Dzięki utrzymaniu strategii „zawsze drugi, czyli pierwszy” Chiny mogą w cywilizacyjno-technologicznej grze wyjść na prowadzenie. Warunkiem technologicznej supremacji Chin jest jednak przyzwolenie Zachodu na ich szeroko zakrojoną działalność wywiadowczą i kopiarską – pisze Grzegorz LEWICKI
Chiny do mistrzostwa opanowały połączenie systemu totalitarnego z kapitalizmem. Analitycy wieszczący brak globalnych sukcesów Państwa Środka – właśnie ze względu na totalitaryzm – nie kryją zdziwienia: Chińczycy produkują dziś najtańsze dobre routery sieciowe, telefony, a nawet hulajnogi. Czy jednak formuła „kapitalizm plus komunizm” sprawi, że Chiny wyprzedzą technologicznie Zachód? Tak, jeśli nie zmienimy zasad dotychczasowej współpracy. Nie, jeśli Chiny przestaną pozyskiwać za darmo cudze technologie. Oba warianty przyszłość da się lepiej zrozumieć dzięki modelom innowacji i teorii rewolucji naukowych. A także dzięki strategicznej grze komputerowej „Cywilizacja”, w którą można grać Chinami.
Zawsze drudzy, czyli pierwsi. Jak wygrać Chinami
.Jeśli nie wiesz, czym jest „Cywilizacja”, zapytaj swoje dzieci lub wnuki. To gra komputerowa Sida Meiera, której kolejne wersje ukazują się od roku 1991. Próbuje ona modelować zaawansowane mechanizmy polityczne, społeczne, technologiczne, a nawet kulturowe. Wszystko po to, by pozwolić graczowi stworzyć światowe cywilizacje i prowadzić je od pojedynczego wozu z osadnikami w dziczy aż do współczesnych czasów podboju kosmosu.
To tylko gra, pomyślisz, lecz być może warto to przekonanie zmienić: dzięki „Cywilizacji” bowiem miliony ludzi na świecie lepiej rozumie procesy zmieniające świat. Za te zasługi gra nie tylko doczekała się tytułu „gry wszech czasów”, ale także miejsca na półce w Stanford Library z etykietką „wyjątkowy artefakt kultury”.
Jednym z modelowanych procesów w grze – oprócz zjawisk politycznych, społecznych religijnych, militarnych – jest rozwój technologii. Model ten obejmuje drzewo technologiczne mniej lub bardziej powiązanych wynalazków, które pozwalają na badanie kolejnych. Przy tym na to, jak szybko osiągniemy jakiś szczebel rozwoju, wpływa mnóstwo czynników, w tym geografia, specjalizacja infrastruktury miast, poziom gospodarczego otwarcia czy ustrój polityczny. Przykładowo w „Cywilizacji IV” narody stawiające na demokracje otrzymują bonus na badania naukowe, jednak za cenę większej podatności na niezadowolenie społeczne, co z kolei rodzi konieczność dbania o dobrostan obywateli. Z kolei narody opierające się na komunizmie otrzymują bonus na organizacje i działania militarne, wynikający z centralnego zarządzania, jednak wolniej generują postęp naukowy, co wynika z mniejszej otwartości i braku wolności. Skojarzenia z Zachodem w pierwszym przypadku oraz Chinami w drugim narzucają się oczywiście same. A jednak pomimo „kary” do postępu naukowego Chinami z ustrojem totalitarnym też da się da w „Cywilizacji IV” wygrać. Jak tego dokonać?
