
Bardziej niebezpiecznie
Z perspektywy słów Zełenskiego wygląda to trochę tak, jak gdyby powróciła teraz sytuacja mniej więcej sprzed dwóch lat, gdy Ameryka i cały Zachód znów stawiały na wojenne zwycięstwo Ukrainy nad Moskwą i gotowe były wspierać Kijów (wedle sławetnego sloganu, którego – przyznam – szczerze zawsze nienawidziłem) „tak długo, jak będzie potrzeba”. Więc wszystko znów jest w największym porządku – pisze Jan ROKITA
.Mamy dwa, nawzajem sprzeczne poglądy na temat nowej strategii USA wobec wojny na wschodzie. Strategii, którą Donald Trump pokrótce zaprezentował w swej mowie na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, rozwijając ją jeszcze tego samego dnia przy okazji nowojorskiego spotkania z Wołodymyrem Zełenskim.
Symbolicznie można by uznać, że gdy idzie o „nasz” (czyli ten stojący po stronie Ukrainy) świat polityczny – to owe dwa odmienne punkty widzenia dość wyraziście sprecyzowali, z jednej strony – właśnie sam Zełenski, z drugiej zaś – polski premier Donald Tusk. Przywódca Ukrainy mówi, iż metamorfoza języka i prognoz Trumpa stanowiła dlań niespodziankę, która go ucieszyła, gdyż doszedł do wniosku, że Ameryka jest w końcu „dobrze poinformowana” i zamierza „być z Ukrainą aż do końca wojny”. Z perspektywy słów Zełenskiego wygląda to trochę tak, jak gdyby powróciła teraz sytuacja mniej więcej sprzed dwóch lat, gdy Ameryka i cały Zachód znów stawiały na wojenne zwycięstwo Ukrainy nad Moskwą i gotowe były wspierać Kijów (wedle sławetnego sloganu, którego – przyznam – szczerze zawsze nienawidziłem) „tak długo, jak będzie potrzeba”. Więc wszystko znów jest w największym porządku.
Premier Tusk zakwestionował taki punkt widzenia, co odbiło się sporym echem w europejskich mediach. Tusk przypuszcza bowiem, iż Ameryka, życząc teraz zwycięstwa Ukrainie, a nawet przekonując, iż jest ono najzupełniej realne, w istocie posługuje się wybiegiem, aby umyć ręce od dalszych losów wojny i zrzucić z siebie odpowiedzialność za wszystko, co dalej się stanie na wschodzie Europy. Tusk oczywiście nie ufa skrajnie Trumpowi (co nie jest niespodzianką), więc zwłaszcza zapowiedź prezydenta USA, iż odtąd Ameryka będzie dawać broń NATO, a sojusz będzie robić z nią „co zechce”, zapowiada dlań plan politycznego wyłgania się z wszelkiej odpowiedzialności – jedynie za cenę gotowości sprzedawania, na komercyjnych warunkach, broni potrzebnej Ukrainie państwom europejskim.
Takich obaw jak te wyrażone przez polskiego premiera pojawiło się znacznie więcej, zwłaszcza w opiniach analityków i komentatorów, ale także – co ciekawe – wśród ukraińskich polityków. Może najlepiej wyraził to Ołeksij Honczarenko, odeski poseł opozycyjnego Bloku Poroszenki, który napisał na Telegramie: „Oświadczenie Trumpa nie dotyczy zwycięstwa Ukrainy, lecz umycia rąk od wojny. Mówi wprost: zajmij się tym, Unio Europejska. Mam nadzieję, że ci się uda. Powodzenia wszystkim!”.
W moim przekonaniu oba te sprzeczne poglądy nie chwytają istoty rzeczy, co nie bierze się – rzecz jasna – z analitycznej słabości samych przywódców, ale raczej z kontekstu, w którym muszą formułować oni swoje oceny.
