Mitteleuropa. Nowy porządek w sercu Europy
W październiku 1915 roku, podczas I wojny światowej, ukazała się w Niemczech książka Friedricha Naumanna Mitteleuropa. W krótkim czasie stała się bestsellerem, osiągając nakład ponad 100 tys. egzemplarzy, stając się obok Gedanken und Erinnerungen Otto von Bismarcka najpopularniejszą książką w wilhelmińskiej Rzeszy Niemieckiej. We „Wszystko co Najważniejsze” publikujemy fragment tej pracy w języku polskim.
Mitteleuropa, czyli wspólna wojna i jej następstwa
.W chwili, gdy piszę te słowa, na wschodzie i zachodzie toczą się walki. Świadomie zdecydowałem się je napisać w czasie, gdy trwa wojna, ponieważ tylko podczas wojny umysły są gotowe do przyjmowania doniosłych myśli, które przeobrażają rzeczywistość. Po zawarciu pokoju z ukrycia znów wyjdzie duch codzienności, a duch codzienności nie pozwali zbudować Mitteleuropy. Tak jak Bismarck stworzył Rzeszę Niemiecką w czasie wojny 1870 roku, a nie po niej, tak i teraz, w czasie wojny, pośród spływającej krwi i gniewu narodów, nasi przywódcy muszą położyć fundamenty nowego porządku. Później może być i zapewne będzie na to za późno.
Zamierzam tutaj mówić o zrośnięciu się ze sobą państw, które nie należą ani do globalnego sojuszu anglo-francuskiego, ani do Imperium Rosyjskiego, a przede wszystkim o połączeniu się Rzeszy Niemieckiej i dualistycznej monarchii austro-węgierskiej. Wszelkie dalsze plany dotyczące związania ze sobą narodów Europy Środkowej zależą bowiem od tego, czy najpierw uda się przeprowadzić projekt zespolenia obu jej głównych państw.
Gdy rozpoczęła się wojna, wielu pośród nas, również ja, sądziło, że wciąż możliwe jest porozumienie z Francją, gdyż ani w Niemczech, ani w Austro-Węgrzech nie panuje wrogość wobec tego kraju. Gdyby tylko Francuzi zechcieli, moglibyśmy wyciągnąć do nich rękę, jednak każdy kolejny miesiąc wojny utrudniał wzajemne zbliżenie. Francja wybrała los u boku Anglii i odtąd jest przez tę ostatnią wykorzystywana, przez co nie będzie chciała zawrzeć odrębnego pokoju, a w najbliższej przyszłości w sojuszu z Anglią stanie się zapewne nieco większą i lepszą Portugalią. W poniższych rozważaniach nie będę się zatem zajmował Francuzami, wciąż mając wszakże nadzieję, że w dłuższej perspektywie czasu przyłączą się oni do Mitteleuropy.
I o Włoszech mogę pisać w tej książce jedynie z dużą powściągliwością i ostrożnością, ponieważ kraj ten, ignorując dawne zobowiązania umowne, przeszedł do wrogiego obozu, choć trudno sądzić, by w ten sposób na wsze czasy zdeterminował swoją przynależność polityczno-gospodarczą. Włochy są przykładem kraju, w którym nastroje społeczne i interesy ekonomiczne często nie idą w parze. Pod względem gospodarczym powinny zaliczać się do Mitteleuropy, jednak wiemy, że korzenie romańskie i kwestie graniczne w regionie Adriatyku i Alp skierowały zainteresowania Włochów w inną stronę. Obecnie najgłośniej przemawiają działa nad Soczą, dlatego rozważam ideę Mitteleuropy bez Włoch.
O państwach nordyckich, Rumunii, Bułgarii, Serbii, Grecji, a także o Holandii i Szwajcarii poniżej będę jeszcze pisał, jednak niezbyt wiele, gdyż błędem byłoby uwzględnianie z góry tych małych środkowoeuropejskich państw w szeroko zakrojonym planie jako czynników stałych – czas na podjęcie przez nie historycznej decyzji jeszcze nie nadszedł. Chcą i muszą one najpierw zobaczyć na własne oczy to, czy ukształtuje się rdzeń Mitteleuropy, czy Rzesza Niemiecka i Austro-Węgry odnajdą drogę do siebie.
.W czasie wojny nas, Niemców, oraz Austriaków i Węgrów połączył braterski sojusz z Turcją. Ta ostatnia bije się zresztą o swoją sprawę, mężnie walcząc o przetrwanie pozostałości potężnego niegdyś imperium oraz przeżycie wiary i kultury islamskiej w wymiarze politycznym. Niezwykłe koleje dziejów zbliżyły nas do Turków, jako że ich wrogowie stali się naszymi wrogami. Aby nie zniknąć z mapy, nie mieli oni innego wyjścia, niż stanąć ramię w ramię z nami, a tym samym i z naszym sojusznikiem austro-węgierskim. Pozdrawiamy ich w nadziei, że historia będzie nas łączyć i w dalszym ciągu, jednak na razie Turcja, niesąsiadująca z nami geograficznie i będąca bardzo odmiennym od nas tworem społecznym i gospodarczym – bardziej południowym, orientalnym i staroświeckim oraz słabiej zaludnionym – nie będzie uczestniczyć w organizacji rdzenia Mitteleuropy. I w tym wypadku, aby można było rozmawiać o przyłączeniu się do omawianego projektu, musi się najpierw wykrystalizować jego trzon.
