Słyszałem to zdanie po wielekroć. Pierwszy raz, gdy próbowałem wytłumaczyć kolegom na studiach we Francji, gdzie leży Polska: „Między Niemcami a Rosją”. „Ale tam nie ma miejsca” – usłyszałem – pisze Eryk MISTEWICZ w “Felietonie na drugą stronę” w nr 42 miesięcznika opinii “Wszystko co Najważniejsze”
.Są w Europie kraje poważne. Wydawałoby się: kraje imperialne. Ale klucz imperialności zawodzi, gdy zdamy sobie sprawę z pozycji takich dawnych imperiów, jak Portugalia czy Hiszpania. Pierwsze jeszcze przed czasami poprawności politycznej, nakazującej poczucie wstydu za czasy wyzysku, pozbyło się wpływów w świecie, zamieniło się w turystyczną destynację, drugie dewastowane jest długoletnimi rządami lewicy. Przy poziomie hiszpańskiego bezrobocia, szczególnie wśród młodych, rosnących problemów z utrzymaniem własności prywatnej trudno przecież nazwać Hiszpanię krajem poważnym.
Dawne imperium nie może stanowić ochrony dla wizerunku kraju. Siła sprawcza, a więc także swoista powaga, Grecji i Włoch spada z dekady na dekadę. Obydwa kraje kojarzą się raczej z oszustwami, nieraz wymuszeniami, dawno już przestały zaś kojarzyć się z oliwą czy pięknymi autami. Ach, stereotypy!
A więc Niemcy i Francja. To one uchodzić chcą za kraje poważne. W rządzącym Europą tandemie niemiecko-francuskim Niemcy wybijają się na plan pierwszy. Francuskie elity zdają sobie sprawę, że dziś bez niemieckiej siły Francja nie byłaby tak słyszana w Europie. To, że niegdyś było odwrotnie, gdy w latach powojennych dominacja Francji, francuskiej kultury, języka, była oczywista, to już przeszłość rozpamiętywana przez ostatnich frankofilów przy lampce wina (wyłącznie, rzecz jasna, francuskiego).
Jest jeszcze Wielka Brytania, kraj, do którego na kontynencie dystans rośnie za sprawą trzymania ze Stanami Zjednoczonymi, Polską, mający jednak odwagę do zakwestionowania jedynej europejskiej prawdy. Gdyby nie brexit, to Brytyjczycy krzyczeliby dziś najgłośniej przeciwko sposobowi organizacji Konferencji w sprawie Przyszłości Europy mającej narzucić jedną tylko wizję przyszłości kontynentu (o czym pisał w nr 41 „Wszystko co Najważniejsze” prof. Zdzisław Krasnodębski [LINK]). Dziś co najwyżej uśmiechają się z przekąsem – „a nie mówiliśmy?”.
I jest Rosja. Kraj stanowiący jak najbardziej część Europy, chętnie nawet finansujący w większej części Radę Europy, Eurowizję i wszelkie europejskie stowarzyszenia i agencje i próbujący przejąć wpływ na nie. Przy okazji wizyty w Albanii zafrapowało mnie bałkańskie wydanie stacji Euronews. Prywatna stacja newsowa obecna w każdym hotelu na Bałkanach, finansowana w dużym stopniu przez Rosję, każde wiadomości i publicystykę podporządkowuje przedstawianiu moskiewskiego oglądu spraw w Europie i na świecie.
Rosja uznawana jest za poważny europejski kraj także dlatego, że się rozpycha. Rosjanie lubią powtarzać – chętnie powtarzają to też w ślad za nimi sprzyjający im zachodni komentatorzy – że mają 6 tys. głowic nuklearnych. Ale tak naprawdę nawet nie muszą ich używać. Francuscy komandosi postrzegani byli za najlepsze komando świata do czasu, gdy nie natknęli się w Afryce na wysłanych przez Moskwę wagnerowców. Francuzi wycofali się, co zostało odnotowane we wszystkich stolicach. Syria to kolejne miejsce, w którym Rosja pokazuje, na co ją stać. Wcześniej była Gruzja, na swój sposób także Polska.
Rosja idzie do przodu, bo może. Gdy przestanie iść, wówczas wszyscy odetchną. Na razie duża część opinii publicznej we Francji jest przekonana, że zakończenie konfliktu na Ukrainie możliwe będzie wyłącznie, gdy Rosja osiągnie swoje cele. Niezależnie od tego, jakie one będą.