Odpowiedzią jest kierowanie zasobów na produkcję i handel zapewniające dochody. Jako że „produkcja” nauki jest wyjściowo dużo mniejsza niż w demokracji, trzeba wyspecjalizować drzewo technologiczne przez skierowanie cennych zasobów na maksymalny rozwój tylko kilku technologii. Tych, które zapewniają w danych warunkach twardą supremację i dają duży zwrot z inwestycji. Pozostałe technologie niezbędne do zdobycia przewagi można… pozyskać przez przywłaszczenie. Z pomocą przychodzi jednostka szpiega, który pozwala wykradać technologie innym. Wystarczy obstawić cudze miasta agentami i gdy tylko po świecie rozejdzie się wieść o nowych technologiach, puścić ich na żer. Złapanie naszego szpiega powoduje oczywiście kryzys dyplomatyczny i straty wizerunkowe, ale ta strategia i tak często się opłaca. Wtedy otrzymujemy przełomowe technologie zupełnie za darmo, bez pakowania ton zasobów w kosztowne badania. Wykorzystując premię na produkcję, możemy podkradzione technologie ulepszać i wyciskać do ostatniej kropli.
Grając komunistami w „Cywilizację IV”, opłaca się więc być „zawsze drugim” technologicznie. Ale już nie trzecim czy czwartym – trzeba więc nieustannie kontrolować technologiczną odległość do przeciwnika, aby nie zostawił nas zbyt daleko w tyle. Równocześnie trzeba budować przewagę dzięki produktywności. Przy pomyślnych wiatrach da się tak zdominować innych – militarnie, gospodarczo lub sprytnie wykorzystując kilka tych technologii, w których się specjalizujemy.
Meier, Christensen, Kuhn. Jak naprawdę działa postęp technologiczny?
.Model z „Cywilizacji IV” Sida Meiera da się opisać językiem teorii innowacji oraz postępu naukowego. Przydatne będzie tu przede wszystkim rozróżnienie na dwa rodzaje innowacji technologicznej. Jak twierdzi Clayton M. Christensen, autor książki The Innovator’s Dilemma, innowacje można podzielić na przełomowe (disruptive innovation) oraz zachowawcze (sustaining innovation). Te przełomowe zupełnie zmieniają zasady gry, generują nowe rynki, wprowadzają do systemu międzynarodowego nowe potencjały przewagi oraz zmieniają logikę postępu. Przy tym wpływają na część procesów do tego stopnia, że trzeba owe procesy obmyślać na nowo. Przykład: silnik parowy lub internet – technologie, które wywróciły cywilizację do góry nogami, stwarzając nowe możliwości, przewagi, relacje, sposoby działania. Z kolei innowacje zachowawcze służą stworzeniu nowych rzeczy na bazie tego, co już jest. Po polsku można by je też nazywać podtrzymującymi – podtrzymują bowiem lub zwiększają impakt jakiejś technologii, przedłużają istniejący trend, prowadzą do jego przeobrażania, ulepszenia, ale w obrębie mniej lub bardziej zdefiniowanych reguł.
Przykład innowacji zachowawczej: lampy diodowe lub sieć internetowa 5G – obie technologie miały przewagę nad poprzednikami, ponieważ są bardziej wydajne, lepsze, umożliwiające większą produktywność. Jednak przed lampami diodowymi były elektryczne i gazowe, a przed internetem 5G było już 4G i 3G.
Łącząc język Meiera – a więc „Cywilizacji” – z pojęciami Christensena, można powiedzieć, że ustrój komunistyczny ułatwia innowacje zachowawcze, ale niekoniecznie przełomowe, natomiast system demokratyczny radzi sobie w miarę dobrze z oboma rodzajami innowacji, szczególnie zaś dobrze z przełomowymi.