Nasze oczy kierują się więc przede wszystkim ku ziemiom Europy Środkowej, sięgającym od Morza Północnego i Bałtyckiego po Alpy, Adriatyk i południowy kraniec równiny naddunajskiej. Weźmy mapę do ręki i zobaczmy kraje leżące między Wisłą a Wogezami, między Galicją a Jeziorem Bodeńskim! Przestrzeń tę wyobraźmy sobie jako jedność, jako kraj bratni w swojej różnorodności, jako związek obronny, jako jednolity obszar gospodarczy! Pod wrażeniem wojny wszelkie partykularyzmy historyczne należy tutaj uciszyć do tego stopnia, by mogła przemówić idea jedności. Taka jest potrzeba chwili, takie jest zadanie na najbliższe lata. Historia chce mówić nam o nim pośród grzmotu dział, i to od nas zależy, czy będziemy jej słuchać.
***
.Nasuwa się pytanie, czy obecna wspólnota wojenna jest przypadkiem, czy też koniecznością dziejową. Skłaniam się ku temu drugiemu twierdzeniu. We wcześniejszym okresie decyzja Austrii i Prus o współdziałaniu i czas, w jakim miało ono miejsce, bywały dziełem przypadku. Kraje te zbliżały się do siebie, by podjąć pojedyncze działania, takie jak na przykład podzielenie Polski czy pokonanie Napoleona, ale się od siebie oddalały, gdy zajmowały je kwestie graniczne lub inne mocarstwa wciągały je w swoje sojusze. W ciągu ostatnich lat w Europie Środkowej o wiele więcej było okresów walk niż harmonii. Każde państwo podążało własną drogą, nie istniały bowiem jeszcze przyczyny bezwzględnie nakazujące zawarcie trwałego przymierza. Państwa terytorialne nie były jeszcze dziejowo ukształtowanymi blokami, a uwikłanymi w doraźne spory tworami politycznymi. Tworzyły się i rozwiewały niczym obłoki. Wspólnota przynależności do dawnej Rzeszy Niemieckiej nie miała charakteru trwałego, bo związek ten najczęściej – a w ostatnich wiekach swojego istnienia wręcz nigdy – nie występował jako jednolita organizacja polityczna. Rozsypał się w trakcie wojny trzydziestoletniej, uległ rozczłonkowaniu w czasie wojny siedmioletniej, rozpadł w epoce napoleońskiej i podzielił w braterskim konflikcie roku 1866. O tych kwestiach historycznych powiem jeszcze obszerniej. Tutaj wystarczy jedna konstatacja: dzisiaj jedności jest więcej niż w którymkolwiek okresie dziejów Rzeszy Niemieckiej! Obecnie wszystkie większe i mniejsze kraje opisanego powyżej terytorium przeobraziły się w jeden wspólnie walczący organizm, a triumfy i klęski na obszarze od Helgolandu po Orszowę dotykają wszystkich. Nie ma to już nic wspólnego z dawnym partykularyzmem, ze sztuczną układanką relacji sojuszniczych. Wojna ukształtowała duszę Mitteleuropy, która zdaje się wyprzedzać strukturę związanych z nią widzialnych form. O tej duszy będę poniżej mówić i poszukiwać dla niej form.
Wszystkie strony walczące w wojnie wyczuwają, że obecnie i w przyszłości polityki na wielką skalę nie kształtują i nie będą kształtować państwa małe i średnie. Pod tym względem nasze wyobrażenia ilościowe zmieniły się diametralnie. Samodzielne znaczenie mogą mieć dziś wyłącznie duże jednostki polityczne; mniejsze mogą tylko korzystać na sporze wielkich lub muszą prosić o pozwolenie na wykonanie każdego nietypowego ruchu. Suwerenność, czyli wolność podejmowania decyzji o znaczeniu historycznym, skupiła się w kilku zaledwie punktach globu. Wiele dni dzieli nas jeszcze od chwili, gdy nastanie „jedna owczarnia i jeden pasterz”, ale minął już czas pędzenia na oślep „owczarni” po „pastwiskach” Europy przez niezliczonych „pasterzy”. Politykę zdominował duch wielkich struktur i organizacji ponadnarodowych. Dziś myśli się w kategoriach – jak się niegdyś wyraził Cecil Rhodes – „całych kontynentów”.
.Mali, którzy chcą pozostać sami, i tak stają się zależni od przeobrażeń w przymierzach wielkich mocarstw. Takie są następstwa rozwoju transportu i podstawowej techniki wojskowej. Kraje pozbawione sojuszy popa- dają w izolację; kraje pozostające w izolacji narażone są na niebezpieczeństwo. W zbliżającej się erze związków państw i państw obejmujących masy za małe będą Prusy, za małe będą Niemcy, za mała będzie Austria i za małe będą Węgry. Żaden pojedynczy kraj nie wytrzyma wojny światowej. Wyobraźmy sobie, że Niemcy z Rzeszy mieliby walczyć sami lub Austriacy musieliby się sami bronić! To nie jest już możliwe. Te czasy minęły. Właśnie dlatego związek obejmujący ziemie Europy Środkowej nie jest przypadkiem, ale koniecznością dziejową. Nawet jeśli nie podchodzi się do niego z entuzjazmem, nie sposób go odrzucić, gdyż w przeciwnym razie konsekwencje będą o wiele poważniejsze. A przecież rozum polega na dobrowolnym czynieniu tego, co uznało się za konieczność.
