Andrzej ZAWADA: Druga wojna światowa nie zaczęła się na Westerplatte

Druga wojna światowa nie zaczęła się na Westerplatte

Photo of Andrzej ZAWADA

Andrzej ZAWADA

Krytyk literacki, eseista, autor wierszy, słuchowisk, felietonów radiowych i przekładów (z fińskiego, angielskiego i szwedzkiego), profesor zwyczajny na Uniwersytecie Wrocławskim, dyrektor Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Dyrektor Wrocławskiego Domu Literatury, przewodniczący jury Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”.

Kiedy 1 września o 4.40 pojawiły się nad Wieluniem pierwsze samoloty z czarnymi krzyżami na skrzydłach, świt jeszcze nawet się nie zapowiadał. Kalendarz informował, że słońce wzejdzie tego dnia o 5.47. Miasteczko spało – pisze Andrzej ZAWADA

.Eksplozje ognia były znacznie szybsze i jaśniejsze od słońca, którego wschód skutecznie zasnuły ciężkie, czarne dymy. Dla ponad tysiąca dwustu mieszkańców słońce nie wzeszło już nigdy.

Druga wojna światowa nie zaczęła się od ataku na Westerplatte. Jest literacką kreacją utrwalony w polskiej pamięci historycznej obraz niemieckiego pancernika ostrzeliwującego małą załogę strzegącą najbardziej na północ wysuniętego przyczółka Ojczyzny. Obraz ten, za pomocą szeroko rozpowszechnianego wiersza K.I. Gałczyńskiego pt. Pieśń o żołnierzach z Westerplatte, jeszcze w roku 1939, zmieniony został w liryczny mit narodowy. Powielany przez powojenną edukację szkolną i przez media, stał się podręcznikowym faktem historycznym.

Na symboliczny początek wojny Polacy wybrali zatem Westerplatte. Może zasadnie? Garstka herosów przez kilka tygodni opierających się kolosowi. Spartanie polscy pod wodzą majora Henryka Sucharskiego, Leonidasa. To zawsze jest potrzebne, nawet konieczne. Cóż z tego, że major Sucharski już drugiego dnia chciał placówkę poddać i w rzeczywistości obroną dowodził inny oficer? Cóż z tego, że Westerplatte zaatakowano o 4,45, pięć minut później?

Przecież nie służy pokrzepieniu serc przypominanie, że było się bezbronną ofiarą terrorystycznej zbrodni bezwzględnych sąsiadów.

Naloty na Wieluń przeprowadzono pedantycznie, z imponującą precyzją. Zbombardowano – między innymi – szpital, wyraźnie oznakowany rozciągniętym na dachu wielkim płótnem pozszywanym z prześcieradeł, z namalowanym czerwonym krzyżem. Takim, jakie widzieliśmy w końcu pierwszej dekady XXI wieku na namiotach gruzińskich uchodźców z Osetii. Eskadry dwukrotnie wracały do bazy po nowe porcje bomb. Podczas trzech nalotów, jakich dokonano tego ranka, sztukasy zniszczyły miasto w siedemdziesięciu procentach. Na późniejszej fotografii, mającej zapewne ilustrować perfekcyjną skuteczność Luftwaffe, z szaro-czarnego morza gruzów – morze jest tu mimo wszystko najwłaściwszym porównaniem – wystają samotne dwie wieże ocalałego kościoła św. Józefa. Opracowania mówią, ze centrum zostało zburzone w dziewięćdziesięciu procentach. Nawet pobieżny rzut oka na dokumentacje każe uznać te szacunki za bardzo ostrożne.

Wieluń stał się pierwszym miastem zbombardowanym w czasie tamtej wojny i pierwszą ofiarą nowej wojennej ideologii – totalizmu.

W tej niewielkiej stolicy tradycyjnie rolniczego powiatu bomby zabiły co najmniej tysiąc dwustu cywilów i zmieniły większość miasteczka w horrendalne gruzowisko. W ciągu kilku porannych godzin 1 września Wieluń stracił więcej – procentowo – mieszkańców niż Drezno podczas znanych i głośno potępianych nalotów alianckich w lutym 1945 roku.

