
Rzecz o granicach poznania. Uśmiech Zofii
Gdy chcemy rozwiązywać nowe problemy, musimy dotrzeć do granicy między znanym a nieznanym. Wziąwszy pod uwagę, jak wiele już wiemy, jest to trudne – pisze Jan ŚLIWA
.W roku 2002 Donald Rumsfeld powiedział, że są rzeczy:
- znane
- znane nieznane
- nieznane nieznane
Ale Rumsfeld nie był filozofem, lecz amerykańskim sekretarzem obrony. Wypowiedź jego wzbudziła więc zażenowane uśmiechy. Gdy się jej jednak dokładniej przyjrzeć, okazuje się genialna w swojej prostocie. Pewne dziedziny znamy – lub myślimy, że znamy, dopóki nie pojawią się nowe fakty. Dalej są rzeczy, których nie wiemy, ale o które potrafimy zapytać, jak o wewnętrzną strukturę Plutona. Ale są też rzeczy, o które nawet nie potrafimy zapytać, których nie potrafimy sobie wyobrazić. Czymś takim była do końca XIX wieku fizyka kwantowa.

.Ponieważ oceniamy sytuację z wnętrza obszaru znanego, nie jesteśmy w stanie domyślić się, co jest poza horyzontem. Starożytnym Egipcjanom nigdy by nie przyszło do głowy, że żyli w starożytności, a tym bardziej, że dopiero w Starym Państwie. Patrząc na swoje błyszczące w słońcu piramidy, z pewnością byli dumni ze swojej niezrównanej technologii. Podobnie jak oni, fałszywie postrzegamy nasze obecne osiągnięcia jako obiektywny szczyt ludzkich możliwości – stąd takie książki jak The End of Science Johna Horgana. Przyznaje on, że już sto lat temu naukowcy myśleli, że są już odpowiedzi na wszystkie podstawowe pytania – a potem okazywało się, że się mylili. Według niego tym razem jednak jest tak naprawdę. Załatwione. Może zwieńczenie lekko się chwieje, może brakuje jeszcze jakichś cegiełek, ale cała konstrukcja błyszczy w słońcu jak piramida, elegancka i symetryczna. Oczywiście tak nie jest – dlaczego miałoby tak być?
Właściwie sama nauka uczy nas skromności. Nasza planeta straciła swoje centralne miejsce we Wszechświecie, straciliśmy uprzywilejowane miejsce jako gatunek. Jesteśmy tylko ogniwem w długim łańcuchu ewolucji, jak bakterie czy dinozaury. Nasze DNA różni się tylko w 2 proc. od DNA szympansów. Nasz mózg wyewoluował, aby pomóc nam polować na mamuty, a nie latać na Księżyc czy rozwiązywać równania różniczkowe.
Co więcej, eksperyment Libeta, pokazujący, że potencjał gotowości w korze ruchowej poprzedza świadomą decyzję o naciśnięciu klawisza, silnie sugerował, że nasza wolna wola jest tylko iluzją. Ponieważ również artykuł Libeta składa się z naciśnięć klawiszy, możemy wywnioskować, że został napisany bardziej palcami autora niż jego mózgiem (lub umysłem). Nie wydaje się to mieć większego sensu, gdyż sprowadziłoby nasze spory (w tym o wolną wolę) do rozmów robotów.
Jednak wiemy, że tak nie jest – a może nam się zdaje? Czy robot może mieć złudzenie, że ma wolną wolę? Chciałbym jednak widzieć głosicieli braku wolnej woli, gdy po dyskusji udają się do restauracji i zamawiają potrawy. Czy pamiętają, że to strzelające neurony przesuwają im palec na sznycel wiedeński, czy naprawdę jako świadome osoby mają na niego ochotę?
