Nędza psychologii. Albo historia, z której niczego się nie uczymy
„Wiedza to władza”. Według francuskiego filozofa Michela Foucaulta obydwa pojęcia są nierozerwalne. Władza tworzy wiedzę, by dzięki niej kontrolować jednostki, wiedza zaś wyraża ustalone normy i sankcjonuje władzę. Moja obserwacja jest odwrotna: nasza wiedza nie ma wpływu na rzeczywistość — wiąże się z nią przytłaczająca bezradność – pisze Jan BŁOŃSKI
.Emocje związane z kryzysem uchodźczym nie maleją. Jak wskazują najnowsze sondaże, opinia publiczna jest coraz bardziej niechętna przyjmowaniu uchodźców. Większość Polaków nie chce dać schronienia siedmiu tysiącom ludzi, nawet gdyby miało ją to kosztować członkostwo w Unii Europejskiej. I — być może — nie byłoby to tak gorszące, gdyby nie towarzyszące temu okoliczności.
W ostatnich latach systematycznie wzrasta liczba przestępstw popełnianych z nienawiści, zwłaszcza tych wobec muzułmanów czy osób o innym kolorze skóry. A nawet Polaków, którzy wciąż ośmielają się z nimi przebywać, rozmawiać, przyjaźnić. Oprócz przemocy fizycznej występuje także słowna — chociażby podczas meczów młodzieżowej reprezentacji Polski w trakcie EURO U-21 na stadionie śpiewano: „Cała Polska śpiewa z nami, wy…lać z uchodźcami”.
Jeszcze tylko kilka miejskich legend, jeszcze kilku polityków straszących „terrorystami”, jeszcze kilka miesięcy nakręcania w mediach spirali strachu i nienawiści… Od tragedii dzieli nas niewiele.
Choć może tragedie zdarzały się za pierwszym razem, nam — znów odwołując się do Marksa — została farsa. Jak inaczej nazwać wypowiedzi rządzących, którzy władając czterdziestomilionowym krajem, nie byliby w stanie skontrolować siedmiu tysięcy osób i zapewnić ich asymilacji? Jak inaczej nazwać wersję legendy miejskiej o czarnej wołdze, w której zamiast ciemnego samochodu pojawiają się Arabowie porywający kobiety ze straganu z ubraniami? Taka historia ukazała się na jednym z facebookowych profili poświęconych Koszalinowi — udostępniło ją prawie 20 tysięcy osób. A wszystko to w przeddzień 71. rocznicy pogromu kieleckiego. W jego trakcie zabito 37 osób, rannych zostało 35 kolejnych. Bezpośrednią przyczyną była plotka o uwięzieniu przez Żydów małego chłopca, by przerobić go na macę podczas rytualnego mordu.
„Te historyczne analogie nasuwają się same” — pisał Piotr Osęka, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN, uzasadniając odmowę wystąpienia w telewizji publicznej. — „Nacjonalistyczna prasa w II RP robiła dokładnie to samo: straszyła »żydostwem«, które zaleje Polskę, zaprowadzi bolszewicki terror i zniewoli chrześcijanki. Mam silne przekonanie, że bez tych gazet — od »Falangi« po »Warszawski Dziennik Narodowy« — nie byłoby ani Jedwabnego, ani okupacyjnych Judenjagdów”. Gdy ogląda się dzisiejsze wiadomości, czyta gazety czy słucha polityków „rozumiejących” nacjonalistyczne bojówki atakujące opozycję, to można wywnioskować, że kolejny Radom czy Ełk (żeby nie użyć porównania do oddalonego o 80 kilometrów Jedwabnego), wydaje się kwestią czasu. Tym razem można zacytować innego niemieckiego filozofa, poprzednika Marksa, Hegla: „Historia uczy jedynie tego, że ludzkość niczego się z niej nie nauczyła”.
Najgorsze, że władze, media i szeroko pojęte elity państwa, które powinny być nadzorcą i sumieniem obywateli, a w razie potrzeby dać jasny sygnał, że istnieją nieprzekraczalne granice, same język nienawiści propagują. Poprzedni rządzący, cokolwiek by o nich mówić, stawiali sprawę jasno: „Idziemy po was”. Dzisiejsza władza zdaje się mówić: „Chodźcie z nami”, a podlegli jej spin doktorzy wymyślają kolejne kłamstwa i usprawiedliwienia: „obrona własna”, „prowokacja KOD-u”, „informacja o opluciu Niemki w Lublinie to fake news” (o sprawie pisało BBC, a sama poszkodowana wypowiadała się w niemieckim radio), a „zdarzenia publiczne mają swoją dynamikę, swoją spontaniczność”. Takie tłumaczenie, jakkolwiek absurdalne, można by traktować jak farsę, gdyby nie to, że jest tak powszechne i wypowiadane z pełnym przekonaniem (lub cynizmem). Osoby, które najgłośniej oburzają się na „polskie obozy śmierci”, bliskie są doprowadzenia do tego, by sformułowanie to przestało być tylko błędem w opisie historii.
