Bogusław SONIK: Piętrowe, wielostopniowe zakłamania o polskim antysemityzmie

Piętrowe, wielostopniowe zakłamania o polskim antysemityzmie

Photo of Bogusław SONIK

Bogusław SONIK

Polityk Platformy Obywatelskiej. Poseł do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji oraz do Sejmu VIII i IX kadencji.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Nie zapomnę młodego Francuza, studenta paryskiego uniwersytetu, który zadał mi pytanie, dlaczego podczas II wojny na terenie Polski nie było żadnego oporu. „Wszędzie były organizacje antynazistowskie: we Francji, w Grecji, nawet w Niemczech, tylko w Polsce nie było” – pisze Bogusław SONIK

.Gdy w połowie lat 80. znalazłem się w Paryżu, Polska była na ustach wszystkich. Politycy, artyści, naukowcy i związkowcy potępiali stan wojenny i wspierali Solidarność, a prezydent François Mitterrand zdecydował o natychmiastowym utworzeniu sekcji polskiej Radio France Internationale.

Jednak entuzjazm wobec Polski kończył się, gdy pojawiał się temat II wojny światowej i Holokaustu. Zobaczyłem, że Polacy naznaczeni byli piętnem antysemitów, których religijny fanatyzm wiódł w stronę przyzwolenia na eksterminację Żydów. Taki obraz dominował w świadomości mieszkańców Europy Zachodniej, szczególnie Francuzów. Towarzyszyła temu wyjątkowa nieznajomość historii naszej części Europy oraz Polski.

Niuansować obraz polskiej odpowiedzialności za Holokaust usiłował urodzony i wychowany w Będzinie Żyd, niemiecki pisarz i historyk Arno Lustiger. Przytaczając dane o strukturze ludności (przed rokiem 1939 w Będzinie mieszkało mniej więcej tyle samo Polaków co Żydów) oraz o istotnej zmianie proporcji po wysiedleniach Polaków do Generalnego Gubernatorstwa (w roku 1939), Lustiger naświetlał kontekst. Takie świadectwa nie znajdowały jednak odbiorców. Nie dlatego, że podobnych wypowiedzi było niewiele, i nie dlatego, że Francuzi byli antypolscy. Po prostu nie mieściły się w utrwalonej siatce pojęć i opinii, więc automatycznie kwalifikowano je jako próby moralnego relatywizowania.

Dlaczego mamy wymagać od Francuzów wiedzy, o którą w Polsce nie dbamy?

.Kto słyszał o pacyfikacjach w Olszance, Rajsku czy Aleksandrowie i Michniowie? A przecież wsi spalonych i wymordowanych było kilkadziesiąt albo kilkaset, bo historycy do dziś nie ustalili, czy słowem pacyfikacja można określać sytuację, kiedy wymordowano tylko część, a nie wszystkich mieszkańców. Podejrzewam, że przed powstaniem Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich, czyli przed 2021 rokiem, więcej Polaków słyszało o masakrze w Oradour-sur-Glane niż o analogicznej masakrze w Michniowie.

Nie zapomnę młodego Francuza, studenta paryskiego uniwersytetu, który zadał mi pytanie, dlaczego podczas II wojny na terenie Polski nie było żadnego oporu. „Wszędzie były organizacje antynazistowskie: we Francji, w Grecji, nawet w Niemczech, tylko w Polsce nie było”. Dałem mu jakąś książkę na ten temat po francusku, którą akurat miałem na półce, bo czasy były przedinternetowe. I pomyślałem, że wedle podobnej logiki konstruował się pogląd, że Auschwitz stworzono w Polsce, ponieważ tu polscy antysemici przygotowali grunt dla Zagłady. Izolująca dwie części Europy żelazna kurtyna sprzyjała utrwaleniu podobnych narracji. Władze PRL w żaden sensowny sposób nie reagowały; wymiana wiedzy i myśli przebiegała na minimalnym poziomie, historycy nie podejmowali polemiki ponad granicami, a zwyczajni ludzie w udręczonej minioną wojną Europie mieli swoje sprawy.