Zełenski, nauczony już raz dobitnie, jakie skutki dla niego samego ma manifestacyjny brak ufności w politykę amerykańską, jest obiektywnie skazany na to, aby publicznie doceniać strategię Trumpa i przerysowywać korzyści płynące z niej dla Ukrainy. Takie postępowanie służy także autorytetowi Zełenskiego w jego własnym kraju, gdzie jest on wtedy traktowany jako ktoś, kto potrafi wywierać istotny wpływ na amerykańską politykę. Z kolei Tusk występuje w tym przypadku w roli męża stanu, który delikatnie, acz wyraźnie daje po łapach politykom unijnym, jak dzieciom cieszącym się, iż teraz to już Trump zrobił wszystko, czego chcieli, bo powiedział rzecz, której dotąd zawsze zaprzeczał, na temat perspektywy militarnego zwycięstwa Ukrainy nad Moskwą. Samemu Tuskowi taka rola z natury rzeczy musi się bardzo podobać. Myślę jednak, że nie ma prawdziwych oznak, iżby Ameryka zamierzała teraz walnie przyczynić się do militarnego zwycięstwa Ukrainy. A jeśli w krótkiej perspektywie można na coś tu liczyć, to najwyżej na zniesienie (albo choć złagodzenie) postawionych swego czasu przez Bidena warunków używania amerykańskiej broni przez Ukraińców, sprowadzających się w istocie do nieatakowania ową bronią terytorium Rosji.
.Prawdę mówiąc, trudno o większy absurd wojenny niźli dawanie komuś olbrzymich ilości kosztownej broni i jednoczesne zakazanie używania jej tak, aby mogła naprawdę zaszkodzić wrogowi. Trump krytykował już parę razy ów zakaz Bidena, ale nigdy go nie zniósł. Teraz, skoro to NATO ma decydować o przeznaczeniu amerykańskiej broni, to jest szansa na zmianę tej sytuacji, oczywiście pod warunkiem, że okoniem nie staną Niemcy, które zawsze miały w tej sprawie pogląd taki sam jak ekipa Bidena. W każdym razie nie widać oznak, żeby Ameryka miała zrobić coś więcej, choćby przydusić Putina sankcjami albo wprowadzić strefę zakazu lotów nad terytorium Ukrainy. To są na razie mrzonki.
Ale nie jest też tak, aby Waszyngton, mówiąc o odpowiedzialności i swobodzie decyzji NATO, mógł się wywikłać z wojny na Ukrainie. Z jednej strony nie pozwoli na to ani Zełenski, ani Putin – pierwszy nie odpuści, dopóki nie dostanie amerykańskich gwarancji niepodległości swego kraju, a drugi nie da się oszukać, iż realną stroną wojny przestaje być odtąd Ameryka, a staje się bezsilna Europa. Z drugiej strony – w Kongresie USA trwają intensywne polityczne przygotowania do całej serii ustawodawczych posunięć przeciw Moskwie, które mają spore poparcie bipartyjne.
Co więcej, trudno przypuścić, iżby sam Trump, który mówi ustawicznie o sobie jako globalnym „peacemakerze”, mógł choćby na chwilę dopuścić do siebie myśl o amerykańskim przyzwoleniu na upadek Ukrainy. Krótko mówiąc – Ameryka jest częścią tej wojny od jej pierwszego dnia aż do ostatniego, a jeśli w końcu kiedyś nastanie rozejm na wschodzie, to będzie to musiało być za pełną akceptacją amerykańskiego prezydenta.
Skoro zatem ani nie jest tak, aby USA zamierzały doprowadzić do militarnego zwycięstwa Ukrainy, ani też tak, aby Ameryka mogła się z tej wojny wymigać, to czy w ogóle nowe deklaracje prezydenta Trumpa mają jakieś większe znaczenie? Tak, mają. Primo – co oczywiste – dobre znaczenie psychologiczne: oto Ameryka przestaje wywoływać wątpliwości i posądzenia o ukryte dążenie do tzw. „drugiej Jałty”. To zapewne cenne zwłaszcza dla morale samych Ukraińców i ich armii, którym trudniej się bronić, jeśli wokół snute są ciągle domysły o jakiejś „wielkiej zdradzie”, która czai się tuż-tuż za rogiem. Ale secundo – i to zdaje mi się teraz najważniejsze – zarówno z nowojorskiej mowy Trumpa, jak i z jego późniejszego spotkania z Zełenskim jasno wynika przynajmniej jedna rzecz: całkowite rozczarowanie prezydenta USA jego własną niezdolnością doprowadzenia do rozejmu na Ukrainie i zamiar rezygnacji z dalszych wysiłków temu poświęconych. Przynajmniej w najbliższym czasie.
.To oznacza, że wszelkie nadzieje na przerwanie wojny na wschodzie okazują się płonne. Wojna będzie trwać, Moskale krok po kroku będą się posuwać na Zachód, a w pobliżu naszych granic latać będą niewyobrażalne ilości wrogich dronów. Krótko mówiąc – w nieodległej przyszłości będzie coraz bardziej niebezpiecznie.
