami i Stanami Zjednoczonymi. Co gorsza, zwycięzcy nie zamierzają okazywać Staremu Kontynentowi łaski, lecz czerpać zyski z jego kumulowanego w przeszłości bogactwa, ponieważ w takich relacjach nie obowiązują zasady savoir-vivre’u, lecz chęć pomnażania zysków. A jeżeli jedyne, co się potrafi, to je oddawać, wówczas strona dominująca zyski po prostu bierze. Tak jak hiszpańscy konkwistadorzy, którzy od razu wzięli sobie bogactwo Inków i Azteków. Albo jak Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska przez długie dekady wysysająca bogactwo z Indii i Chin.
Czasy się zmieniły, ale reguła wykorzystywania czyjejś bezbronności w relacjach między państwami i działającymi pod ich egidą firmami pozostała ta sama, chociaż Draghi aż tak brutalnie tego nie ujął. Na konferencji prasowej delikatnie zaznaczył, iż bez wzrostu konkurencyjności kraje Unii „nie będą mogły być liderami w nowych technologiach, wzorem troski o klimat i niezależnymi graczami na światowej scenie”. Pominął też klęski z przeszłości, wiodące Unię w stronę ekonomicznej bezbronności.
W Brukseli już dwa razy rodziły się plany, jak przekształcić Wspólnotę w najważniejszego gracza światowej gospodarki. Na początku tego stulecia zamierzano uczynić z UE mocarstwo cyfrowe, zostawiające w tyle Stany Zjednoczone i Japonię. Unia miała swoją Strategię Lizbońską, a Amerykanie: Microsoft, Apple, Google, IBM.
Po bolesnym laniu Komisja Europejska dochodziła do siebie przez dekadę, aż w końcu opracowała Europejski Zielony Ład. Tenże winien uczynić ze Wspólnoty mocarstwo klimatyczne. Plan znów wyglądał na genialny. UE miała stać się kluczową w świecie siłą promującą i wręcz narzucającą redukcję emisji gazów cieplarnianych oraz odejście od paliw kopalny, walcząc w ten sposób z globalnym ociepleniem, a jednocześnie zostać głównym wytwórcą oraz dostarczycielem produktów i technologii niezbędnych do zrealizowania transformacji energetycznej. Jednym słowem, miała stworzyć konsumentów i rynek zbytu, po czym firmy z krajów unijnych zaspokajałyby nowe potrzeby, zarabiając biliony euro. Udało się to niestety jedynie połowicznie.
Unia bowiem miała „Fit for 55”, a Chiny: BYD, SAIC, Geely, Foxconn, CALT i wiele innych olbrzymich korporacji oraz rząd, który zapewnił im rozliczne dotacje i ulgi podatkowe. W efekcie, jeśli idzie o kluczowe technologie oraz produkty niezbędne do transformacji energetycznej, takie jak baterie, turbiny wiatrowe, panele fotowoltaiczne itp., Państwo Środka jest obecnie głównym ich dostarczycielem do Europy i trzyma w swym ręku od 60 do nawet 90 proc. rynku. Obecne na nim europejskie firmy od zeszłego roku (zwłaszcza w branży wiatrowej i fotowoltaicznej) padają jak muchy. Wedle danych Eurostatu w 2023 r. Chiny zarobiły na handlu z krajami Wspólnoty 514 mld euro i sprowadziły od nich dobra warte 223 mld euro. To daje bilans aż 291 mld euro na plusie dla Pekinu. Jednocześnie obrazuje słabość Starego Kontynentu, z którego dawne bogactwo odpływa właśnie na Daleki Wschód, być może bezpowrotnie.
Raport Draghiego opisuje tę klęskę, bijąc na alarm oraz wskazując konieczne zdaniem autora środki zaradcze. Ale cóż z tego, skoro wszystkie i tak zderzą się z realiami Unii Europejskiej. Ta zaś zdaje się mieć zakodowany w sobie gen autodestrukcji. Weźmy dla przykładu kilka najważniejszych kwestii, nota bene bardzo istotnych w odniesieniu do interesów ekonomicznych Polski. W swoim raporcie oraz na konferencji prasowej Draghi jako jedną z przyczyn słabości Unii wskazał brak wielkich korporacji, zdolnych konkurować z chińskimi i amerykańskimi, zwłaszcza w kluczowych dziś branżach.
