To już nie jest zimna wojna
Wyrażenie „zimna wojna” może nas uśpić. Sytuacja w Europie jest być może nawet gorsza – pisze Nicolas TENZER
.Terminem „zimna wojna” zwykło się opisywać zagrożenie, którym jest dla Europy Rosja Putina. Tymczasem, jak to często bywa, uciekanie się do porównań historycznych zaciemnia nam obraz teraźniejszości, gdyż pod pozorem wyolbrzymiania zagrożeń tak naprawdę przynosi efekt odwrotny do zamierzonego. Porównywanie do zimnej wojny – jednej z najbardziej mrocznych kart w powojennej historii – osłabia naszą percepcję działań Kremla, których celem jest faktyczna destabilizacja sytuacji na świecie.
Ograniczmy się do faktów. Zimna wojna była pod wieloma względami gorsza od tego, z czym mamy do czynienia dzisiaj. Ryzyko konfrontacji atomowej, o którym opinia publiczna zdaje się już nie pamiętać, wcale nie było bliskie zeru. Tamta zimna wojna była również momentami dość gorąca (Korea, Wietnam, Angola itd.). Była też w końcu naznaczona absolutną dominacją ZSRR nad państwami niegdyś wolnymi (państwa bałtyckie, Białoruś, Ukraina, Gruzja, Armenia, Azerbejdżan) albo przymusową ich integracją w ramach systemu sowieckiego, gdzie każda najmniejsza próba uniezależnienia się pociągała za sobą brutalne represje (Węgry, Czechosłowacja, Polska). Kraje te odzyskały niepodległość, a duża ich część należy dziś do Unii Europejskiej i NATO. Większość z nich doświadcza też cudu gospodarczego, w dużej mierze dzięki funduszom unijnym.
Ci, którzy dzisiaj mówią o zimnej wojnie jako o okresie „stabilnym” i „czytelnym”, zdają się kierować jakąś nierozważną nostalgią. Okres ten był przede wszystkim okresem dominacji nad narodami, czasem pełnej kontroli ideologicznej i policyjnej w każdym aspekcie życia obywateli. Tylko Putin może żałować tamtej epoki. Dzisiejsza sytuacja jest zupełnie inna, ale przynosi całą masę zagrożeń, nierzadko poważnych, których nie dostrzegamy, siląc się za wszelką cenę na porównania z czasami zimnej wojny.
Pierwsze zagrożenie wiąże się z dwoma błędnymi założeniami. Pierwsze założenie ma charakter ideologiczny. Wielu ludzi, uznając, że zakończenie zimnej wojny oznaczało również koniec konfrontacji doktrynalnej między demokracjami liberalnymi a systemem komunistycznym, przyjęło, w sposób zupełnie karkołomny, iż do żadnej konfrontacji tego typu z nową Rosją nie będzie już dochodziło. Po części mieli rację, ale dotyczyło to jedynie prezydentury Jelcyna. Okres rządów Putina naznaczony jest już bowiem synkretyzmem ideologicznym, który sprowadza się do instrumentalnego stosowania polityki zagranicznej jako narzędzia wojny przeciwko zachodnim liberalnym zasadom politycznym. Drugie błędne założenie polega na złudzeniu, że brak jest jakiejkolwiek konfrontacji. Niektórzy twierdzą wręcz, że rosyjski reżim jest mniejszym zagrożeniem niż dawny ZSRR i że NATO postępowałoby w sposób „anachroniczny”, wskazując na dzisiejszą Rosję jako największy problem dla światowego bezpieczeństwa. Ta próba „normalizacji” reżimu i relacji, które z nim utrzymujemy, jest logiczną wypadkową naszego zaślepienia na doktrynalne tło działań Kremla. Reżim sowiecki chciał nawrócić świat na komunizm; reżim Putina chce potajemnie zniszczyć podwaliny świata. Reżim sowiecki, przy całym swoim monstrualnym i zbrodniczym charakterze, zdawał się – przynajmniej formalnie – respektować reguły systemu międzynarodowego. Reżim Putina nawet się z tym nie kryje, że chce te reguły obalić.