Kolejna rzecz, którą trzeba założyć, jeśli chcemy przewidzieć trajektorię technologii made in China, to czysta filozofia: musimy założyć ogólną dynamikę postępu naukowego, stworzyć jakiś jej model. Wiele książek napisano na ten temat, jednak jedną z najciekawszych jest Struktura rewolucji naukowych filozofa nauki Thomasa Kuhna. Zakładał on, że rozwój nauki nie jest wyłącznie kumulatywny. Inaczej mówiąc nie jest tak, że każde nowe badanie dokłada się prosto do naukowego „kopca”, który po osiągnięciu pewnej nowej wysokości generuje nowe odkrycie. Według Kuhna nauką i wynalazczością rządzą paradygmaty (paradigms), czyli zestawy powiązanych ze sobą teorii naukowych, które razem w jakiś sposób wyjaśniają świat i z których można wywnioskować najbardziej w danym momencie historycznym obiecujące kierunki badań. Paradygmaty podzielane są przez większość społeczności naukowej w danym czasie i wynika z nich np., jakie dziedziny należy badać i w które najlepiej inwestować. W momencie, gdy rozumujemy zgodnie z jakimś paradygmatem, zgadzamy się co do fundamentów i na tej podstawie budujemy gmach nauki: szukamy nowych ścieżek badawczych zgodnie z tym, co podpowiada paradygmat. W gruncie rzeczy paradygmat dostarcza naukowcom zagadek, na które muszą odpowiedzieć w ramach zwyczajnych badań rutynowych (normal science). Przykład paradygmatu: fizyka newtonowska. Jeśli przyjmujemy ten paradygmat, zakładamy, że ciała poruszają się mniej więcej zgodnie z jej założeniami, i w swoich badaniach nie kwestionujemy tych założeń.
Według Kuhna, prowadząc badania rutynowe, z czasem zdajemy sobie sprawę, że rzeczywistość jest bogatsza, że być może działa inaczej, niż zakłada to paradygmat. Gdy takie wnioski badawcze o anomaliach (anomalies) się kumulują, w końcu nadchodzi zmiana paradygmatu (paradigm shift). Wtedy też zostaje wymyślona nowa teoria naukowa, która jako parasol teoretyczny dobrze łączy się z innymi. To właśnie ona wydaje się generować mniej anomalii i z czasem zostaje uznana za lepszą. Przykład zmiany paradygmatu: wyparcie paradygmatu fizyki arystotelejsko-ptolemejskiej (według której np. ciała spadają na ziemię, bo taka jest ich natura) przez newtonowską (według której ciała spadają, bo wiodą je siły przyciągania między obiektami).
Tylko po co nam to wszystko, gdy myślimy o Chinach? Otóż zgodnie z teorią Kuhna i założeniami na temat ustrojów Meiera można powiedzieć, że ustrój komunistyczny jest w stanie prowadzić badania naukowe w obrębie paradygmatu, jednak w odróżnieniu od demokracji ma trudności z myśleniem pozaparadygmatowym. Nie zmieni więc paradygmatu i nie wygeneruje z łatwością wielkich przełomów. Może oczywiście zajść bardzo daleko w obrębie paradygmatu! I to właśnie robią dziś Chiny. Ze względu na ściśle zorganizowane centralne sterowanie – anomalie Kuhna nie generują jednak w komunizmie zainteresowania badawczego na szczycie hierarchii badawczej i politycznej. A to właśnie polityka standaryzuje badania. Z tego względu badacze w tym systemie są jak sprawny rój mrówek – potrafią wyprodukować bardzo dużo i znaleźć nowe ścieżki nauki rutynowej, nie mogą jednak nie słuchać królowej-matki mrowiska i samemu pójść w nieznane, szukając nowego paradygmatu. Logika roju utrudnia bowiem, a czasem nawet wyklucza tę możliwość. Więcej o interakcji Zachód – Chiny w tym duchu pisałem w „Rzeczpospolitej” w tekście Czy pochłonie nas chiński kapitalizm roju?.
Chiny na Marsie, czyli reality check z roku 2020
.Choć model z „Cywilizacji IV” to uproszczenie, to Chiny wydają się hołdować dziś mechanice rodem z tej gry. Od momentu kapitalistycznego otwarcia realizują przewagę dzięki produktywności, przy tym otwarcie kopiują lub pozyskują „innymi środkami” cudze technologie, po czym samodzielnie doskonalą je w obrębie paradygmatu. Posiadają najwyraźniej dużo zasobów i premię do przemysłowej produktywności. Proces doskonalenia już posiadanych technologii jest w ich przypadku może nawet szybszy niż w demokracjach, przy czym specjalizacja Chin w technologiach nadzoru i inwigilacji służy do podtrzymywania potencjału szpiegowskiego. To właśnie ten potencjał jest długofalowo głównym gwarantem konkurencyjności komunizmu w cywilizacyjnej grze w postęp i wzrost gospodarczy. I aby ten potencjał utrzymać, Chiny inwestują bardzo mocno w rozwój potencjału nadzoru i inwigilacji. Bycie światowym liderem w tej branży gwarantuje bowiem „jednostka szpiega”, pozwalająca „zawsze drugim” Chinom wybijać się na prowadzenie; będzie ona w dalszym ciągu użyteczna. Bez tej jednostki system przestałby działać i skracanie dystansu technologicznego do liderów byłoby bardzo utrudnione.