* * *
Miejsca między Niemcami a Rosją nie uwzględniają w poważnych krajach ani programy nauczania, ani zainteresowanie mediów. Wyjątki z ostatniego miesiąca: niedźwiedzie na ulicach rumuńskich miast. I ta nieszczęsna Ukraina, przez którą rosną ceny energii, paliw, a świat czeka głód. Gdyby tylko Ukraina i jej prezydent Zełenski zgodzili się na warunki Rosji, ceny zboża i paliwa znów wróciłyby do poziomu sprzed wojny – powtarzają francuskie media. Stąd negocjacje prowadzone z Rosją bez udziału Ukrainy. Stąd koncepcje: Ukraina oddaje to i to, za to Rosja nie idzie dalej. Koncepcje, rozmowy, negocjacje bez udziału Ukrainy. Bo „tylko przeszkadza”. Bo „nie rozumie”. Bo „jest stroną”.
Unia Europejska przeznacza 44 razy więcej na zakup gazu i ropy z Rosji niż na pomoc humanitarną i wojskową dla Ukrainy. Wyliczył to dokładnie Thomas Friang: „Unia przygotowała 1,5 mld euro na pomoc wojskową i humanitarną dla Ukrainy. W tym samym czasie Unia prowadziła zakupy gazu i ropy za 700 mln euro dziennie. Jesteśmy w 94. dniu konfliktu. Tak więc od początku konfliktu zapłaciliśmy Rosji 66 mld euro. W odniesieniu do 1,5 mld euro pomocy dla Ukrainy daje nam to proporcje jak 1 do 44”. Wiążę wielką nadzieję z tym, że z czasem, wraz z rozwojem rosyjskiej inwazji, te proporcje jednak się zmienią.
Kilka lat temu poznałem osoby, które wspierają dziś komunikację Ukrainy i Zełenskiego na Zachodzie. Gdyby nie ich obecność, ich praca, ich wsparcie, Ukraińcom byłoby jeszcze trudniej. Jednak dziś jakaś (choć w różnych krajach różna) część opinii publicznej Zachodu współczuje Ukraińcom, nie rozumie, dlaczego Ukraińcy mają oddawać swoją ziemię, godzić się na masowe morderstwa i gwałty. W odróżnieniu od politycznych elit dużych i poważnych krajów Europy Zachodniej ta część dziękuje też Polsce i innym krajom wspierającym Ukraińców.
Szokiem dla Francuzów była śmierć francuskiego dziennikarza, który został zabity, gdy jechał w konwoju humanitarnym ostrzelanym przez Rosjan. Dopóki Francuzi czy Niemcy nie doświadczą zbrodni blisko, namacalnie, nie widzą, nie protestują. Choć wciąż nie rozumieją. Jak to, konwój humanitarny? Ostrzelany? Rosjanie…?
* * *
Nie tylko lśniące kopuły Centrum Rosyjskiego nad Sekwaną, ze strategiczną lokalizacją tuż przy francuskim MSZ i Zgromadzeniu Narodowym, świadczą o tym, jak Rosja pracuje nad Francją i Francuzami. Wystarczy poczytać Vladimira Volkoffa (czy ostatnią powieść Bronisława Wildsteina „Lew i komedianci”, nawiązującą w nastroju do prozy Volkoffa). Wystarczy dostać się na wieczór rosyjski w Paryżu czy do loży VIP na stadionie w Monaco (jeśli przez zupełny przypadek zagubieni w przerwie meczu tam się znajdziemy), aby zrozumieć, na czym polega rosyjska soft power.
W sumie i Rosji, i Niemcom zależy, aby nie było niczego „między Niemcami a Rosją”. Co najwyżej skłócone plemiona, montownie sprzętu i nabywcy produktów ze zmienionym składem „dla Trzeciego Świata”. Żadnych zakładów papierniczych, włókienniczych, stoczni czy kopalni. Żadnej poważniejszej państwowości, politycznej stabilizacji, zdecydowanej władzy realizującej miejscowe, a nie komprentadorskie interesy.
Instytuty polskie, czeskie, słowackie, estońskie czy bułgarskie mogą oczywiście działać na Zachodzie, ale w jakże graniczonym zakresie. Przycinane finansowo, ograniczane kadrowo, bez pomysłów, o których by się mówiło (jedynym wyjątkiem dobrych kilka lat temu była wystawa sztuki litewskiej, łotewskiej i estońskiej w Musée d’Orsay, wymagająca współpracy muzealników i dyplomatów tych trzech krajów). O Instytucie Polskim w Paryżu, do którego może wejść jednorazowo co najwyżej 25 osób za sprawą zdewastowanych instalacji (obiekt położony zresztą w jednym z najpiękniejszych zakątków Paryża), szkoda pisać. O wystawie w Lens czy Muzeum Gombrowicza w Vence wspomnieć należy raczej z kronikarskiego obowiązku.
