Dominika COSIC: Apostoł Europy wartości. Wspomnienie o prof. Jerzym Łukaszewskim

Apostoł Europy wartości.
Wspomnienie o prof. Jerzym Łukaszewskim

Photo of Dominika COSIC

Dominika COSIC

Korespondentka TVP w Brukseli, wcześniej (od 2005) korespondentka w Brukseli tygodnika Wprost i Dziennika Gazety Prawnej. Specjalizuje się także w tematyce bałkańskiej. Autorka m.in "Balkan Express", „Od Horyzontu do przewodnictwa” i „Uśmiech Dalidy”. Absolwentka slawistyki na UJ.

Profesor Jerzy Łukaszewski był wybitnym prawnikiem, dyplomatą, wykładowcą, ostatnim apostołem wspólnoty europejskiej, a przy tym wielkim polskim patriotą, dla mnie osobiście mistrzem i mentorem – pisze Dominika COSIC

Profesora poznałam 10 lat temu, gdy pisałam książkę o polskiej drodze do Unii Europejskiej Od Horyzontu do przewodnictwa. Książka oparta była na rozmowach z ludźmi, którzy brali udział w negocjacjach. Jednym z bohaterów był prof. Łukaszewski, wieloletni rektor Kolegium Europejskiego w Brugii, założyciel Kolegium w Natolinie.

Po rozmowie telefonicznej, po pewnych wahaniach, zgodził się mnie przyjąć w swoim brukselskim mieszkaniu. Jasne, wypełnione książkami mieszkanie, uśmiechnięta żona profesora, pani Colette, i sam profesor, wyglądający na o wiele mniej niż 85 lat, a intelektualnie w formie, której mogłyby mu pozazdrościć młodsze pokolenia.

Po wywiadzie jeszcze rozmawialiśmy. O Polsce, Europie, życiu. Na koniec profesor powiedział: „Proszę nas jeszcze kiedyś odwiedzić, chętnie dowiem się od pani, co słychać w polskiej polityce”. Od tamtej pory wiele razy odwiedzałam państwa Łukaszewskich.

Rozmowy z profesorem – zawsze były to kilkugodzinne rozmowy, lekcje właściwie historii, mądrości, myślenia.

Profesor opowiadał mi za każdym razem o innym etapie swojego życia, mocno osadzonego w realiach historycznych. Były zatem opowieści o jego dzieciństwie w polskim majątku ziemiańskim na Polesiu. Był jedną z tych osób, które rzeź na Wołyniu nazywały ludobójstwem i nie rozmiękczały jej poprawnością polityczną. Były barwne opowieści o przedwojennej Polsce (gdy wybuchła wojna, profesor miał 15 lat), o polskich dworkach, o żydowskich sztetłach, o ówczesnych problemach.

W czasie wojny profesor walczył w AK. Po wojnie skończył ekonomię i nauki polityczne na Uniwersytecie Poznańskim, następnie wykładał na KUL-u. Zanim udało mu się wyjechać za granicę, trafił do aresztu. Umieszczono go w mikroskopijnie małej celi, wysokiej, z niewielkim otworem okiennym tuż pod sufitem. Wtedy nabawił się klaustrofobii, do końca życia unikał wind.

W 1959 roku zdecydował się pozostać na emigracji. Najpierw Genewa, później Stany Zjednoczone i wreszcie Belgia. Opowiadał mi o ówczesnej Polonii nowojorskiej, poznał wtedy m.in. Kazimierza Wierzyńskiego. Od 1972 r. przez kilkanaście lat był rektorem Kolegium w Brugii.

Był ostatnim apostołem wspólnoty europejskiej, wspólnoty w duchu Schumana i Adenauera. Wspólnoty wartości.

Unia Europejska, jeśli zostanie sprowadzona tylko do kwestii finansowych, stanie się martwą organizacją na wzór np. stowarzyszenia hodowców gołębi pocztowych. Ale wartości, o których mówił profesor, były tymi, które pierwotnie przyświecały ojcom Europy.

Był konserwatystą w wielu kwestiach. Co do pozycji Polski w Unii Europejskiej podkreślał, że mając do wyboru bycie w UE, nawet obarczonej wadami, a bycie poza UE, między Niemcami a Rosją, wybiera to pierwsze rozwiązanie.

