Zachód wypiera kierownicze sprawstwo Rosji. Odwaga wobec Białorusi jest tania, wobec Rosji droga
Odpowiedzialność Federacji Rosyjskiej w tym konflikcie, jak zresztą w wielu innych, jest tajemnicą poliszynela – ale zarazem tematem tabu – pisze Jacek SARYUSZ-WOLSKI
Napięta sytuacja na granicy polsko-białoruskiej wpisuje się w strategię działań prowadzonych od dawna przez Rosję. Operacje Moskwy nie są prowadzone w formie otwartych ataków – Kreml wie, że takie akcje automatycznie pociągnęłyby za sobą zdecydowaną odpowiedź. Dlatego Rosja ucieka się do działań podprogowych, dywersyjnych. One mają tę przewagę, że przy niewielkim nakładzie środków długotrwale destabilizują region. Doskonałym ich przykładem są „zamrożone konflikty” w Górnym Karabachu, Osetii Południowej, Abchazji, Donbasie i na Krymie.
Konflikt związany z koczowaniem migrantów w pobliżu granicy z Polską może być wstępem do prowokacji. Ale też może stać się formą kolejnego zamrożonego konfliktu, który będzie na dłużej pomagał destabilizować kraje Unii Europejskiej i NATO. Migracja instrumentalizowana w postaci wojny hybrydowej jest bardzo niebezpieczną bronią. Dodatkowym czynnikiem ryzyka są wspólne białorusko-rosyjskie ćwiczenia wojskowe Zapad-21. Dlatego decyzja o wprowadzeniu stanu wyjątkowego jest w obecnych warunkach jedyną słuszną. Obrona granic Rzeczypospolitej jest naszym obowiązkiem. Tym bardziej że równocześnie bronimy granic UE oraz NATO.
Rola, którą odgrywa Rosja w tym kryzysie, jest kluczowa. Łukaszenko czuje się bezkarny, gdyż zdaje sobie sprawę, że ma za sobą potężnego sojusznika, jakim jest Putin. Rosja wspiera białoruskiego dyktatora politycznie, wojskowo i logistycznie. Białoruskie struktury wojskowe i siłowe są de facto pod kontrolą Rosjan i – jak ostatnio powiedział prezydent Białorusi – stanowią razem z rosyjskimi jedną armię. Po porwaniu dziennikarza Romana Protasiewicza z samolotu lecącego do Wilna powszechna była opinia, że pod osłoną służb białoruskich ta akcja została w rzeczywistości zaplanowana i wykonana z udziałem FSB.
Dlatego stosowanie sankcji wobec Białorusi jest rozwiązaniem połowicznym. Nie wystarczy bowiem karać miecz. Trzeba ukarać rękę, która tym mieczem włada. Tu jednak w dzisiejszej sytuacji geopolitycznej jest silny opór w UE przeciw takiemu definiowaniu problemu. Zachód wypiera ze świadomości kierownicze sprawstwo Rosji, bo odwaga wobec Białorusi jest tania, a wobec Rosji droga. Doskonałym przykładem jest chociażby ostatnie posiedzenie Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego na temat Białorusi. Spośród posłów uczestniczących w debacie jedynie polscy przedstawiciele EKR-u jasno wskazywali na sprawczą i kierowniczą rolę Rosji w tym konflikcie hybrydowym. Wszyscy inni zręcznie pomijali ten temat. Odpowiedzialność Federacji Rosyjskiej w tym konflikcie (jak zresztą w wielu innych) jest tajemnicą poliszynela – ale zarazem tematem tabu.
Celem Moskwy jest destabilizacja i osłabienie przeciwnika. W przypadku krajów naszego regionu, należących do NATO, mało prawdopodobne (acz niewykluczone) wydaje się, że Rosja mogłaby posunąć się do bezpośredniego ataku. W przypadku krajów wschodniej flanki NATO i UE byłego bloku używane są bardziej wyrafinowane, podprogowe metody, trudniejsze do zidentyfikowania i w przeciwdziałaniu im. Mają one na celu przede wszystkim destabilizację z wykorzystaniem całego wachlarza działań: dezinformacji, dywersji, sabotażu, infiltracji, skłócania społeczeństwa, podważania autorytetu państwa, uaktywniania agentury i piątej kolumny, podkopywania jedności zarówno wśród członków Unii Europejskiej, jak i wśród sojuszników NATO. Specyfika wojny hybrydowej polega na tym, że tak naprawdę jedynym ograniczeniem dla agresora jest jego własna wyobraźnia, praktycznie wszystko może zostać wykorzystane przeciwko atakowanemu krajowi.
Obecna sytuacja na granicy z Białorusią jest tego doskonałym przykładem – migracja została użyta jako broń, środek ataku hybrydowego. Z tego powodu obecny kryzys należy analizować w kategoriach bezpieczeństwa narodowego, a nie migracji. To materia bardziej dla NATO niż bezwolnej UE, pozostającej pod wpływem państw przedkładających swój własny interes nad bezpieczeństwo naszego regionu i całej wspólnoty europejskiej. Po Unii można spodziewać się tylko deklaracji i słów, natomiast gwarancji bezpieczeństwa należy upatrywać w Pakcie Północnoatlantyckim.
Oddzielna sprawa, że stosunek Brukseli do kwestii migracyjnych i ochrony granic odbiega od tego, do którego przywykliśmy kilka lat temu. Ostatni czas przyniósł całkowite odwrócenie retoryki instytucji unijnych, zwłaszcza Komisji, w kwestii migrantów. Działania, za które w latach 2015–2016 Węgry i Polska były odsądzane od czci i wiary, zaskarżane i skazywane przez TSUE, obecnie stały się oficjalnym zaleceniem UE. Dużą rolę w zmianie tego stanowiska odegrała opinia publiczna. Wbrew temu, co głoszą media głównego nurtu, obywatele UE nie podzielali entuzjazmu decydentów w kwestii polityki otwartych drzwi dla migrantów.
.W kontekście zdarzeń na granicy polsko-białoruskiej instytucje UE dostrzegają prawdziwy ich charakter. Ale jednocześnie cały czas nie przykładają do nich odpowiedniej wagi. Zapowiedziano już, że UE w konsekwencji działań Mińska przygotuje kolejny pakiet sankcji przeciwko Białorusi. Jeśli jednak równocześnie obiektem sankcji nie będzie prawdziwy sprawca i mocodawca, Rosja, nie możemy liczyć na jakąkolwiek skuteczność tych działań. W tej sytuacji w pierwszej kolejności Polska musi liczyć na siebie.
Jacek Saryusz-Wolski