W okresie stalinowskim, w ciągu pierwszej dekady po wojnie, władze PRL uzasadniały własne zbrodnie prokuratorskie i sądowe wobec akowców czy żołnierzy niezłomnych oskarżeniami o akty antysemickie. Ponieważ oskarżenia o zbrodnie na Żydach często były fałszywe, to nie dawano im wiary nawet w przypadkach uzasadnionych. Instrumentalne traktowanie tej kwestii bez wątpienia ponosi winę za splątanie świadomości.

Doszło do piętrowego, wielostopniowego zakłamania. Paradoksalnie to wśród ludu, czyli w warstwie społeczeństwa spoza elit władzy, pamiętano, że istnieli szmalcownicy, których otaczała wzgarda. Figura szmalcownika była więc obecna w świadomości, lecz właśnie jako figura, byt o charakterze odległym, niemal abstrakcyjnym. W oficjalnym dyskursie lat 70. panowało milczenie na temat zbrodni dokonywanych na Żydach przez obywateli polskich dla korzyści lub (i) we współpracy z Niemcami.

Z letargu wybudziły nas głośne wydarzenia z obszaru kultury

.Film Claude’a Lanzmanna Shoah sprowokował do refleksji i wywołał polemiczne głosy z Polski, w tym głosy osób na Zachodzie znanych i szanowanych. Oburzony Gustaw Herling-Grudziński, sam będąc Żydem, pisał: „Prawdziwym tematem Shoah w kilkadziesiąt lat po całopaleniu powinna być obojętność świata. Powinna, lecz nie jest. A raczej jest w sposób świadomy zredukowana do obojętności Polaków”.

Z kolei francuski eseista Guy Sorman pisał: „Film Shoah Lanzmanna tworzy z Polaków obraz ludobójców, jak kiedyś z Żydów zrobiono lud morderców Boga”.

Polemiki i krytyki nie robiły na Lanzmannie wrażenia. Miał tezę, którą konsekwentnie przedstawiał i której bronił: „Niemcy mogły się oprzeć na agresywnie antysemickiej Polsce”; „Żeby to wytrzymać, żeby wytrzymać to, że to wtedy wytrzymali, Polacy muszą dalej nienawidzić”.

I ta opinia przebiła się do prasy, literatury, kultury masowej, a wreszcie i powszechnej świadomości. Towarzyszy temu irytująca niewiedza dotycząca realiów życia w naszym kraju pod niemiecką okupacją, radykalnie różnych od sytuacji w okupowanej Europie Zachodniej. Ani likwidacja uniwersytetów i szkolnictwa ogólnokształcącego, ani przesiedlenia, ani status Polaka jako istoty prawnie podrzędnej nie są znane, podobnie jak nieznany pozostaje polski ruch oporu cywilnego i militarnego. Ten stan ilustruje fakt, że gdy ARTE wyemitowała w 1994 roku film dokumentalny o powstaniu warszawskim, był on anonsowany jako film o powstaniu w getcie. Niedawno z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu Ursula von der Leyen opublikowała wideo, gdzie pojawiał się podpis „obóz Auschwitz, Polska”. Po protestach wideo usunięto ze strony KE, lecz sprawa pokazuje zasięg historycznej dezynwoltury.

Pisałem już, że trudno wymagać od Francuzów czy Belgów wiedzy, o którą sami w Polsce nie dbamy. Nie uważam też, że cała Europa ma obowiązek studiować historię okupowanej Polski. Rzecz tkwi w ogólnym nastawieniu, w utrwalonych siatkach pojęć, w niuansach, które rzutują na decyzje i opinie jak najbardziej istotne tu i teraz. Niełatwo wskazać źródła niezasadnego poczucia wyższości, które pozwala Zachodowi moralizatorsko nas pouczać. Trzeba jednak próbować. Ze świadomością wszakże, że stąpamy po grząskim gruncie. Rzetelnych badań na ten temat brak, a każdy naród pielęgnuje własną pamięć. Jeżeli jednak ja, urodzony 10 lat po wojnie, oraz moje dzieci, a pewnie też i wnuki, mamy się tłumaczyć z antysemickich aktów sprzed mojego urodzenia, to niechże ci, którzy udzielają nam połajanek, spojrzą w lustro.

