Alain Finkielkraut jest obecny we francuskim życiu intelektualnym od pół wieku. Jego poglądy przeszły ewolucję od maoizmu maja ’68 do „reakcjonizmu”, czyli docenienia tradycji i tożsamości. Równocześnie ewoluowały gęstość jego włosów i tempo mowy. Nigdy nie był w mowie szybki, obecnie jednak, formułując zdania wielokrotnie złożone, bywa zakrzykiwany w dyskusjach telewizyjnych, gdzie prędkie, efektowne opinie wygrywają z pogłębioną refleksją.
Jego rodzice, polscy Żydzi ze Lwowa, wyemigrowali do Francji w latach trzydziestych. Ucieczka przed antysemityzmem była iluzoryczna – ojciec został w 1942 odesłany przez władze francuskie do Auschwitz, co przeżył. Dla Alaina, urodzonego w 1949 r., Francja stała się jednak ojczyzną. Jak dla wielu przyjezdnych – poprzez język, kulturę i literaturę. W 2014 r., gdy został wybrany do Akademii Francuskiej, strzeżenie tego dziedzictwa stało się formalnie jego zadaniem. Jak mówi, jego fotel nosi jego imię i nazwisko jego ojca, bo czuje się przedstawicielem „swoich”. Jego wybór spotkał się z silnym oporem. Wiele poruszanych przez niego tematów i zajmowanych stanowisk nie mieści się w kanonie poprawności politycznej. Jako Żyd wcześnie dostrzegł niebezpieczeństwo nowego antysemityzmu, importowanego wraz z imigrantami, czym naruszył tabu ksenofobii. Mówiono wręcz, że w jego osobie Front Narodowy wkroczył do Akademii. Do tego niektórzy działacze FN nie kryli swojego zadowolenia. Bardzo trudno jest uniknąć etykietek. Innym powodem przypięcia mu etykietki jest to, że Finkielkraut jest dość otwarty, by wziąć do ręki dzieła konserwatywnych pisarzy, jak Renaud Camus czy Charles Maurras, których inni nie znieśliby w zasięgu wzroku.
W obrębie imigracji ogniskują się problemy tożsamości i związane z nimi dylematy moralne. Czy uczennica w chuście realizuje swoją wolność, jest obiektem opresji, narusza zasady laickiego państwa? Czy zakazać wszystkich symboli religijnych? Czy szkoła ma być jednolita, laicka i republikańska – i za jaką cenę? We Francji, która w przeciwieństwie do Polski zazwyczaj utrzymywała swoje terytorium, za to miała spory przepływ ludności, narzuca się pytanie: „Kto to my?”. Uczniowie nieprzestrzegający minuty milczenia po zamachu na Charlie Hebdo, żyjący w swoim getcie religijnym i kulturowym – czy są w ogóle zainteresowani tym, by zostać dobrymi Francuzami? Czy się wychowają na Montaigne’u i Victorze Hugo, jak marzy Finkielkraut?
Osobnym tematem jest jego tożsamość żydowska. Popiera Izrael, choć jest przeciwny kolonizacji Palestyny, zna hebrajski. Czy to wzbogacenie tożsamości republikańskiej, czy stanowi problem?
Niedawno wydał polemikę „En terrain miné” („W terenie zaminowanym”) z Élisabeth de Fontenay, z którą zaprzyjaźniony jest od wielu lat. Ta przyjaźń pozwoliła im na sensowną dyskusję mimo radykalnej różnicy zdań. Polemika jest w formie listów, co umożliwia precyzyjne formułowanie myśli i stonowanie emocji. Zaczynają od analizy tego, czy poglądy Finkielkrauta są ultraprawicowe, co byłoby nieakceptowalne. Odpowiada on na to cytatem z Camusa: „Jeżeli prawda mi się wyda prawicowa, stanę przy niej”. W ostatnim liście wyraża obawę, że korespondencja ta może być dla Élisabeth de Fontenay salto mortale, że odwrócą się od niej znajomi. Oczywiście naprawdę prześladowany nie jest. Jest bardzo widoczny w mediach – pytanie, czy bardziej jako partner w dyskusji, czy raczej jako tarcza strzelnicza.
.Alain Finkielkraut pokazuje, że poszukiwanie prawdy na własną rękę, bez stosowania instynktu grupowego, jest możliwe, choć niełatwe.
Jan Śliwa
Tekst pochodzi z autorskiego cyklu prezentującego liderów francuskiej mediasfery a publikowanego na łamach papierowego wydania miesięcznika „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].