Co z tego wszystkiego wynika? Jeśli połączymy język „Cywilizacji” oraz filozofii nauki, to otrzymamy pięć cech komunistycznych Chin: (1) duża produktywność przemysłowa i wydajność w obrębie paradygmatu, (2) darmowe pozyskiwanie innowacji przełomowych, (3) szybkie udoskonalanie innowacji zachowawczych, (4) trudność w samodzielnym pozyskiwaniu innowacji przełomowych, (5) koncentracja na technologiach nadzoru i inwigilacji.
Czy to są założenia słuszne? Zweryfikujmy je, przyglądając się działaniom Chin choćby tylko w roku 2020. W styczniu 2020 r. australijska telewizja ABC przypomniała, że do końca 2020 r. Chiny chcą rozpocząć pełną implementację Social Credit System – cyfrowego systemu nadzorującego działania obywateli, od sprawdzania ich listy zakupów, poprzez monitoring kontaktów towarzyskich, aż po zapisywanie przekonań politycznych. Dotąd system ten, oparty na śledzeniu Chińczyków przez telefony komórkowe, integracji danych z milionów kamer i zaawansowanych modułach sztucznej inteligencji, był wdrażany na różnych poziomach w wybranych rejonach kraju. Choć deklaracja jego ogólnokrajowego wdrożenia i integracji do końca 2020 r. może być umowna, to samo stawianie na rozwój tej technologii pokazuje koncentrację Chin na technologiach nadzoru i próbę supremacji w tym zakresie. Jest też dowodem na to, że innowacja i komunizm mogą iść w parze – szczególnie gdy jest to innowacja zachowawcza.
Z kolei 28 stycznia 2020 r. amerykański Departament Sprawiedliwości ogłosił, że światowej sławy chemik z Harvard University dr Charles Lieber został zatrzymany pod zarzutem ukrywania pieniędzy z chińskiego programu naukowego. Miał dostarczać w jego ramach rewolucyjne pomysły badawcze Uniwersytetowi Wuhan. I były to dobre pomysły, bo Lieber był najbardziej cytowanym chemikiem na świecie w latach 2000–2010, opłacanym równocześnie przez rząd USA. Pracował też nad przełomowym interfejsem mózg – komputer, który pozwoli na bezpośrednie podłączenie mózgu człowieka do sieci. Jego zatrzymanie i zarzuty korupcyjne to element walki USA z tym, co pracownicy administracji określają jako powszechna kradzież własności intelektualnej przez Chiny. Jak pokazuje ten przykład, Chiny ochotnie pozyskują technologie „innymi środkami”. Czyżby musiały tak robić, bo mają problem z generowaniem innowacji przełomowych?
Pół roku później, 23 czerwca 2020 r. Chiny wystrzeliły w niebo rakietę Długi Marsz 3B, która wyniosła na orbitę ostatniego satelitę domykającego system geolokalizacyjny BDS (BeiDou). Jest to pierwszy system konkurencyjny wobec zainstalowanego w Twoim samochodzie amerykańskiego systemu GPS. Da on Chinom militarną niezależność. Oczywiście w sensie ściśle technologicznym to już wszystko było – amerykański system powstał w 1993 roku, a więc 27 lat temu. Jednak takie działanie Chin dowodzi, że inwestują w technologie nadzoru, adaptując znane już innowacje i zachowawczo rozwijając je w obrębie systemu.
