Benjamin BARBER, Radosław MICHALSKI: Mosty, a nie mury

Mosty, a nie mury

Photo of Radosław MICHALSKI

Radosław MICHALSKI

Z zamiłowania czytelnik i podróżnik. Z wykształcenia teolog i politolog. Z doświadczenia dziennikarz, fotoreporter i specjalista od PR. Pracował jako asystent Prezydenta Wrocławia, w 2014 roku prowadził jego kampanię wyborczą. Obecnie doktorant Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji.

zobacz inne teksty Autora

Photo of Benjamin BARBER

Benjamin BARBER

Filozof polityki. Politolog. Doradca polityczny polityków amerykańskich. Autor bestsellerów "Dżihad kontra McŚwiat" oraz "Skonsumowani". Zmarł 24 kwietnia 2017 r.

To było rok temu. Benjamin Barber był pełen energii i zapału. Przygotowywał wydanie dwóch książek, pierwszy oficjalny kongres GPM w Hadze. Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, odszukałem nagranie rozmowy – pisze Radosław MICHALSKI

.Z profesorem Benjaminem Barberem spotkałem się po raz ostatni w ubiegłym roku w jego nowojorskim biurze, ulokowanym wówczas tuż obok Empire State Building. Niewielki przeszklony gabinet był tymczasowym miejscem pracy dla osób związanych z projektem Global Parliament of Mayors (GPM), współtworzonym wraz z burmistrzami miast z całego świata. To była nowa idea Benjamina Barbera. Zapoczątkował ją książką „Gdyby burmistrzowie rządzili światem”, wydaną także w języku polskim. Uważał, w skrócie, że samorządowcy są silniej zorientowani na rozwiązywanie problemów, mniej skłonni do szukania konfliktów, mocniej związani z mieszkańcami miast, którzy powierzyli im role liderów, niż politycy w parlamentach krajowych, zajmujący się często bardziej walką o władzę. Niepokoiły go szczególnie nierówności społeczne, kryzys emigracyjny, zmiany klimatu. Jego odpowiedź na te właśnie globalne problemy była paradoksalna — decentralizacja władzy.

Rozmawialiśmy dzień po prawyborach w Nowym Jorku, które ostatecznie potwierdziły nominacje na kandydatów w wyborach prezydenckich, odpowiednio dla Donalda Trumpa u republikanów i Hillary Clinton u demokratów. Profesor Barber, jak niemal wszyscy wówczas, był przekonany, że wybory w USA będą formalnością i wygra je kandydatka demokratów, stając się pierwszą kobietą sprawującą urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych.

To było rok temu. Benjamin Barber był pełen energii i zapału. Przygotowywał wydanie dwóch książek, pierwszy oficjalny kongres GPM w Hadze, spotkania robocze z liderami kolejnych miast i przeprowadzkę z zajmowanego biura do siedziby jednego z nowojorskich uniwersytetów.

Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, odszukałem nagranie rozmowy, na którą się zgodził, a której ostatecznie nie spisałem wcześniej i nie autoryzowałem. Jestem jednak przekonany, że swoje idee przekazał dokładnie i przejrzyście oraz że powtórzyłby je raz jeszcze.

Informację o jego śmierci podało biuro GPM. Chorował na nowotwór, walczył z nim w trakcie czteromiesięcznej terapii. Spotkania z gośćmi relacjonował za pośrednictwem konta na Twitterze. Ostatnie miało miejsce 3 kwietnia. Dotyczyło właśnie projektu GPM. Na tydzień przed śmiercią pisał do zaangażowanych w projekt osób:

„Dziękuję, Drodzy Przyjaciele, za Wasze zaangażowanie w prowadzenie projektu Global Parliament of Mayors, który jak wierzę, jest gotowy stać się organizacją o dużym znaczeniu, będącą alternatywą dla populistycznego nacjonalizmu i takich głupstw w podejściu do polityki, jak „America First” czy „Russia First”. Wiem, że GPM pod kierunkiem burmistrz de Lille (Patricia de Lille, od 2011 roku burmistrz 440-tysięcznego Kapsztadu w Afryce Południowej, wybrana na lidera projektu GPM — przyp. własny) jest gotowy do stawiania kolejnych kroków […]”.

