Przyszłe wojny
Kto z pandemii wyjdzie osłabiony, a kto wzmocniony: demograficznie, gospodarczo, politycznie i propagandowo. Które społeczeństwo w poczuciu sukcesu nabierze nowej energii. Wzajemne zaufanie i jedność to teraz wielki kapitał, a dla przeciwnika wielka pokusa, by to zniszczyć – pisze Jan ŚLIWA w nawiązaniu do książki Seana McFate, Goliath: Why the West doesn’t win wars. And what we need to do about it (Michael Joseph, 2019)
W poprzednim tekście [LINK] zastanawiałem się nad sojuszami i wiarygodnością amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. Dalej można zapytać, na ile Ameryka jest w stanie takie gwarancje zrealizować, na ile jest w stanie wygrać współczesną wojnę. Sean McFate, niegdyś spadochroniarz w 82nd Airborne Division, obecnie profesor strategii na uniwersytecie w Georgetown, zajmuje się tym zagadnieniem. Zauważył, że ostatnią wojną, którą Ameryka bez wątpienia wygrała, była II wojna światowa.
Generał Patton w przeddzień lądowania w Normandii oświadczył żołnierzom, że Ameryka zawsze gra na zwycięstwo, nigdy wojny nie przegrała ani nie przegra. A jak jest dzisiaj?
Niektórzy wierzą, że wojna w Afganistanie została wygrana lub przynajmniej nie została przegrana. Fakt, że kwestię zwycięstwa ocenia się w ankiecie, mówi sam za siebie. Bo w ostatecznym rachunku decyduje to, czy potem się jest w lepszej sytuacji niż przedtem, czy się osiągnęło założone cele. Nie chodzi o wygrane bitwy. Jak mówi Sun Tzu, sukcesem nie jest wygranie stu bitew, lecz pokonanie przeciwnika bez walki.
To może zgrany zwrot, lecz prawdziwy: generałowie rozgrywają ponownie ostatnią wojnę, najchętniej ostatnią wygraną. Wiele prognoz przedstawia przyszłą wojnę jak II wojnę światową, tylko z nowym sprzętem i nowym przeciwnikiem – dawniej Związkiem Sowieckim, teraz z Chinami (a w międzyczasie nawet z Japonią). Inne prognozy są tworzone przez technofilów: tajemnicze promienie, wojny robotów, cyberataki. McFate lekceważy je, choć chwilę potem wspomina gen. Mitchella, który między wojnami apelował o rozwój lotnictwa, za co był szykanowany. Może więc niektóre z tych wizji technicznych się spełnią.
Największym jednak problemem jest blokada mentalna – rozwiązywanie tych samych problemów bez patrzenia, czy są one jeszcze istotne. Do tego myślenie grupowe, praca od 9 do 5 w dawno zdefiniowanej komórce organizacyjnej.
CIA, wykonując planowane zadania, przeoczyła rewolucję irańską, rozpad ZSRS i rozwój Al-Kaidy.
Amerykańska armia jest doskonale przygotowana do wykonywania zadań taktycznych, gorzej ze strategią i zdefiniowaniem celu wojny. Nie chodzi o to, że chcemy popędzić Saddama, ale o to, do jakiego stanu chcemy doprowadzić region, jak chcemy to osiągnąć i czy mamy do tego środki.