***
.Tworzenie Mitteleuropy będzie jednak procesem niełatwym, które bynajmniej nie ograniczy się do wydania pojedynczego aktu czy decyzji. Praca nad nim obejmie przynajmniej całe pokolenie. Na razie jednak czeka nas zadanie uświadomienia rządów i społeczeństw oraz uzyskania od nich deklaracji, czy w ogóle chcą powstania Mitteleuropy. Reprezentanci Rzeszy Niemieckiej i Austro-Węgier przystąpią bowiem do przyszłych rokowań pokojowych z zupełnie różnym nastawieniem w zależności od tego, czy w przyszłości również będą chcieli pozostać ze sobą związani, czy też nie.
Nie mam tu bynajmniej zamiaru wypowiadać się o materialnych celach traktatu pokojowego – z jednej strony opinii publicznej obecnie jeszcze się na to nie zezwala, z drugiej strony sam uważam za bezcelowe i wątpliwe rozważanie czegoś, co dopiero zależy od przyszłych sukcesów i niepowodzeń. Niezależnie od tego, czy zewnętrzne dzięki zwycięstwom wojskowym granice obu głównych mocarstw Mitteleuropy przesuną się nieco bardziej na zachód i wschód, czy też nie, pozostanie jednak fundamentalne pytanie, czy posłowie z Berlina, Wiednia i Budapesztu opuszczą miejsce obrad światowej konferencji pokojowej jako zdeklarowani, wierni przyjaciele, czy też potajemni przeciwnicy. Życzyłbym sobie, by powrócili do swoich narodów z zawołaniem: „Zjednoczeni na wieki!”. Wtedy bowiem przyniosą wszystkim coś rzeczywistego, nowe, twórcze dzieło, wielką nadzieję, początek nowej epoki. Tylko w tym wypadku narody Europy Środkowej z perspektywy czasu uznają za uprawnione to, że nawzajem przelewaliśmy za siebie krew. Jakież znaczenie dla nas, Niemców z Rzeszy, mogło mieć w przeciwnym razie Sarajewo? Czego szukaliśmy na przełęczach karpackich? Co Węgrów lub Słowian południowych obchodzi Zeebrugge? Dlaczego Niemcy sudeccy i Czesi bronią grzbietu Wogezów? Jeżeli wojna zakończy się nieporozumieniami wśród sojuszników, to jej cała historia wraz z cierpieniami i bohaterskimi czynami będzie pozbawiona celu i sensu. Owe nieporozumienia wcale nie są tak odległe, jak sądzą niektórzy, ponieważ jednolity duch Mitteleuropy nie stanowi jeszcze oczywistości, a czekające nas negocjacje pokojowe dadzą aż nadto poważnych i błahych powodów do tarć i zaburzeń.
Od dawien dawna po wojnach koalicyjnych następowały trudne rokowania, ponieważ konflikty te wiązały się ze zdobyczami i stratami wymagającymi wzajemnych kompensat. Każde mocarstwo sprzymierzone łatwiej zgodzi się na korzyści dla swojego partnera sojuszu czy wręcz korzyści takie poprze, jeżeli wie, że ten na pewno pozostanie jego sprzymierzeńcem. Oba państwa o wiele więcej osiągną na konferencji pokojowej, jeżeli zasadniczo będą negocjować wspólnie, zamiast wdawać się w odrębne rozmowy. Powyższe uwagi muszą tutaj wystarczyć. Wystarczą one zresztą każdemu, kto przypomina sobie przygnębiającą historię kongresu wiedeńskiego z 1815 roku. Wtedy wydarzyło się coś, czego teraz trzeba konieczne uniknąć. Obydwaj sojusznicy będą kuszeni różnymi podszeptami do niewierności, bo przecież nasi wrogowie wygrają swoją przyszłość, jeżeli uda im się nas podzielić. To zaś jest dla nich ważniejsze niż każda inna zdobycz wojenna. Za co jednak w takim razie nasi synowie poświęcaliby życie i za co nasi oraz austro-węgierscy inwalidzi oddawaliby swoje członki?
***
.Niekiedy utrzymuje się, że w następstwie wojny w ogóle rozluźnią się więzi między mocarstwami, a każdy uczestnik konfliktu powinien dążyć do tego, by w wolności i bez zobowiązań opuścić scenę ponurej tragedii związków państw. Twierdzenia te mogą zawierać element prawdy o tyle, że w czasie wojny wszystkie państwa czują bezpośrednią presję łączenia się w „syndykaty”, jednak kolej rzeczy nie jest tu inna niż w wypadku syndykatów ekonomicznych – odkąd w świadomości zakorzeniła się myśl o koncentracji kapitału, wszędzie powstają one od nowa. Niekiedy więc głoszona jest ahistoryczna teza, jakoby pięć lub osiem mocarstw miało opuścić świątynię konferencji pokojowej, nie mając jeszcze w kieszeni nowych umów. To, co określa się dziś mianem „wolności”, jest po prostu podjętą już decyzją o przyszłej zmianie sojuszy.
Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że po zakończeniu konfliktu nastanie długi jubileuszowy rok wiecznego pokoju! Niewątpliwie na dużą skalę ujawnią się nastroje pacyfistyczne, gdyż ofiary i obciążenia wojenne dotkliwie na nas oddziałują, przez co wszyscy bardziej niż kiedykolwiek będziemy skłonni do uciszania lekkomyślnych podżegaczy wojennych oraz starania się o porozumienie między narodami; z drugiej jednak strony wojna pozostawi po sobie niewiarygodną wręcz liczbę nierozwiązanych problemów – nowych i dawnych – oraz wywoła żale i nadzieje znajdujące wyraz w nowych zbrojeniach. Wszystkie ministerstwa wojny, sztaby generalne i admiralicje będą analizować nauki płynące z minionego konfliktu, postęp techniczny przyniesie powstanie nowych rodzajów broni, umocnienia graniczne będą poszerzane, a przede wszystkim rozbudowywane. Czy naprawdę ktoś wierzy, że w takiej atmosferze pojedyncze państwo może pozostać osamotnione?
.W odniesieniu do Niemiec i Austro-Węgier oznacza to, że albo będą one musiały wzajemnie umocnić swoją granicę przebiegającą grzbietem Karkonoszy, Rudaw i Lasu Czeskiego, albo też potraktować ją zasadniczo jako wewnętrzną granicę administracyjną jednego, jednolitego na zewnątrz obszaru. Logika ta dotyczy zarówno Wiednia, jak i Berlina. Po doświadczeniach płynących z obecnej wojny państwo pozbawione sojuszników nie może pozostać nieobwarowane. Pierwszą i najważniejszą nauką tego konfliktu w dziedzinie techniki wojskowej jest bowiem wniosek, że w przyszłości wszelkie boje będą się toczyć wyłącznie na długich odcinkach frontu oraz że podstawową formą obrony ojczyzny staną się umocnienia graniczne. „Polityka umocnień” będzie polegać na określaniu przez każde państwo, które granice może umocnić, a które nie. W tym kontekście podnoszone będą następujące argumenty: gdyby przed rokiem 1914 Francja nie przeznaczyła wydatków obronnych na wzniesienie ciężkich fortyfikacji, a na umocnienie wszystkich granic od Belfortu aż do Dunkierki, wtargnięcie wojsk niemieckich do północnej części kraju przez Belgię zapewne nie byłoby możliwe. To samo można powiedzieć o naszej granicy w Prusach Wschodnich oraz austriackiej granicy w Galicji. Po wojnie obwarowania graniczne zostaną wzniesione wszędzie tam, gdzie będzie istniało ryzyko walk zbrojnych. Powstaną nowe rzymskie limesy i nowe mury chińskie z ziemi i drutu kolczastego.
Następstwem tej „polityki umocnień” będzie konieczność jasnego określenia już w chwili wznoszenia umocnień wojskowych, z kim dane państwo zamierza utrzymywać przyjazne stosunki. W Europie wyrosną dwa długie wały, przebiegające od północy na południe, z których jeden będzie sięgał mniej więcej od dolnego Renu po Alpy, a drugi od Kurlandii po rejon na wschód lub na zachód od Rumunii. Będą to linie wielkiego, ale nieuniknionego podziału kontynentu na trzy części. Do wyjaśnienia pozostaje kwestia specyficznie środkowoeuropejska, a mianowicie pytanie, czy pomiędzy dwoma południkowymi liniami obrony niezbędny będzie jeszcze trzeci, dzielący Niemcy i Austro-Węgry. Będzie on nieodzowny, jeżeli w przyszłości nie uda się zagwarantować jednolitej polityki obu państw. Gdyby jednak miało do tego dojść, będzie dla nich niezwykle szkodliwy i zgubny.
W warunkach przyszłej „polityki umocnień” małe państwa będą mogły zachować samodzielność jedynie z najwyższym trudem, gdyż nakłady na cele wojskowe będą się zmniejszać wraz ze zwiększaniem się stosunku bronionej powierzchni do długości granicy. Mało prawdopodobne jest, by kraj taki jak Rumunia mógł sobie pozwolić na budowę własnego systemu umocnień na wszystkich granicach. Oznacza to zaś, że będzie musiał z góry podjąć decyzję, którą granicę pozostawi niechronioną. W przyszłej rzeczywistości politycznej bardzo trudno będzie pozorować neutralność. Być może „polityka umocnień” stanie się najlepszym środkiem zesłanym przez Opatrzność, który pozwoli na to, by wojnę dzięki jej własnej technice uczynić iluzoryczną. Najpierw jednak długie linie umocnień trzeba będzie opłacić, zbudować i obsadzić ludźmi.
W toku tego procesu albo powstanie Mitteleuropa, albo w możliwej do przewidzenia przyszłości plany zjednoczenia tego obszaru zostaną przekreślone. Z tych właśnie powodów konieczne jest podjęcie decyzji.
