
Polska i historycy. Jeśli nie opowiemy swojej historii, inni zrobią to za nas
W przekazie popularnym historia Polski podczas II wojny światowej i tuż po niej redukuje się do dwóch pojęć: Jedwabne i Kielce. Mamy do czynienia z brudną wojną propagandową – pisze Jan ŚLIWA
.Polska nie ma szczęścia do historyków. Dla większości jest tematem marginalnym, traktowanym jedynie w relacji do sąsiadów, którzy jako główni bohaterowie posiadają sympatię autorów. Autorzy często powtarzają obiegowe sądy lub są wręcz stronniczy, tym bardziej że Polska reprezentuje wartości, które nie są w nowoczesnym świecie szczególnie cenione. Z kolei polscy historycy nie publikują wiele w światowych językach, a jeżeli już, to dzieła ich są słabo widoczne.
Dla jasności: z jednej strony ważne są solidne dzieła na poziomie akademickim, ale może ważniejsze są książki popularne, dostępne w każdej księgarni, bo to one kształtują opinię publiczną. W obecnej sytuacji ta opinia, soft power, ma znaczenie strategiczne, a jest również przyjemniej, gdy nas rozumieją i lubią.
Polska widziana przez zachodnich historyków
.Szukając nowości, natknąłem się na ciekawą dyskusję z udziałem historyka Erica Kurlandera. Dowiedziałem się, że właśnie opublikował (współautorzy: Douglas T. McGetchin i Bernd-Stefan Grewe) historię Niemiec: Modern Germany: A Global History. Prawdziwe opus magnum – 907 stron. Dobra okazja, by przyjrzeć się sprawie z szerszej perspektywy. Starym zwyczajem poszukałem informacji o Polsce, by lepiej zidentyfikować autora, poznać jego poglądy i uprzedzenia. W paru punktach nabrałem wątpliwości. Oczywiście, to nie jest historia Polski ani nawet Europy, ale Niemiec. Autor ma więc prawo do własnej selekcji tematów i własnego spojrzenia. Historia Prus polskiego autora też nie będzie identyczna z niemiecką.
Na ile mogę oczekiwać obszernego potraktowania spraw polskich? O wiele więcej jest tam o Francji, ale też związki Niemiec i Francji były o wiele intensywniejsze. Inaczej widzimy to my: dla nas Niemcy (podobnie jak Rosja) były nemezis przez tysiąc lat, dla nich Polska to peryferie. W uważniejszym czytaniu zobaczyłem, że rozsądnie poruszonych jest wiele zagadnień, w tym potencjalnie problematycznych. Są Bismarck, germanizacja i Kulturkampf. Są Intelligenzaktion, działalność Einsatzgruppen, są deportacje z Wielkopolski, są Generalplan Ost i praca niewolnicza. Jest zdanie Hansa Franka, że chciałby po wojnie Polaków, Ukraińców i wszystkich, którzy się tam włóczą, przerobić na mielonkę. Dalej jest o roli papieża Jana Pawła II i Solidarności w przemianach w Polsce i w Europie oraz w zjednoczeniu Niemiec.
No i dobrze. Ale są jednak zgrzyty. Czy ważna jest sprawa rozbiorów? Dla nas to sprawa egzystencjalna, ciągnąca się za nami do teraz. Dla nich o wiele mniej. Zaczyna się od Prus, wymęczonych ekonomicznie i ludnościowo do granicy wyczerpania po wojnie siedmioletniej (1756–63). Pomocne dla wzrostu potęgi i wpływów Prus było „nabycie (acquisition) dodatkowych terytoriów” w wyniku I rozbioru Polski. Następne rozbiory są, ale potraktowane dość marginalnie. Ot, zniknęło sąsiednie państwo. Zdarza się.