.„Tylko 4 na 50 najważniejszych światowych firm technologicznych to firmy europejskie” – mówił. Ale jak one mają się dziś narodzić i przetrwać w Europie? Weźmy historię produkującego auta elektryczne koncernu Tesla, którego rynkową wartość wycenia się obecnie na 732 miliardy dolarów (czyli tyle, ile wynoszą przychody całego budżetu Polski z ok. sześciu lat). Założoną przez dwóch wynalazców firmę w 2004 r. przejął Elon Musk, inwestując w nią najpierw zaledwie 6,5 miliona dolarów. Potem już kolejne miliony, a następnie miliardy – nie wykładał ich z własnej kieszeni, lecz pozyskiwał od innych inwestorów, emitując akcje i kusząc, że w przyszłości przyniosą sowite zyski. Do 2018 r. Tesla generowała straty. Jednak już siedem lat wcześniej w przemówieniu o stanie państwa prezydent Barack Obama obiecał wyborcom, że po drogach w USA wkrótce będą jeździły miliony aut elektrycznych. Po czym przygotował warte 2,4 mld dolarów ulgi podatkowe, z których skorzystał głównie Musk. Inwestorzy natomiast uwierzyli, że przyszłość z opowieści Muska i Obamy nadciąga. Przez prawie dekadę utrzymywali przy życiu Teslę, idąc za wizjami jej szefa oraz oddając mu swoje pieniądze. Tak zbudowano jeden z największych koncernów motoryzacyjnych świata, rozwijający technologie kluczowe dla transformacji energetycznej.
Powtórzenie tej historii w granicach Unii Europejskiej jest niemożliwe. Rynki kapitałowe są rozbite, inwestorzy ufają wizjonerem dopiero wtedy, gdy ci wyniosą się do USA, a Komisja Europejska dba, aby na rynkach krajowych nie pojawili się wielcy monopoliści.
W przypadku polskiego podwórka wyglądało to następująco: pamiętna fuzja Orlenu i Lotosu miałaby sens, gdyby jedna wielka spółka Skarbu Państwa połknęła w całości drugą, tworząc koncern paliwowo-energetyczny zdolny konkurować ze światowymi średniakami. Jednak unijne przepisy i stojąca na ich straży KE wymusiła odsprzedaż części Lotosu innym podmiotom, by chronić konsumentów krajowych przed powstaniem monopolu. W tym momencie fuzja straciła swój sens. Mimo to przeprowadzono ją, bo ówczesna władza bardzo tego chciała, a jednocześnie wolała nie zadzierać z KE. Podobnie dzieje się na innych podwórkach.
W strukturę Unii Europejskiej wbudowano gen blokujący możność tworzenia od zera wielkich, nowoczesnych korporacji. Dlatego dominują te, które powstały w XX w. i zajmowały się do niedawna sprzedażą produktów z zeszłego stulecia i doskonaleniem związanych z nimi technologii. Jako wzorcowy przykład tego zjawiska Draghi wskazał europejski przemysł samochodowy. Unia zafundowała mu obowiązek przestawienia się do 2035 r. na produkcję aut bezemisyjnych. Po czym okazuje się, że w tym roku jeden chiński koncern BYD wyprodukuje więcej samochodów elektrycznych niż Volkswagen Group, pozostałe niemieckie firmy motoryzacyjne oraz francuskie i włoskie łącznie, co gorsza, nowocześniejszych od europejskich konkurentów.
.I tak zaczyna się dziać na wszystkich innych polach, co zauważa Draghi, pisząc o „dziurze innowacyjności”. Od kilkunastu miesięcy trwa nowa rewolucja technologiczna związana z rozwojem sztucznej inteligencji. Przy czym trwa ona w USA i Chinach. Europa pozostaje jedynie biorcą gotowych rozwiązań i będzie musiała coraz więcej za nie płacić. Tu rodzi się pytanie, skąd wygenerować potrzebne fundusze, skoro wytwórstwo przemysłowe sukcesywnie wyprowadza się ze Starego Kontynentu.
Raport Draghiego wskazuje na kluczowe znaczenie w tym przypadku cen energii. Przypomina, iż firmy w Europie płacą za nią 2–3 razy więcej niż w USA (a w Chinach jest jeszcze taniej). Zatem na początek – jako środek obrony posiadanych zasobów przemysłowych – proponuje „selektywny protekcjonizm”. Dość przypomnieć, że Trump w trakcie swej prezydentury zadbał, by amerykańskie cła na chińskie wyroby przemysłowe stały się sześć razy wyższe! Prezydent Biden dorzucił kolejne podwyżki, m.in. stuprocentowe cło na chińskie samochody elektryczne. Ale cóż z tego, że Draghi postuluje wdrożenie przez UE „selektywnego protekcjonizmu” w trumpowskim stylu. Przecież ostatnim motorem niemieckiej gospodarki, który jeszcze dobrze pracuje, jest eksport. Podnoszenie ceł oznacza analogiczne reakcje drugiej strony. Tymczasem RFN przez ostatnie dwie dekady odnotowywała wzrost gospodarczy przede wszystkim dzięki wolnemu handlowi. By się bronić, Unia potrzebuje protekcjonizmu, ale Berlin nie stać na to, aby tak ryzykować. Tu znów mamy ów unijny gen autodestrukcji.
