Nigdy jeszcze nie zaszliśmy tak daleko w rozwoju. Nigdy nie żyło nam się tak dobrze i nie byliśmy tak atrakcyjnym miejscem do życia i inwestowania
Naszym celem powinno być doprowadzenie Polski do miejsca, w którym będzie jednym z trzech państw mających największy wpływ na kształt i politykę Unii Europejskiej, jedną z najsilniejszych na kontynencie gospodarek – pisze Igor JANKE
.Mogę wyemigrować z Polski, zostać działaczem opozycyjnym, być bitym i siedzieć w więzieniach, albo pisać recenzje teatralne za grosze a utrzymywać się z pracy przy corocznym zbieraniu winogron we Francji. Takie zakładałem opcje na życie jako 20-latek pod koniec lat 80. No future – tytuł utworu Sex Pistols dobrze oddawał, co czułem. Polska była ponura, zniewolona, szara, brudna. Po przepastnych warszawskich ulicach hulał wiatr, nie było restauracji, kawiarni, wieżowców ani basenów. Zostawało pić wódkę, śpiewać Kaczmarskiego, bawić się na imprezach, czytać książki, chodzić na demonstracje. Książki i demonstracje dawały najwięcej nadziei i radości.
Kiedy wyjechałem pierwszy raz autostopem do Francji, żeby zrywać winogrona za ogromne wówczas pieniądze, pierwszą noc spędziłem w mieszkaniu przygodnie poznanych niemieckich punków. Poczęstowali mnie serami i kiwi. Sery smakowały zupełnie inaczej niż nasze, ale to zielone jajko niczego mi nie przypominało. Nie wiedziałem, co to jest, nigdy wcześniej nie widziałem takiego cuda. „Naprawdę, nigdy nie jadłeś kiwi?” – niezamożni niemieccy gospodarze nie mogli uwierzyć. Nie jadłem kiwi, hamburgera ani sushi. W plecaku miałem najlepszą polską wódkę, żeby móc dać coś w prezencie, a która wyglądała i pachniała tak, jak ówczesna Polska. Tyle, że zdałem sobie z tego sprawę dopiero, kiedy z dumą wręczyłem ją pewnemu włoskiemu architektowi a on postawił ją na stoliku razem z dziesiątką innych zachodnich alkoholi… Pamiętam ten piekący rumieniec wstydu i zażenowania. Bidna butelka z tandetną nalepką wśród najlepszych światowych alkoholi. Na szczęście mogłem mu chociaż opowiedzieć, jak walczymy z komunizmem
Moje ubrania wyglądały dwa razy gorzej niż te, w których chodzili miejscowi. Ulice ze sklepami i restauracjami onieśmielały mnie. Chodziłem godzinami i oglądałem ten dostatni świat jakby zza szyby. Kiedy jakiś kierowca, który zabrał mnie na autostop zaproponował, byśmy zjedli razem lunch, nie wiedziałem, jak się zachować. Zafraponowany wszedłem z nim do baru przy autostradzie, który dla mnie błyszczącą restauracją, rzuciłem okiem na ceny i głowiłem się, jak mu powiedzieć, że ten wiener schnitzel kosztuje tyle ile połowa pensji w Polsce i nie stać mnie na niego.
Przez kilka tygodni oglądałem świat, który wydawał się nierealny. Powrót do ojczyzny był bolesny. Dziurawe drogi, śmierdzące kible, podłe żarcie w knajpach. Papier toaletowy wystawany w kolejkach albo wykradany z zakładów pracy, dawanie łapówek milicjantom, sklepowym i kanarom w autobusie. Gra w oszukiwanego ze znienawidzonym państwem. Oni okradają nas, my ich. „Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy” – śpiewał kilka lat później Kult a my wszyscy czuliśmy, że to nasz świat. Brudne były kible, ulice i dusze rządzących nami znienawidzonych komuchów.
Trudno było uwierzyć, że kiedyś polskie ulice, budynki i sklepy mogą choć trochę przypominać to, co widziałem na Zachodzie. Miesięczna pensja w Polsce wynosiła tyle, co 20-30 dolarów. Tyle dostawałem za dzień fizycznej pracy na francuskich polach. Skazani byliśmy na życie w innym, o wiele gorszym świecie i byłem przekonany, że tak ma pozostać.
Nie wierzyłem, że komunizm może upaść. Nie umiałem sobie tego wyobrazić. Wiedziałem, że albo muszą stąd uciec, albo walczyć, nawet jeśli ta walka nie da żadnych rezultatów. Taki nasz obowiązek, jeśli chce się być porządnym. Książki Herlinga-Grudzińskiego, wiersze Herberta, piosenki Kaczmarskiego i Gintrowskiego, filmy Zanussiego i Kieślowskiego, tłumaczyły mi, co mam robić, ale nie dawały nadziei. Tu był syf i brak przyszłości. Będziemy żyć w biedzie i smrodzie, ale dumnie – tak to widziałem. Organizowaliśmy strajki i wiece wydawaliśmy pisma, pałką dostałem raz, nacierpieć się nie zdążyłem. Gdyby ktoś pokazał mi, jak żyję dziś, jak wygląda dziś starówka Wrocławia, promenada w Gdyni czy wieżowce w Warszawie uznałbym, że to film science fiction.
