Dawid ROGACZ: Wsłuchać się w głos dziejów. O chińskiej filozofii historii

Wsłuchać się w głos dziejów.
O chińskiej filozofii historii

Photo of Dawid ROGACZ

Dawid ROGACZ

Wykładowca na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor książki: "Chińska filozofia historii. Od początków do końca XVIII wieku"

Interpretacje współczesnej sytuacji międzynarodowej są wbrew swojej akademickiej otoczce uwikłane w szereg kategorii historiozoficznych, takich jak „postęp” czy „koniec historii”. Wszystkie mają zachodni rodowód i słusznie wątpimy, czy nadają się do opisu chińskich aspiracji do światowej hegemonii, a przede wszystkim – tego, jak sami Chińczycy i chińscy filozofowie pojmowali dzieje – pisze Dawid ROGACZ

.Do niedawna kwestionowano samo istnienie chińskiej filozofii historii. Uważano, że skoro zachodnie koncepcje dziejów od Hegla i Marksa były głęboko zakorzenione w eschatologii chrześcijańskiej, to próżno szukać historiozofii w innych zakątkach globu. Teza ta wykazuje, że Zachód nie może się wyprzeć własnej historii; zakładanie na tej podstawie, że własnej interpretacji dziejów nie wykształciła np. licząca pięć tysięcy lat ciągłego rozwoju cywilizacja chińska, chlubiąca się przy tym najstarszą i najrozleglejszą historiografią, byłoby sporym błędem metodologicznym.

Badania prowadzone na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu doprowadziły do odkrycia nie jednego, lecz kilkudziesięciu chińskich historiozofów działających od ok. VI w. p.n.e. W odróżnieniu od Greków czy Hindusów i na długo przed narodami zachodniej Europy Chińczycy dawali wyraz swojej fascynacji historią i jej schematami. W obliczu takiej różnorodności idei upaść musi też mit, zgodnie z którym cała kultura chińska podpisuje się oburącz pod cykliczną wizją dziejów. Koncepcje ściśle cykliczne były rzadkie i powstały głównie pod wpływem buddyzmu, a i wtedy rozumiano je jako obiektywne, matematycznie opisywalne fazy rozwoju Wszechświata, nie zaś jedynie jako np. cykl przyrody. W większości przypadków cykle wpisywano w ogólniejszą linię, zwykle upadku. Motyw ten dostrzegalny jest już w klasycznej koncepcji Mandatu Nieba, która w sensie ideologicznym służyła legitymizacji władzy monarszej, ale zakładała przy tym wyraźnie, iż z każdym kolejnym cyklem oddalamy się od doskonałości właściwej twórcom cywilizacji i państwowości. Owa czołobitność wobec tradycji, przekładająca się na czytanie kronik jako swoistych podręczników moralności, była istotnym elementem konfucjanizmu.

Nie podzielali jej jednak wszyscy myśliciele chińscy, a większość spośród tych krytyków przychylała się ponadto do linearnej schematyzacji dziejów. Wielu z nich broniło istnienia linearnej i koniecznej tendencji dziejów (shi), którą są w stanie rozpoznać zwykle tylko wybitne jednostki. Co istotne, nie prowadziło to do żadnej wizji postępu ani nieuchronnej przyszłości. Taka wizja zrodziła się na Zachodzie, który posiadał ideę wszechwiedzącego Boga, odsłaniającego przyszłość prorokom, których z czasem zastąpili historiozofowie.

Żaden z żyjących przed XIX wiekiem myślicieli chińskich nie wierzył, iż jakakolwiek przyszłość może zrealizować się za naszymi plecami, a tym bardziej wbrew nam. Po dziś dzień elity chińskie dość ostrożnie kreślą obraz przyszłości, a sam Xi Jinping woli mówić o „wspólnocie losu”, a więc tych warunków, które stanowią historyczny „start” relacji międzypaństwowych (w takim sensie, w jakim jako Polacy rodzimy się między Niemcami a Rosją; co z tego wynika i dokąd zmierzamy, tego nie wie nikt). Co znamienne, jednym z głównych punktów marksizmu, który odrzucił Mao, była właśnie idea celu dziejów: zastąpiła ją u niego koncepcja rewolucji permanentnej, zresztą nie bez inspiracji tradycyjnych, „spiralnych” modeli dziejów.

