Piotr OSZCZANOWSKI: Wrocław i konserwacja zabytków

Wrocław i konserwacja zabytków

Photo of Piotr OSZCZANOWSKI

Piotr OSZCZANOWSKI

Pracownik naukowy i dydaktyczny Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, dr hab. historii sztuki z zakresu historii sztuki nowożytnej.

We Wrocławiu trwa permanentny proces przywracania zabytkowego charakteru miasta. A jednocześnie konserwacja dzieł sztuki wzbudza we Wrocławiu sporo emocji.

.Kulminacją była niespotykana dotąd skala reakcji na prace budowlane podjęte przy budynku na rogu ul. Ruskiej i Kazimierza Wielkiego, bramy prowadzącej do Zaułka Solnego, historia elewatora „Odra” przy ul. Rychtalskiej czy też wozowni przy ul. Orlej. Każda krytyka i dyskusja jest w moim przekonaniu dopuszczalna, więcej – jak najbardziej wskazana. Dla mnie, który reprezentuje środowisko akademickie, jest to rzecz oczywista.

We Wrocławiu, jak w żadnym innym mieście, widać postęp w skali nakładów finansowych przeznaczonych na wszelkiego typu prace konserwatorskie. Niektóre kościoły – jak na przykład pw. św. Elżbiety czy też katedra – zmieniły się w ostatniej dekadzie nie do poznania. Już nie dziesiątkom lecz setkom epitafiów i pomników nagrobnych dano szanse na przetrwanie; już nie pojedyncze, ale większość wrocławskich świątyń odzyskało świetność swoich elewacji i fasad.

Oczywiście – skala potrzeb nadal pozostaje nieograniczona, a potrzeby wręcz wzrastają, niż ich ubywa. Coraz to młodsze kreacje architektoniczne uzyskują „stygmat” zabytku i coraz większa jest nasza wrażliwość na wytwory przeszłości. Dzisiaj spieramy się o to, czy architektura lat 60. lub 80. XX wieku jest już zabytkowa? Czy spełnia ona te wymogi, jakie stawiamy dziełu zabytkowemu? Czy deficyt materiałów i technologii, fuszerka wykonania, to przysłowiowe signum temporis i wartość dodana tych realizacji architektonicznych, godna jest prawnej i instytucjonalnej ochrony? Czy „zapaść” estetyczna naszego wczesnego kapitalizmu to cnota, czy też przywara? Nie mi wypowiadać się w tych kwestiach. Jednak ważne jest, że one są stawiane. Że generują dyskusję, że nawet dzielą środowisko specjalistów architektów, urbanistów, historyków sztuki, muzealników, konserwatorów. Tu jakże ważna jest rola tegoż środowiska, równie ważna jest misja, którą winni wypełniać dziennikarze. To oni powinni „kanalizować” i cywilizować te spory, dać możliwość wypowiedzenia się i obrony swoich argumentów oraz poczynań tak jednej, jak i drugiej stronie. Stać powinni na straży obiektywizmu, karcić demagogię i hejterostwo. Czy dużo oczekuję?

Ratowanie zabytków to niestety często donkiszoteria, działania skazane tylko dlatego na porażkę, gdyż ich przeciwnikiem jest nieubłagany czas. To my – w swej ludzkiej pysze – uważamy, że jesteśmy w stanie z nim zwyciężyć lub go przechytrzyć. A przecież obecnie konserwujemy i ratujemy zabytki, z którymi „mocowali” się już kilkakrotnie nasi konserwatorzy w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Wracamy do nich, bo metody konserwatorskie zastosowane w przeszłości okazały się być nieskuteczne; bo problem skali zanieczyszczenia miasta z roku na rok się zwiększa; bo nie ubywa, a wręcz przybywa efektów haniebnych działań wandali i barbarzyńców.

W tej nie małej skali podejmowanych wyzwań konserwatorskich pojawiają się też błędy i uchybienia. Zawsze możemy pryncypialnie stwierdzić – toż to jest niedopuszczalne, naganne, szkodliwe. Ale to jest jednak nieuniknione. To jest ta cena, zawsze bardzo bolesna, którą przychodzi nam zapłacić. Musimy bezwzględnie na ten temat dyskutować, spierać się i wadzić. Róbmy to jednak odpowiedzialnie, nie dajmy się ponosić emocjom. Starajmy się ładnie i odpowiedzialnie różnić. Bo przecież chyba nikt nie może zaprzeczyć, że te miliony złotych, które na konserwację przekazuje rokrocznie dzisiaj Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego i przede wszystkim samo miasto Wrocław w konkursach i w licznych dotacjach doraźnych – nie są widoczne.