Był wielkim polskim patriotą. I polska racja stanu leżała mu zawsze na sercu. Jako że w 1991 roku został pierwszym ambasadorem Polski we Francji po zmianie systemu, polityka francuska też często pojawiała się w naszych rozmowach. Bardzo cenił na przykład Michela Barniera, którego uważał za jednego z ostatnich gaullistów i w dodatku polityka życzliwie i z szacunkiem nastawionego do Polski.

Często pytał mnie o bieżącą polską politykę. Mówił: „Bo wie pani, pani Dominiko, ja już niespecjalnie orientuję się w polskiej polityce”, po czym zadawał bardzo precyzyjne pytanie, świadczące o tym, że był na bieżąco. Nieraz zawstydzał mnie pamięcią. „A wie pani, pan X (znany polityk) to był u mnie nawet kiedyś. W 2004 roku, w kwietniu, rozmawialiśmy o polityce wschodniej”. „Panie profesorze, to ja nie pamiętam, z kim wczoraj rozmawiałam, a pan pamięta detale rozmowy sprzed 10 lat!”. „To przywilej starości, drogie dziecko, pamięta się przeszłość. Poza tym nie odwiedza mnie zbyt wielu gości, więc ich pamiętam dobrze”.

Profesora może i nie odwiedzały tłumy ludzi, ale jednocześnie jego mieszkanie było ważnym adresem na brukselskiej mapie. Każdy, kto na poważnie zajmował się polityką europejską, wiedział, że jest to adres, który trzeba znać. Profesor podejmował więc u siebie dyplomatów, polityków, czasem dziennikarzy. Dzielił się swoim doświadczeniem i wiedzą, doradzał, dawał wskazówki. Czasami, choć rzadko, dawał się namówić na spotkanie w szerszym gronie, na przykład w ambasadzie. Niestety, nie udało mi się go namówić na to, bym mogła nagrać nasze rozmowy, spisać i opublikować. „Większość z tych rzeczy mówię pani, by pani wiedziała, przemyślała to i wyciągnęła wnioski. Ale nie potrzeba mi, by potem ktoś niepowołany szargał moje imię, dopisując mi na przykład złe intencje lub wplatając mnie w kontekst polityczny”. Tak więc większość przemyśleń profesora zostawiam dla siebie.

Profesor wiedział, że jestem bardziej sceptycznie od niego nastawiona do obecnej Unii Europejskiej, i traktował mnie jak takie trochę nieposłuszne dziecko, próbując jednak przekonać mnie do pewnych kwestii. Ale sam także nie był bezkrytyczny.

Unia, którą kochał, to była ta z początków swojego istnienia, budowana przez Schumana i Adenauera, gorliwych katolików i pacyfistów. W naszych rozmowach często cytował słynne słowa Adenauera: „Wolę, żeby Niemcy były europejskie, niż żeby Europa była niemiecka”.

Pamiętam spotkania u profesora, sok pomarańczowy, herbatę i herbatniki podane na ładnym porcelanowym serwisie. I panią Colette, która była najlepszym doradcą i oparciem dla profesora, która spisywała jego teksty, cierpliwie i życzliwie. I lekko ironiczny, ale bardzo ciepły uśmiech profesora zza okularów. Kiedy ostatni raz byłam u państwa Łukaszewskich, profesor był tuż po poważniejszej kontuzji. Przewrócił się i złamał nogę. „Tak się zaczyna koniec, pani Dominiko. Jak się starszy człowiek zaczyna wywracać, potem kości się nie chcą zrosnąć, zostaje się unieruchomionym, to jest to już zapowiedź odchodzenia. Uroki starości”.

Do końca był aktywny intelektualnie. Codziennie starym zwyczajem robił prasówkę, wycinał teksty z gazet francuskich, niemieckich, rzadziej polskich. Czytał. Pisał teksty. W lipcu skończyłby 96 lat.

.Panie Profesorze, dziękuję za te wszystkie rozmowy, które zostały mi w głowie, za dzielenie się mądrością, wiedzą, wspomnieniami. Życzliwość. Będzie mi Pana bardzo brakować.

Dominika Cosic

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 czerwca 2020