Na usprawiedliwianiu agresji, normalizowaniu nienawiści się nie kończy. Od jakiegoś czasu forsuje się narrację, że „Polska jest bezpiecznym i przyjemnym krajem bez terrorystów, a znajomi Niemcy i Francuzi chcą się do nas przeprowadzić…”. Pewnie nie byłoby w niej nic złego, gdyby nie to, że jest tak oderwana od rzeczywistości. Ze względu na brak kolonialnej przeszłości i dużo gorszą sytuację ekonomiczną w Polsce nie ma tylu imigrantów czy uchodźców co w państwach Europy Zachodniej, a jednak to oni przedstawiani są jako prawdziwe i jedyne realne zagrożenie. W ten sposób pompuje się bańkę złudnego komfortu i samozadowolenia, bo — jak w wierszu Wiktora Woroszylskiego — „nie było znaków na niebie komet żałobnych / wody w krew zamienionej krzaków płonących albowiem / życie biegło zwyczajnie”. Za to „wielu było ludzi zwyczajnych […] którzy naprawdę nie dostrzegali strachu w oczach sąsiada albo skoro / domyślali się czegoś nie mogli nic zrobić i pocieszali się / mówiąc My przynajmniej / nie robimy nic złego żyjemy jak żyliśmy zawsze”. Oszukują nas „liderzy opinii”, oszukujemy się sami — „Nie robimy nic złego! Żyjemy, jak żyliśmy zawsze!”. Bańka rośnie. Gdy pęknie — skończy się tragedią i kolejną traumą. Tym razem nie będziemy ofiarami.
Psychologia społeczna czy socjologia pozwalają świetnie zrozumieć mechanizmy, jakie stoją za narastaniem zagrożenia. Potrafimy wyjaśnić, dlaczego media podają dużo częściej informację o zamachu, który został dokonany przez muzułmanina, i dlaczego tylko te zdarzenia nazywane są „atakami terrorystycznymi”. Wiemy, jak wpływa to na relacje międzygrupowe, jak prowadzi do wykluczenia mniejszości i utożsamienia każdego Innego z zagrożeniem. Wiemy też, jak kumulująca się frustracja i agresja potrafi wybuchnąć od małej iskierki. Amerykański psycholog Gordon Allport już w latach 50. XX wieku opracował „piramidę nienawiści”. U jej podstawy pojawiają się negatywne komentarze, które powoli ewoluują w unikanie, dyskryminację i ataki fizyczne, by wreszcie — u szczytu — doprowadzić do eksterminacji mniejszości. W historii można znaleźć przykłady i skutki tych procesów, prześledzić, w jaki sposób dochodziło do pogromów i czystek etnicznych, jak rodziły się totalitaryzmy.
Tylko co z tego? Potrafimy zrobić z wiedzy użytek? Uczyć się na błędach przodków? W rozmowie na temat katastrofy w Smoleńsku (TP 15/2017) psycholog Michał Bilewicz mówił, że nauka dała mu aparat do zrozumienia tego, co się stało. Inaczej uważał socjolog Michał Łuczewski, którego dręczyło poczucie, że socjologia nic nie daje, że jesteśmy bezradni wobec takich doświadczeń. Moje myśli są w opisywanej sytuacji wypadkową powyższych stanowisk.
Co z tego, że potrafimy wskazać, który stopień piramidy Allporta osiągnęliśmy, jeśli nie możemy zatrzymać wspinaczki na kolejne piętra?
Posiadamy aparat zrozumienia rzeczywistości, ale nie wiąże się z tym możliwość jej przekształcenia. Parafrazując Marksa, chciałoby się wykrzyczeć, że dotąd naukowcy tylko interpretowali świat, chodzi jednak o to, aby go przemienić!
Biedni Polacy przestali tylko patrzeć na getto — sami zaczęli je tworzyć. Nie jestem w stanie, jak mój imiennik w swoim słynnym eseju, stwierdzić z optymizmem, że od udziału w zbrodni uratuje nas chrześcijaństwo — tym razem Bóg tej ręki nie zatrzyma. Choć mamy obowiązek „stanąć w prawdzie” nie tylko wobec przeszłości, ale także teraźniejszości i przyszłości. Ale i to nie wystarczy — możemy ją dostrzec, ale niewiele zostało środków przeciwdziałania. Wiedzy nie towarzyszy władza ani sprawczość. Jedynie obezwładniające przygnębienie, rozpacz z powodu bezradności: niczym widz w kinie, który wie, że za drzwiami czeka na bohatera śmiertelna pułapka, lecz nie może go powstrzymać.
.Obym był fałszywym prorokiem, ale odnoszę wrażenie, że my na własne oczy oglądamy wiwisekcję odpowiedzi na tak dobrze znane pytania: „Jak to się stało, że całe społeczeństwo mogło się na to zgodzić? Dlaczego nikt nie zareagował?”.
Jan Błoński