***
.W czasie wojny przywódcy odpowiedzialni za losy walczących państw są tak pochłonięci bieżącymi obowiązkami, że prawie nie mają czasu zająć się historyczną refleksją. Nie są w tak korzystnej sytuacji, jaką miał na przełomie 1870 i 1871 roku Bismarck, który w ogólnych zarysach wiedział, czego chce, podczas gdy latem 1914 roku ta prowadzona z niesłychanym impetem wojna wydawała się niechciana i nieprzygotowana pod względem dyplomatycznym. Świadomie nie zajmuję się sprzecznymi wypowiedziami o przyczynach wybuchu konfliktu – czas na to przyjdzie dopiero wtedy, gdy ujawnione zostaną wszystkie akta. Jednak z całą pewnością można stwierdzić, że oba mocarstwa środkowoeuropejskie nie miały zdefiniowanego celu wojny, ba, w ogóle były przygotowane wyłącznie do wojny obronnej. Wojny nie rozpoczęto po to, by osiągnąć ten lub inny zamysł, dlatego nie towarzyszyła mu wewnętrzna idea jednocząca, a monarszym i rządowym odezwom mobilizacyjnym brakowało elementu programowego, hasła porywającego wszystkich walczących od Aabenraa po Rijekę. Wojna miała początkowo charakter czysto obronny, w związku z czym – patrząc z perspektywy środkowoeuropejskiej – była niedostatecznie przygotowana pod względem ideowym. Moim zdaniem w Austrii i na Węgrzech dało się to odczuć w jeszcze większym stopniu niż w Rzeszy Niemieckiej. W tej ostatniej i rząd, i naród przyzwyczaiły się do myśli zarówno o tym, że pewnego dnia musi dojść do konfrontacji z caratem rosyjskim, jak i o tym, że kiedyś nieunikniona będzie walka o panowanie na morzu z Anglią. Nowością był tylko fakt, że wszystko – zarówno wojna z Francją, wojna na Wschodzie, jak i wojna na morzu – nałożyło się na siebie z tak gwałtowną siłą. Austro-Węgry nie były zainteresowane prowadzeniem wojny z Francją oraz z Anglią na morzu, za to nękała je paląca kwestia bałkańska, południowosłowiańska i włoska. Początkowo nasz sojusznik bardziej wręcz skupił się na swoich południowych rubieżach niż na zagrożonej granicy w Galicji. Niebezpieczeństwo grożące ze strony Rosji narody monarchii naddunajskiej jasno i namacalnie uświadomiły sobie dopiero w trakcie wojny. Ciężar wojny przeniósł się z Belgradu do Przemyśla i w Karpaty, aby następnie powrócić do Triestu i rozciągnąć się na ziemie polskie. Ukształtowała się sytuacja, w której obie strony sprzymierzone wspólnie prowadziły walki na wschodzie, natomiast Niemcy z północy toczyli własny bój na odcinku zachodnim, a Austriacy i Węgrzy – na południowym. Naturalną rzeczą było udzielanie sobie wzajemnej pomocy, ale nie zmienia to faktu, że wojna widziana z Wiednia i Budapesztu wyglądała i wygląda nieco inaczej niż widziana z Berlina. Brakowało nadrzędnej myśli o wspólnej państwowości i jednakowej odpowiedzialności za wszystkie fronty. Pomimo pewnych różnic poglądów z biegiem wojny myśl ta wykrystalizowała się jednak w społeczeństwach i rządach. Dopiero wraz z nim ukształtowała się również idea wewnętrzna, że wojna jest nie tylko wojną niemiecką albo nie tylko wojną naddunajską, lecz stanowi dziejową próbę dla Mitteleuropy, która wszakże nie przebiła się jednak jeszcze do powszechnej świadomości. Nie jest zresztą bynajmniej pewne, czy do jej tonu dostrajają się wszystkie enuncjacje dotyczące wojny. Naszym zadaniem jest praca nad rozwojem tej świadomości, aż przywódcy narodów w swoich oficjalnych wypowiedziach zaczną uznawać za oczywistość budzące się poczucie jedności Mitteleuropy.
Niemcy z Rzeszy nie zawsze formułowali swoje wojenne deklaracje w sposób przemyślany, biorąc pod uwagę choćby wrażenie, jakie na słowiańskich i madziarskich sojusznikach musiało wywoływać akcentowanie czysto niemieckich celów wojennych. Tak na przykład mówienie o decydującym boju między Germanami i Słowianami stanowiło nieporozumienie – zrozumiałe, ale bardzo wątpliwe odstępstwo od idei sojuszniczej. W uszach Czechów, Polaków i Słoweńców takie hasła brzmią oczywiście zupełnie inaczej niż w naszych. Jeżeli domagamy się, by setki tysięcy Polaków i innych Słowian wystawiały się wspólnie z nami na grad rosyjskich pocisków, nie wolno nam nigdy zapominać o tych pomocnikach. Wymaga to złożenia pewnej ofiary z naszej ukształtowanej narodowej niemieckiej mentalności, ale ostatecznie stoimy tu przed jednoznaczną alternatywą: albo mamy do czynienia z wojną niemiecką, a wtedy nie możemy się uskarżać, jeżeli w Pradze i Zagrzebiu będzie postrzegana jako taka, albo też jest to wojna środkowoeuropejska, a wtedy powinniśmy i musimy mówić o niej w kategoriach Europy Środkowej i odpowiednio działać.
