Igor MERTYN: Pocztówka z Łodzi

Pocztówka z Łodzi

Photo of Igor MERTYN

Igor MERTYN

Socjolog, autor scenariuszy filmowych, kierownik produkcji filmowej. Absolwent Socjologii Kultury Uniwersytetu Łódzkiego oraz PWSFTViT w Łodzi.

zobacz inne teksty Autora

Niczego Wam nie udowadniam, do niczego Was nie przekonuję. Chce Wam tylko coś opowiedzieć. To opowieść o historii miasta, którego dziś nie ma. To też historia morderstwa. To historia ludzi, którzy dawno odeszli, ale ich ślady pozostały. 

Wyjątkowo wysiadam na odnowionym dworcu kolejowym Łódź Widzew, a nie na Łodzi Kaliskiej, jak to robię prawie co dzień, wracając z pracy. Na szarometalicznych ścianach hal postoju składów kolejowych namalowano prostokąty — w kolorach niebieskim, żółtym, czarnym i czerwonym. Rozmieszczenie prostokątów przypomina szachownicę. Powstałe wzory mają nawiązywać do twórczości Władysława Strzemińskiego.

.W Barcelonie spotykam Gaudiego prawie na każdym kroku, od przestrzeni publicznej (ławki na ulicach, lampy, wystrój restauracji, ceramika, motywy w metrze) po pamiątki turystyczne, takie jak breloczki, kubki, popielniczki, sprzedawane nie tylko na Rambli w sklepach prowadzonych przez Pakistańczyków. A nawet gdy skręcam przy stacji metra Liceum w kierunku Rambli Raval lub Barri Gotic — to również w wąskich uliczkach i małych sklepikach przy nich. Zapalniczki, popielniczki, kieliszki — Gaudi, Gaudi. Z oczywistych względów nie wspominam o domach czy parku.

Muzeum Sztuki w Łodzi pod względem ilości zgromadzonych zbiorów sztuki nowoczesnej jest na drugim miejscu na świecie po Nowym Jorku. Ale ilu mieszkańców Łodzi o tym wie? Nawiązanie do twórczości Władysława Strzemińskiego w przestrzeni publicznej Łodzi można spotkać na dworcu Widzew, rozpoznać w logo województwa łódzkiego, umieszczanym na siedzeniach w pociągach przewozów regionalnych.

.Trzy razy pytałem różnych kilkunastu pasażerów (żeby było jasne — łodzian) pociągu przewozów regionalnych relacji Łódź — Warszawa, którym jeżdżę prawie co dzień, do czego nawiązuje ten znak. Na 18 osób tylko jedna odpowiedziała prawidłowo — to z twórczości Strzemińskiego. Wiem, to nie jest miarodajne, mojej minisondy nie można nazwać gruntownym badaniem.
Włodzimierz Strzemiński był związany z Łodzią od 1931 roku, zmarł w roku 1952. Był animatorem i współtwórcą Międzynarodowej Kolekcji Sztuki Nowoczesnej, udostępnionej publiczności w Muzeum Sztuki w Łodzi. Był największym artystą łódzkim, pionierem konstruktywizmu i twórcą unizmu. Jest m.in. autorem „Pejzażu łódzkiego”, obrazu przedstawiającego ulice i uliczki Łodzi w awangardowej formie.

Szybkim krokiem idę na przystanek tramwajowy środkiem osiedlowej ulicy, nawet nie wiem, czy ma ona swoją nazwę. Nikomu nie przyszło do głowy, by przy projektowaniu inwestycji oraz jej wykonaniu położyć chodnik dla pieszych, idących na dworzec i z dworca do przystanku tramwajowego. Zastanawiam się dlaczego.

Jest dziesiąta. Tramwaj o numerze 10. Pojazd mknie nowo wyremontowaną trasą tramwajową łączącą wschód miasta z jego zachodnią częścią. W ciągu 15 minut jestem w centrum. Fantastycznie. Wysiadam przystanek wcześniej przed słynnym już przystankiem Centrum, nazywanym z przekąsem przez mieszkańców Stajnią Jednorożców. Ta orgia kolorów pseudowitraży oprawionych w łukowato wygiętych metalowych konstrukcjach przypominających katedrę jest obiektem kpin zarówno zwykłych mieszkańców, jak i architektów, artystów.

Kolorowa wiata olbrzymich rozmiarów nie pasuje do krajobrazu ulicy Piotrkowskiej i architektury Łodzi. Jakby wyrosła taka „samosiejka” — i po prostu jest.