W opisie II wojny światowej pierwszorzędną rolę odgrywa Holocaust. A do Holocaustu dobrze jest mieć pomocników. Powyższa wypowiedź Franka o mielonce uzupełniona jest uwagą, że polityka „dziel i rządź” była możliwa dzięki głęboko zakorzenionemu antysemityzmowi Polaków, opartemu na nienawiści religijnej. Po wymienieniu zachodnich ochotników Waffen SS autorzy piszą (s. 622), że „nawet nieżydowscy Polacy, którzy po Żydach byli główną ofiarą nazistów, często w funkcji kapo mieli za zadanie zarządzanie obozami i obsługę komór gazowych i krematoriów”. Dalej mamy Jedwabne oraz Polaków i Ukraińców czekających na zamordowanie lub deportację Żydów, by przejąć ich majątek i domy. Potem mamy rozważania, czemu „tak wielu Żydów, Polaków i innych ofiar prawie dobrowolnie szło na śmierć, bez stawiania oporu”.
Co do oporu, wspomniane są ucieczki z obozów do lasu oraz sławny oddział braci Bielskich. „Nieżydowskich Polaków” tu nie widzę. Pół strony poświęcone jest powstaniu w getcie (1943), z uwagą, by nie mylić go z powstaniem warszawskim (1944). Oprócz tych 11 słów (wliczając rodzajniki i przyimki) więcej o tym wydarzeniu nie znajdziemy. Armia Krajowa? Jaka armia?
Wiele jest świadectw (plenty of evidence, s. 628), że „polscy nacjonaliści i antysemici, sami będący ofiarami nazistowskiej okupacji, jednak ryzykowali życie dla ratowania Żydów”. Źródłem jest Nechama Tec, autorka wartej polecenia książki When Light Pierced the Darkness: Christian Rescue of Jews in Nazi-Occupied Poland. Jest więc obowiązkowy nacjonalizm i antysemityzm, całość obwarowana zdziwieniem, że jednak pomagali. Ja wiem, że chodzi tu o Żegotę, ale to wiem ja. Po dobrych Polakach przeczytamy o (nielicznych, ale jednak) dobrych Ukraińcach i dobrych Niemcach.
Za to spory akapit mamy o bohaterskich Duńczykach, którzy kilka tysięcy Żydów przewieźli kilka kilometrów przez cieśninę do neutralnej Szwecji. To się chwali, ale nie ma to nic wspólnego z problemem milionów Żydów, często niezasymilowanych, w środku kontynentu. Polska nie ma swojej Szwecji. Pominięty jest drobny fakt, że nordyccy aryjczycy mieli więcej swobody niż słowiańscy podludzie. Drugi akapit traktuje o Bułgarii, która mimo sojuszu z Niemcami nie uległa naciskom, by Żydów deportować. To też nieporównywalna sprawa, jako że Bułgaria nie była okupowana. W podrozdziale wymieniającym ofiary widzimy oczywiście Żydów, a dalej homoseksualistów, Roma i Sinti – i na tym koniec. Trzeba przyznać, że na zdjęciach widzimy rozstrzeliwanie Polaków w Bochni, obronę Warszawy w 1939 r., przymusowych robotników (głównie Polaków) w fabryce Agfy oraz Polaków wieszanych przez Niemców pod Radomiem. Możemy się również dowiedzieć o niemieckich formach oporu, jak Weisse Rose (Biała Róża), kontrkulturowa grupa Edelweisspiraten (Szarotkowi Piraci) czy oczywiście spisek Stauffenberga.
Przejdźmy do ostatnich czasów. Stosunki z Rosją potraktowane są z mieszanymi uczuciami, ponieważ intensyfikowana współpraca Niemiec z Rosją (w tym Nord Stream), połączona z rosnącą rolą Niemiec w Europie, prowadziła do zacieśniania związków całej Europy z Rosją, a więc z Putinem, a związkami z Putinem nie ma się co chwalić. Przynajmniej w tej chwili, a potem – zobaczymy.