Wynika to z warunkowego i nieprzyczynowego rozumienia tendencji dziejów w myśli Chin. Najlepiej wytłumaczyć to na przykładzie, zatem pozwolę sobie oprzeć się na refleksji dość reprezentatywnego pod tym względem Wang Fuzhi (1619–1692), a jednocześnie „podstawić” pod przytaczane przezeń przykłady jedno z analogicznych zdarzeń historycznych XXI wieku. Według Wanga tendencja dziejów prowadzi ostatecznie albo do ładu, albo chaosu, to jednak, kiedy to nastąpi, jak również to, czy można tę tendencję opóźnić, tudzież w jej początkowym („najsłabszym”) stadium nawet odwrócić – wszystko to zależy tylko od ludzi. Można by więc uznać, że z chwilą osiągnięcia przez Ukrainę niepodległości osiągnęła ona maksimum danego wówczas historycznie ładu i rozpoczęła się jej tendencja ku chaosowi, związana ze stopniową grawitacją ku Rosji. Premierostwo Janukowycza było tego oznaką, a ponowny jego wybór na urząd (tym razem prezydenta), pomimo doświadczeń wcześniejszej rewolucji, zwiastował nadejście momentu krytycznego. Wstrzymanie zbliżenia z Unią wydało Majdan, czyli chaos, a z chwilą zwrócenia się do Putina o przywrócenie stabilności na Ukrainie stan ten przeszedł w otwartą wojnę, poprzedzoną aneksją Krymu. 1 marca 2014 r., w dzień apelu Janukowycza, było już za późno na powstrzymanie „kuli śnieżnej” tendencji – shi. Wcześniej jednak było to możliwe i w tym sensie wojna w Donbasie nie była w żaden sposób przesądzona. Kto jednak widząc bezradność obywateli już w 2010 opuściłby Ukrainę i mówił o zbliżającej się wojnie, zostałby pewnie potraktowany niepoważnie. Z perspektywy Wang Fuzhi, taka osoba byłaby jednak nie wariatem, lecz geniuszem, zdolnym, jak on pisze, „wsłuchać się w głos dziejów” (co charakterystyczne, nie użyto tu typowo greckiej metaforyki ‘widzenia’). Subtelna tendencja dziejów nie jest przy tym prostym związkiem przyczynowym: reelekcja Janukowycza nie była przecież przyczyną aneksji Krymu. Zamiast działać, należy więc wyczekiwać i myśleć w skali stuleci, tak jak czynią to obecnie Chińczycy choćby w Afryce, aż nadejdzie moment, gdy Zachód uzna, że jest już za późno na cofnięcie wskazówek zegara.

Specyficzna ciągłość chińskiego myślenia historycznego rozciąga się także na koncepcje „tworzywa” dziejów i w tym sensie nie jest prawdą, aby marksizm stanowił dla myśli Chin szok, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę nieobecność kategorii Transcendencji w tej kulturze i tradycyjne zrozumienie fundamentalnej społecznie roli ludzkich potrzeb materialnych. Nie można edukować ludzi ani tworzyć kultury, jeśli ich się wpierw nie nakarmi, a to zależy od tego, czy mamy uregulowane stosunki ziemskie, a ostatecznie od tego, czy chłopi obracają pieniądzem – argumentuje Li Gou (1009–1059). Arystokraci zapoznali wymienną funkcję pieniądza i traktują go jako skarbiec, który można powiększyć tylko uciskiem fiskalnym; ich niezależność jest jednak pozorna, gdyż choć mają ziemię, potrzebują chłopa, który mógłby wygenerować z niej dochody.

Jeśli wczytamy się w pisma Li Gou, okaże się, że materializm historyczny powstał na długo przed Marksem, choć był on, rzecz jasna, tworzony w warunkach feudalizmu. Już wcześniej zresztą Liu Zongyuan (773–819), autor Traktatu o feudalizmie (kiedy Europa zaczęła tworzyć dzieła na ten temat?), argumentował, że społeczeństwo można porównać do szachownicy: choć wszyscy ludzie są wyrzeźbieni z tego samego drewna, w zależności od kształtu pełnią różne funkcje, a odmiennie wybarwieni muszą ze sobą walczyć.

Ani Li, ani Liu nie marzyli wszakże o rewolucji. Jedyną taką próbę podjęła taoistyczna Sekta Najwyższego Pokoju (Taipingdao), która doprowadziła do upadku dynastii Han (II w. n.e.). Jak sama nazwa wskazuje, to jej pismami inspirowali się przywódcy powstania tajpingów w XIX wieku. Taoiści ci uważali, że gromadzenie się ludzkich przewin z pokolenia na pokolenie wiedzie ku apokalipsie, której zaradzić może jedynie wysiłek całej, zjednoczonej ludzkości, która stworzy ustrój zupełnej równości wszystkich kobiet i mężczyzn, Chińczyków i „barbarzyńców” oraz zniesie podział na wolnych i niewolników. Nie należy się przy tym dać zwieść pojedynczym nauczycielom – był to milenaryzm otwarcie antymesjański. Inspirował on historycznie wiele rebelii chłopskich, mimo iż większość z nich prowadziła co najwyżej do ustanowienia swego chłopskiego lidera cesarzem (przykład dynastii Han i Ming), a więc do reprodukcji systemu. Niektórzy myśliciele, których nazywam „populistami historycznymi”, głosili nawet, że lud stanowi główną siłę napędową dziejów, z którą musi liczyć się każdy władca. Jednocześnie ujmowano lud instrumentalnie, przyrównując go do „podłogi”, na której wznosi się tron władcy, schodzącego po „stopniach” urzędników. Los chciał, że współcześnie termin „schody i stopnie” (dengji) oznacza „klasę społeczną” i w takim charakterze posługuje się tym terminem chiński marksizm. Trudno o większą przewrotność tradycji.

.Nie mam wątpliwości, że w państwie, które firmuje czołową inicjatywę polityczną mianem „Nowego Jedwabnego Szlaku”, podejmuje się sposób myślenia o dziejach właściwy dla klasycznej historiozofii chińskiej. Tam, gdzie nieobecna jest jej litera, unosi się dalej jej duch.

Dawid Rogacz

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 lutego 2021