
Chaos i medycyna. Jak powstają teorie spiskowe
Prawda powinna być jedna. Problem w tym, że w przypadku koronawirusa nie bardzo jest ona znana. W walce z pandemią podejmowane są różne warianty rozwiązań, co sprawia, że ludzie mają poczucie chaosu – pisze Jan ŚLIWA
Przedłużająca się wojna w okopach powoduje wycieńczenie – fizyczne i psychiczne. Żołnierze i cywile zaczynają szemrać. Podczas prawdziwej wojny Ministerstwo Propagandy kontroluje przekaz, za słuchanie wrażego radia i sianie defetyzmu grożą surowe kary. Można tak latami poświęcać krew, pot i łzy za wizję wspaniałego triumfu w przyszłości. Jeżeli dziennikarze chodzą, gdzie chcą, i fotografują, co chcą, zapał spada i wojna kończy się ewakuacją Sajgonu.
Podobne zmęczenie widzimy w wojnie z wirusem. Początkowo na briefingach stawali prezydent, premier i minister, prezentując się jak załoga Apollo meldująca gotowość do lotu na Księżyc. Ale to, co da się wytrzymać przez kilka tygodni, przestaje działać po miesiącach. Do tego pojawiają się konsekwencje, a końca nie widać.
Dobrze byłoby zebrać informacje, gdzie jesteśmy, ale nie jest to łatwe. Każde źródło jest obarczone wątpliwościami.
Rządy chciałyby równocześnie osiągnąć sukces medyczny i gospodarczy, ale trudno to pogodzić. W tym celu wydają mniej lub bardziej stanowcze dyrektywy, wprowadziły też wiele instrumentów dla ich kontrolowania i egzekwowania. Niektórzy nadmiernie to polubili.
Nie mówi się o tym głośno, ale może być to wprowadzanie chińskiego modelu tylnymi drzwiami. Prawda, podczas sztormu decyduje kapitan, a tego, kto huśta łódką, przeciąga się pod kilem. Po czasie jednak trzeba dopuścić dyskusję. Z kolei niektórzy polubili huśtanie. Gdy czytam entuzjastyczną informację o wielkiej antymaseczkowej demonstracji w Warszawie, jednak wolę widzieć takową w Berlinie. Mamy niezbyt przyjaznych sąsiadów, którym są na rękę niepokoje w Polsce pod dowolnym pretekstem.
Z kolei wielu krytyków widzi szansę na swoje pięć minut i zdobycie klikalności. Gdy widzę tytuł wybity wielkimi literami, zakończony trzema wykrzyknikami i z żądaniem wtrącenia ministra do lochów, to dalej nie czytam. Na video patrzę prelegentowi głęboko w oczy i wsłuchuję się w głos. Między nami prymatami, nasze stare metody. Ale gdy mam po jednej stronie mainstreamowe media z profesorami, a po drugiej niszowy portal z nieznanym lekarzem, to na pewno nie wiem. Może ten lekarz jest poza mainstreamem dlatego, że ma niekonwencjonalne poglądy? W mainstreamie silnie też działa konformizm, więc konsens jest mylący.
Konkretnie – w sporze doktora Raoulta z Laurentem Alexandre’em o hydroksychlorochinę nie jestem w stanie wskazać, kto ma rację. Alexandre ma lepsze przełożenie medialne, ale co z tego wynika? Ma też skłonność (będąc urologiem) eksponować swoje ego jako ekspert w każdej dziedzinie. Nie jest nieomylny – w końcu stycznia prorokował, że wirus zbierze nie więcej niż 10 tys. ofiar na całym świecie. Z kolei Raoult, z włosami do ramion, prezentuje się jak samotny geniusz ze starych filmów. Do tego promowana przez Raoulta hydroksychlorochina jest tania, a konkurencyjny remdesivir jest drogi i stoi za nim Big Pharma.