Podobnie rzecz ma się z głoszeniem „niemieckiej myśli w świecie”. Mój przyjaciel Rohrbach wyświadczył nam wszystkim wielką przysługę, stając się w swojej poczytnej, znakomitej pracy prorokiem tej idei. Żaden patriotycznie nastawiony Węgier ani Czech nie będzie miał też za złe nam, patriotom niemieckim, że śpiewamy, marzymy, rozmyślamy i działamy, słysząc w sercu: „Niemcy, Niemcy ponad wszystko”. Potrzebujemy tej idei; dzięki niej biją nasze serca. Nie możemy jednak puszczać w niepamięć faktu, że serca biją i w piersiach naszych niegermańskich sojuszników, którzy chcą wiedzieć, za co mają umierać. Jeżeli wznosimy nasz narodowy sztandar, powinniśmy dzierżyć w dłoniach i ich sztandary.
.Z pewnością nie możemy zachowywać się tutaj małostkowo. Rozumie się samo przez się, że prowadzona przez Niemcy wojna ożywia w nas wszystkie bohaterskie wspomnienia z przeszłości, że oczami wyobraźni widzimy, jak pro- wadzą nas król Fryderyk II, Blücher, Moltke i Bismarck. Walczymy jako Niem- cy, ale walczymy razem z milionami ludzi innej narodowości, gotowych do to- czenia wraz z nami boju na śmierć i życie, jeżeli tylko spotkają się z naszym szacunkiem i będą mogli wierzyć, że nasze zwycięstwo stanie się zarazem ich zwycięstwem.
Taka sama zmiana myślenia powinna jednak nastąpić bardziej wyraźnie niż dotąd również po stronie austro-węgierskiej. Zniknąć muszą obecne często odruchy urazy i zniesmaczenia po każdym silniejszym zaakcentowaniu niemieckich uczuć narodowych, ustępując wspólnej radości z powodu twórczej siły naszego wielkiego, wspaniałego sojuszu. W monarchii naddunajskiej utrzymuje się jeszcze pogłos dawnych nastrojów z roku 18669, źle pasujących do idei Mitteleuropy, antypruskich resentymentów, które, jeżeli są podnoszone, równie mocno drażnią słuch Niemców z Północy, co wspomniane specyficznie północnogermańskie tony oddziałują na inaczej nastrojone ucho mieszkańców Południa.
Niekiedy można zaobserwować coś, co wygląda na zawiść, spoglądanie złym okiem na siłę, która jest przecież nieodzowna dla wszystkich. Aby być zupełnie szczerym: zdarza się, że ten, który pozwala sobie pomagać, złorzeczy pomagającemu! Subtelne umysły nad Dunajem zawsze uznawały taką postawę za nieodpowiednią, ale i po jednej, i po drugiej stronie zdarzają się ludzie pozbawieni daru rozróżnienia. Po obu stronach trzeba im publicznie, z większą determinacją niż dotąd, przeciwstawić ideę braterskiej wspólnoty walki, zaś ludzie największego formatu w obu krajach muszą jeszcze swobodniej i bardziej zdecydowanie rozmawiać ze społeczeństwem o tym, że należy zapomnieć o zaszłościach, zamknąć wzajemne rachunki i podążać odtąd ramię w ramię jako dobrzy, uczciwi towarzysze. Wojna niesie nam jedność.
***
.O poszczególnych trudnościach związanych z procesem zjednoczenia powiem szerzej w kolejnych rozdziałach książki, jednak już w tym miejscu, aby od początku móc skonfrontować Czytelnika z całą złożonością omawianego zadania, muszę w kilku zdaniach ukazać ogrom różnic między naszymi państwami.
Austro-Węgry są starym organizmem wykazującym skłonności odśrodkowe, zaś Rzesza Niemiecka – nowym, w którym wciąż rosną tendencje centralistyczne. W tych pierwszych unosi się duch partykularyzmu czy też regionalizmu, ciągłego dążenia do uszczuplania władzy centralnej i przenoszenia monarchii Marii Teresy do świata legend, natomiast w naszym kraju pod względem siły twórczej rząd Rzeszy przeważa nad rządami stowarzyszonych w niej krajów. Niemcy, aby posłużyć się znanym sformułowaniem, codziennie przeobrażają się coraz bardziej ze związku państw w państwo związkowe, zaś Austro-Węgry – z państwa w związek państw czy wręcz konfederację dwóch państw, z których jedno jest niemal związkiem państw, a w drugim podejmuje się próbę zbudowania państwa narodowego o niezwykle skomplikowanym składzie etnicznym. U nas talenty i nurty polityczne ujawniają się na szczeblu Rzeszy, u naszych sąsiadów mają one najczęściej charakter regionalny, partykularny, narodowy, ale nie centralistyczny.
