Aby runęły mury, Łukaszenka musi odejść
Jak można nie widzieć, że jest to agresja, wojna hybrydowa, a nie kryzys migracyjny? Reżimowe wojsko gromadzone na granicy, głodzące uchodźców, strzelające w powietrze i terrorem wymuszające posłuszeństwo, uzbrajające ich w kamienie i gaz łzawiący do atakowania polskiej straży granicznej, policjantów i żołnierzy – to jest agresja. Białoruscy żołnierze w nocy niszczą drut kolczasty, żeby migranci mogli przejść, i prowokują Polaków, żeby wywołać poważny incydent – to jest agresja – pisze Arthur KENIGSBERG
Podczas gdy Polska, Litwa i Łotwa już od czerwca ubiegłego roku biły na alarm w związku z procederem zorganizowanego przez białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę przemytu ludzi, Europejczycy dopiero od ubiegłego tygodnia naprawdę dostrzegają tę dramatyczną sytuację. O ile w ogóle słyszeli o tym wcześniej, to tylko jako na okrągło powtarzaną tę samą śpiewkę: „Uchodźcy próbują przedostać się do Polski przez Białoruś, a Polacy stosują nielegalnie push-back, by im to uniemożliwić”. Dodajmy do tego refren: „Polska nie chce imigrantów” – i mamy doskonały przepis na bardzo ważny europejski temat, po raz kolejny niestety karykaturalnie przerysowany.
Wciąż jeszcze liczne media i obserwatorzy mówią o „kryzysie migracyjnym” na wschodnich granicach Unii Europejskiej, co jest błędne. Nie o to chodzi. Atakowane kraje mówią o tym najlepiej – jest to wojna hybrydowa, konflikt łączący działania militarne i niemilitarne, który ma o wiele bardziej polityczny cel niż konwencjonalna wojna dążąca do „zniszczenia wroga”.
Europejczycy, zwłaszcza na Zachodzie, zrozumieliby to, gdyby wyrobili sobie nawyk słuchania głosów tych krajów, głosów tej Innej Europy. Niektórzy to rozumieją – ci, których cechuje sumienność, uczciwość intelektualna, ci, którzy rozpatrują ten temat bez ideologii.
Ten kryzys przecież jest prosty do przeanalizowania. Aleksander Łukaszenka i jego pomocnicy w Iraku, Syrii, Turcji i w Rogu Afryki wydawali wizy turystyczne i studenckie kandydatom na uchodźców po ostatniej serii sankcji przegłosowanych przez Unię Europejską. Te sankcje gospodarcze, nałożone na Białoruś bezpośrednio po tym, jak państwo to w maju ubiegłego roku wymusiło lądowanie na swoim terytorium samolotu linii Ryanair i porwało dziennikarza Ramana Pratasewicza i jego rosyjską towarzyszkę Sofię Sapiegę, bardzo zaszkodziły białoruskiemu reżimowi i Europa już zapowiadała wprowadzenie nowego ich pakietu. Łukaszenka pospiesznie znalazł więc cyniczną odpowiedź, aby wywrzeć presję na Europę i na te trzy kraje UE, które goszczą białoruskich uchodźców i pomagają białoruskiej opozycji na uchodźstwie. Migranci z Bliskiego Wschodu są manipulowani przez reżim i wykorzystywani jako broń. Ponad 2 tys. uciekinierów przesuwa się jak pionki wzdłuż granic, a 15–20 tys. czeka podobno w Mińsku.
Jak można nie widzieć, że jest to agresja, wojna hybrydowa, a nie kryzys migracyjny? Reżimowe wojsko gromadzone na granicy, głodzące uchodźców, strzelające w powietrze i terrorem wymuszające posłuszeństwo, uzbrajające ich w kamienie i gaz łzawiący do atakowania polskiej straży granicznej, policjantów i żołnierzy – to jest agresja. Białoruscy żołnierze w nocy niszczą drut kolczasty, żeby migranci mogli przejść, i prowokują Polaków, żeby wywołać poważny incydent – to jest agresja.
We Francji i w całej Europie pomimo poważnych deklaracji wsparcia i solidarności zasadą jest krytykowanie zarządzania tym kryzysem przez Polskę, ponieważ w przeciwieństwie do Litwy nie zwróciła się o wsparcie do Frontexu, europejskiej agencji straży granicznej, mimo że jej siedziba znajduje się w Warszawie, tak jakby ten argument był oczywisty. Po pierwsze, Polska w przeciwieństwie do Litwy nie wykazała żadnych słabych punktów na swoich granicach. Polska dysponuje większymi zasobami ludzkimi i technicznymi do ochrony swoich granic niż Litwa. Po drugie, polski rząd nie odczytuje tego kryzysu jako kryzysu migracyjnego, odczytuje go jako agresję, problem militarny, więc bardziej interesującym partnerem niż Frontex jest NATO. Granice Polski nie są forsowane przez ruch ludności, są atakowane militarnie. Dlatego niektórzy Europejczycy nie powinni się oburzać, kiedy 10 brytyjskich konsultantów jedzie do Polski, aby pomóc w rozwiązaniu tego kryzysu. Co Unia Europejska mogłaby zrobić obecnie na poziomie operacyjnym?