Ci, którzy udzielają nam połajanek, niech spojrzą w lustro

.Problem antysemityzmu dotyczy bowiem całej Europy oraz niemal całej Ameryki, czego ponurą ilustracją jest historia 930 niemieckich Żydów uciekających w roku 1939 z III Rzeszy na pokładzie statku St. Louis do Ameryki. Nie przyjęły ich ani Kuba, ani Kanada, ani USA. Amerykańska straż przybrzeżna statek po prostu ostrzelała, więc zawrócił do Europy. Przeżyli tylko ci, którym udało się przedostać do Wielkiej Brytanii.

Natomiast we Francji chodzi nie tylko o działania rządu Vichy, z faktami tak niewybaczalnymi, jak np. skierowane do Niemców żądanie deportowania żydowskich dzieci, które wcześniej nie były objęte obowiązkiem deportacyjnym. Starania przyniosły efekt i do obozów śmierci wywieziono ponad 6 tysięcy dzieci poniżej 16. roku życia. Nie wszyscy wiedzą, że Marcel Déat – polityk, socjalista, intelektualista, autor słynnej frazy „Nie będziemy umierać za Gdańsk!” – był w latach 30. obrońcą mniejszości, w tym Żydów, a potem został faszystą i kolaborantem Hitlera. Déat nie był jedyny. Zjawisko opisał Simon Epstein w książce opublikowanej w 2008 roku, Francuski paradoks. Antyrasiści kolaborantami, antysemici w Ruchu Oporu. Po wojnie Déat został zaocznie skazany na śmierć, lecz uciekł do Włoch, gdzie żył przez nikogo nieniepokojony. Taki scenariusz nie był wyjątkiem. Jednak wielu kolaborantów stracono lub pozbawiono praw czy majątku po procesie. W więzieniu zmarł Louis Renault, a jego firma produkująca samochody została upaństwowiona. Dochodziło także do tzw. „dzikich egzekucji”, bez wyroku sądu, czasem w sposób absolutnie nieuprawniony.

W miarę umacniania się struktur państwa generał de Gaulle utwierdzał Francuzów w przekonaniu, że jako naród wykazali się bohaterstwem i poza napiętnowanymi wyjątkami popierali Ruch Oporu, a rząd Vichy w żadnej mierze nie był rządem Francji. Taka linia oceny rzeczywistości pod okupacją przyjęła się we Francji i nie tylko we Francji. Radykalne odcięcie się od Państwa Francuskiego (oficjalna nazwa terytorium zależnego od rządu Vichy) przyniosło korzyści wizerunkowe w kraju i za granicą, ale miało konsekwencje prawne: uniemożliwiało wiele roszczeń i stanowiło alibi dla braku działań symbolicznych.

Stan swoistej amnezji został przerwany w latach 70., głównie za sprawą amerykańskiego historyka Roberta Paxtona, który opublikował dokumenty Vichy. Jego książka Francja Vichy. Stara gwardia i nowy ład wywołała efekt bomby spadającej na głowy. „Le Monde”, dziennik kompletnie nieprawicowy, pisał: „Co tego Amerykanina ugryzło, żeby otwierać nasze trumny? Żeby brutalnie zrywać bandaże spowijające nasze narodowe truchła pod pretekstem, że naucza historii Europy współczesnej na Uniwersytecie Columbia?”. Paxton pisał: „Niemcy utrzymywali w okupowanej Francji jedynie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Większość zadań wykonywali posłuszni Francuzi”. Przypomnienie takich faktów musiało wywołać debatę. W Polsce zaczęliśmy o naszych winach i zaniechaniach publicznie dyskutować ponad 10 lat później niż Francuzi. Wstrząs wywołał tekst Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto – o obojętności wobec Zagłady. Do dzisiaj kolejne publikacje poruszają umysły i każą weryfikować utrwalone sądy. O tym, że zdarzeń wymagających pochylenia głowy w poczuciu winy i wstydu było dużo. Zdaje sobie z tego sprawę większość Polaków.