W XVIII wieku, gdy triumfy święciła mechanika klasyczna, a w technice podziw budziły precyzyjne zegary, myślano, czy świat nie jest takim zegarem – a ewentualny Bóg Wielkim Zegarmistrzem. Zadawano pytanie, czy da się w nim wszystko przewidzieć jak ruchy zegara. Powstała koncepcja Demona Laplace’a, który znając położenia i ruchy wszystkich cząstek we Wszechświecie, mógłby wyliczyć wszystko, co się zdarzy w przyszłości. Jednak już w mechanice klasycznej układy wielu ciał są chaotyczne, choć w praktyce dość przewidywalne. Dobrze kierowany samochód dotrze z A do B. Jednak choć wiemy, że jego pasek klinowy się kiedyś przetrze, nie wiemy dokładnie kiedy. Dobrze, demon znający ruchy wszystkich atomów mógłby to wyliczyć, ale demon ten nie jest poza systemem, jest jego częścią, a więc musiałby własne procesy obliczeniowe również wyliczyć. I tu sprawa się zapętla. Poza tym według aktualnej interpretacji fizyki kwantowej świat nie wydaje się probabilistyczny – jest probabilistyczny.
Dużo inspiracji daje książeczka Thomasa Nagela z roku 2012 Umysł i Kosmos. Dlaczego materialistyczna, neodarwinowska koncepcja natury jest prawie na pewno fałszywa. Jej tytuł jest jawną prowokacją. Tak też została potraktowana. Steven Pinker określił ją jako „tandetne rozumowanie niegdyś wielkiego myśliciela”, a Daniel Dennett nazwał autora „członkiem wstecznej bandy, której prace nie są nic warte”.
Powszechnymi paradygmatami dziś są materializm i redukcjonizm, czyli wyjaśnianie wszystkiego zjawiskami fizycznymi, redukcja do atomów i podstawowych oddziaływań.
Nagel twierdzi, że takie wyjaśnienia są naciągane, dopasowywane do założonej tezy. Nie odwołuje się on do religii, lecz do zdrowego rozsądku i rachunku prawdopodobieństwa. W teorii ewolucji nie jest problemem powolna adaptacja, ale powstawanie złożonych urządzeń owszem jest. Weźmy taki młoteczek w uchu – mechanika precyzyjna, która powstaje sama. Typowe odpowiedzi ewolucjonistów opierają się na zwrotach „odpowiednio długo” i „jakoś”. Dlatego Nagel uważa, że argumenty zwolenników Inteligentnego Projektu (Intelligent Design) należy traktować poważnie, a nie oganiać się przed nimi jak przed wcielonym szatanem. Nagel uważa, że zwłaszcza problem umysłu i takich zjawisk, jak świadomość, poznanie i wartości, jest spychany na bok. Wyjaśnienia są kulawe, a problemy te mają podstawowe znaczenie dla człowieka.
Tu wracamy do problemu, czy jesteśmy lepszymi szympansami, dziećmi Bożymi, czy czymś pośrodku. Jeżeli jesteśmy dziećmi Bożymi, Stwórca może nam dawkować wiedzę o świecie, ale nigdzie nie jest powiedziane, że poda nam wszystko, choćby dlatego, że wszystkiego nie pojmiemy. Natomiast jesteśmy obdarzeni (przez Stwórcę lub Naturę) ciekawością, która nam każe odkrywać świat, nawet gdy na razie nic nam to nie daje.

.Wróćmy do spraw bardziej praktycznych.
Gdy chcemy rozwiązywać nowe problemy, musimy dotrzeć do granicy między znanym a nieznanym. Wziąwszy pod uwagę, jak wiele już wiemy, jest to trudne, zwłaszcza że istotne elementy wiedzy muszą być dostępne w indywidualnych umysłach.
Niektórzy twierdzą, że naukowiec jest naprawdę kreatywny około trzydziestki, ale nawet jeżeli podwyższymy ten wiek, łączny okres przyswajania i przetwarzania wiedzy jest skończony.