Zaledwie miesiąc później, 23 lipca 2020 r. Chiny wystrzeliły na Marsa rakietę Długi Marsz 5 z łazikiem Tianwen-1, który zbada otoczenie i powierzchnię Czerwonej Planety. To kolejny dowód na produktywność chińskiego systemu w obrębie innowacji zachowawczych oraz istniejącego dobrze rozwiniętego paradygmatu XX-wiecznej kosmonautyki.
Dzięki utrzymaniu strategii „zawsze drugi, czyli pierwszy” Chiny mogą w cywilizacyjno-technologicznej grze wyjść na prowadzenie – niczym w komputerowej „Cywilizacji”.
Szpieg, który kochał. Gdy allyshoring wypiera offshoring
.Jednak warunkiem technologicznej supremacji Chin jest – krótko mówiąc – przyzwolenie Zachodu na ich szeroko zakrojoną działalność wywiadowczą i kopiarską. Chiny wychodzą z założenia, że każdy obywatel może być źródłem osobowym wywiadu i każdy obywatel – nawet jako osoba prywatna – ma obowiązek przekazywać informacje z otoczenia władzom, jeśli taka będzie potrzeba. Pomiędzy władzą a obywatelem nie ma bowiem nic „pomiędzy”, nie ma rozumianego na modłę zachodnią korpusu norm interakcji państwo – obywatel w postaci rządów prawa (rule of law). Jest tylko prawo, które służy państwu (rule by law). Podobnie zresztą jest z firmami. One też podlegają państwu. Stąd właśnie wielka debata o roli giganta technologicznego Huawei w dostarczaniu wrażliwych informacji władzy komunistycznej „po cichu”.
Problem jest zasadny, tym bardziej że po cichu można zyskać wiele. Gdyby Chiny kręciły dziś własną wersję Jamesa Bonda, najprawdopodobniej wykradałby przede wszystkim zaawansowane technologie. Tytuł pierwszej odsłony sagi mógłby brzmieć „Szpieg, który kochał” – w nawiązaniu do tego, że chiński szpieg naprawdę kocha Zachód. Inaczej mówiąc, Chiny mimo podbierania technologii Zachodowi bardzo cenią go jako kulturowe źródło innowacji. Szanują też zachodnią etykę naukową i w erze współzależności mniej lub bardziej – przynajmniej w warstwie deklaracji – zgadzają się na jej wymogi w imię nieprzerwanej współpracy naukowo-technologicznej. Dobrze bowiem wiedzą, że bez dostępu do dorobku Zachodu mogą utracić możliwość rozwijania przyszłych przełomowych innowacji u siebie, a to – jak wiemy z „Cywilizacji IV” – oznacza także koniec nadziei na cywilizacyjną supremację.
Z kolei Zachód do niedawna bardzo cenił Chiny za ich produktywność i z chęcią przymykał oko nie tylko na łamanie praw człowieka czy brutalne obozy „reedukacyjne”, ale też na podkradanie rozwiązań. Takie przyzwolenie trwa co najmniej od czasu, gdy Zachód wpadł na pomysł tworzenia globalnych łańcuchów wartości i bardzo opłacalny offshoring – czyli przenoszenie produkcji w rejony geograficznie odległe, takie jak Chiny. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że grupy Chińczyków na targach technologicznych pstrykające zdjęcia wszystkiemu, co się da, wszystko kiedyś skopiują, a później wrócą z konkurencyjnym produktem. W teorii. W praktyce obowiązywało jednak niepisane przekonanie typu: „Oni sobie popatrzą, skopiują i bezkarnie wprowadzą na swój rynek chiński, ale my też trochę na tym rynku sprzedamy, a poza tym niezmiernie tanio od nich kupujemy komponenty tego, co później sami sprzedajemy”.
Ta symbioza trwała długie dekady, ponieważ tak samo jak Chiny nie są samowystarczalne technologicznie, Zachód nie jest samowystarczalny produkcyjnie. Jest to rodzaj współzależności, który obie strony właśnie starają się przemyśleć w obliczu epidemii COVID-19. Tym bardziej że Chiny od składacza komponentów weszły już – w części branż – w rolę samodzielnego producenta konkurencyjnych dla zachodnich firm produktów. Po co zatem podsuwać im gotowe pomysły do skopiowania za darmo – zastanawiają się regulatorzy i politycy Zachodu.