Autor swoje tezy sformułował w postaci listy 10 ponumerowanych reguł:
- Konwencjonalna wojna to przeszłość
- Technologia nas nie uratuje
- Nie ma czegoś takiego jak wojna lub pokój – oba stany współistnieją, zawsze
- Serca i umysły nie mają znaczenia
- Najlepsze bronie nie strzelają kulami
- Najemnicy powrócą
- Rządzić będą nowe typy potęg światowych
- Będą prowadzone wojny bez państw
- Potajemne wojny będą dominować
- Zwycięstwo jest zamienne
.Zacznijmy od wojny konwencjonalnej. Jest to walka z jasno zdefiniowanym przeciwnikiem, państwo przeciwko państwu, od wypowiedzenia wojny do podpisania pokoju, rozstrzygnięta w decydujących, otwartych bitwach. Takie wojny przechodzą do przeszłości. Dlatego też klasyczne uzbrojenie traci na znaczeniu. Kiedy ostatnio walczyły ze sobą myśliwce supermocarstw? McFate szczególnie znęca się nad F-35 oraz okrętami podwodnymi i planowanymi lotniskowcami, sugerując, że ich wielkie dni minęły po bitwie o Midway w 1942 r. To oczywiście przesada. Do konfrontacji między mocarstwami nie doszło z powodu broni atomowej, a równowaga sił powoduje, że raczej stoją w gotowości, niż faktycznie walczą. Z jakichś też przyczyn Chińczycy rozbudowują lotnictwo i flotę. Może to też tylko ich megalomania, ale zachwianie równowagi na ich korzyść jest niebezpieczne. Niemiej F-35 są potwornie drogie, do tego nieprawdopodobnie złożone (więc podatne na błędy), a McFate chętnie by widział więcej pieniędzy na siły specjalne. Tym bardziej, że aktualny przeciwnik często walczy metodami low-tech: bomby przy drodze, ciężarówki, pasy szahida. I walczy skutecznie.
Nadmierne poleganie na technice daje uzależnienie – bez GPS okręty są ślepe, a wyeliminować GPS nie jest trudno. Oficerowie do ćwiczeń z nawigacji dostają CD, ćwiczą nawigację na laptopie. Tymczasem Rosjanie wciąż przechodzą trening na żaglowcach, rozumieją, co to morze, prądy i wiatr.
Zaciera się też różnica między wojną i pokojem. Wojny z Chinami nie ma, ale regularnie testuje się przygotowanie i odporność psychiczną, np. nadlatując nad obcy statek i patrząc, czy odpali on rakiety. Chińczycy dopływają do bezludnych wysepek, lokują tam żołnierzy, czasem budują coś większego. Nikt wojny nie wypowiada, ale sprawdza się, jak daleko się można posunąć. Takie działania podprogowe stosuje skutecznie Rosja. Pojawiają się zielone ludziki bez oznaczeń, ruchy separatystyczne, jak w Abchazji i Donbasie. Przydatna jest też uciskana mniejszość rosyjska. Trudno powiedzieć, czy dążenia tych ludzi są uzasadnione, czy są oni agenturą, czy dotyczy ich jedno i drugie. To stara taktyka – Związek Sowiecki wspierał na całym świecie ruchy narodowo-wyzwoleńcze, najróżniejsze marksistowsko-leninowskie fronty wyzwolenia narodowego. Prawdę mówiąc, Stany też instalowały dyktatury i obalały rządy, jak w 1953 r. Jacobo Arbenza Guzmána w Gwatemali, by uniemożliwić reformę rolną i utratę plantacji bananów przez United Fruit (obecnie Chiquita).
Do tego coraz więcej zadań deleguje się najemnikom. Eufemistycznie nazywani są prywatnymi firmami wojskowymi, podwykonawcami. Ale idea jest ta sama: szybkie i zdecydowane wykonanie zadań z ominięciem formalnego procesu decyzyjnego, bez ponoszenia odpowiedzialności i politycznego ryzyka. Kiedyś było to normalne. Biedna Szwajcaria żyła z eksportu bitnych chłopów do włoskich miast, w tym Watykanu. Zdarzało się, że Szwajcarzy walczyli przeciw Szwajcarom. Od powstania nowoczesnych narodów ideałem jest patriotyczna walka dla swoich, jednak obecnie ten najstarszy męski zawód świata powraca. Amerykanie mają firmę Blackwater (obecnie Academi), Rosjanie wagnerowców. McFate, studiując na Harvardzie, brał wolne, by osobiście walczyć w Afryce. Barwnie o tym opowiada, prawie zbyt barwnie. Udziela też rad dla zamawiających i dostarczających „usługi”. Nie jest to dla miękkich serc: między kontraktami zajmij się rozbojem, by zwiększyć popyt na ochronę, sprzedaj klienta jego wrogowi, stwórz sobie królestwo, by wysysać zasoby z terytorium, wybij konkurentów. Może podkolorowane, a może nie.