Do tego dochodzi optymalizacja szerokości i głębokości studiów. Ostatnio słyszałem w referacie historyka, że pewne idee powstają na nowo, ponieważ zostały zapisane dawno temu w grubych niemieckich tomiskach, których nikt nie otwiera. Referat dotyczył wpływu kultury greckiej na Biblię. Mało kto to bada, bo na uniwersytetach Classical Studies i Oriental Studies są w innych budynkach, a bibliści starotestamentowi znają akadyjski, ale nie grekę. Również nowe (późniejsze) datowania tekstów biblijnych są znane tym specjalistom, ale filologom.
Po dotarciu na front musimy włączyć reflektory w poszukiwaniu ciekawych zagadnień. Ciekawych i dających szansę na rozwiązanie lub otwierających nowe ścieżki. Zawsze istnieje ryzyko, że droga taka będzie prowadzić donikąd – albo na razie donikąd. Na wytrwałego być może czeka nagroda, może Nagroda Nobla. Ale jak długo można próbować? I czy inwestować własny wysiłek, czy publiczne pieniądze? Pierwsza połowa XX wieku to epoka triumfów fizyki – co chwilę nowe cząstki i zjawiska. Ale po sformułowaniu modelu standardowego cząstek elementarnych w połowie lat 70. zdarzyło się niewiele. Ukoronowaniem było odkrycie wielkim wysiłkiem bozonu Higgsa w roku 2012. Wielki Zderzacz Hadronów w ośrodku CERN pod Genewą miał po tym odkryciu otworzyć nową fizykę, ale nic takiego się nie stało. Fizycy eksperymentalni sugerują więc, że akcelerator o obwodzie 27 km jest za mały i dobrze by było wybudować stukilometrowy. Znowu obiecują zbliżenie się do warunków tuż po Wielkim Wybuchu, odkrycie ciemnej materii itp. Podobnie jak niegdyś wypływanie coraz dalej na Atlantyk mogło się wydawać bezsensowne, aż udoskonalone karawele dowodzone przez śmiałków pozwoliły na dotarcie do Ameryki. Potrzebne były odwaga i wytrwałość, efektem był przewrót w dziejach świata. Ale czy czeka na nas Ameryka, tego nie wiemy. Może bariera finansowa będzie nie do pokonania. Co nie jest tragedią, bo te badania co prawda są spektakularne, ale wiążą fundusze, które można przeznaczyć na inne cele.
Również w fizyce teoretycznej nie udało się wiarygodnie połączyć fizyki kwantowej z teorią grawitacji. Mówimy tu o teorii einsteinowskiej – ogólnej teorii względności z roku 1915. Już Einstein tego próbował, przez 40 lat, do swojej śmierci w roku 1955. To skądinąd osobista tragedia – zachwycić świat (annus mirabilis 1905, szczególna teoria względności i inne prace) jako 26-latek, osiągnąć szczyt w wieku lat 36 i przez 40 lat nie móc przebić samego siebie. Wracając do syntezy fizyki, zauważmy, że mimo matematycznych akrobacji żadna z kandydujących teorii nie rozwiązała problemu. Owszem, pisze się ciekawe artykuły o superstrunach, ale nie udała się weryfikacja (ani falsyfikacja) eksperymentalna. Jeszcze gorzej jest z teoriami Wszechświatów równoległych lub sekwencji Wszechświatów w czasie, które z definicji nie są dla nas dostępne. Przy olbrzymim aparacie matematycznym przypomina to angelologię. Powiedzmy brutalnie: trudno jest znaleźć czarnego kota w ciemnym pokoju, zwłaszcza gdy kota nie ma.
Koncentrujemy się tu na trudnościach, lecz nie należy myśleć, że nie udaje się nic. Olbrzymi postęp notują nauki biologiczne, life sciences. Zwłaszcza na styku dziedzin – biologii, techniki materiałowej, elektroniki i informatyki – dzieją się ciekawe rzeczy. Jesteśmy w stanie rozkodować sygnały nerwowe biegnące do mięśni i w przypadku amputacji zbudować sztuczną kończynę poruszającą się według komend z mózgu. Technika materiałowa pozwala na połączenie elektroniki z organami bez wywoływania stanów zapalnych. Dzięki mikroelektronice implantowane urządzenia są miniaturowe i pobierają mało mocy, przez co rzadziej wymagają serwisu.