Od ponownego poukładania relacji w tym zakresie zależeć będzie przyszłość nie tylko globalnej dynamiki technologicznej, ale też stosunków międzynarodowych. Na razie w debacie pojawiają się pojęcia takie jak decoupling – czyli odłączenie, zmniejszanie zależności od pewnych rynków w imię bezpieczeństwa i interesów strategicznych, choćby nawet przynosiło to straty ekonomiczne. To także nearshoring i allyshoring – czyli przenoszenie kluczowych elementów łańcucha produkcji odpowiednio we własne pobliże geograficzne lub do strategicznych sojuszników.
W namyśle nad przyszłością pojawiają się też postulaty ścisłej kontroli wywiadowczej, sięgającej nawet Twojego domowego routera, czyli urządzenia, za pośrednictwem którego łączysz się z internetem. Ten bowiem, kto obsługuje i aktualizuje twoją bramę do internetu, może patrzeć, co przez nią przechodzi. Chęć kontroli przepływów informacyjnych na poziomie już pojedynczych gospodarstw domowych w imię bezpieczeństwa już dziś doprowadziło do rozwarstwienia się obiegów informacyjnych na ten, w którym dominuje Zachód, i na ten, w którym dominują Chiny. W pierwszym obiegu dominują firmy określane jako GAFAM (Google-Amazon-Facebook-Apple-Microsoft), a w drugim firmy BATX (Baidu-Alibaba-Tencent-Xiaomi). Więcej o wielości obiegów informacyjnych piszę w tekście dla „Rzeczpospolitej” pt. Osiem cywilizacji, trzy internety.
Tchórzliwi medycy w morzu koronawirusa
.Co ciekawe, w trakcie negocjowania przez Chińczyków korzystnych dla nich wariantów przyszłości wyraźnie nie wychodzi im public relations. Było to już widać po komunikacji strategicznej Chin w obliczu pierwszej fali COVID-19, będącej prymitywną kalką wewnętrznej propagandy, przeklejonej na użytek międzynarodowy. Pojawiały się np. opowieści o tym, że na demokratycznym Zachodzie z zakażonych domów opieki uciekają pielęgniarze, a przecież dbający o wspólnotę komunizm nigdy by do tego nie dopuścił. Jest to więc dowód, że chiński system jest i lepszy, i bardziej ludzki. Podobne wpadki zaliczono w trakcie wojny handlowej z USA w marcu 2020 r., gdy epidemia przybierała na sile na Zachodzie. W odpowiedzi na plany dalszych sankcji amerykańskich państwowe media chińskie zagroziły, że utopią Amerykę „w morzu koronawirusa”, blokując dostawę ważnego komponentu leków używanych w terapii COVID-19.
Nietrudno przewidzieć, że podobne kroki nie spotykają się z entuzjazmem ani w Europie, ani w USA, ani w Australii. Jak pokazują badania Pew Research Center, w większości krajów Zachodu wizerunek Chin ulega gwałtownemu pogorszeniu.

.Przykładowo dziś tylko 15 proc. Australijczyków ocenia Chiny pozytywnie. Oczywiście, jako że Państwo Środka jest wielkim rynkiem zbytu (prawie 1,5 mld ludzi) dla swoich technologii, to jakoś sobie poradzi nawet w przypadku decouplingu z Zachodem. Przynajmniej krótkofalowo. Jednak pierwszym kosztem długofalowym będzie spadająca stabilność polityczna kraju, czego konsekwencje poniesie partia komunistyczna. Drugim kosztem będzie dużo mniejsza skuteczność „jednostki szpiega” w grze w cywilizację. A to z kolei spowoduje, że chiński technokolos na bambusowych nogach dostanie zadyszki. Bynajmniej nie covidowej.
Grzegorz Lewicki