Tyle o wykonaniu. Ale też zmieniają się prawdziwi gracze. W trudno dostępnych regionach powstają quasi-państwa, jak na obszarach Afganistanu opanowanych przez talibów czy Państwo Islamskie. Niektóre państwa istnieją tylko na papierze, jak Libia, teren walk brutalnych watażków. Prywatne wojny prowadzą również kartele narkotykowe, piraci lub brutalne korporacje.
Ale „wojna kinetyczna”, z przelewem krwi, to tylko część historii, zwłaszcza że dziś walczący wolą ukrywać swoje działania, niż się z nimi obnosić.
Według Sun Tzu walka jest głupotą, liczy się osiągnięcie celów. W skrócie: kto nad kim będzie dominował, kto komu będzie dyktował warunki, kto będzie czerpał owoce z cudzej pracy.
Ta konkurencja rozgrywa się głównie w sferze ekonomicznej i technologicznej. Widzimy wojnę amerykańsko-chińską, wynik na razie nieznany. Amerykanie oskarżają Chińczyków o kradzież technologii. Oprócz ewidentnych przypadków nie jest to proste.
Co z chińskimi studentami oraz doktorantami w USA, Kanadzie i Australii? Czy więcej wynoszą, czy wnoszą? Jest ich wielu. Kiedyś kolega ze studiów zaprosił mnie na wygłoszenie referatu u niego w Edmonton. Oprócz nas był może jeden biały, jeden Arab, reszta Chińczycy. W przypadku Australii chińscy studenci to istotne źródło dochodów. Czy to dobrzy klienci czy podstępni przeciwnicy? Jak patrzeć na to teraz, gdy w sztucznej inteligencji i technologii 5G to Stany gonią Chiny. Ograniczenia wyglądają na zamykanie bramki corralu, gdy mustangi już wybiegły na prerię.
Podobnie nie całkiem przekonuje mnie argumentacja o Instytutach Konfucjusza. Nigdy się nie zgodzę, że poznanie języka i kultury może być szkodliwe. Jeżeli ktoś startuje w tej konkurencji, powinien po prostu sam mieć silniejszą ofertę. Kiedyś Ameryka wygrywała z łatwością – dżinsami, colą, muzyką i filmami. Dziś jednak duża część Hollywood została wykupiona przez Chińczyków i jest to mniej elegancka rywalizacja. Chińczycy są przedstawiani w pozytywnym świetle, na pewno szwarccharakterem nie może być Chińczyk. Daje to ukryty przekaz emocjonalny.
Wojna też rozgrywa się bezpośrednio w propagandzie. Chińska CCTV i Russia Today (dyskretnie jako RT, z budżetem 400 milionów dolarów) nadają przekaz w wielu językach docierający do setek milionów widzów na świecie. Zatrudniają również zachodnich dziennikarzy z doskonałym językiem, mają bogatą ofertę, są szybcy – i przedstawiają chiński i rosyjski punkt widzenia. Niezbyt nachalnie, w formie i jakości strawnej dla zachodniego widza. Czy to nieuczciwe? Według mnie nie. Natomiast zachodni gracze, wielcy i mniejsi, muszą sobie z tego zdawać sprawę. Jeżeli chodzi o kontrofensywę, być może możliwy jest wpływ na Rosję, ale przy obecnym poziomie dumy narodowej Chińczyków manipulowanie nimi z zewnątrz byłoby trudne, zwłaszcza że władze na coś takiego nie pozwolą.
W granicach legalności mieści się też lawfare (w analogii do warfare), wykorzystywanie prawa do ostrej walki. Dotyczy to obrony chińskich interesów przed amerykańskimi sądami, z wykorzystaniem przyjaznych prawników, zdobytych mniej lub bardziej eleganckimi metodami. Ale jeszcze bardziej chodzi o wykorzystywanie organizacji międzynarodowych dla promocji chińskiego stanowiska, co widzieliśmy ostatnio na przykładzie WHO. Jest to w granicach (naciąganego) prawa, trzeba jednak wiedzieć, że nie mamy do czynienia z potulnymi barankami, ale twardymi graczami.