Benjamin Barber zmarł w Nowym Jorku 25 kwietnia 2017 roku w wieku 77 lat.

* * *

Radosław MICHALSKI: – Mija 25 lat od czasu, gdy wydał pan „Dżihad kontra McŚwiat”. Gdyby pisał pan tę książkę dzisiaj, co by pan zmienił?

Benjamin BARBER: – Napisałem właśnie książkę „Dżihad kontra McŚwiat 2.0”, którą mam nadzieję wydać w 2017 roku; jej amerykański, roboczy jeszcze podtytuł to „ISIS on the Internet”. Gdybym miał napisać na nowo książkę sprzed 25 lat, nie zmieniłbym niczego, bo i nic się nie zmieniło, co najwyżej sytuacja uległa pogorszeniu. Mieszanka globalnego kapitalizmu, pogłębiających się nierówności społecznych i terroryzmu jest jeszcze bardziej niepokojąca niż przed 25 laty i źle wróży demokracji. Obie strony konfliktu: kapitalizm i fundamentalny terroryzm, nie uznają demokracji za prawdziwą wartość, nie są więc zainteresowane jej wspieraniem. W tym współczesnym „zderzeniu cywilizacji” demokracja nie ma swojego obrońcy z wyjątkiem… miast.

– Miasta zostaną ostoją demokracji?

– A gdzie widzimy chęć uczestnictwa w demokracji? Gdzie jeszcze możemy znaleźć w pełni demokratyczne zasady? Jak możemy uratować samą demokrację? Zdecydowanie widzę szanse w miastach. Tak zresztą zrodziła się idea Global Parliament of Mayors (GPM — Światowy Parlament Burmistrzów), projektu, który bazuje nie na państwach, ale na miastach i ich liderach. Państwa definiują siebie głównie przez granice, pojęcia suwerenności i niezależności, przez konflikty. Miasta przeciwnie, definiują swoją rolę poprzez współpracę, współzależność i otwartość na różne kultury. Chcę myśleć o świecie budowanym w oparciu o miasta, nie o państwa.

Tyle tylko że miasta działają wedle reguł obowiązujących w poszczególnych państwach.

I dlatego muszą o swoje prawa zawalczyć. Jednym z głównych celów GPM jest wzmocnienie głosu burmistrzów, wprowadzenie go na arenę międzynarodową. Miasta potrzebują większej swobody i praw pozwalających im mierzyć się z wyzwaniami współczesnego świata. Wyzwaniami, którym nie mogą podołać państwa. Bo państwa nie są w stanie dłużej gwarantować nam podtrzymania jakości naszego życia, wolności czy własności, ochrony przed zmianami klimatu czy bezpieczeństwa w walce z terroryzmem, a to wszystko oznacza, że państwo narodowe jako idea jest w poważnym kryzysie. Podążając za tą ideą, nie odpowiadamy właściwie na nowe problemy.

A jeśli tak jest, to powinniśmy poszukać innego rozwiązania, podążać za instytucjami, które potrafią skutecznie rozwiązywać współczesne kryzysy. I to jest interes nas wszystkich. Jeśli państwa nie rozwiążą problemu globalnego ocieplenia i zanieczyszczenia środowiska, to ten problem zniszczy nasze miasta; jeśli państwa nie rozwiążą problemu nierówności społecznych, to nierówności społeczne zniszczą nasze miasta; jeśli państwa nie rozwiążą kryzysu imigracyjnego, to kryzys ten zniszczy nasze miasta. Innymi słowy, miejsca, w których żyjemy, miasta, poniosą konsekwencje globalnego bałaganu i anarchii, nawet jeśli nie odpowiadają za nie. Tymczasem mogłyby pomoc w rozwiązaniu tych problemów, ale nie mają ku temu narzędzi.

– I miasta sobie z nimi poradzą? Mówił pan o wyzwaniach globalnych. Zmiany klimatu czy kryzys imigracyjny wydają się wyzwaniami, które przerastają zdolności miast.