Rzeszę Niemiecką wzniesiono na fundamencie niemieckiej myśli narodowej i to w niej znajduje ona rację istnienia. Elementy obcojęzyczne, przede wszystkim Polacy z terenu Prus, stanowią wprawdzie trudną kwestię polityczną, jednak nie są one na tyle liczne i silne, by ubiegać się o prawo do współrządzenia. Austro-Węgry dla odmiany już od stulecia obawiają się ducha swoich narodów jako siły rozsadzającej, w związku z czym ich myśl państwowa jest bardziej neutralna pod względem emocjonalnym. Centralną ideę narodową zastępuje coś, co Francuzi nazywają etatyzmem – machina administracyjna sama w sobie: monarchia, biurokracja i armia.
Austro-Węgry są starsze – opływały w ziemię i sławę już wtedy, gdy władca Prus musiał się jeszcze ubiegać o uznanie godności królewskiej; zaliczały się do mocarstw europejskich, zanim Północ zdobyła sobie rzeczywiste prawo głosu; nie zostały złamane do tego stopnia, co Północ, ani w czasie wojny trzydziestoletniej, ani w okresie wojen napoleońskich. Miarowym krokiem szły przez wieki, dźwigając o wiele większą niż Prusy spuściznę tradycji. Rzesza Niemiecka jest natomiast ostatnim utworzonym w Europie mocarstwem, intruzem w dostojnym gronie monarchii, nie tyle odziedziczonym, co wywalczonym, dzieckiem XIX stulecia. Chcieć przekształcić Austrię i Prusy w bryłę z jednego metalu to jakby próbować stopić ze sobą dwa ostatnie wieki (…).
***
.Rzesza Niemiecka jest krajem zbyt małym, by skutecznie i trwale stawić w przyszłości czoła naporowi wszystkich pozostałych mocarstw. To stwierdzenie w tak oczywisty sposób wynika z dotychczasowego przebiegu obecnej wojny, że nie wymaga dalszego uzasadnienia. Gdyby bowiem Austro-Węgry zachowywały się choćby neutralnie, mielibyśmy przeciwko sobie wszystkie korpusy armii rosyjskiej. Gdyby zaś monarchia naddunajska sprzymierzyła się z naszymi wrogami, Niemcy znalazłyby się pod względem militarnym w położeniu wręcz beznadziejnym. Z sojuszu z Austro-Węgrami Rzesza mogłaby zrezygnować wyłącznie w wypadku, gdyby była w stanie go zastąpić przymierzem równie pewnym i równie naturalnym. Biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia okresu wojny, trudno sobie jednak taki związek wyobrazić. Sojusz z Francją byłby bardzo pożyteczny i dla tego kraju, i dla nas, ale który rząd francuski zdecydowałby się go obecnie zawrzeć? Związek z Anglią, pomimo wzajemnie wygłaszanych litanii nienawiści, jest co prawda wciąż teoretycznie możliwy, ale gdyby nawet się na niego zdecydowano, któż zaręczyłby za jego trwałość? Na cóż nam się zresztą zda przychylność Anglii wobec powrotu wojny siedmioletniej na naszym kontynencie? Jeżeli zaś chodzi o przymierze z Rosją, to miałoby ono dużo gorszy wpływ na nastroje społeczne i bezpieczeństwo państwa niż związek z Austro-Węgrami, a charakteru trwałego nabrałoby wyłącznie za cenę wspólnego rozbioru naszego sąsiada. Nie wolno zapominać, że zgodnie z pamiętnikami Bismarcka, zatytułowanymi Gedanken und Erinnerungen (Myśli i wspomnienia), począwszy od 1876 roku tradycyjne porozumienie pomiędzy Niemcami i Rosją uniemożliwiała właśnie gotowość Bismarcka, popieranego przez wszystkie siły w Niemczech, do bronienia mocarstwowej pozycji Austro-Węgier naszą własną krwią! Była to ta decyzja, która legła u podstaw obecnej wojny. Była to polityka mistrza znajdującego się w szczytowym okresie swojego geniuszu, którego wszyscy powinniśmy naśladować. To wtedy właśnie rzucono kości i wypadła Mitteleuropa.
Zastanówmy się, czy do przyjęcia byłoby dla nas, gdyby nasz sekretarz stanu do spraw zagranicznych powrócił z konferencji pokojowej z wiadomością, że znów znaleźliśmy się w sytuacji sprzed roku 1876, to znaczy sprzed dokonania wyboru pomiędzy Rosją a Austrią. Każdy by wiedział, co by to w praktyce oznaczało – przyszłe poświęcenie monarchii naddunajskiej! Do tego doprowadziłaby w obecnych uwarunkowaniach konsekwentna realizacja myśli małoniemieckiej. Oczywiście o tym ostatnim następstwie nikt nie mówiłby publicznie, ale w Austrii i na Węgrzech tak właśnie by odebrano rozluźnienie braterskiego uścisku, natychmiast rozpoczynając starania o nawiązanie za wszelką cenę innych więzi. W obecnej sytuacji na świecie Austro-Węgrom połowiczne zabezpieczenia na nic się zdadzą. Kraj ten potrzebuje pewnego oparcia. Niemcy zaś, które po tak straszliwej wojnie opuściłyby swojego sojusznika, zostałyby później zdradzone przez nowego partnera! Jest to najpewniejsza rzecz pod słońcem. O ekonomicznych perspektywach związku z Rosją czy Anglią powiem jeszcze później.