Oczywiście można powiedzieć, że to technika, a nie nauka. Jednak ta technika wymaga solidnych badań, ścisłego myślenia i jest poddawana bezlitosnemu testowi. Dla natury nie ma okoliczności łagodzących. Albo urządzenie działa, albo nie. No i do tego daje konkretne korzyści konkretnym ludziom, o czym w dyskusji nad Ogólną Teorią Wszystkiego mogliśmy zapomnieć.

.Dlaczego ważne są propagowanie i odbiór wiedzy? Rozpocząłem swój wywód od pochwały intelektualnych przyjemności rozumienia świata. Innym, bardziej przyziemnym powodem tego znaczenia jest używanie go jako podstawy praktycznych decyzji, które mają wpływ na nas wszystkich. Niektóre problemy (i ich rozwiązania) mają kluczowe znaczenie dla naszego przetrwania i rozwoju.
W demokracji ogół społeczeństwa wpływa na wybory polityczne, a zatem zrozumienie problemów i zależności ma kluczowe znaczenie. Ponieważ w świecie rzeczywistym połączone jest wszystko ze wszystkim, nie dzieli się on na dziedziny wiedzy, musi wobec tego być analizowany interdyscyplinarnie.
Nie zwraca też uwagi na nas maluczkich – jest taki, jaki jest. Możemy się więc spodziewać zaskoczeń ze strony „nieznanych nieznanych”, zjawisk, o których teraz nie mamy pojęcia. Widzimy więc, że nie tylko ignorancja jest niebezpieczna – kolejną pułapką jest wiara w kompletność naszej wiedzy.
Jakie mogą być wielkie pytania, na które chcielibyśmy odpowiedzieć, gdybyśmy mogli wiedzieć wszystko? Wymieńmy kilka przykładów:
- Zmiana klimatu
- Skuteczna ochrona zdrowia
- Wykształcenie i praca w zmieniającym się świecie
- Demokratyczne państwo a dyktatura korporacji
- Obrona przed asteroidami
- Powstanie i upadek cywilizacji
Rozważmy problem zmian klimatycznych. Jeszcze niedawno nazywano to globalnym ociepleniem, ale zmiana klimatu jest bezpieczniejszą nazwą, ponieważ klimat i tak zawsze się zmienia. Żyjemy w anomalii o stosunkowo stabilnym klimacie od około 12 tys. lat. Ostatnia epoka lodowcowa trwała 100 tys. lat, poprzedni interglacjał 10–20 tys., a więc czas na kolejne zlodowacenie. Mamy jednak złudzenie stabilności, którą możemy utrzymać według własnej woli. Najwyraźniej po zasiedleniu ostatnich działek, wybudowaniu domów bezpośrednio nad brzegiem wody i poprowadzeniu rzek w betonowych korytach nie mamy możliwości przeniesienia się w bezpieczniejsze miejsce, jak mogli zrobić nasi koczowniczy przodkowie. Dlatego naprawdę potrzebujemy tej stabilności – ale czy ten cel jest osiągalny? Klimat oscylował w przeszłości tak, że Ziemia raz była wielką cieplarnią, a kiedy indziej kulą śnieżną – i to wszystko bez naszej interwencji, nawet bez naszego istnienia. Lista naturalnych czynników jest długa: zmiany aktywności Słońca, zaburzenia orbity Ziemi czy uwalnianie metanu uwięzionego w wiecznej zmarzlinie syberyjskiej… A ile jest jeszcze nieznanych? Jak możemy wierzyć, że możemy to kontrolować? Nasza działalność z pewnością ma na to wpływ. Ale myślenie, że możemy w pełni zrozumieć chaotyczny proces i nim sterować, zwłaszcza kręcąc tylko jednym pokrętłem (CO2), wydaje się iluzoryczne.