Autorzy są wciąż dumni z otwarcia granic dla migrantów przez Angelę Merkel w 2015 r. Oskarżają o ksenofobię kraje, które nie wzięły udziału w relokacji, z Polską na pierwszym miejscu. Problemy Polski są problemami Niemiec, ponieważ to Niemcy biorą na siebie brzemię dbania o stan demokracji w Europie i na świecie. Podobnym pojęciem było sto lat wcześniej „brzemię białego człowieka” – trudny, lecz zaszczytny obowiązek cywilizowania dzikich ludów. Określa się Niemcy (Bulmer i Paterson) jako „hegemona mimo woli”, dla ministra Radka Sikorskiego to „nieodzowny naród”. Podczas nieszczęsnej prezydentury Donalda Trumpa Niemcy musiały objąć swoją opieką nawet Stany Zjednoczone, stając się (we własnym wyobrażeniu) liderem wolnego świata. W Europie musiały stać się zaporą dla prawicowego populizmu. Na marginesie: nadużywanie zwrotu „prawicowy populizm” sugeruje, że autor idzie na łatwiznę, zastępując analizę faktów obrzucaniem przymiotnikami i etykietkami. Do najgroźniejszych – bo posiadających władzę – prawicowych populistów należy polski rząd Prawa i Sprawiedliwości. Angela Merkel dzielnie stawiała mu czoła, nawet pryncypialnie napominając podczas wizyty w Auschwitz w grudniu 2019 r., mówiąc o rządach prawa, narastającym rasizmie, zbrodniach nienawiści, ataku na fundamentalne wartości liberalnej demokracji oraz niebezpiecznym historycznym rewizjonizmie. To standardowy zestaw uwag w stosunku do Polski, nic dziwnego, ale akurat w tym miejscu było to równie subtelne, jak krytyka polityki Izraela wobec Palestyńczyków podczas wizyty w Yad Vashem.
Książka doprowadzona jest do agresji Rosji na Ukrainę. Dowiadujemy się, że Niemcy przejęły wiodącą rolę w dostawach broni na Ukrainę. W przyszłości Niemcy mogą pójść dalej w stronę światowego przywództwa. Pamięć o mrocznej przeszłości byłaby motywem do dbałości o środowisko, demokrację i prawa człowieka. Wartości te mogłyby i powinny Niemcy wcielać nie tylko u siebie, lecz również promować w Europie i na całym świecie. Nie wiem tylko, czy jest to świetlana wizja, czy ostrzeżenie.
Obiegowe sądy
.W przekazie popularnym historia Polski podczas II wojny światowej i tuż po niej redukuje się do dwóch pojęć: Jedwabne i Kielce. To, że Jedwabne jest tylko elementem zbrodniczego pochodu Wehrmachtu, nie jest interesujące. A zupełnie nieinteresująca jest poprzedzająca tę masakrę prawie dwuletnia sowiecka okupacja – kto wywoził, kto kolaborował, kto się wzbogacił. Podobnie jak nie jest tematem postępujące od 1944 r. skonsumowanie przez Sowietów układów w Jałcie i Poczdamie, czyli ujarzmienie Polski. W tym morzu krwi liczą się tylko Kielce. A że były tam kule milicyjne? To przecież polska milicja. Generalne wywłaszczenie całego społeczeństwa przez komunistów to znowu zabranie Żydom własności przez Polaków. W roku 1968 spór między odłamami w partii to znowu przejaw polskiego antysemityzmu, a Gomułka staje się polskim nacjonalistą. Bicie żądających wolności studentów i wyrzucanie ich z uczelni nie wchodzi do rachunku. Podobnie nie wchodzi do rachunku powtarzane okresowo strzelanie do robotników. Stłumienie Praskiej Wiosny w sierpniu 1968 r. to też pewnie polska agresja, chociaż my mówiliśmy: Cała Polska czeka na swego Dubczeka!
W opowieści o II wojnie światowej irytujące jest ciągłe rozróżnianie Żydów i Polaków, z podprogowym (lub otwartym) przekazem, że tylko żydowskie życie naprawdę się liczy. Chęć zachowania życia własnego to niewybaczalny egoizm, życie żony i dzieci jest pomijalne. Specjalizuje się w tym prof. Jan Grabowski z Ottawy, objeżdżający świat z opowieścią, jak dobrze się żyło Polakom pod okupacją i jak tylko czyhali na pożydowski majątek, kolaborując z Niemcami w zabijaniu Żydów. Krytykuje on proponowane przez Polskę rozszerzenie programu uczniowskich wycieczek do Polski. Podczas gdy uwzględnienie Żołnierzy Wyklętych (zwłaszcza niektórych) jest problematyczne, to zdanie, że muzeum Ulmów w Markowej powinno być „omijane za wszelką cenę”, jest skandaliczne.