W sześćdziesiątą rocznicę wybuchu wojny niemiecki dziennikarz Joachim Trenkner, przeprowadziwszy uprzednio poszukiwania archiwalne, napisał po raz pierwszy o losie Wielunia. Ustalił szczegóły, dokładny czas, dotarł do dzienników bojowych, podał liczby samolotów, tonaż bomb, nazwiska dowódców. Z ustaleń Trenknera, a także z wcześniejszych i późniejszych badań Tadeusza Olejnika wiemy, że I dywizjon II pułku bombowców nurkujących, a także 2 i 76 eskadra startowały z lotniska Nieder Ellguth – dzisiaj Ligota Dolna koło Kluczborka – bardzo blisko ówczesnej niemiecko-polskiej granicy, biegnącej dwadzieścia kilometrów na południowy zachód od Wielunia. W istocie nie wiadomo, dlaczego czarny los padł na tę akurat mieścinę. Trenkner przypuszcza, że zarówno z powodu jej bezbronności, jak i rozmiarów. Luftwaffe chciała przetestować siłę rażenia swoich bombowców Ju-87-B. Test postanowiono przeprowadzić w warunkach niejako klinicznych, bez ingerencji czynników trzecich. Wieluń nie miał ochrony przeciwlotniczej ani nawet garnizonu, był całkowicie bezbronny. Idealny obiekt do zabiegów parametryzacyjnych.

Testowy aspekt tych nalotów był niewątpliwie istotny, a dowódcy eskadr byli ludźmi wykształconymi, oficerami pochodzącymi do swego rzemiosła wręcz perfekcjonistycznie. Major Oskar Dinort, dowódca I dywizjonu II pułku był między innymi sportowcem, wybitnym szybownikiem, w 1929 roku ustanowił rekord świata w długości lotu – 14 godzin i 43 minuty. Kilkakrotnie zdobywał mistrzostwo Niemiec. Precyzyjne bombardowanie Wielunia otwierało listę jego analogicznych sukcesów na froncie zachodnim i na froncie wschodnim. Stał się pierwszym pilotem sztukasów, który otrzymał Liście Dębowe. A także awans na stopień generał-major. W 1947 roku założył w Dortmundzie Instytut Lotniczy. Chyba niewielu teoretyków awiacji mogło generał-majorowi Dinortowi dorównać w rozległości i wszechstronności praktyki.

Bladym świtem 1 września 1939 roku wykształceni, pedantyczni i kulturalni oficerowie rzetelnie i według wcześniej ustalonego porządku zmieniali przygraniczne miasteczko powiatowe Wieluń, ulica za ulicą, w płonące morze ruin. Wśród ryku silników swoich wspaniałych latających maszyn, w eksplozjach bomb i w huku płomieni, nie mogli usłyszeć krzyku zabijanych, rannych i rażonych ostateczną rozpaczą. Z tak wysokiej perspektywy nie da się zobaczyć, jak w płonących, zawalających się budynkach Szpitala Wszystkich Świętych, pośród ruchomych gruzów i rozlewającego się ognia, lekarze i pielęgniarki ratują pacjentów. W dymie pożarów sięgającym szyb kabiny przyjemnie sprawnych bombowców i tak nie dałoby się niczego dojrzeć – ani cierpienia, ani heroizmu, ani zwątpienia.

Bardzo chcielibyśmy wierzyć, że druga wojna światowa rozpoczęła się od rycerskiego pojedynku mężnych żołnierzy przeciwnych armii. Tak bardzo, że uczymy tego dzieci w szkole. Ale w rzeczywistości ta wojna zaczęła się aktem bezwzględnego ludobójstwa.