Ponownie ujawni się on podczas zmagań z osiąganiem celów klimatycznych, wyznaczonych przez Europejski Zielony Ład. Raport Draghiego nie odrzuca go, lecz postuluje gruntowną modyfikację, aby dyrektywy „Fit for 55” nie dobiły w Unii przemysłu, konsumpcji i rozwoju, wpędzając w nędzę dziesiątki milionów ludzi. Ratunek widzi w programie emisji unijnego długu (analogicznego do tego, który umożliwił sfinansowanie KPO). Pozwoliłby on przeznaczać rocznie 750–800 mld euro na dofinansowanie transformacji energetycznej, a także wsparcie rozwoju przemysłu. Z punktu widzenia Polski, gdzie transformacja energetyczna wygląda źle, elektrownie jądrowe są w planach, a koszty „Fit for 55” będą sięgać ok. biliona złotych, brzmi to rewelacyjnie. Ale cóż z tego. Poprzednia emisja wspólnego długu i Krajowych Planów Odbudowy to wręcz festiwal unijnego genu autodestrukcji. Prawie nikt już nie pamięta, że ten dług zaciągano, aby pomóc wyjść na prostą państwom Wspólnoty dotkniętym pandemią. Tymczasem Komisja Europejska wykorzystała cały mechanizm jako narzędzie powiększania zakresu swej władzy wobec słabszych krajów UE. Tworzenie planów i „kamieni milowych” grzęzło w procedurach, wypłaty się opóźniały i opóźniają. Na koniec spora część pieniędzy jest rozparcelowywana w sposób nijak niezwiązany ze strategicznymi celami rozwojowymi. Nie istnieje żadna gwarancja, że przy realizacji planu Draghiego stanie się inaczej.
Poza tym są jeszcze Niemcy, gdzie pomysł wspólnego długu budzi olbrzymi opór. Oznacza on żyrowanie przez niemiecką gospodarkę potrzeb zadłużonych po same uszy Włoch i Francji, gdy tymczasem na nadchodzący rok rząd niemiecki tnie wydatki, żeby trzymać się zapisów reguły budżetowej, nakazującej, aby deficyt strukturalny na poziomie federalnym nie przekraczał 0,35 procent PKB. Do tego jeszcze wyborcom w RFN może się przypomnieć irytacja sprzed 10 lat, kiedy żyli w przekonaniu, że to za ich pieniądze ratuje się przed bankructwem Grecję i inne kraje z południa UE. Niemieccy wyborcy i bez tego są dziś mocno zirytowani. Gdyby więc KE spróbowała spełnić postulat Draghiego, należy założyć, iż Berlin zgodzi się na to jedynie wówczas, gdy zagwarantuje sobie bardzo dużo, ale to naprawdę dużo korzyści. Inne punkty z raportu wyglądają dość podobnie. Brzmią rozsądnie, a czasami wręcz znakomicie, dopóki się ich nie zestawi z unijną codziennością. Były szef Europejskiego Banku Centralnego i niegdyś premier Włoch wykonał naprawdę dobrą robotę, bo Komisja Europejska wreszcie musi zmierzyć się z faktami, a nie z ideologiami. Generalnie powinna ona wedle raportu opracować plan ratowania Wspólnoty w trzech obszarach.
Pierwszy to innowacyjność i ułatwienie powstawania firm rozwijających się dzięki najnowocześniejszym technologiom (coś, co umarło w Unii na początku XXI w.). Drugi obejmuje modyfikację planu odchodzenia od paliw kopalnych, tak aby energia nie była droga i by nie zabito przy tej okazji przemysłu oraz innowacyjności. W trzecim obszarze KE musiałaby szukać rozwiązań pozwalających Wspólnocie uniezależnić się od zewnętrznych źródeł surowców, a także prowadzić wspólną politykę handlową oraz inwestycyjną.
.Wszystko to ma sens – i w tym jest właśnie największy kłopot. Dopóki w Brukseli opracowywano, a następnie starano się realizować coś tak ekonomicznie samobójczego, jak Europejski Zielony Ład, rzecz szła gładko do przodu. Dzięki temu efekty już widać. W przypadku planu Draghiego zapowiada się totalny opór, i to na każdym kroku.