Ostatnio podjął walkę ze zbyt pochlebnymi (według niego) wobec Polaków artykułami w Wikipedii. Twierdzi, że wybielają one Polaków, pomniejszają ich współudział w Holokauście, rozdymają skalę pomocy Żydom, akcentują ich własne cierpienie (podpinanie się pod Holocaust) oraz niepotrzebnie przypominają o żydowskiej kolaboracji z Niemcami (nazistami) i ich udziale w zbrodniach stalinowskich. Jeżeli chodzi o korygowanie Wikipedii, to niedawno zauważyłem, że proces przebiega w odwrotnym kierunku. I tak w wersji angielskiej narodowość polską ma na przykład Chaim Rumkowski, prezes łódzkiego Judenratu. Z poprawianiem faktów trzeba uważać, ma ono bowiem logiczne konsekwencje. Jeżeli mianowicie Rumkowski był Polakiem, to Polakami byli również wszyscy mieszkańcy łódzkiego getta oraz ofiary Auschwitz, a takich wniosków chyba nie chcemy. Logika nie jest tu jednak podstawowym kryterium. Mamy do czynienia z brudną wojną propagandową.
Co pisać?
.Jeżeli chcemy, by nasze dzieje zostały poznane z wielu stron, a nie tylko tych, które wybiorą obcy, niezbyt przyjaźni autorzy, musimy dostarczyć tekstów, napisanych z myślą o obcym czytelniku, nieznającym (jeszcze) naszych kodów kulturowych. Czytelnik musi po pierwsze książkę znaleźć, po drugie wziąć do ręki, a po trzecie na tyle wiedzieć, po co ją czyta, żeby doczytać do końca (lub prawie).
Nie jest do końca prawdą, że naszej historii za nas nikt nie napisze. Są pasjonaci, którzy właśnie w polskiej historii znaleźli mało wykorzystane źródło fascynujących wątków. Należy do nich Roger Moorhouse, autor książki o pakcie Ribbentrop-Mołotow (Pakt diabłów. Sojusz Hitlera i Stalina) oraz o kampanii wrześniowej (Polska 1939. Pierwsi przeciwko Hitlerowi). Wkrótce ukaże się książka The Forgers („Fałszerze”), poświęcona działalności grupy Ładosia w Bernie.
Ale to tylko wyjątki. Wiele jest tematów wartych przedstawienia, jak wspaniały wiek złoty czy czasy rozbiorów i walka o odzyskanie niepodległości, zachowanie tożsamości i zbudowanie nowoczesnego narodu. Walka uporczywa i w końcu zakończona sukcesem.
To, czego (na ogół bezskutecznie) szukam w książkach o historii Niemiec i Europy, to wojna polsko-bolszewicka 1920 r. My jesteśmy głęboko przekonani, że uchroniliśmy Europę przed bolszewicką nawałą, ale na zachód od Odry nikt tego nie zauważa. Ewentualnie jest ta wojna przejawem zaborczej polityki Polski albo okazją dla Niemiec do odwojowania utraconych przed chwilą terenów. Uratowali się od opcji gułagów od Lizbony po Władywostok już w latach 20., ale nikt tam nie jest tego świadomy. Olbrzymim zadaniem jest przedstawienie komunizmu – nie tylko jego brutalnej postaci, z torturami i strzałami w tył głowy, lecz tej codzienności, gdzie kolejne pokolenia starają się przeczekać, żyjąc na emigracji wewnętrznej. To tłumaczy, dlaczego nie tęsknimy za nim i nie mamy sentymentu dla takich pojęć, jak postęp, ateizm i lewica. Tak przynajmniej jest w moim pokoleniu, młodzi zatracili już tę odporność.
