Prof. Zdzisław KRASNODĘBSKI: Debata pod ścisłym nadzorem

Debata pod ścisłym nadzorem

Photo of Prof. Zdzisław KRASNODĘBSKI

Prof. Zdzisław KRASNODĘBSKI

Polski eurodeputowany, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego VIII kadencji. Socjolog, filozof społeczny. Profesor Uniwersytetu w Bremie. Autor m.in. „Upadek idei postępu”, „Demokracja peryferii”.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Zorganizowano skrupulatnie nadzorowaną imprezę, która miała upozorować zgodę obywateli Europy co do kierunku, w jakim UE powinna zmierzać – pisze prof. Zdzisław KRASNODĘBSKI

.Idea wydawała się słuszna, a nawet godna pochwały. Kto może zaprzeczyć, że otwarty dialog z obywatelami jest potrzebny, zwłaszcza jeżeli chodzi o Unię Europejską. Przecież wszyscy mamy wrażenie, że brukselscy politycy i urzędnicy żyją w oderwaniu od rzeczywistości, w swojej „bańce”, że sposób podejmowania decyzji w Unii jest nieprzejrzysty, że Unia nie jest dostatecznie demokratyczna. Wiedza o sposobie funkcjonowania instytucji unijnych i ich kompetencjach jest wśród obywateli państw europejskich niewystarczająca. Często także mówi się o deficycie demokratycznym Unii. Tak więc pomysł, że trzeba pogłębić dialog z obywatelami, wysłuchać ich zdania na temat przyszłości, pozwolić im przedstawić swoje i swoje pomysły, wydawał się ze wszech miar godny poparcia. Obejmując swoje stanowisko, Ursula von der Leyen zapowiedziała, że wzorem zgromadzeń obywatelskich we Francji, w których uczestniczył prezydent Emmanuel Macron, zostanie w tym celu zorganizowana „Konferencja o Przyszłości Europy”.

Realizm i znajomość mechanizmów brukselskich od razu skłaniał do ostrożności. Nie mieliśmy zbyt wielkich złudzeń, jakie cele przyświecają głównym frakcjom w PE, mimo to my, europejscy konserwatyści zrzeszeni w frakcji EKR, postanowiliśmy wziąć udział w tej konferencji, mając nadzieję, że nawet jeżeli ostateczny rezultat nie będzie satysfakcjonujący – co zakładaliśmy ze względu na układ sił – to w debacie ujawni się różnorodność opinii, projektów i wyobrażeń na temat tego, czym jest Unia, i coś się przebije do świadomości brukselskich biurokratów.

Jako przedstawiciel frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów oraz przewodniczący grupy roboczej EKR do spraw reformy instytucjonalnej od samego początku uczestniczyłem w przygotowaniach do tej konferencji – najpierw w grupie w PE zorganizowanej jeszcze przez przewodniczącego parlamentu Davida Sassolego, potem jako jeden z przedstawicieli Parlamentu Europejskiego w Radzie Wykonawczej zarządzającej tą konferencją, co pozwoliło mi zajrzeć za kulisy. Muszę przyznać, że było to doświadczenie pouczające.

Od samego początku toczyła się tam bowiem zacięta, choć starannie maskowana walka polityczna. Dotyczyła tego, jaki ma być format konferencji, kto ma w niej uczestniczyć i na jakich zasadach, a przede wszystkim, jaką siłę zobowiązującą będą miały jej konkluzje, czy zostaną spisane, czy tylko przedstawione ustnie. W istocie chodziło więc o to, czy konferencja będzie miała charakter polityczny, czy tylko będzie zgromadzeniem obywateli i rodzajem dodatkowych konsultacji z nimi.

W Parlamencie Europejskim od początku – co nie było niczym zaskakującym – decydowała profederalistyczna większość. Nie ukrywano, że celem całego przedsięwzięcia jest stworzenie atmosfery skłaniającej do powołania konwentu i zmiany traktatów, zwiększającej kompetencje centralnych instytucji Unii, takich jak Parlament Europejski i Komisja Europejska, kosztem państw członkowskich.

Na jednym z posiedzeń Guy Verhofstadt, który był czołową postacią całej konferencji, przewodząc delegacji PE, stwierdził, że traktaty stały się niewygodnym gorsetem dla Komisji i Parlamentu Europejskiego, niepasującym do obecnej praktyki politycznej i legislacyjnej Unii.