Tu dochodzimy do kolejnych teorii spiskowych. W październiku zeszłego roku uniwersytet Johna Hopkinsa (!) w porozumieniu ze światowym Forum Ekonomicznym (!!) i fundacją Billa i Melindy Gatesów (!!!) przeprowadził symulację ewentualnej pandemii i odpowiedzi na nią. A więc planowano pandemię (!!!!). Ja widzę problem gdzie indziej. Tyle lat po epidemii SARS i MERS nie zrobiono prawie nic, wiedząc, że niebezpieczeństwo jest stale obecne. Jeżeli straż pożarna robi ćwiczenia przed pożarem, to o to właśnie chodzi. Również wielu szuka korelacji. W Nowym Jorku intensywnie wprowadza się technologię 5G, tam też jest ognisko pandemii. Odpowiedź: wielkie miasta przodują w nowych technologiach, a lotnisko nowojorskie jest głównym punktem wjazdu z innych kontynentów. Można szukać dalej: tam też jest kilka uniwersytetów i najwięcej koszernych restauracji. I co z tego? Korelacja pozorna. Ale już ścisk w metrze ma związek z zarażaniem. Problem z teoriami spiskowymi jest taki, że czasem są prawdziwe. Jak mówią: jeżeli ktoś ma paranoję, to nie dowodzi, że za nim nie chodzą.
Co do Chin, na początku mówiono, że ich media zatajają, że stosy zwłok leżą na ulicach, a potem, że nic nie było i chcieli wystraszyć świat i zamknąć gospodarkę u innych. Podejrzliwym trudno dogodzić. Jeżeli dane są orężem, na pewno są filtrowane, tylko nie wiadomo jak.
Niepewność rodzi teorie spiskowe. Jakie mamy podstawowe? Przede wszystkim dotyczące pochodzenia wirusa:
1. Wirus jest wymyślony, nie ma go.
2. Wirus jest:
a) powstał naturalnie,
b) wymknął się z laboratorium,
c) został wypuszczony z laboratorium,
– w celu depopulacji,
– w celu umożliwienia panowania nad światem.
Osobiście optuję za 2a, ewentualnie 2b. Ostatnio dostała azyl w Ameryce chińska wirusolog Li-Meng Yan, która twierdzi, że wirus jednak został wyprodukowany w laboratorium. Inni z kolei twierdzą, że jest ona podstawiona.
Dalej – szkodliwość i obostrzenia:
1. „Grypka”, państwo wprowadza zamordyzm.
2. Średnio niebezpieczny, trzeba balansować medycynę z gospodarką i normalnym życiem.
2. Armagedon, powszechny lockdown aż do szczepionki.
Jako centrysta stawiam na 2.
Ale czego w końcu oczekujemy? Chcielibyśmy, by:
– władze podejmowały decyzje na podstawie nauki i komunikowały je w przekonujący sposób,
– testy były pewne, szybkie, tanie, powszechne i częste,
– obostrzenia nie były zbyt uciążliwe i by nie trwały zbyt długo,
– tarcze finansowe nie spowodowały załamania gospodarki,
– pojawiły się lek i szczepionka – skuteczna i bez efektów ubocznych, w krótkim czasie i dobrze przetestowana.
Pandemia to rozwiązywanie sprzecznego układu równań, ze zbyt wielką liczbą niewiadomych i przy niepewnych parametrach. Nie dziwi mnie, że władze robią mądre miny, mimo że nie mają kompletnej informacji.
Na przykład gdyby władze nawet przyjęły, że maseczki są niezbędne, nie mogą tego ogłosić ani wymagać, jeżeli tych maseczek nie mają. W różnych krajach, a w Niemczech w różnych landach, są różne przepisy, zmienne w czasie. Z jednej strony decyzje są autonomiczne, a różne warianty pozwalają sprawdzić różne opcje, z drugiej – ludzie mają poczucie chaosu.
Prawda powinna być jedna. Problem w tym, że nie bardzo jest znana. Na przykład podstawowe parametry to intensywność przenoszenia, prawdopodobieństwo zarażenia i śmiertelność. Wielu argumentowało, że chorych i zmarłych jest (na razie) niewielu. Ale jest różnica między chorobą indywidualną jak rak czy złamanie ręki a zakaźną, która zależy od kontaktowania się z innymi. Pojawia się tu postęp geometryczny. Mamy chorego, ten zaraża dwóch, każdy z nich kolejnych dwóch (czyli razem czterech). Po 10 krokach mamy zarażonych 1024. Ale jeżeli jeden zaraża nie dwóch, a trzech, to po 10 krokach jest to 59 049, a jeżeli pięciu – 9 765 625. System eksploduje. A w międzyczasie się nasyca, bo zarażeni są wszyscy. Dlatego tak ważna jest redukcja liczby kontaktów i zmniejszenie prawdopodobieństwa transmisji (maseczka, brak dotyku).