Bariera mentalności
.Ale by potencjalny czytelnik faktycznie sięgnął po książkę, musi mieć w miarę pozytywne nastawienie do tematu. Jak pisałem powyżej, dla wielu oskarżanie Polski o wszystko możliwe jest miłym i lukratywnym zajęciem. Antypolonizm jest ostatnim społecznie tolerowanym narodowym uprzedzeniem. Do starych tematów dochodzą nowe: autokracja, łamanie demokracji i praworządności, katolicki prawicowy nacjonalizm oraz homofobia. Również tu autorzy wyżej cenią powtarzanie mantr i odreagowywanie emocji niż pogłębioną analizę, zwłaszcza że Polska rzeczywiście stanowi przypadek szczególny – kilkuwiekowa walka o przetrwanie w oparciu o wartości tradycyjne: Bóg, honor, ojczyzna, do tego rodzina i ochrona życia. Wszystko to pojęcia wzbudzające alergiczną reakcję w starej Europie. Do tego jedyna w swojej brutalności okupacja, nieporównywalna z francuską czy duńską. Na dodatek walka z komunizmem, z którym Zachód na swoje szczęście nigdy bliżej się nie spotkał i nie nabrał na niego odporności. Charakterystyczna jest dyskusja o Marcu 1968. Dla człowieka Zachodu PZPR to polska władza, MO i ZOMO to polska policja, a robotnicy siedzący z plakatami dostarczonymi przez organizację partyjną to wyraz polskiej opinii publicznej – tradycyjnie antysemickiej, urobionej przez Kościół. Nie potrafi on sobie wyobrazić, że pracowaliśmy za 30 dolarów na miesiąc, staliśmy w długich kolejkach po masło i że po emigracji rok pracy na Zachodzie swobodnie odtwarzał stan posiadania sprzed wyjazdu. Mało kto zauważa, że emigranci roku 1968 dostrzegli niedogodności komunizmu dopiero wtedy, podczas gdy reszta społeczeństwa boleśnie je poznała ponad 20 lat wcześniej. Pokazuje to, w jak izolowanej bańce żyli, podobnie jak biali w RPA – ze swoimi sklepami „whites only” i innymi przywilejami.
Ta tradycja definiuje polską mentalność i to nie my powinniśmy się z niej leczyć, lecz inni powinni próbować ją zrozumieć. Można pomyśleć, że czas powstań to zamknięta historia, ale dziś właśnie czytam o przygotowaniach (do czego?) Grupy Wagnera na Białorusi. A więc historia toczy się na naszych oczach, tyle że wewnątrz kontynentu nie jest to odczuwalne, a zadaniem Polski jest stać na straży limes i bronić cywilizacji przed najazdem.
Jeżeli odbiorcy zachodni mają do nas wiele uprzedzeń, dobrze by było ich z tych uprzedzeń wyrwać. Ale jak? Może dokonać czegoś wspaniałego? Piłkarskie mistrzostwo lub lot na Księżyc na razie nie wchodzą w grę. Przy każdym większym pożarze lasu w Grecji jadą tam polscy strażacy, pokazuje to TVP, widzą lokalni – i to wszystko. Właściwie dokonaliśmy ostatnio wspaniałej rzeczy – myślę o natychmiastowej pomocy dla Ukrainy, bez cynicznych targów. Ale przedtem mieliśmy – i dalej mamy – najazd migrantów Łukaszenki, któremu Polska postawiła mur. Tak więc przyjęcie masy (białych) uciekinierów z Ukrainy dla wielu tym bardziej dowiodło naszego rasizmu. Naprawdę dogodzić trudno.
Porozumienie – kryzys i katharsis?
.Z krajami starej Unii porozumieć się trudno. Odgrywa tu pewnie rolę ich kolonialna tradycja. Krok po kroku przyzwyczajają się do przycinania funduszy z najbardziej fantazyjnych powodów. Traktują polski system prawny jak sklep samoobsługowy, a konstytucję „europejskich Irokezów” jak bezwartościowy świstek papieru. Teoretycznie powinniśmy wszyscy się naradzić, jak rozwiązać problemy Europy i w jakim kierunku ją dalej poprowadzić. Jednak dyskusja z brukselczykami jak równy z równym jest tak samo prawdopodobna, jak powołanie Montezumy na doradcę króla hiszpańskiego. Owszem, mogą przyznać: „Przez 20 lat mieliście rację, ale jednak teraz siedźcie cicho”.