Inną kategorią jest rozsyłanie fejków, trollowanie, sianie niepokoju i wspieranie tendencji odśrodkowych. Obecnie panuje niepewność co do pandemii, czy rząd dał radę, czy środki były za ostre, czy gospodarka się podniesie. Kto z niej wyjdzie osłabiony, a kto wzmocniony: demograficznie, gospodarczo, politycznie i propagandowo. Które społeczeństwo w poczuciu sukcesu nabierze nowej energii. Wzajemne zaufanie i jedność to teraz wielki kapitał, a dla przeciwnika wielka pokusa, by to zniszczyć. Po całych Stanach rozlewają się obecnie zamieszki na tle rasowym. Przyczyną była autentyczna brutalność policji, lecz jakże świetna to okazja do podgrzania atmosfery, zwłaszcza przed wyborami.
Konkurencja odbywa się na wielu płaszczyznach, z których tradycyjna wojna nie jest najważniejsza. Wietnamczycy nie pokonali Amerykanów w bitwie, wolę walki odebrali Amerykanom Jane Fonda i Walter Cronkite.
McFate rozpatruje, na ile Zachód sam powinien stosować niekonwencjonalne metody. Czasem prowadzi to do dylematów moralnych. Ale na pewno trzeba sobie zdawać sprawę, że wojna według Clausewitza, z rozstrzygnięciem w decydującej bitwie, zakończona podpisaniem pokoju przez jasno zdefiniowane strony, jest nieaktualna. Nie jest to aż tak nowe, przekonał się o tym już Napoleon pod Moskwą. Moim zdaniem nie należy zapominać o siłach konwencjonalnych, taki przeciwnik jednak istnieje. Jednak jak argumentuje McFate, ważny jest rozwój sił specjalnych. Pewnym ideałem jest dla niego Legia Cudzoziemska, związana z krajem macierzystym lojalnością, lecz działająca w sposób – powiedzmy – bardziej elastyczny. Czy jest to realistyczne – nie wiem.
Na pewno istotne jest myślenie polityczne i strategiczne. Do dziś wielu amerykańskich oficerów uważa, że wojnę wietnamską wygrali albo przynajmniej jej nie przegrali. Mówią: „W Wietnamie nie przegraliśmy żadnej bitwy”. No tak, ale wycofaliśmy się, oddając pole. Jak wygrywać wojny, gdy nawet nie ma kryterium, co jest zwycięstwem? Państwo powinno wiedzieć, o co długoterminowo walczy. Dobrym przykładem jest tu Wielka Brytania. Przez stulecia, niezależnie od zmieniających się monarchów i rządów, brytyjska „wielka strategia” zasadzała się na pięciu punktach:
- przekształcamy kraj w wyspiarską fortecę,
- zdobywamy bogactwo przez kolonizację i handel,
- dominujemy na morzach, chronimy szlaki handlowe,
- nigdy nie dajemy osaczyć armii na kontynencie,
- rozgrywamy europejskich rywali jednego przeciw drugiemu.
.Czy mamy podobną strategię?
Tu pojawia się kolejne pytanie – kim w tej grze jesteśmy ci „my”. Przede wszystkim jesteśmy Polakami, nie Amerykanami, o czym w ogniu walki łatwo zapomnieć. I w tym całym chaosie walki ostrej i podjazdowej wszystkich z wszystkimi „my” jesteśmy (a przynajmniej chcielibyśmy być) państwem i narodem, z jasno zdefiniowaną strukturą władzy. Jednak czy wszyscy w granicach kraju grają w tej samej drużynie, mają te same cele?
Dawniej tak nie było. Pamiętamy, że podczas powstań sprawa niepodległości była sprawą szlachty, chłopi byli obojętni. Dopiero „wewnętrzna inwazja propagandowa” za pomocą Mickiewicza i Sienkiewicza zdobyła dusze prostego ludu. Kolega mojego dziadka, krawca z Przeworska, znał Pana Tadeusza na pamięć. A dziś? Dla wielu ojczyzna jest w Brukseli, silniejszą wspólnotę odczuwają z im podobnymi w stolicach europejskich. Dlatego też w ich oczach akcje w imieniu tej wspólnoty są moralnie słuszne. Dla wielu bezsensem jest budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego, która miałaby strategicznie wzmocnić Polskę. Jaką Polskę, przeciw komu, po co?