Ostateczny kształt konferencji został ustalony na posiedzeniach „Rady Wykonawczej”. Przedstawiciele Rady UE występowali przeciwko zbyt dużym uprawnieniom konferencji i nadmiernym wobec niej oczekiwaniom. Natomiast w wyobrażeniu federalistycznie nastawionych europejskich parlamentarzystów, wspieranych przez Komisję, konferencja miała być czymś rodzaju prekonwentu.

W wyniku tych negocjacji powstał twór hybrydowy o niejasnych procedurach i celach pomimo długich negocjacji regulaminu. Regulamin ten nie określał w wystarczającym stopniu procesu selekcji obywateli uczestniczących w panelach, roli sesji plenarnej i jej grup roboczych ani też nie ustalał zasad, według których poszczególne części konferencji miały dochodzić do swoich wniosków. Ten nieprzypadkowy brak jasności wywoływał protesty na różnych etapach konferencji i zniechęcał niektórych delegatów, czasami tak bardzo, że rezygnowali oni z udziału w trakcie jej trwania.

W plenarnych posiedzeniach uczestniczyli przedstawiciele czterech części, tak zwanych „komponentów” – parlamentów narodowych, Parlamentu Europejskiego, Rady UE, Komisji, a poza tym także przedstawiciele partnerów społecznych oraz innych instytucji europejskich, takich jak Komitet Regionów i Komitet Społeczno-Ekonomiczny. Warunkiem przyjęcia konkluzji była zgoda „komponentów”. Tak więc od początku konferencja nie była tylko zgromadzeniem obywateli, lecz także i przede wszystkim polityków. Obywatele dyskutowali oddzielnie w czterech grupach (panelach), składających się z 200 obywateli europejskich, wybranych losowo z 27 państw członkowskich. Panele te spotkały się zaledwie cztery razy, w tym dwa razy zdalnie. Chociaż obywatele mieli być wybrani losowo, mieli odzwierciedlać różnorodność UE – pochodzenie geograficzne, płeć, wiek, status społeczno-ekonomiczny i poziom wykształcenia. W skład każdego panelu wchodziła co najmniej jedna kobieta i jeden mężczyzna z każdego państwa członkowskiego. Ok. 33 proc. miejsc przyznano młodym ludziom w wieku 16–24 lat. Ta znaczna nadreprezentacja młodzieży w oczywisty sposób wpłynęła na przebieg paneli obywatelskich i sprawiła, że ich postulaty stały się mniej realistyczne.

Na sesji plenarnej panele obywatelskie reprezentowali przedstawiciele w liczbie 80. Zaskakujące było, że ostatecznie ci przedstawiciele stanowili dosyć jednolitą grupę – w większości sprawiali wrażenie, że są działaczami organizacji pozarządowych, prawie wszyscy posługiwali się bardzo dobrze angielskim, niewiele było zapowiadanej różnorodności.

Jak można przypuszczać (a potwierdziły to badania demoskopijne przeprowadzone w Holandii), obywatele pozytywnie nastawieni do integracji europejskiej, działający na jej rzecz, aktywni społecznie, znacznie częściej przyjmowali zaproszenie do udziału niż ci bardziej sceptyczni i zajęci pracą zawodową. Dodatkowa selekcja dokonała się zapewne przy wyłanianiu przedstawicieli na sesję plenarną. Duży wpływ na treść rekomendacji obywateli mieli eksperci, którzy im doradzali w czasie obrad, rekrutujący się głównie z instytucji i organizacji pozarządowych finansowanych przez Unię Europejską. Byli wśród nich także niedawni unijni politycy, jak Federica Mogherini czy wpływowy do niedawna niemiecki poseł do PE Elmar Brok. Nie było wśród nich żadnego zdecydowanego krytyka Unii czy poszczególnych dziedzin i kierunków jej polityki.

Rozmawiałem z jednym ekspertów, który podzielił się ze mną swoimi wątpliwościami co do reprezentatywności tych zgromadzeń. Jak opowiadał na pierwszym spotkaniu panelu, uczestnicy nie mieli żadnego pojęcia, o czym mają dyskutować. Na drugim powtarzali medialne nagłówki, by na kolejnych dwóch formułować ładnie brzmiące, lecz często nierealne i sprzeczny ze sobą zalecenia. Mimo tych sprzeczności zalecenia wszystkich paneli miały ostatecznie jeden kierunek – dalszą integrację europejską i centralizację Unii.