W roku pandemii widzieliśmy, jak trudno jest oceniać sytuację i podejmować decyzje. Natura dostarczała nam kolejnych wariantów wirusa. Efektywność stosowanych środków mogliśmy poznać dopiero po czasie. Decyzje trzeba było podejmować szybko, bo wirus nie czeka. I decyzje te podejmowali ludzie, tacy, jacy są. Nie chcę się tu znęcać nad politykami i ich doborem – łatwo krytykuje się z kanapy. Oprócz polityków drugą opcją było zdanie się na opinię ekspertów. Ale nie ma jednej „opinii ekspertów”. Przy rządach ekspertów (z jednej dziedziny) niebezpieczne jest skupianie się tylko na jednej chorobie i optymalizowanie jednego parametru. A tymczasem mamy problem gospodarki (pustych pieniędzy nie da się drukować w nieskończoność), kształcenia (rok straty może młode pokolenie wiele kosztować), chorób psychicznych i oczywiście innych. Również ważne jest pytanie, na ile państwo i społeczeństwo jest ogólnie przygotowane na takie wyzwania – czy obciążenie powoduje wzmożoną solidarność, czy destrukcję tkanki społecznej.
Dzięki naszym dużym mózgom lepiej rozumiemy stojące przed nami niebezpieczeństwa – niektóre z nich możemy przewidzieć, innych możemy uniknąć. Ale czy są te mózgi wystarczająco sprawne, by bezpiecznie prowadzić nas pod gradem strzał naszej nie zawsze przyjaznej Matki Natury? A może nasze umysły to tylko wyspy ograniczonej wiedzy, unoszące się na oceanie ignorancji, by wreszcie rozbić się o skały ukryte we mgle?
Jeśli każdy z nas jest taką wyspą, karmioną różnymi informacjami, ukształtowaną własnym doświadczeniem życiowym – jak możemy się komunikować z innymi? Wydaje się to bardzo trudne. Często widzimy innych ludzi posiadających dziwne opinie, dokonujących dziwnych wyborów, zachowujących się w dziwny sposób. W spokojnych czasach możemy w ramach tolerancji zaakceptować więcej różnorodności – niewiele nam to zmienia. Czasami jednak zewnętrzne wyzwanie wymaga szybkiego, zdecydowanego działania. Ale może to tylko my widzimy zagrożenie? Dyskusja o pandemii pokazuje, że gdy jedni obawiają się nieuchronnej katastrofy, inni biorą to za propagandę. Załóżmy, że to my mamy rację. Co powinniśmy zrobić z przeciwnikami? Czy powinniśmy ich zmusić do zaakceptowania naszych poglądów i dostosowania się do naszych decyzji? Odpowiedź nie jest łatwa. I nie powinniśmy z góry zakładać, że to my jesteśmy jedynymi sprawiedliwymi, podczas gdy inni są złoczyńcami. Widać to w aktualnym konflikcie między zaszczepionymi i niezaszczepionymi. Jest on autentyczny, nie potrzebuje podżegania z zewnątrz. Jest niebezpieczny, bo nie chodzi o abstrakcyjne teorie, lecz o własne zdrowie i życie. W średniowieczu zaraza doprowadziła do oskarżania Żydów o zatruwanie studni i do pogromów. Obecnie strach nie powinien być tak wielki, stosy ciał nie leżą na ulicach. Miejmy jednak nawzajem trochę zrozumienia i szacunku.
.Prawdopodobnie oczekiwanie, że będziemy w stanie dokonywać optymalnych, racjonalnych wyborów, opartych na zgromadzonej (prawie) pełnej wiedzy, jest złudne. Zawsze będziemy żyć z niepewnością, spekulacjami i założeniami. Powinniśmy być bardzo ostrożni, gdy myślimy, że „w końcu wiemy”. Wielu myślało o tym wcześniej i wielu się na tym zawiodło. Niemniej jednak musimy użyć naszych mózgów, powinniśmy starać się robić to jak najlepiej, nawet jeśli nigdy nie osiągniemy ostatecznego celu. Spoczęcie na laurach jest miłe, ale na dłuższą metę nudne. Wygląda na to, że nuda nam nie grozi.
Jan Śliwa