– Przerastają też, jak widzimy, zdolności współczesnych państw. Tak, uważam, że miasta sobie z nimi poradzą, ale jak mówiliśmy, muszą najpierw upomnieć się o instrumenty potrzebne do rozwiązywania tych nowych problemów, o większe kompetencje oraz większą niezależność w stanowieniu prawa. Nazwałbym ten proces dewolucyjną zmianą władzy. Nie chodzi mi o przejście ze sfery publicznej do prywatnej, ale z centralizacji do decentralizacji; pisałem o tym w eseju „The devolution revolution”. Ten proces zresztą trwa, państwa przekazują coraz więcej zadań do miast, ale w ślad za tym nie idą zmiany prawne oraz środki niezbędne do realizacji tych działań. Mamy na to ładne określenie w Stanach: „unfunded mandate”.

– Przekazanie nowych obowiązków bez narzędzi?

– Przykładem z amerykańskiej rzeczywistości może być postawa jednego z gubernatorów. Otóż po kilku podróżach po terytorium, którym miał się opiekować, zaniepokoił się pogarszającym się stanem infrastruktury stanowej łączącej miasta. Spotkał się z burmistrzami i powiedział, że miasta muszą się tym zająć. Burmistrzowie, którzy również widzieli ten problem, odpowiedzieli, że zrobią to bardzo chętnie, tylko skąd mają wziąć na to środki — infrastruktura była utrzymywana z pieniędzy stanowych. Gubernator odpowiedział, że to nie jest jego problem. To jest właśnie kwintesencja tego, co nazywamy „unfunded mandate” — musicie zmierzyć się z nowym zadaniem, przyjąć nową odpowiedzialność, ale nie dostaniecie nowych środków.

Podobna sytuacja miała miejsce w Niemczech na początku kryzysu imigracyjnego. Miasta przyjmowały duże, kilkunastotysięczne grupy uchodźców, organizowały ich pobyt, a gdy zwróciły się do rządu o wsparcie finansowe, usłyszały, żeby poszukać dodatkowych środków w landach.

To wszystko jest podwójnie niesprawiedliwe. To miasta wypracowują ponad 80% produktu światowego brutto, a potem z tego, co wypracują, oddają ponad 70% do budżetów centralnych. W różnych formach wraca do nich niespełna połowa tych środków. Uważam, że to nawet nie jest tak, że państwa powinny dawać miastom więcej, ale tak, że to miasta powinny mniej odprowadzać do budżetów państw. I jedno miasto czy nawet kilka miast nie zdoła się upomnieć o zmianę prawa, ale jeśli w ramach GPM zbierzemy ich 600 — ich głos stanie się słyszalny i nie da się go po prostu zignorować.

– Uważa pan, że państwa utrudniają rozwiązywanie problemów definiowanych jako globalne?

– Uważam, że z wieloma problemami miasta poradzą sobie lepiej. Spójrzmy na otaczającą nas rzeczywistość. Kluczem do jej zrozumienia jest współzależność. Żyjemy w świecie opartym na współzależności, którą jak wspomniałem, najlepiej rozumieją burmistrzowie, bo jest naturalna dla miast.

Macie we Wrocławiu problem ze zmianami klimatu? Ale to nie sam Wrocław odpowiada za te zmiany. Macie ten problem w całej Polsce? Ale to nie sama Polska odpowiada za ten problem, nawet nie sama Europa za niego odpowiada. To problem globalny. Macie problem z chorobami we Wrocławiu? Ale to nie miasto za nie odpowiada, podobnie jak nie odpowiada za nie kraj. Terroryzm? To też nie jest problem miasta czy kraju, to problem globalny, choć pojawiający się już w konkretnych miejscach. Odpowiadamy na te problemy za pomocą państw, poprzez granice, mury, przepisy i ograniczenia. I to nie działa. Kryzys związany z uchodźcami nie jest odrębnym problemem, jest wynikiem problemów z miejscami pracy, wojen, które przekraczają granice, ludobójstw. I to wszystko, problemy ekonomiczne, kulturowe czy wojny, to nie są problemy, które można rozwiązać za pomocą granic. Oczekujemy, że idea granic wywodząca się z XIX wieku nam pomoże, ale nie może pomóc, bo ona po prostu nie działa. Uchodźcy przekraczają granice bez paszportów, a choroby, kryzysy finansowe czy zmiany klimatu ich nie potrzebują.