Przywiązanie do etosu rycerskiego, stereotyp walki respektującej reguły dzielności i honoru, od stuleci kształtują nasze wyobrażenia o przeszłości tradycji

„Et voilà justement come on écrit l’histoire” – przypomniał Wolter. – Tak właśnie pisze się historię. Nie budzi większych wątpliwości ani nie wywołuje oburzenia opinia, że historia jest fikcją projektowaną wstecz.

Mija siedemdziesiąt lat od rozpoczęcia katastrofy, jaką dla świata i dla Polski stała się druga wojna światowa. Będziemy celebrować i kultywować pamięć. Pamięć jest najwyższym dobrem, dzięki niej jesteśmy sobą, jako Polacy, jako Europejczycy, jako ludzie. Każda pamięć jest jednak cząstkowa i wybiórcza, przez co historia staje się wciąż modyfikowaną kreacją przeszłości. Ale nie przestaje być  imperatywem trzymanie się faktów.

Pierwszy września, 4.40, nie 4.45 – to fakt pierwszy.

Nie rycerski turniej na śmierć i życie, ale barbarzyńskie, bezwzględne ludobójstwo – to fakt drugi.

Nie Westerplatte – Wieluń!

* * *

.Kwestia uznania bombardowania Wielunia za początek wybuchu drugiej wojny światowej nie przebiła się do powszechnej świadomości. I już się nie przebije. Minął odpowiedni czas, kiedy można to było zmienić, ale próby nie powiodły się. Dzisiaj jesteśmy już bardzo odlegli od tamtej historii, że nie przemówi ona do naszych emocji i nie uruchomi wyobraźni. Pojawiły się kolejne trzy pokolenia urodzone po wojnie: moje, moich dzieci i dzieci moich dzieci. Jeszcze parę lat i urodzi się następna generacja – dzieci naszych wnuków. Od strasznego końca świata, którym były dywanowe naloty bombowców przed świtem 1 września 1939 roku na śpiące miasteczko, mijają siedemdziesiąt cztery lata. Dla dzieci, które urodzą się teraz, w roku 2013, data 1939 będzie tak odległa jak dla mnie rok 1874. Co się wydarzyło w roku 1874?

W Drelowie na Podlasiu rosyjskie wojsko zastrzeliło trzynastu unitów. Zaborcze władze pruskie aresztowały kardynała Mieczysława Ledóchowskiego. Kolonialne wojska brytyjskie wygrywały wojnę na Złotym Wybrzeżu, czyli późniejszej Ghanie. Na Atlantyku zatonął statek Cospatrick, na pokładzie było 469 osób, uratowano trzy. Pewien Amerykanin opatentował drut kolczasty, fantastycznie użyteczny w wojnach XX wieku. W Paryżu odbyła się pierwsza wystawa impresjonistów. Urodził się Włoch Guglielmo Marconi, konstruktor radia. I tak dalej. Który z tych faktów przechowuje nasza aktywna pamięć?

W niej pozostaje mit Westerplatte, zrytualizowana opowieść o heroicznej walce i nieracjonalnym oporze, utożsamianym z ideałem patriotyzmu. Na bohaterów zbiorowej baśni historycznej nadają się nadludzcy wojownicy. Zdecydowanie nie mogą fascynować zwykli przerażeni ludzie we flanelowych piżamach, których zabija się w ich łóżkach, w ich własnych mieszkaniach, walące się ściany i zmienione w ogień stropy domów.

.Obraz walącej się w gruzy i płonącej mieściny o nazwie Wieluń już nie podbije zbiorowej wyobraźni. Zajmie trochę miejsca w jednej z salek lokalnego muzeum i na porannych apelach rozpoczynających kolejny rok edukacji w miejscowych szkołach. Czy to właściwe? Ta dyskusja może jeszcze potrwać. Będzie to jednak spór o mechanizm pamięci historycznej. I każda z polemizujących stron będzie miała w tym sporze swoją gorzką rację.

Andrzej Zawada
Fragment książki „Drugi Bresław”, Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław 2015. POLECAMY: [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 września 2017