Instytuty krajów, dla których nie ma miejsca, mogą funkcjonować bezpiecznie wyłącznie w obszarze folklorystycznym, na pewno nie wchodząc w to, czym żyje Zachód. Inna sprawa, że kraje, o których piszę, mają tak wiele do powiedzenia, szczególnie na temat doznanych krzywd, że nie zawsze potrafią słuchać. Zostaje folklor. Niezmiennie dobrze sprzedające się węgierskie tańce ludowe, estońska architektura i czeskie kryształy. Raz na dekadę jakiś zauważony film, co na kilkanaście krajów „między Niemcami a Rosją” nie jest osiągnięciem zbyt dużym. Zresztą z reguły wówczas, gdy film wpisze się w wymogi Zachodu, percepcji Zachodu, problemów Zachodu, nigdy odwrotnie.
Sympatyczny i przyzwoity, jak mi się wydawało, reżyser na kilka dni przed ogłoszeniem Złotej Palmy w Cannes udzielił wywiadu w dużym francuskim tytule, w którym zrobił to, czego od niego oczekiwano. Zapewne sądząc, że zwiększy to jego szanse na nagrodę, opluł swój kraj, jeden z tych dziwnych krajów, dla których nie ma miejsca. Kraj, o którego powojennych losach zrobił nawet niezły film. Nie pamiętam już, czy zdobył Złotą Palmę, czy nie; co miał u mnie stracić – stracił.
* * *
Opowiadamy Polskę Światu to niesłychane doświadczenie ostatnich lat, z którego wraz z zespołem Instytutu Nowych Mediów po prostu jesteśmy najzwyczajniej w świecie dumni. Teksty ze „Wszystko co Najważniejsze” (od wybuchu pandemii już bez żadnego wsparcia finansowego, czy to reklamowego, czy to marketingowego u wydawców; teksty muszą się bronić wyłącznie jakością) są tłumaczone na kilkanaście języków i trafiają do redakcji na całym świecie. W ostatnich edycjach zostały przedrukowane w ponad 70 krajach.
Niby prosty projekt, jednak nie był łatwy w realizacji. Nieco przypadkiem, a może wskutek pracy nad tym projektem już przez kilka ostatnich lat, zbudowane zostały relacje z redakcjami z całego świata. Wydawcy i dziennikarze już wiedzą, że nie dostają od nas siermiężnej propagandy, że dopasowujemy nasze teksty do zainteresowań ich czytelników, wiedzą też, że mogą do nas napisać, zadzwonić, zamówić tekst o Polsce, Ukrainie, Europie Środkowej, na interesujący ich temat.
Opowiadamy im o Witoldzie Pileckim, o Enigmie, o Katyniu, o Chopinie i Łukasiewiczu, Arctowskim, ale też o tym, jak radzimy sobie z pandemią, jaką wagę przykładamy do demografii, dlaczego bronimy polskiej złotówki i ile więcej możemy, mając własną walutę. Najważniejsze dla nas teksty ostatnich tygodni, które media na świecie przedrukowują ze „Wszystko co Najważniejsze”, dotyczą, rzecz jasna, Ukrainy. I naszego regionu w jej kontekście.
Wsparcie Polonii, księży, polskich ambasad i Instytutów Polskich (skutkujące m.in. świetnym 32-stronnicowym dodatkiem do czeskiego tygodnika „Echo”; nie byłoby tego dodatku bez pasji, zaangażowania oraz kontaktów Macieja Ruczaja, szefa Instytutu Polskiego w Paryżu) pokazuje, jak wiele jest sił, instytucji, osób sprawnie odnajdujących się we wspólnym projekcie.
Poza autorami z Polski zapraszamy też do projektu Litwinów, Czechów, Słowaków, Ukraińców, Łotyszy, Estończyków, Rumunów… Słowem, kraje „między Niemcami a Rosją”. Ale też Brytyjczyków, Francuzów, Amerykanów, Izraelczyków…
Powagę kraju buduje się także w ten sposób. Opowiadając innym o nas, wspólnie z nimi. Tworząc poziom zrozumienia i sympatii niezbędny, gdyby kiedyś przyszedł niepokojący czas wymagający zaangażowania społeczności Zachodu w pomoc dla naszego regionu. Wówczas plan minimum to jednak: „Oczywiście, byłam na Światowych Dniach Młodzieży. Polacy są fantastyczni” albo „Byłem dawno temu i teraz. Udało wam się niesamowicie dużo. Kibicuję, a nawet zazdroszczę. Jesteśmy z wami”.
I abym już nigdy nie usłyszał: „Ale tam nie ma miejsca”.
Eryk Mistewicz
Tekst ukazał się w nr 42 miesięcznika opinii “Wszystko co Najważniejsze” [LINK].