Niektórzy myślą, że mogą odgrodzić się murami: Zamknijmy murem granice w wokół Grecji, Słowenii czy Stanów Zjednoczonych, postulują, tylko to nie rozwiązuje problemu. Imigranci przejdą z innej strony albo znajdą inny sposób, aby dostać się na drugą stronę muru, w ostateczności rozbiją pod nim obóz. Podobnie granice zawiodą w walce z chorobami, zmianami klimatu czy terroryzmem.

Zatrzymajmy terrorystów poza granicami naszego kraju — to hasło wielu polityków. Świetny pomysł, ale oni już tu są, po naszej stronie granicy. Terroryści atakujący we Francji są Francuzami, w Belgii Belgami, a w Ameryce Amerykanami. Często urodzonymi już w danym kraju.

– Liderzy miast mają propozycje takich rozwiązań?

– Zostańmy przy kryzysie imigracyjnym. Jedną z roboczych propozycji GPM jest „wiza miejska” czy inaczej „miejski dowód osobisty”. Imigranci wkraczają do strefy Schengen bez dokumentów. Opuszczają tymczasowe punkty humanitarne czy przejściowe miejsca zamieszkania (jeśli w ogóle do nich trafią) i udają się do miast. Burmistrzowie, z którymi rozmawiam, są gotowi powiedzieć: „Dobrze, jesteście tu, zarejestrujcie się, możecie wtedy posyłać dzieci do szkoły i korzystać z opieki medycznej, zdobywać lub potwierdzać posiadane uprawnienia, jak choćby te do prowadzenia pojazdów, ale zarazem policja będzie miała wszystkie wasze dane i znajdzie was, jeśli złamiecie prawo”.

Jeśli po prostu powiemy im: „Nie możecie tu być”, czy to cokolwiek rozwiązuje? Jeśli rząd mówi: „Będziemy ich deportować” lub „Zajmiemy się nimi”, to wszystko deklaracje, a jeśli w ogóle możliwe do spełnienia, to będą to długotrwałe procesy bez gwarancji powodzenia. Tymczasem uchodźcy są w miastach już dzisiaj i należy zorganizować ich pobyt. Jeśli mówimy im: „Nie możecie niczego, jesteście tu nielegalnie”, to co to zmienia? Jeśli nie pozwolimy im korzystać ze szkół, jaką szansę dajemy ich dzieciom? Jeśli nie pozwolimy im korzystać ze służby zdrowia, w skrajnym przypadku zadzwonią po karetkę lub zgłoszą się na oddział ratunkowy, gdzie pobyt kosztuje pięć razy drożej, i tak za niego zapłacimy. Jeśli powiemy: „Nie możecie pracować”, i tak trafią do pracy na czarno, bez naszej wiedzy czy zgody. Jeśli powiemy im: „Nie możecie zrobić prawa jazdy”, i tak będą prowadzić samochody. Czułbym się pewniej, i sądzę, że nie tylko ja, gdyby zwyczajnie przeszli odpowiednie kursy i zdali egzaminy.

– Jak pan widzi zatem rolę państw po rewolucji wzmacniającej miasta?

– Państwa w obecnym kształcie są instytucjami istniejącymi od 200 lat. Są dużymi tworami, posiadającymi armie, floty, kierującymi infrastrukturą. Przetrwają w pewnej formie. Ale stanie się tak, a właściwie już się dzieje, że coraz więcej odpowiedzialności i zadań będzie trafiać do miast.

Miasta myślą w innych kategoriach niż państwa. Nie mają granic czy murów. Kiedyś miały mury, ale to zamierzchłe czasy. Teraz mają więcej mostów.

Rozmawiał Radosław Michalski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 maja 2017