Człowiek, którego nikt tu nie rozumiał
Mija właśnie dziesiąta rocznica Jego odejścia. Mieliśmy swój stolik w Bristolu. Za każdym razem przynosił mi w prezencie albumy o swoich dziełach. Igor Mitoraj po francusku, angielsku, włosku, hiszpańsku, japońsku. Nic po polsku.
.Nie jestem historykiem sztuki. Nie jestem nawet jej szczególnie wielkim znawcą. Fascynowali mnie i fascynują ludzie. W różnorodności ich doświadczeń, dokonywanych wyborów życiowych, podejmowanych decyzji, stosunku do świata – i świata do nich. Lubię wymiany poglądów i to, jak zmienia to dwie strony rozmowy, co wnoszą.
Nie było jeszcze wtedy tak rozbudowanych jak dziś systemów wspomagania psychologicznego w szkołach, systemów sprawiających, że jedna trzecia dzieci warszawskich podstawówek przedstawia orzeczenia o takiej czy innej społecznej odmienności. Ale nie mam najmniejszej wątpliwości, że najciekawsze, najbardziej inspirujące osoby, które poznałem w moim życiu, w szkole podstawowej miałyby dziś takie właśnie orzeczenie. Trudno, aby było inaczej!
To, że był inny, widać było już z oddali. Człowiek nie z tego świata. Siedząc wyprostowany, godny, wewnętrznie dostojny, z nienaganną aparycją.
Najlepiej chyba rozmawiało nam się o mitach. O tym, co w sposób trwały, choć często nieuświadomiony zbudowało wspólnotę Europejczyków. O archetypach, o wielkich konstruujących nasz sposób myślenia narracjach. Już wówczas kiełkował we mnie koncept marketingu narracyjnego, nasze rozmowy pozwoliły na uporządkowanie myśli. Tak, to było to, co wciąż działa w Europie, a czego nie oddaje amerykańskie podejście do storytellingu. A On mówił o swoich pracach, o przekuwaniu mitów w marmur, o dziełach, które koniecznie powinienem, wręcz muszę zobaczyć w jego włoskiej pracowni w Pietrasancie.
I obdarowywał mnie przy każdym spotkaniu kolejnymi albumami. Pięknie, monumentalnie wręcz wydanymi. W różnych językach, fascynujących – tak jak ludzi posługujących się tymi językami fascynowały Jego dzieła. Żaden nie był opatrzony tekstem w języku polskim. Smutne, ale w całości naszych rozmów – zrozumiałe.
Często wracam do ksiąg z jego pracami. Do oddechu, powietrza emanujących właściwie z każdej ze stronnic. Przypominają trochę francuski dwumiesięcznik „Égoïste”, może dziś już kwartalnik czy półrocznik. Kilka wydań przywiezionych w wielkiej walizie leży na honorowym miejscu w warszawskiej redakcji „Wszystko co Najważniejsze”. Wielkie płachty wydrukowane na 120-, a może 140-gramowym papierze, młodzi redaktorzy patrzą na nie z niedowierzaniem. Epoka, która przemija, epoka, w której wydawcy mieli najbardziej szalone pomysły i kontynuowali je, nie patrząc na monetyzację, ROI, SEO, grupy targetowe, interesy udziałowców, zwrot z inwestycji… Epoka, w której tworzyło się głównie… dla siebie.
Dużo rozmawialiśmy o Francji, jego Francji i mojej Francji. I w naturalny sposób przechodziliśmy na temat wolności, wolności tworzenia. O tym, co Go inspiruje, co zmusza do przekucia myśli w dzieła, które fascynują innych. Z czasem wchodziłem coraz głębiej w Jego świat, rozmawialiśmy o transcendencji, o końcu, który przecież nadejdzie, i o tym, co chciałby po sobie pozostawić, nie tylko w największych galeriach świata, w najważniejszych dla Europy miejscach, także w Polsce.
Gdy mówił o życiu – przypominał mi Ryszarda Horowitza, Rafała Olbińskiego, Tomka Tomaszewskiego, z ich podobnym podejściem, z podobnym „wiatrem wolności”; gdy mówił o antyku – prof. Jerzego Miziołka, z podobną pasją, energią, szklącymi się oczyma; gdy zaś zastanawiał się, dlaczego nie sposób wystawić jego rzeźb w Polsce i dlaczego nie ma za bardzo z kim w Polsce rozmawiać – Sławka Bieleckiego, którego spotykam od dziesięcioleci, i zawsze, gdy zaczyna mówić, to już po trzecim jego zdaniu mam ochotę spytać: „Cholera, to czemu stąd nie wyjechałeś, by robić to, co kochasz, gdzieś indziej?”. Choć oczywiście wiem, co odpowie.
Lubiłem te rozmowy, z wolna poznawałem Jego świat. Drobne okruchy pozostały zamknięte wiekiem tygodnika, który nie zdołał już przejść do świata cyfrowego.
.Panie Igorze, jak opowiedziałby Pan dzisiejszą Polskę, Europę, świat? Jak to się Panu podoba? Które ze swoich dzieł, w oparciu o który z greckich mitów mógłby Pan nam dziś, wciąż jeszcze Polakom, w 2024 r., w dziesiątą rocznicę Pana odejścia, zadedykować? Naszym czasom i temu naszemu miejscu na Ziemi, Maestro? I co dziś, Pana zdaniem, powinno być najważniejsze?