.Jestem w umówionym miejscu. Budynek Radia Łódź wybudowano w 1937 r.; wtedy był jednym z nowocześniejszych gmachów radiowych w Polsce i Europie.
— Prowadzi pan bloga fotograficznego? — pytam na początek swojego rozmówcę.
— Spróbuję to trochę wyprostować — zaczyna niepewnie. — To jest blog audycji poświęconej fotografii.
— I dotyczy przede wszystkim Łodzi?
— Łódź przewija się, w różnych kontekstach w audycji i w blogu. Przede wszystkim ostatnie wpisy — to typowa fotografia ukazująca miasto. Udało mi się poznać ludzi, którzy są w jakiś sposób zakochani w łódzkiej architekturze, do tego interesują się fotografią, no i pokazują Łódź w taki sposób, jak ją widzą, a może chcieliby widzieć? — zastanawia się.

Mój rozmówca to Konrad Ciężki, radiowiec, fotograf, człowiek mediów. Biegacz.

— Mam wrażenie, że te zdjęcia trochę oszukują potencjalnego odbiorcę. Nie wiem, czy przeciętny obywatel naszego kraju nie myśli, że jak Łódź, to obdrapane kamienice i drewniane domki tkaczy kryte papą?
— Bo na tych zdjęciach jest, kurczę, bardzo ładne miasto? Mocno odstające od tego, co ewentualnie w mediach się mówi o nim?

.Konrad ma krótkie, szpakowate włosy. Krótkie w stosunku do tych, które miał wcześniej, o czym mi opowiedział. Ubrany na sportowo. Dużo biega, na Twitterze podaje, jaki dystans przebiegł danego dnia.

— Pracuje pan w radio, prowadzi audycję o fotografii, a do tego bloga i jeszcze sam fotografuje? Jak to się zaczęło?
— Gdy powierzono mi zrobienie cyklu audycji o fotografowaniu, wiedziałem od razu, że przede wszystkim chce to robić dla ludzi, poprzez antenę radiową trafić do nich z przekazem, z moją pasją. Radio to trochę taka ulotność, bo tu coś można usłyszeć tylko raz na antenie, i tyle. Blog daje mi trwalszą formę komunikacji ze słuchaczami, bo tu ktoś w każdej chwili może do tego wrócić. Chodziło mi o to, by te treści, o których rozmawiam ze swoimi gośćmi, gdzieś pozostawiły ślad. Na blogu pozostaje wpis, odcinek magazynu, w którym dołożone są jeszcze zdjęcia autora, bohatera danego odcinka. I tak te materiały ubrane w formę bloga wrzucam to do sieci, na Twitter, na Facebook, na Google, licząc, że to się rozejdzie jak najdalej.


— Był pan w Paryżu? — pytam znienacka.
— Nie, nie byłem — odpowiada Konrad bez skrępowania.
— A w Mediolanie?
— Też nie byłem.
— To może w Barcelonie? — jeszcze dociekam, zupełnie niepotrzebnie przedłużając tę „dopytywankę”.
— Również nie byłem.
— A chciałby pan mieszkać w którymś z tych miast, które wymieniłem?
— Trudno powiedzieć, z uwagi na to, że nie znam tych miast, nie wiem. Mogę o tych miastach jedynie mówić na podstawie tego, co widzę na jakichś zdjęciach czy słyszę w opowieściach, ale to jest dla mnie zbyt mało, żeby powiedzieć jednoznacznie, że tak, że chciałbym bardzo.

_MG_2920
— A co łączy pana z Łodzią?
— Dziwna historia. Do Łodzi przyjechałem dekadę temu. Tylko na studia. Na początku bardzo się bałem tego miasta, nie wychodziłem z domu ponad to, co musiałem, czyli na uczelnię i z powrotem, na weekendy wracałem do rodziny do Piotrkowa (Trybunalskiego — przyp. autora). Nie chciałem w tym mieście mieszkać, chciałem mieć jak najszybciej te studia za sobą. To nie było moje miasto, ja się go bałem na ulicach, tym bardziej że od samego początku przyszło mi mieszkać w śródmieściu, w kamienicy przy Rewolucji i Kilińskiego, gdzie, powiedzmy, nie jest to „ekskluzywna dzielnica”. Tam mieszkają ludzie z różnymi problemami i też zdarzyło mi się, mówiąc wprost, uciekać przed zaczepiającymi mnie typami, tym bardziej że przyjeżdżałem do Łodzi jako osoba, która miała dredy do pasa, więc jakimś dziwadłem byłem dla tych ludzi. Powiedzmy to w ten sposób. (Milczenie). Nie wiem, w którym momencie to się stało.

_MG_9903
— Co pan ma na myśli?
— Coś we mnie pękło i zacząłem myśleć o tym, że nie dopuszczam do siebie myśli, że mogę mieszkać gdzieś indziej niż w Łodzi. Miałem kilkumiesięczny epizod mieszkania we Wrocławiu, ponieważ tam dostałem pracę. Zostawiłem wszystko w Łodzi i wyjechałem tam, ale zacząłem łapać się na tym, że gdy przychodził wolny weekend, wsiadałem w pierwszy pociąg i przyjeżdżałem do Łodzi. Nocowałem w swoim mieszkaniu, które na czas przeprowadzki do Wrocławia wynająłem, albo u znajomych. Ale tutaj czułem się u siebie, wysiadałem na dworcu kaliskim i oddychałem pełną piersią. Kiedy przychodziło niedzielne popołudnie i musiałem wracać, to nie było to miłe.