Dalej jest pytanie, czy transmisja wirusa powoduje chorobę, jak groźną i czy śmiertelną. Jeżeli chodzi o śmiertelność, to jest to iloraz liczby zgonów przez liczbę zakażeń. Pozornie prosta sprawa. Ale nawet liczba zgonów nie jest jasna. Czy zgon nastąpił w obecności COVID-19, czy z jego powodu? Ale jeżeli ktoś miał pięć chorób, a COVID-19 go dobił? Jeżeli bogaty wujek ma zaawansowanego raka i popchnę go w przepaść, nie mogę się tłumaczyć, że miał małą szansę na przeżycie roku. Jeszcze gorzej jest z liczbą zakażeń. Jeżeli ludzie się boją kontaktu ze szpitalem i siedzą w domu, do tego mają lekkie objawy nieodróżnialne od grypy, to nie występują w statystykach. Czyli mianownik był zaniżony, a więc śmiertelność zawyżona. Na tyle, że choroba wyglądała naprawdę groźnie. Wszystko dodatkowo zaciemniają noszący wirusa, ale bezobjawowi, którzy albo nie zachorują, albo są w okresie inkubacji. A jak wyliczyć okres inkubacji? Końcem jest wystąpienie objawów, a początkiem moment zarażenia, często nieznany. I jeszcze: inkubacja to około dwa tygodnie, a na początku wybuchu nieznanej epidemii to epoka w rozwoju jej samej.
Chcielibyśmy znać zależności. Liczono na osłabienie wirusa w lecie. Spadła śmiertelność. Ale spadła dlatego, że zarażali się młodzi, którzy nie wytrzymywali obostrzeń, a oni z kolei są bardziej odporni. Dane na ogół wykazują wahnięcie w okolicy weekendu. Po części jest to spowodowane organizacją pracy laboratoriów i sposobem przekazywania danych do centrali. Widać, że trzeba się strzec przed nadinterpretacją danych.
A jak walidować sam test? Normalnie mamy grupę osób, o których wiemy, czy mają chorobę, wykonujemy testy i wiemy, czy test jest dobry. Ale jeżeli mamy nosicieli tego wirusa i niektórzy nie mają objawów, mają słabe albo podobne do zwykłej grypy, to nie mamy innego testu, którym moglibyśmy zweryfikować ten test. Do tego to wszystko trwa, a choroba nie czeka. U pacjenta trzeba poczekać na rozwój choroby. No i od stwierdzenia w laboratorium „Mamy test!” do milionów zestawów rozprowadzonych po całym kraju jest daleka droga. O przetargu nawet nie wspominam, a opozycja i sceptycy czyhają z komisją śledczą.
Nie powinniśmy się obrażać, że naukowcy nie wszystko od razu wiedzą, a politycy muszą udawać, że wiedzą, i podejmować decyzje tu i teraz. I oczywiście śledzić rozwój wypadków i korygować strategię. A tu problemem jest zbieranie wiarygodnych i porównywalnych danych.
W Szwajcarii już łączenie danych z kantonów stanowiło problem. Najlepsze więc dane na pewno będą mieli Chińczycy, bo dla nich próbka kilkaset milionów to nie problem, infrastrukturę do przetwarzania mają, a prywatność jest pojęciem obcym. Zazębia się to dobrze z programem powszechnej inwigilacji i zdobywania punktów obywatelskich. Ponoć ich covidowe aplikacje śledzenia kontaktów zbierają z telefonu trochę więcej danych niż niezbędne, ale kto by tam pytał. Skądinąd statystyka wymaga ofiar.
I wszystko jest polityczne, również w Ameryce. Odporność stadna i hydroksychlorochina są republikańskie, lockdowny, szczepionki i maseczki – demokratyczne. Spacer w maseczce w miasteczku w Georgii to deklaracja polityczna i prowokacja. I vice versa na Manhattanie. Spotkałem się dwukrotnie z oceną, że pozytywny przykład krajów konfucjańsko-autorytarnych jest mylący, bo w końcu najlepsze wyniki osiągają kraje demokratyczne, a najgorsze rządzone przez dyktatorskich macho, jak Trump, Johnson czy Bolsonaro. Fakty nie grały wielkiej roli. Hiszpania wypadła o wiele gorzej od Polski i Węgier. Choć znowu – dla autorów Hiszpania jest lepszą demokracją, w co z kolei ja ośmielam się wątpić. Pokazuje to, jak bardzo zapętlają się myśli w dążeniu do udowodnienia założonych tez.