.Dziś jesteśmy w historycznym momencie. Nigdy jeszcze nie zaszliśmy tak daleko w rozwoju. Nigdy nie żyło nam się tak dobrze i nie byliśmy tak atrakcyjnym miejscem i do życia i do inwestowania. Pomimo narzekań w mediach, wchodzą tu największe firmy technologiczne – Google, Intel, Samsung, Amazon. Rosną polskie firmy prywatne. Dino Polska, InPost, Cyfrowy Polsat, LPP, Synthos, Polpharma, Maspex, CD Project, Techland, Polenergia – to czołówka firm mających przechody liczone w miliardach złotych. Mamy świetny system bankowy. Coraz lepszą infrastrukturę. Świetnie wykształconych ludzi.
Wielu osobom jednak trudno uwierzyć, że możemy wskoczyć jeszcze kilka pięter wyżej i stać się jednym z najzamożniejszych państw w Europie. Przecież na świecie prawie nikt nie zna tych polskich firm, czy produktów przez nie produkowanych. Do pierwszej światowej ligi jeszcze im daleko. Nasze najlepsze uniwersytety w rankingach szanghajskich zaczynają się pojawiać na końcu pierwszej pięćsetki. W Unii Europejskiej to nie my nadajemy ton, a wręcz jesteśmy traktowani jako uciążliwe utrapienie.
Wielu ekspertów uważa, że dużo łatwiej odbić się od dna, co nam się udało, niż przebijać się z drugiej do pierwszej ligi, gdzie konkurencja jest już ogromna i rządzą dużo bogatsi od nas, którzy swój sukces budowali dziesiątki, a nawet setki lat. Kiedy oni budowali swoje demokracje i zamożność, przechodzili rewolucje przemysłowe i tranzycje kulturowe, myśmy byli okupowani, mordowani, dorobek materialny i kulturowy był niszczony i rozkradany, elity były systematycznie anihilowane, a kiedy skończyła się wojna, przyszło komunistyczne pranie mózgu i PRL-owska półsowiecka okupacja. Cud, że udało się w 30 lat tak dużo odrobić.
Czy dotarliśmy już do sufitu i powinniśmy być szczęśliwi z tego, co osiągnęliśmy, dziękując Bogu, losowi i bogatszej części świata, że tak wiele dobrego nas spotkało? Trudno jest sobie wyobrazić, byśmy żyli tak jak Niemcy czy Szwedzi, a Polska była jednym z europejskich liderów. Stawiam jednak tezę, że to jest możliwe. Tak jak firmy, tak państwa powinny sobie wyznaczać poważne, ambitne strategiczne cele. W latach 90. XX wieku celem, który łączył polskie elity, było przyłączenie się do bogatego i bezpiecznego świata, członkostwo w Unii Europejskiej i Pakcie Północnoatlantyckim. Oba te cele osiągnęliśmy. Od tej pory nie udało nam się sformułować nowego celu, który byłby nie tylko ambitny, ale mógł nas łączyć.
.Moim zdaniem tym celem powinno być doprowadzenie Polski do miejsca, w którym będzie jednym z trzech państw mających największy wpływ na kształt i politykę Unii Europejskiej, jedną z najsilniejszych na kontynencie gospodarek. Celem powinna być budowa państwa, którego najlepsze firmy staną się europejskimi i światowymi gigantami, które ma jedną z najbardziej liczących się w świecie armii, co przełożyć się może się nie tylko na bezpieczeństwo, ale i na pozycję polityczną naszego kraju. Ambitne? Bardzo. To wszystko jest możliwe.
Czy stanie się samo? Nie. Stanie się tylko wtedy, jeśli nie zwolnimy tempa rozwoju, jeśli nie poczujemy się zbyt usatysfakcjonowani, jeśli zdamy sobie sprawy z własnych słabości i będziemy ciężko pracować nad tym, co w Polsce ciągle słabo działa. Także nad sobą jako społeczeństwem, co jest pewnie najtrudniejsze.