Ale na tym nie koniec. Rekomendacje obywateli poddano dalszej obróbce. Następnie bowiem zajęło się nimi dziewięć grup roboczych złożonych z uczestników sesji plenarnej, a więc także, a nawet głównie polityków. Miały one na ich podstawie sformułować ostateczne konkluzje. Grupy robocze wybrały zalecenia, które najbardziej im odpowiadały, niektóre przeformułowały, jeszcze inne pominęły, dodawały także arbitralnie wybrane postulaty zgłaszane na wielojęzycznej platformie cyfrowej i w czasie paneli narodowych, które odbyły się tylko w czterech krajach.

Najistotniejsza pod względem politycznym była grupa zajmująca się sprawami demokracji. To ona sformułowała kontrowersyjne postulaty zmian instytucjonalnych, takie jak lista transnarodowa w wyborach do PE. Przewodniczył jej Manfred Weber, szef grup EPP, niedoszły przewodniczący Komisji Europejskiej, a dominowali w niej zwolennicy federalizacji i centralizacji Unii, przede wszystkim europarlamentarzyści zrzeszeni w „Grupie Spinellego”. To oni wspólnie zadecydowali o ostatecznym kształcie konkluzji. Nie głosowano poprawek, lecz po dyskusji przewodniczący grupy uznawał, że jest zgoda co do ostatecznego tekstu, ignorując zdania odrębne. Nic dziwnego, że polityczne wnioski sformułowane przez konferencję zadziwiająco przypominają te zawarte w rezolucji PE, przygotowanej w komisji AFCO (spraw konstytucyjnych) PE przez jednego z członków „Grupy Spinellego”.

Na ostatniej sesji plenarnej konkluzje przedstawione przez grupy robocze były dyskutowane przez poszczególne „komponenty”. Pojawiły się zdania odrębne i głosy sprzeciwu. Ale końcowym aktem konferencji była uroczysta zgoda „komponentów” – choć w rzeczywistości ani Parlament Europejski, ani parlamenty narodowe, ani Rada zgodne nie były. I nawet Komisja miała wątpliwości, które dyskretnie przemilczała. Nigdy też nie dano możliwości przedstawienia votum separatum tym, którzy mają inną wizję przyszłości Europy – czy to w głosowaniu, czy w opinii mniejszości do wniosków końcowych konferencji, czy w dyskusji z obywatelami w ramach ich paneli.

Tak więc zamiast otwartej dyskusji, którą obiecano we „Wspólnej deklaracji w sprawie konferencji”, mieliśmy skrupulatnie nadzorowaną imprezę, która miała upozorować zgodę obywateli Europy co do kierunku, w jakim UE powinna zmierzać. Manipulacje proceduralne miały na celu przedstawienie postulatu zmian w strukturze instytucjonalnej UE jako inicjatywy pochodzącej od obywateli. Zbyt bano się obywateli, by umożliwić im prawdziwą debatę. Zbyt bano się różnicy zdań, aby ta konferencja mogła zakończyć się czymś innym niż fasadowym konsensem – którego nie było.

Jest oczywiste, że zalecenia obywateli ani ostateczne konkluzje nie odzwierciedlają rzeczywistej woli politycznej Europejczyków (ta jest wyrażana w wyborach w poszczególnych krajach) i nie oddają zróżnicowania ich poglądów. Potwierdza to fakt, że konferencja nie przyciągnęła uwagi opinii publicznej. W państwach członkowskich zorganizowano bardzo niewiele wydarzeń z nią związanych, a z badań opinii publicznej wynika, że o konferencji słyszało mniej niż 5 proc. Europejczyków. Na wielojęzycznej platformie cyfrowej, która miała stać się miejscem ogólnoeuropejskiej debaty publicznej, zarejestrowało się jedynie około 52 000 uczestników, którzy w ciągu roku zamieścili łącznie około 22 000 komentarzy. Wszystko to mimo znacznych środków zainwestowanych w całe to przedsięwzięcie – jak znacznych, nie wiadomo, bo odpowiedzi na nasze pytanie w tej sprawie do instytucji organizujących konferencję były niejasne i wymijające.

.Muszę powiedzieć, że całość przypominała praktyki z czasów, wydawałoby się, bezpowrotnie minionych – pseudodemokratyczne zjazdy, zloty i zgromadzenia z czasów komunizmu. Prawdziwa debata i autentyczny ruch obywatelski wyglądają zgoła inaczej.

Zdzisław Krasnodębski
Tekst został opublikowany w nr 41 miesięcznika opinii “Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 26 maja 2022