Druga seria zagrożeń wywodzi się z rewizjonizmu rosyjskiego prezydenta. W czasach zimnej wojny ZSRR przeciągał reżimy innych państw na swoją stronę, inaczej mówiąc, dążył do wywołania efektu domina, co usilnie starały się powstrzymywać Stany Zjednoczone. Ale istniało przecież również całe imperium radzieckie, usankcjonowane na konferencji jałtańskiej, rozciągające się na dziesiątki innych krajów. Obecny reżim rosyjski chce podważyć nie tylko rozpad ZSRR, który Putin określa mianem katastrofy, ale także zaprowadzić to, co zniósł upadek Muru Berlińskiego, a mianowicie strefy wpływów. Z jednej strony Moskwa prowadzi więc klasyczną politykę wpływów, zwłaszcza w Afryce (Republika Środkowoafrykańska, Mali) i w Ameryce Łacińskiej (Wenezuela), nie dążąc jednakże do opanowania ideologicznego tych państw, lecz jedynie do ich destabilizacji, a z drugiej zwalcza liberalną zasadę wolności narodów, z czego wynikają jej ataki na Gruzję i Ukrainę oraz poparcie dla Łukaszenki na Białorusi. Tak oto Rosja prowadzi „gorącą wojnę” – 14 000 ofiar na Ukrainie – oraz realizuje politykę chaosu i masowych zbrodni wojennych w Syrii. Doprowadziła także do pierwszej siłowej zmiany granic w Europie (Krym) od czasów aneksji Sudetów przez Hitlera.
Trzecim zagrożeniem jest destabilizacja Zachodu poprzez wspieranie ugrupowań skrajnie prawicowych, „kupowanie” poparcia niektórych polityków jawiących się jako umiarkowanych oraz zachęcanie do działań przeciwko porządkowi publicznemu. Również w tym aspekcie jest wiele podobieństw, ale i wiele różnic w stosunku do ZSRR. ZSRR w ramach Kominternu wspierał ruchy komunistyczne i niektóre samozwańcze ruchy „pokojowe”. Stosując dawną technikę agitprop, rozszerzał radziecką propagandę, a nawet wspierał ruchy terrorystyczne i finansował agentów wpływu. Reżim Putina dalej to robi, ale w imię projektu pod wieloma względami dużo bardziej niszczycielskiego. Nie chodzi już bowiem o nawrócenie ideologiczne, ale o sianie chaosu i zastraszanie tych, którzy się z tymi działaniami nie godzą. Siła mediów społecznościowych i internetu wzmacnia ten przekaz, a demokracje zachodnie straciły zbyt dużo czasu, aby zareagować.
Świadomi tych zagrożeń musimy zacząć traktować Rosję poważnie, inaczej niż przez ostatnie piętnaście lat. Pozwoliliśmy jej robić to, co chce, pod pretekstem, że nie należy jej prowokować. To nie tylko wzmocniło Rosję, ale dało jej także sposobność bycia podmiotem, który wyznacza agendę. Jeśli działaliśmy, to zawsze po fakcie, nigdy przed.
Musimy skończyć ze złudzeniem, że z obecną Rosją normalne relacje są możliwe i że istnieją takie światowe kryzysy, przy których rozwiązywaniu jej udział jest nieodzowny. W każdym z takich kryzysów – w Syrii, na Ukrainie, na Białorusi czy w walce ze światowym terrorem – rosyjski reżim jest problemem, a nie rozwiązaniem. Nawet współpraca ograniczona do kwestii szczegółowych (środowisko, zdrowie, kultura) jest dla obecnego reżimu sposobem na legitymizację. Mamy wszystko do stracenia i nie mamy nic do wygrania.
Powinniśmy w sposób masowy wspierać wszystkich tych, którzy walczą o wolność: Syryjczyków sprzeciwiających się zbrodniczemu reżimowi Asada, wspieranemu przez Moskwę i Teheran, Białorusinów trzymanych przez Rosję pod jarzmem Łukaszenki, Gruzinów i Ukraińców walczących o integralność terytorialną swoich państw. Nie bójmy się także wspierać rosyjskiej opozycji, miejmy odwagę wtrącać się w sprawy wewnętrzne Rosji, podobnie jak tamtejszy reżim wtrąca się w sprawy wewnętrzne innych państw.
.I w końcu powinniśmy rozszerzyć sankcję. One nie są oczywiście jedynym rozwiązaniem, ale powinniśmy wstrzymać wielkie projekty gospodarcze, w pierwszej kolejności projekt Nord Stream 2, ale także wiele innych. Stwórzmy rozwiązania antykorupcyjne, rozwijając równocześnie nasze zdolności śledcze i prawne, by dać odpór ingerencji Rosji w naszych krajach. Nie pozwalajmy, aby zamykano usta i wytaczano procesy piszącym o Putinie, jak pokazał ostatnio przykład pozwu przeciwko wydawcy zupełnie wyjątkowej książki Catherine Belton Putin’s People.
Straciliśmy dużo czasu. Jeśli dalej będziemy bierni, jeśli nie odwrócimy biegu rzeczy, to Rosja z nami wygra. Ona musi przegrać.
Nicolas Tenzer
Tekst ukazał się w nr 30 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].