Dlaczego uważam, że to jest możliwe? Po pierwsze, wystarczy nie zwolnić. Mamy ciągle ogromne ambicje, głód sukcesu, jesteśmy bardzo pracowici i mamy to coś, co nie wszędzie na świcie można spotkać – niezwykłego ducha przedsiębiorczości. Dużo podróżuję – po Polsce, po bliskiej i dalszej nam Europie, po różnych kontynentach. Nigdzie albo prawdzie nigdzie, nie spotykam takiego ducha przedsiębiorczości jak u nas. To jest coś, co trudno opisać i zmierzyć, ale czuję to moim reporterskim nosem. To nowe sklepy, bary, firmy. To ciągle poprawiane i myte okna wystawowe, coraz bardziej wymyślne restauracje, tłumy na konferencjach gospodarczych, gdzie ludzie chcą się spotkać, by nawiązywać kontakty, które przekują na biznesy. Porównując nasze miasta do wielu innych w Europie i świecie lubię powtarzać, że w Warszawie ludzie nie chodzą po ulicach, ale biegają. Każdy się spieszy, pracuje na dwóch etatach, otwiera kolejną firmę, próbuje swoich szans. Ciągle widzę ten ogień w oczach nie tylko drobnych przedsiębiorców, ale także najbardziej zamożnych Polaków, właścicieli i szefów dużych firm, którzy marzą, by ich przedsiębiorstwa były jeszcze większe. Im się ciągle chce. Ciągle są głodni sukcesu. Chcą bardziej niż menedżerowie wielkich korporacji w Niemczech, Francji czy Włoszech. Czują swój biznes i dalej gryzą trawę. Jest wciąż wola walki.
Są też solidne fundamenty. Mamy ponad dwa miliony mikrofirm, kilkadziesiąt tysięcy małych i średnich przedsiębiorstw. Mamy ciągle rosnący eksport i znakomite relacje gospodarcze z największą gospodarką kontynentu – Niemcami. W sposób często niezauważany za Odrą, staliśmy się kluczowym partnerem handlowym niemieckich firm w Europie – trzecim po Francji i Holandii, choć pozycja Holandii wynika w dużej mierze z transportu towarów z tamtejszych portów. Być może więc drugim.
Nasi duzi przedsiębiorcy zdobywają już przyczółki na zachodnich rynkach, zauważają swoje przewagi, radzą sobie coraz lepiej. To zupełnie inna sytuacja niż wtedy, kiedy zaczynaliśmy od zera w rodzącym się dzikim kapitalistycznie kraju na początku lat 90. ubiegłego wieku. Udało nam się utrzymać, a nawet trochę zmniejszyć nierówności społeczne. Poziom ubóstwa jest coraz niższy. Bezrobocie zostało praktycznie zlikwidowane, jest na bardzo niskim poziomie.
.Mamy wreszcie dużo lepiej wykształcone społeczeństwo. Liczba Polaków z wyższym wykształceniem wzrosła czterokrotnie od upadku komunizmu. Rośnie liczba absolwentów kierunków tzw. STEM (science, technology, engineering and math – nauka, technologia, inżynieria, matematyka). Stosunkowo niskie w porównaniu z większością państw zachodnich są różnice między zarobkami kobiet i mężczyzn. Oczywiście jest jeszcze wielka przestrzeń do poprawy.
O wykształconych ludziach będzie dużo w tej książce. Sam mam przyjemność pracować z uczestnikami Szkoły Przywództwa Instytutu Wolności, gdzie od 9 lat co roku trafia setka osób z całej Polski w wieku 25-40 lat. To znakomici, dobrze wykształceni w kraju i za granicą ludzie, znający już świat, rozumiejący, że żyjemy w rzeczywistości naczyń połączonych, rozumiejący zależności, ale mający poczucie własnej siły, pozbawieni kompleksów, które obciążają poprzednie pokolenia. Ci ludzie mają nadal wolę walki, rosną w siłę, robią kariery, nie mają ani poczucia niższości wobec Niemców czy Anglików, rozumieją, że trzeba jasno formułować narodowy interes, ale jednocześnie rozumieją, że tylko współpraca ma sens. To pokolenie pozbawione jest wielu ograniczeń obciążających tych, którzy walczyli o naszą wolność i demokrację, tych, którzy budowali początki kapitalizmu i odnosili pierwsze sukcesy. Oni mają wielką szanse i potencjał, aby popchnąć nasze firmy, instytucje, Polskę na kolejne piętra. Mamy więc znakomity punkt startowy i ogromny potencjał do dalszego rozwoju.
W czasie, kiedy ten polski potencjał urósł, w świecie nastąpiły wielkie zmiany. Najpierw pandemia, która przeorała sposób myślenia m. in. o gospodarce, potem rosyjski atak na Ukrainę. A w tle czai się rosnące starcie amerykańsko-chińskie, które może zakończyć się wielką wojną. To wszystko wywołuje wstrząsy i przetasowanie geostrategiczne. Niemal wszystkie one w jakiś sposób, pośrednio lub bezpośrednio, wpływają albo mogą wpływać na nasz kraj. Jak każdy kryzys, wstrząs, zawirowania, ta sytuacja jest z jednej strony wielkim zagrożeniem, a z drugiej – olbrzymią szansą.
Igor Janke
Fragment książki „Siła Polski”, wyd. Czerwone i Czarne, 2023 [LINK]