Nie jestem pewien obecnej reakcji na sparafrazowane słowa Kennedy’ego: „Nie pytaj, co Polska może zrobić dla ciebie, pytaj, co ty możesz zrobić dla Polski”. I nie jest to tylko problem Polski.
Inne społeczeństwa są rozdarte jeszcze bardziej, jeżeli uwzględnić wszystkich – również mieszkańców paryskich banlieues i płonących dzielnic amerykańskich miast. Dla kogo więc gramy? Może era państw narodowych była epizodem, który się kończy. Taka na przykład wojna stuletnia nie była wojną między Francją a Anglią, była to rodzinna sprawa Plantagenetów. Wojny sukcesyjne tu i tam, walki najemników nie miały z narodami nic wspólnego. Może więc wracamy do gry między przeciwnikami różnych typów, z takimi przypadkami jak Google kupujący Grecję za długi. Wiemy, jak ważna jest informacja.
Dla kogo grają Facebook, YouTube i Twitter, filtrując i cenzurując informacje? Dla siebie, dla Ameryki lub innego państwa, dla politycznych i ideologicznych grup interesów, dla najlepiej płacącego? Co w wojnie informacyjnej jest „naszym” celem?
Załóżmy jednak, że nawet jeżeli w całym świecie wojna, to jednak polska wieś spokojna. Ale uważać trzeba, obserwować szybko zmieniającą się sytuację. I pamiętać, jak uczy Sun Tzu: celem nie jest wygrywanie bitew, lecz pokonanie przeciwnika, możliwie bez walki.
Dodatkowa lista literatury pokazuje, jak żywym tematem w Ameryce są regularnie przegrywane wojny. Można pomyśleć: co za szczęśliwy kraj, który może sobie pozwolić na tyle błędów. Z polskiej perspektywy jedna błędna ocena sytuacji (czasem i tak bez wyjścia) to dekady ucisku i dekady odrabiania strat. Dla Amerykanów przegrana (niewygrana) wojna to żołnierze ginący daleko od kraju, wyrzucone pieniądze i niezrealizowane cele strategiczne. Nikt nie rozpatruje chińskiego namiestnika i biura KP Chin w Waszyngtonie czy autobusów „Tylko dla Chińczyków”. Owszem, jest powieść Philipa K. Dicka z 1962 Człowiek z Wysokiego Zamku, przedstawiająca okupację USA przez Niemcy i Japonię, ale to tylko fantazja. Raz tylko wojna dosięgła terytorium Ameryki, w postaci ataku na wieże WTC. Stąd szok i nerwowe reakcje. Na ogół jednak wojna jest daleko, do kraju docierają tylko jej echa. Sytuacja Polski jest diametralnie inna, stąd tym bardziej należy mieć się na baczności.
.Oto uzupełniająca biblioteczka, dość aktualna:
Lawrence Freedman, The Future of War: A History
Wizje przyszłych wojen – historia i teraźniejszość.
Harlan Ullman, Anatomy of Failure: Why America Loses Every War It Starts
Przezwyciężenie schematów myślowych, mniej stali, więcej mózgu.
Robert Spalding, Stealth War: How China Took Over While America’s Elite Slept
Konflikt amerykańsko-chiński, zwłaszcza na płaszczyźnie gospodarczej i technicznej.
Donald Stoker, Why America Loses Wars: Limited War and US Strategy from the Korean War to the Present
Sens i bezsens „wojen ograniczonych”.
Mark David Hall, J. Daryl Charles, America and the Just War Tradition
Sens i bezsens „wojen sprawiedliwych”.
Scott A. Silverstone, From Hitler’s Germany to Saddam’s Iraq: The Enduring False Promise of Preventive War
Sens i bezsens „wojen prewencyjnych”.
Niall Ferguson, The War of the World: History’s Age of Hatred
Wojny w ujęciu historycznym – ostatnie 100 lat.
Azar Gat, War in Human Civilization
Wojny w ujęciu historycznym – ostatnie 2 miliony lat.
Jan Śliwa