Większość, ale nie wszyscy. Dlaczego? Najprostszą, choć niesatysfakcjonującą odpowiedzią byłoby stwierdzenie, że w dużych wspólnotach ludzkich nigdy i w żadnej sprawie nie osiąga się pełnej zgody. Jest jednak inny trop, na który wskazuje reakcja Georges’a Pompidou, prezydenta Francji do roku 1974. Gdy dziennikarka „New York Timesa” zadała mu trudne pytania w nawiązaniu do kompromitujących faktów opisanych przez Roberta Paxtona, odpowiedział: „Nie znoszę tych wszystkich historii!”. Pompidou nie był cynikiem. Uważał, że Francja w ostatnich dekadach przeżyła zbyt wiele dramatów (przegrana wojna, okupacja, czystki po wyzwoleniu, wojna i utrata Indochin, wojna i utrata Algierii, exodus prawie miliona Francuzów z Afryki Północnej), aby w nieskończoność rozpamiętywać przeszłość.

Rubryka oskarżeń Polski i Polaków o wyjątkowy antysemityzm jest przepełniona z wielu powodów

.Pisząc to, nie chcę niczego relatywizować. Zauważam tylko, że rubryka oskarżeń Polski i Polaków o antysemityzm, wyjątkowy i wyjątkowo niebezpieczny, jest przepełniona z wielu powodów. Jak stwierdził dawno temu Adam Michnik: „Mówi się w świecie o Polakach jako o antysemitach, chociaż nie mieli swojego Lavala czy Brasillacha, a nie mówi tak o Francuzach, którzy ich mieli. Dlaczego? Dlatego, że trzeba było znaleźć jakiś sposób, żeby usprawiedliwić Jałtę. Żeby mógł sobie Zachód powiedzieć: »Był taki naród, który wprawdzie od pierwszego dnia wojny walczył z Hitlerem, ale to był naród paskudny, nietolerancyjny i zrobił Żydom wiele złych rzeczy«. Ten naród został sprzedany w Jałcie towarzyszowi Stalinowi i trzeba było znaleźć sposób, żeby samego siebie usprawiedliwić”.

Oczywiście służby Stalina nie pozostały bierne i opowieść o Polakach jako narodzie niebezpiecznych nacjonalistów upowszechniały. Ba, podobną narrację kontynuuje dziś Kreml. I z pewnością nie chodzi o Żydów, ale o całkiem współczesne interesy. Kiedy powstają teksty literackie o krwawych pogromach na Ukrainie, winą obarczani są Polacy, choć dokonywali ich rosyjscy kozacy, a państwo polskie nie istniało.

Gdy popularny pisarz Marek Halter opisuje, jak wraz z kilku ocalałymi na terenie ZSRR Żydami w 1946 roku wchodził do Warszawy, a mieszkańcy rzucają w nich kamieniami, gardło mi się ściska z przerażenia. A potem poznaję panią Acher, Francuzkę i jednocześnie polską Żydówkę, która mówi mi, że opowieść Haltera jest zasadniczo prawdziwa, ale niepełna. Bo brak w niej podstawowej informacji: Halter i towarzysze wchodzili do Warszawy, niosąc czerwony sztandar. Nie w Żydów rzucano kamieniami, tylko w czerwony sztandar, będący znakiem nowej okupacji. Każdy psycholog wie, że maksymalne zaczernienie obrazu cudzego jest metodą na rozjaśnienie obrazu własnego. Istnieje wiele innych argumentów i wiele innych okoliczności w jakiejś mierze tłumaczących straszliwą legendę o Polakach, którzy „antysemityzm wyssali z mlekiem matki”.

.Powyższe argumenty (oraz inne, których nie wymieniłem) mogą być uzasadnione, a okoliczności wyjaśniające prawdziwe. Ale to wcale nie posuwa nas do przodu. Nie ma żadnego komfortowego dla nas wyjaśnienia faktu, że dziesiątki tysięcy Żydów wspominają tamtą Polskę źle. Że pamiętają o denuncjacjach, grabieżach i zbrodniach. Że noszą w sobie bliznę wywołaną przez niechęć, nieufność, pogardę i podejrzliwe spojrzenia, jakich doświadczyli. Tych wspomnień nie wymażemy. One są, i są realne. Żyją w umysłach i sercach także dzieci i wnuków polskich Żydów, choćby ci ostatni nigdy w Polsce nie byli. Nie mam odpowiedzi na pytanie, co z tym zrobić, i wydaje mi się, że taka odpowiedź nie istnieje. A co będzie dalej, okaże się za pokolenie.

Bogusław Sonik

Tekst ukazał się w nr 67 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 31 stycznia 2025