Uchwała 162 to przekroczenie przez Donalda Tuska kolejnej czerwonej linii
Uchwała 162 czyni polski węzeł gordyjski jeszcze bardziej zapętlonym niźli dotychczas, ale i samego Tuska stawia wobec coraz poważniejszego ryzyka odpowiedzialności. Premier czyni bowiem właśnie to, co wiele lat temu tak bardzo odradzał Moczar Gomułce: formalizuje gwałt na konstytucji i całym porządku prawnym – pisze Jan ROKITA
.Muszę przyznać, że zdarzenia w Polsce prą naprzód szybciej, niźli się tego spodziewałem. W ciągu ostatnich dni zaczęto już otwarcie publicznie dyskutować o scenariuszu nieważności przyszłorocznych wyborów prezydenckich. I co ważne – rzecz nie w tym, że przestrzegają przed czymś takim co bardziej gorliwi prawicowi publicyści, tak samo zresztą, jak czynili to rok temu najżarliwsi komentatorzy mediów związanych z obozem Tuska. Bo ten rodzaj przestróg można by ignorować. Ale tym razem rozważania na temat perspektywy nieważności głosowania prezydenckiego toczą publicznie czołowi politycy obozu władzy, w tym marszałek sejmu, niby dworujący sobie, a niby mówiący serio o swej przyszłej wielkiej roli, jaka przypadnie mu po unieważnieniu wyborów prezydenckich. Trudno nie odnieść wrażenia, iż ta obecna debata ma „oswoić” zwykłych ludzi z taką hipotetyczną perspektywą, przedstawiając ją, jako coś w gruncie rzeczy całkiem zwyczajnego, także w demokracji polskiej, a nie tylko rumuńskiej.
No i nagle pojawia się urzędowa pointa do tej dyskusji.
W ostatnią środę premier Tusk deus ex machina ogłasza podjętą właśnie przez Radę Ministrów uchwałę 162, która na niecałych pięciu stronach maszynopisu obwieszcza ni mniej, ni więcej… tylko bezterminowe zawieszenie obowiązywania co najmniej jedenastu norm konstytucji kwietniowej z 1997 roku. Począwszy od art. 7 (obowiązek działania rządu w granicach prerogatyw), art. 93 (definiującego znikomą rolę uchwał rządu) i art. 173 (o odrębności sądownictwa i egzekutywy), poprzez liczne normy dotyczące ostateczności i natychmiastowej promulgacji orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego (art. 178, 180, 188-190, 195), aż po zakwestionowanie prerogatyw głowy państwa (art. 144) i KRS (art. 186).
.Uchwały rządu nigdy nie miały wśród polskich prawników dobrej reputacji. Dobrze pamiętam dyskusje sprzed ćwierci wieku z profesorami prawa uczestniczącymi w pracach nad ówczesnymi projektami konstytucji. Najbardziej autorytatywna była ta grupa profesorów, którzy postulowali całkowite wygnanie z konstytucji konceptu uchwał rządu, jako reliktu komunistycznej niepraworządności i zamętu w systemie źródeł prawa. Nie przypadkiem odwoływano się wtedy często, jako przykładu, do sławnego żądania Gomułki z grudnia 1970 roku, aby rząd wydał uchwałę zezwalającą milicji strzelać do ludzi ostrą amunicją. Nawiasem mówiąc, jak pisze w swej świetnej książce prof. Jerzy Eisler, ponoć bardziej przezorny Moczar próbował miarkować wtedy przywódcę komunistów, aby raczej nie pozostawiał tak sformalizowanych śladów po dokonywanych zbrodniach. Przykład drastyczny, ale w latach 90. dobrze pełnił rolę perswazyjną, gdyż jasno pokazywał, dokąd w przeszłości prowadziła idea swobodnie wydawanych uchwał przez Radę Ministrów.
Ostatecznie w komisji konstytucyjnej zwyciężył pogląd odrobinę mniej radykalny. To znaczy uchwały ocalały w tekście konstytucji, ale nie jako źródło prawa, ale jako wewnętrzne akty porządkowe rządu, mające mniej więcej takie znaczenie jak uchwała podjęta w głosowaniu przez orkiestrę na temat porządku prób muzycznych w filharmonii albo uchwała Koła Gospodyń Wiejskich z mojej wsi w sprawie zaplanowanego pokazu gotowania pierogów. Jeśli rząd czegoś takiego potrzebuje dla utrzymania swego wewnętrznego porządku, to – tak jak każde inne gremium – może podejmować uchwały w swoich sprawach. Ale obywateli to w żadnym razie nie może w niczym wiązać.
Tak więc uchwała 162 – to przekroczenie przez Tuska kolejnej czerwonej linii. Czyni to polski węzeł gordyjski jeszcze bardziej zapętlonym niźli dotychczas, ale i samego Tuska stawia wobec coraz poważniejszego ryzyka odpowiedzialności. Premier czyni bowiem właśnie to, co wiele lat temu tak bardzo odradzał Moczar Gomułce: formalizuje gwałt na konstytucji i całym porządku prawnym. W dzisiejszej atmosferze pobudzonych namiętności partyjnych ta oczywistość nie jest dość wyraźnie dostrzegana, ba… zdaje się, że przeoczył ją nawet sam szef rządu. Ale za parę lat to, co prawnie i logicznie jest przecież oczywistością dla każdego, kto tylko potrafi przeczytać ze zrozumieniem konstytucyjne przepisy, zostanie powszechnie uznane za taką oczywistość.
.Demokracja ma tę zaletę, że jest dość odporna na najbardziej nonsensowne słowa, nawet jeśli dla propagandowego efektu wypowiadane są one z ostentacyjnym cynizmem i brutalnością. Można więc mówić, że się nie uznaje ustaw, sędziów, trybunałów, a być może i głowy państwa, i takie mówienie, zwłaszcza przez szefa rządu, owszem, prowokuje polityczny chaos, ale nie burzy jeszcze ładu konstytucyjnego. Co innego jednak tego rodzaju uzurpację władzy formalizować i obwieszczać w urzędowych publikacjach, łamiąc w ten sposób morale aparatu państwowego i wciągając stan urzędniczy w dylemat niemożliwej do pogodzenia lojalności wobec państwa i nakazów władzy. Ooo! To już jest poziom bliski najwyższemu ryzyku, jakie może podjąć polityk u władzy. Bo zostaje mu wtedy albo dowieść czynem, że potrafi bezkrwawo usunąć konstytucję i zdobyć pełnię niekontrolowanej władzy, albo nagle pewnego dnia runąć na samo dno politycznego piekła.