Jeżeli chodzi o strategie, trzeba podać przykład Szwecji, która wybrała własną drogę. I znów dla jednych była Szwecja czarną owcą, na której można rozładować stres, dla innych główny epidemiolog Anders Tegnell niósł płomień wolności. Nie było obowiązkowego lockdownu, choć były zalecenia, do których się to zdyscyplinowane społeczeństwo dostosowało. Bardziej starsi niż młodzi. Nie wiem, jak w dzielnicach muzułmańskich, o ile tam się da zebrać dane. Z tym że to, co działa dla chłodnych Szwedów, do tego mającego zaufanie do rządu, nie musi działać w przypadku obcałowujących się i przekrzykujących Włochów. Co do gospodarki, wydatki i mobilność wyraźnie spadły. PKB spadł w drugim kwartale 2020 r. o 8,6 proc., lepiej niż średnia UE, ale gorzej niż na Wschodzie, gdzie obostrzenia były zdecydowane. Trudno skądinąd ten spadek porównywać z Włochami czy Hiszpanią, bardzo zależnymi od turystyki. Co ważne, nie zamknięto szkół.
Śmiertelność na początku była wysoka, w dużej mierze dlatego, że nie zadbano szczególnie o domy starców. Wygląda na to, że odporność osiągnięto większą, druga fala jest niewidoczna. Czy sprawa jest zamknięta?
Otwarte jest pytanie, jak długo trwa odporność po kontakcie z wirusem. Wiele jest otwartych pytań. Wciąż pytań w sprawie pandemii jest więcej, niż gotowych, pewnych odpowiedzi.
Oczywiście obostrzenia to ograniczenie wolności. Zadziwiająca jest tak silna koncentracja wirusosceptyków na maseczkach. Owszem, mają one symbolikę: kaganiec, zamordyzm. Przypomina mi się wprowadzanie pasów bezpieczeństwa. Co drugi się skarżył na złamaną rękę. Niegdyś mycie rąk przez chirurgów było uważane za fanaberię.
Ponieważ pewnie będziemy dłużej żyć z wirusem, musimy przemyśleć nasz stosunek do ryzyka. Wymaganie sprowadzenia poziomu zagrożenia do zera jest nierealne. Kiedyś myślano inaczej. Taki Francisco de Orellana, motywowany mitem Eldorado, przepłynął Amazonkę – bez map, GPS-u i dodatkowego ubezpieczenia. Magellan „opłynął Ziemię”, ale osobiście zginął w połowie drogi na Molukach, z pięciu statków wrócił jeden. I tak podbito świat. Dziś tak nie można. Rząd czuje się odpowiedzialny za pojedyncze ofiary, boi się brzydkich zdjęć. A tych chętnie dostarczą media, by podkręcić atmosferę i zwiększyć klikalność.
Ale w istocie tolerujemy ryzyko – oprócz obszaru, na który aktualnie skierowany jest reflektor. Na przykład wypadki drogowe. Uważa się to za odwracanie uwagi. Ale nie – w 2019 r. na drogach ginęło osiem osób dziennie, z ciężko rannymi mamy 37 dziennie. Dzień w dzień. I właśnie przez tę regularność przestajemy zauważać problem. Oczywiście mamy też inne choroby, zaniedbywane podczas podniecenia COVID-em. I również załamanie gospodarki to nie „tylko pieniądze”. To zniszczone egzystencje, może samobójstwa. Koncentrowanie się na tej epidemii jako jedynym parametrze jest błędne, nawet jeżeli eksponowany jest w mediach i uchodzi za wskaźnik sprawności państwa. Łatwo taż zapomnieć o innych chorobach.
Szczepionka, na którą wszyscy czekają, nie działa jak wyłącznik światła: klik! – i po sprawie.
Prowadzi się obecnie wiele projektów. Normalnie zajęłyby lata, w dobrze zdefiniowanych fazach, jedna po drugiej. Dla przyspieszenia próbuje się „teleskopowania” – zaczynamy kolejną fazę przed zakończeniem poprzedniej, korygując w razie potrzeby. Jest to zrozumiałe, bo czas jest ważny. Ale ważne też jest bezpieczeństwo, zwłaszcza że niektóre projekty oparte są na nowatorskich procesach genetycznych. W przypadku lekarstwa dającego pacjentowi ostatnią szansę możemy zaakceptować spore ryzyko. Ale nie w przypadku szczepionki, którą podajemy masowo, może obowiązkowo milionom zdrowych. Trzeba zachować spokój. Prezydent Trump chciałby ogłosić sukces przed listopadem, demokraci pewnie by woleli w grudniu. Firmy inwestują olbrzymie pieniądze, zwycięzca zgarnie wielką premię. Wiedzą jednak, że pójście po bandzie może być katastrofalne dla reputacji firmy, więc mam nadzieję, że we własnym interesie dbają o jakość.