Przemianę sposobu myślenia może spowodować wielostronny kryzys na Zachodzie. Jest on od dawna przygotowywany ideologiczną polityką oderwaną od faktów. Narzucają się porównania do chińskiego Wielkiego Skoku, z tym że tam szybko doszło do wielkiego głodu, a Europa ma większe rezerwy i dłużej to potrwa. Nie wiem, ilu europosłów potrafi wyliczyć, czy system energetyczny przy wyłączaniu elektrowni atomowych i równoczesnym przechodzeniu na elektromobilność się dopnie. Wśród planujących sprowadzenie europejskiego rolnictwa do stanu z czasów Karola Wielkiego nie ma przyrodników. Imigracja dawno przekroczyła poziom bezpieczeństwa – i trwa nadal. Wspaniały fundusz odbudowy prawdopodobnie zakończy się wielką klapą i powszechną kłótnią. Nie życzę nikomu źle, ale niektórych dopiero kometa jest w stanie skłonić do rewizji poglądów. Jeżeli więc Polska wytrzyma i nie opuszczą jej resztki zdrowego rozsądku, może z chłopca do bicia stać się przykładem dla innych. Ale droga do tego celu jest długa i wyboista. Pamiętajmy jednak, że Chinom udało się za naszego życia z producenta krzywo skrojonej bielizny zostać strategicznym przeciwnikiem Ameryki. Wymagało to jednak olbrzymiej pracy i konsekwencji.
Polska ma do zaprezentowania wspaniałe karty historii – nie tylko bohaterstwa, ale i rozumu oraz poczucia obywatelskiego. Stworzyła wspaniałą i oryginalną sztukę, zwłaszcza w malarstwie. W II RP była potęgą w matematyce i filozofii. Teraz według jednych jest zakałą Unii Europejskiej, ale według drugich jest ostoją zdrowego rozsądku. To daje potencjał na znalezienie zainteresowanych tym, co to właściwie jest za kraj, czym się różni od innych i dlaczego. No ale w tym momencie trzeba mieć materiały do zaprezentowania. A więc pracować, pracować – mrówcza praca u podstaw. I szukać sojuszników, nowych kanałów rozprzestrzeniania informacji. Naprawdę nie wszyscy chcą na okrągło słuchać straszenia o prawicowych populistach, zwłaszcza że w samych Niemczech AfD jest już na drugim miejscu i nikt nie wie, co będzie za rok. Ważne, żeby Europejczycy dostrzegli, że filarem konserwatyzmu nie musi być Putin. Nie jest tak, że należy popierać albo pornowidowiska dla dzieci albo bombardowanie Mariupola. Istnieje pewien kraj normalny, na razie samotny jak galijska wioska Asterixa. Ale z dobrymi perspektywami.
Zauważmy jednak projekt „Opowiadamy Polskę Światu”, prowadzony przez dziennikarzy redakcji „Wszystko co Najważniejsze”. Autorami są tu polscy historycy, intelektualiści, liderzy opinii m.in. prof. Andrzej Nowak, prof. Wojciech Roszkowski, prof. Marek Kornat, prof. Piotr Gliński, dr Karol Nawrocki, Mateusz Morawiecki, Jan Rokita i wielu innych. Ich teksty trafiają już w ponad 60 krajach do renomowanych mediów, takich jak „Le Figaro”, „Washington Post”, „Chicago Tribune”, „Sunday Express”, „Il Messaggero”, „la Repubblica”, „El Mundo”, „L’Opinion” czy „Standard”. Problem w tym, że przez dekady polski głos nie był słyszany, historia napisana jest przez innych, a w przypadkach wątpliwych rola szwarccharakterów została przydzielona Polakom. Dlatego gdy tylko polski głos się pojawi, wydaje się, że Polacy „piszą historię na nowo”. Polska wersja narusza spetryfikowany obraz, dlatego budzi opór.
Czasem wydaje się, że to wszystko przerasta nasze siły. Ale weźmy przykład z uporu wielkich, którzy byli przed nami. Profesor Tatarkiewicz, uciekając po powstaniu z płonącej Warszawy, został zatrzymany przez niemieckiego oficera: „Co tam niesiesz?”. „Pracę naukową”. Niemiec wyrzucił to do rynsztoka, mówiąc: „Nie ma już polskiej kultury”. Tatarkiewicz odważył się wyciągnąć rękopis z rynsztoka – była to praca O szczęściu. Tak, można więcej, niż myślimy.
Jan Śliwa