***
.Również ze strony Austro-Węgier można się spodziewać zdecydowanego oporu wobec idei Mitteleuropy, a reprezentuje go następujących pięć ośrodków: Dwór cesarsko-królewski, Rada Stanu i inne organy rządowe, słowem, austriacka biurokracja zaprawiona w służbie monarchy, która tyle uczyniła dla utrzymania jedności tak trudnego do rządzenia organizmu wielonarodowego, nie zawsze otrzymując zasłużone uznanie, tak zrosła się z wielowiekowym majestatem Austrii i jest tak niechętna pruskim formom i nieforemnościom, że w minimalnym stopniu byłaby gotowa podzielić się swoimi kompetencjami z intruzami z Prus. Jej zdaniem ci północnoniemieccy szerzyciele chaosu bardziej zakłócaliby, niż wspierali, stary, wymagający starannego podejścia ład, i najzwyczajniej w świecie nie wierzy, że dla odmiany Prusacy kiedykolwiek wykażą się dobrą wolą, by pozwolić się wtrącać w swoje sprawy. Uznają aparat pruski za dziwaczną machinę, której wprawdzie nie można odmówić skuteczności, ale której hałaśliwe działanie i ślepa precyzja wywołują w nich przerażenie. Oni sami woleliby w przyszłości parać się wyrafinowanym rzemiosłem w danym stylu, być może bardziej czasochłonnym, ale z pewnością bardziej ludzkim.
Austriaccy, a także węgierscy Słowianie (Czesi, Polacy, Rusini, Słowacy, Słoweńcy i Dalmatyńczycy), podobnie jak węgierscy Rumuni, po zbrataniu się z Rzeszą Niemiecką nie obiecują sobie zbyt wiele dobrego, bo w swoim środowisku lokalnym i regionalnym toczą z miejscowymi Niemcami nieustanne spory, uznają ich za wewnętrznych wrogów i są skłonni osądzać według nich wszystkich przedstawicieli tego narodu. Na szczęście ich sympatia do Rosjan jest w większości jeszcze mniejsza niż do Niemców i pragną pozostać obywatelami austriackimi, ale uskarżają się na to, że porządek świata w ogóle nakazuje im poszukiwanie sobie miejsca pomiędzy dwoma obcymi wielkimi organizmami państwowymi. Będą intensywnie zabiegać o to, by, korzystając z okazji, uzyskać przy konstruowaniu Mitteleuropy odrębne korzyści narodowe. Jako dla naturalnych „partykularystów” powstanie tego związku jest dla nich rzeczą drugorzędną – najważniejsza jest własna sprawa narodowa.
.W zupełnie odmiennej sytuacji są obywatele Węgier narodowości madziarskiej. Ich panowanie zależy od pokonania i utrzymania z dala Rosji, gdyż jest więcej niż oczywiste, że pierwszym krokiem podjętym przez zwycięskich Rosjan byłoby upokorzenie Węgrów kosztem zamieszkujących ich kraj Słowian, a zapewne także Rumunów. Jako samodzielny czynnik polityczny w obecnych granicach państwo węgierskie może przetrwać jedynie w sojuszu z mocarstwem niesłowiańskim. To właśnie tak ściśle wiąże Madziarów prawie wszystkich orientacji z Rzeszą Niemiecką. Wiedzą oni dobrze, że sama Austria nie ochroni ich skutecznie przed Rosjanami. Dopóki więc chodzi o przyjaźń niemiecko-węgierską, w pełni zgadzamy się z Madziarami, kiedy jednak porusza się temat nieodzownego, prędzej czy później, ustroju Mitteleuropy, widać wyraźnie, że obecny stosunek Węgrów do Austrii bynajmniej nie jest tak uporządkowany, by bez problemów zaakceptowali dodanie do ugody austro-węgierskiej porozumienia środkowoeuropejskiego. Ponieważ Madziarzy z natury i ze względu na swoją historię są specjalistami od prawa państwowego, często o nastawieniu bardziej teoretycznym niż praktycznym, pomimo najlepszej woli w pewnej chwili mogą się okazać poważną przeszkodą na drodze do jedności (…).
Zanim dwa kraje połączą się na dobre i na złe, muszą dokonać kompleksowej inwentaryzacji. Ponieważ Austro-Węgry są państwem równie samodzielnym, co Rzesza Niemiecka, przysługuje im całkowita swoboda działania, a także moralne prawo korzystania z tej wolności w taki sposób, który zapewni monarchii naddunajskiej trwałość i pomyślność, nawet gdyby sąsiad z północy uznał go za niepożądany. Austria uprawia politykę austriacką, a Węgry – węgierską.
.Nie kwestionuję zatem formalnego prawa do zajęcia stanowiska nam przeciwnego, lecz jedynie pozwalam sobie stwierdzić, że zerwanie przez Austro-Węgry trwałej więzi z Rzeszą oznaczałoby dla nich swoiste samobójstwo. Związek z Niemcami, patrząc z perspektywy dualistycznej monarchii, wyrasta nie tyle z pobudek emocjonalnych, ile z bezwzględnego instynktu samozachowawczego.
Friedrich Naumann
Fragment książki: Mitteleuropa. Nowy porządek w sercu Europy, tłum. Kamil Markiewicz, wyd. Instytut Pileckiego, Warszawa 2022 [LINK].