Prawdopodobnie więc jeszcze przez jakiś czas będziemy z tym wirusem żyć. Wszyscy już mają go serdecznie dość, nawet w spokojnej Szwajcarii demonstrowano przeciw maseczkom w sklepach. Według zasady Pareto 20 proc. wysiłku przynosi 80 proc. zysku. Ograniczanie spotkań, telepraca, częste mycie i dezynfekowanie rąk, odległość przy kontakcie już dużo dają i z czasem stają się przyzwyczajeniem. Co ciekawe, na półkuli południowej, gdzie była już zima, również grypa sezonowa była o wiele słabsza. Więc higiena ma sens. Z drugiej strony na dłuższą metę jest to problematyczne, nawet dla tak spokojnego człowieka, jak ja. Od pół roku widzieliśmy wnuczki kilka razy, bez obejmowania. Rękę koledze podałem raz, z dezynfekcją przed i po. Lekcje języka robię przez Skype’a. Nie ma prelekcji ani spotkań dyskusyjnych, jak Café Philosophique. Zostaje lektura i sieć. Kawiarnia tak, lepiej na zewnątrz.
W Polsce wyśmiewa się plandemię, co według mnie obraża ofiary. W innych krajach nie mają wątpliwości. Jeżeli Izrael robi u siebie lockdown na Nowy Rok i Jom Kipur, to chyba sprawę przemyślano.
We Francji jest wysoka druga fala. Ale czy jest ona prawdziwa? Prof. Christian Perronne w Sud Radio twierdzi, że przyrost zgonów jest niewielki, a przyrost zakażeń jest wynikiem sposobu pomiaru. Test PCR wykrywa fragmenty RNA i nie odróżnia nieszkodliwych „śmieci” od kompletnych wirusów. Daje wynik pozytywny u ozdrowieńca i u kogoś, kto zetknął się z wirusem bez zarażenia. Test PCR zaczyna się od powielania materiału genetycznego z wymazu: w Niemczech robią 20 cykli powielania, we Francji 40–45, co radykalnie zwiększa liczbę wyników fałszywie pozytywnych. Testy są darmowe (koszt dla państwa 75 euro) – zrobię sobie, jak dają. Długie są więc kolejki do laboratoriów (zakażenia!), a przy pozytywnym wyniku blokuje się całą firmę lub szkołę. To wszystko daje chaos, kraj tego nie wytrzyma.
Pewnie można się spodziewać stanu przejściowego, z huśtawką nastrojów i czasowo, regionalnie wprowadzanymi obostrzeniami. Mam nadzieję, że będziemy się do siebie przyzwyczajać z wirusem. Długo nie korzystałem z autobusów, potem jeździłem, ale unikałem dotykania czegokolwiek, guziki naciskałem łokciem. Teraz zakładam obowiązkową maskę, ale poza tym nie przesadzam. To moja prywatna teoria, ale pewnie już miałem kontakt z wirusem w ilościach śladowych. Mam zamiar się zaszczepić na sezonową grypę – mimo nowości pewne mechanizmy molekularne mogą być pokrewne. Do tego zwykła grypa obniża odporność i ułatwia zadanie COVID-owi. Ale na każdy temat są różne teorie. Dla informacji – w Szwajcarii aktualna szczepionka pojawi się dopiero w końcu października.
A gdy pojawi się szczepionka przeciw COVID-19, zacznie się kolejna wojna, tym razem z Billem Gatesem i Big Pharma. Więc podsumowując, można powiedzieć, że wirus jest, miewa ciężkie konsekwencje, jest jednak o wiele mniej śmiertelny, niż myśleliśmy na początku, i miejmy nadzieję, że osłabnie, a my nabierzemy odporności stadnej. Nie będzie wielkiego triumfu, ale pewnie też i katastrofy.
Nawet jeżeli ktoś nie jest specjalistą, wyczuje stopień złożoności zagadnienia. Jeżeli na przykład chodzi o szczepionkę: jakie miejsce na powierzchni wirusa atakować, jak traktować (na razie małą) zmienność wirusa, czy szczepionka uprzednio zarażonemu pomoże, czy zaszkodzi, dlaczego są różne reakcje u różnych pacjentów.
.Specjaliści nie wygłaszają propagandowych mów, lecz rozmawiają jak naukowcy, schodząc na poziom detalu. Co chwilę pojawia się słowo „skromność”. Myślą, że wszyscy powinniśmy ją zachować.
Jan Śliwa