.Jeżeli tacy się jednak znajdą i temu zaprzeczą, niech skorzystają z zaproszenia np. do kościoła św. Macieja przy ul. Szewskiej. Jeszcze parę lat temu była to smutna, pozbawiona wyrazu świątynia, choć gotycka w swym kształcie, to jednak nawet ów gotyk nie mógł przemówić do naszej wyobraźni. Dzisiaj, kiedy dokonano starannej konserwacji partii sklepień i całej rzeźby architektonicznej, gdy odkryto gotyckie polichromie, gdy z setek fragmentów wręcz cudem odtworzono wspaniałą manierystyczną ambonę, gdy kruchta północna odzyskała swój stylowy charakter, a jedne z nielicznych zachowanych we Wrocławiu oryginalnych wczesnobarokowych drzwi stały się swoistą wizytówką tej świątyni, gdy prace trwają przy barokowych ołtarzach, a okna zdobią niezwykłe współczesne witraże autorstwa Beaty Stankiewicz-Szczerbik, to we wnętrze to „tchnięte” zostało nowe życie. To jest już zupełnie inny zabytek niż jeszcze kilka lat temu. Zabytek, w którym konsekwencja i upór jego gospodarza oraz hojność instytucjonalnych mecenasów finansujących rokrocznie kolejne etapy prac konserwatorskich – z MKiDN oraz Urzędem Miejskim Wrocławia na czele – przyniosły niezwykłe efekty. Kościół stał się wreszcie prawdziwą gotycką świątynią wypełnioną dziełami sztuki, a dla turystów został po prostu … „odzyskany”.

Zżymamy się, patrząc na kształt bramy prowadzącej do Zaułka Solnego, porównujemy ją z tą, która była tu wcześniej, w tej obecnej dostrzegamy „fason” cmentarny, niestosowny do miejsca, pozbawiony wrażliwości na najbliższe otoczenie. Zgoda. Takie reakcję są dopuszczalne, ale muszą one uwzględniać jedno – ta brama to nie był żaden zabytek, a dość spontanicznie „sklecone” wejście na parcelę tzw. pasażu lub dziedzińca Riembergów, którą w przeszłości zajmował okazały dom zlokalizowany na tzw. Targu Konnym i należący do rodzin – najpierw von Haunold, potem – Riemer von Riemberg (ul. K. Szajnochy 5).

1-3

Portal z 1619 r. domu przy obecnej ul. Karola Szajnochy we Wrocławiu (dawny Roßmarkt). Fot. arch. autora

.Dom ten został prawie w całości zniszczony w 1945 r., na jego miejscu z czasem postawiono coś na kształt bramy z kuriozalnym wykrojem spłaszczonego łuku, z trzema rzędami dachówek w układzie mnich-mniszka. Było to ci może i malownicze (i jako takie właśnie wspominają to miejsce wrocławianie starszego pokolenia), ale ze sztuką architektury nie mogło mieć nic wspólnego. I nie miało. Brama ta raczej przypominała okazałe wejście na wiejski cmentarz przykościelny na terenach Karkonoszy, niż cokolwiek związanego z zabudową Wrocławia czy też swojego najbliższego otoczenia z ul. Szajnochy lub Placu Bohaterów Getta. To właśnie usunięcie tego elementu architektonicznego wywołało falę szczególnie zajadłej krytyki. Coś pozbawione waloru zabytku, nie posiadające znamion oryginalności, do którego się przyzwyczailiśmy i jego usunięcie sprawiło nam przykrość. Ot, normalna ludzka reakcja. To, co pojawiło się na jego miejscu, naturalną koleją rzeczy stało się dla nas „niestosowne i brzydkie”. Bo nowe, bo jeszcze nie zdążyliśmy się z tym oswoić, bo nasze wspomnienia – często z młodości i czasów romantycznych spacerów po tym fragmencie centrum miasta – zostały na swój sposób „zaburzone”.

Jeżeli można mieć – moim zdaniem – o coś żal w przypadku tej nowej bramy, to być może tylko o to, że mając pewną szansę, nie wykorzystano tu istniejącego oryginalnego fragmentu dawnego manierystycznego portalu z 1619 r., który uległ zniszczeniu w 1945 r. Mało kto bowiem wie, że takowy fragment przetrwał. Jest nim rzeźbiona w piaskowcu figura legionisty, która niegdyś znajdowała się w zwieńczeniu tego portalu. To właśnie ci rzymscy wojownicy flankowali herby właścicieli domu.

.Jednego z tych żołnierzy można do dzisiaj podziwiać. Gdzie? Ano we wspomnianej już kruchcie północnej kościoła pw. św. Macieja. Kiedy tam trafił, kto go ocalił i wyciągnął ze stosu gruzu, przeniósł do świątyni? Tego nie wiemy. Ale nie przeszkodziło to nikomu, aby również i tę figurę przeznaczyć do rychłej konserwacji. I tym sposobem dać szansę następnym pokoleniom zadecydować, czy nie powinna ona powrócić do miejsca, w którym przez stulecia się znajdowała. Przecież to zawsze będzie można jeszcze zrobić. I uczynić Wrocław ponownie o kolejną „drobinę” prawdziwszym, oryginalniejszym, piękniejszym. Czy nie o to nam właśnie chodzi, nie o to razem zabiegamy?

Piotr Oszczanowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 lipca 2016