W moim przekonaniu jest jeden punkt, w którym polskie władze mogłyby lepiej zareagować na tę agresję – pozwolić dziennikarzom i organizacjom humanitarnym pracować na miejscu. Jedną z broni używanych w wojnie hybrydowej jest dezinformacja. To jest właśnie cel Łukaszenki – kształtowanie i propagowanie narracji, że Polska, a tym samym Unia Europejska postępuje nieludzko i źle traktuje uchodźców. Dla wizerunku Polski szkodliwe jest to, że na Białorusi niektórzy dziennikarze mogą jeździć i filmować to, co zgodnie z celem reżimu powinno być przez nich filmowane, uczestniczyć w jego propagandzie, a po polskiej stronie media nie mogą swobodnie pracować na granicy. Być może skomplikowałoby to pracę polskich służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w zakresie sprawności operacyjnej, ale pokazałoby prawdziwy obraz: Polska jest atakowana przez białoruską dyktaturę. Niedopuszczenie do pracy dziennikarzy i organizacji pozarządowych oznacza dopuszczenie do rozprzestrzeniania się wątpliwości, a tego właśnie chce Łukaszenka.
Polska i Litwa będą mogły objąć europejskie przywództwo w rozwiązywaniu tego kryzysu, jeśli zadbają o swój wizerunek. Niektórzy politycy europejscy oczekują, że te dwa kraje będą realizować jakąś europejską mapę drogową w zarządzaniu tą agresją, ale powinno być odwrotnie: to Unia Europejska musi podążać za mapą drogową nakreśloną przez Polskę i Litwę. Te dwa kraje strzegą interesów europejskich w tym kryzysie i granic Unii Europejskiej. Posiadają większą i bardziej szczegółową wiedzę na temat regionu wschodniego niż inne kraje europejskie. Co więcej, byłby to krok w kierunku promowanej przez Emmanuela Macrona europejskiej autonomii strategicznej: podziału pracy geopolitycznej. To Litwa i Polska powinny przewodzić Unii Europejskiej w rozwiązywaniu tego kryzysu.
Oba te kraje, a także znajdująca się w nich białoruska opozycja na uchodźstwie wzywają do wprowadzenia nowych, dotkliwych sankcji ekonomicznych i politycznych wobec reżimu Łukaszenki. Taką decyzję podjęło w poniedziałek 27 ministrów spraw zagranicznych UE. Jednak rozmowa telefoniczna Angeli Merkel z Aleksandrem Łukaszenką w tym tygodniu ujawniła rozdźwięk między krajami UE. Tą rozmową białoruski dyktator chciał zapewnić sobie nową legitymację jako głowa państwa i pokazać, że jest w stanie zażegnać kryzys, czarterując samoloty do krajów pochodzenia migrantów, którzy nadal przebywają w Mińsku. To właśnie w tym świetle należy postrzegać czwartkowy lot powrotny z Mińska do Iraku z ponad 300 pasażerami na pokładzie. Łukaszenka okazuje dobrą wolę Angeli Merkel, aby ta zachęciła Europę do niegłosowania za dodatkowymi sankcjami wobec jego reżimu. Merkel z pewnością nie sądzi, że on mówi serio, i z pewnością nie uwierzyła w ani jedno słowo Łukaszenki, ale nie w tym rzecz. Jak zwykle szkopuł tkwi w metodzie.
Jak przypomniał w tym tygodniu prezydent RP Andrzej Duda: żadne porozumienie nie będzie zawierane ponad głowami Polaków, a minister spraw zagranicznych Litwy Gabrielius Landsbergis, że ten kryzys na granicy musi być rozwiązywany na poziomie Unii Europejskiej, a nie na poziomie stosunków dwustronnych. Unia Europejska musi zatem bezwzględnie i jak najszybciej, pod naciskiem Litwy i Polski, nałożyć sankcje na reżim białoruski, a zwłaszcza na linie lotnicze Belavia, które zorganizowały ten transport. Białoruski reżim, nawet zasilany finansowo przez Kreml, nie wytrzyma długo w obliczu nowych sankcji gospodarczych i politycznych. Przywódcy europejscy muszą również zrozumieć, że rozwiązanie leży w znacznie większym stopniu w Wilnie, Warszawie czy Brukseli niż w Moskwie.
.Białoruski reżim, a także reżim Władimira Putina rozgrywają europejskie podziały, gdy w dwóch największych krajach Europy panuje napięcie polityczne – w Niemczech negocjacje w sprawie budowy nowej koalicji, a we Francji początek kampanii prezydenckiej. Jest to sprawdzian dla europejskiej solidarności, stanowczości i jedności. W perspektywie krótko-, średnio- i długoterminowej kryzys ten ma tylko jedno rozwiązanie – odejście Łukaszenki. Wysiłki wszystkich Europejczyków muszą iść w tym kierunku.
Arthur Kenigsberg