— Co takiego się stało? Nadal się zastanawiam po tym, jak pan mi to powiedział.
— Nie wiem. Ja Łódź poznawałem, mieszkałem już dwa albo trzy lata, i dopiero wtedy zacząłem interesować się miastem, zacząłem je poznawać. Moja ówczesna przyjaciółka wsadziła mnie w tramwaj i zawiozła do parku Na Zdrowie, pokazała mi Księży Młyn, pokazała mi jeszcze inne magiczne miejsca tego miasta i nagle zacząłem odkrywać, że to miasto ma coś ciekawego dla mnie. Zakochałem się w „industrialu”, jak zobaczyłem, ile jest fabryk. O ile mnie pamięć nie myli, w Łodzi było ponad 500 fabryk. W tym momencie pozostało kilkanaście. Zaczęliśmy z grupą przyjaciół wchodzić na te nieczynne budynki, na dachy, i tak spędzać popołudnia, począwszy od robienia zdjęć, poprzez godziny przesiedziane na dachach i przegadane. Wpatrywaliśmy się też w miasto. Czułem się jak w domu, nigdzie czegoś takiego nie odczuwałem. Porównywałem Łódź z Wrocławiem. Fajne miasto, świetni ludzie, ale tam jednak czegoś brakowało.

_MG_1539

— Czego brakowało?
— Wszystko było takie wysprzątane, świeże, wymuskane, a w Łodzi jest różnie.
— Znam ten kwartał ulic, o którym pan wcześniej wspomniał. Studiowałem na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego, który mieści się między ulicami Rewolucji, POW a Kilińskiego.
— Ja jestem wychowany częściowo na blokowisku, ale też u dziadków, którzy mieli dom z własnym podwórkiem. Kiedy przyjechałem 10 lat temu do Łodzi, pierwszy raz miałem tak naprawdę do czynienia z kamienicą. Mieszkanie było „na podwórko”, dość ciemne podwórko. Okropne było to poczucie, gdy wieczorami moje mieszkanie było jedynym, w którym paliło się światło elektryczne. Ściana budynku naprzeciwko, oddalonego o kilkanaście metrów, była praktycznie ciemna. Były tylko pojedyncze gdzieś tam mieszkania, w których paliła się jakaś lampa albo świeczki. Jedno, może faktycznie dwa miały włączone światło elektryczne. To było przy Rewolucji 20. Nie wiem, jak to wygląda po latach, teraz.
— Dużo się nie zmieniło.

— Jak przyjechałem do Łodzi, pamiętam dawną fabrykę Ramischa, gdzie był market, gdzie były budki z jedzeniem chińskim i wietnamskim. A teraz? Miałem możliwość obserwowania przemiany tego miejsca.
— Tak, to był typowy postprzemysłowy, zdegradowany teren. Jedna z legend miejskich mówi o tym, że w budkach prowadzonych przez Wietnamczyków podawano mięso z psów i gołębi zamiast wołowiny i drobiu.
— Ja pamiętam, że gołębie biesiadowały razem z ludźmi.

_MG_7826

— Czy na zdjęciach, które pan zamieszcza na blogu, Łódź nie jest trochę „oszukana”?
— Nie, nie zgadzam się z tym, bo też trzeba wyjść od tego, że zdjęcie, fotografia to jest ułamek rzeczywistości subiektywnej, zatrzymanej przez autora, w taki sposób, jak on sobie to wyobraził, zobaczył. Zdjęcia, które zamieszczam, te zdjęcia Łodzi, są.. chyba nie ma co się bać określenia — niesamowite. Oczywiście wynika to też z techniki wykonania, długich czasów naświetlania, które potrafią wyeksponować detale architektoniczne, poprzez różne inne rzeczy, w tym światło, pogodę. Istotny też jest kontekst, może być pokazana świeżo wyremontowana kamienica, do której z boku przylega walący się budynek. Widzimy tylko ten walący się budynek, zdjęcie nie pokazuje całości, gdzie on jest osadzony i że będzie rewitalizowany, bo już trwają przygotowania do remontu. Nie powiedziałbym, że te zdjęcia są oszukane. Takie są prawa fotografii. Pokazujemy to, co widzimy i jak chcemy to pokazać. Oczywiście, te piękne zdjęcia to Łódź idealna, w sytuacji, jakby wszystkie kamienice były wyremontowane. Gdyby całe miasto było takie, to byłoby fantastycznie.

Igor Mertyn
To drugi odcinek cyklu o Łodzi. Następny – wkrótce.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 lipca 2016
Fot.: Paweł Augustyniak