Jan ŚLIWA: Skąd się biorą narody?

Skąd się biorą narody?

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Ważne rzeczy się dzieją za naszą wschodnią granicą. Białorusini zdają egzamin dojrzałości. Czy są narodem, czy nim będą? – pyta Jan ŚLIWA

Pojęcie narodu jest stosunkowo nowe. Zwłaszcza naród zorganizowany we własnym państwie jest tworem rewolucji francuskiej. Wojna stuletnia, dziś często interpretowana jako wojna między Anglią i Francją, była wojną rodów królewskich i książęcych, mających posiadłości po obu stronach kanału La Manche, a w posiadłościach tych poddanych – rycerzy i chłopów. Byli ze sobą powiązani dynastycznie i ustalenie, do kogo w sieci zależności lennych należą które ziemie, przypominało bardziej procesy o spadek niż prawo międzynarodowe. Rosnące państwo łączyła osoba króla (Państwo to ja), ale jego bretońscy poddani pozostawali Bretończykami, a burgundzcy Burgundami. Niemniej Francja powstawała w spójnym bloku terytorialnym. Nie zawsze tak było. Posiadłości wielkiego władcy bywały prawdziwym patchworkiem. I tak ziemie Karola V, ze wspaniałego rodu Habsburgów, wywodzącego się z zameczku w kantonie Aargau w Szwajcarii, rozciągały się od Tenochtitlanu po Pragę, poprzez Madryt i Wiedeń, z odnogą w Niderlandach i we Włoszech.

Podstawą przyszłych narodów była wspólnota kulturalna. Kultura francuska, od średniowiecznych wierszy Villona, poprzez Ronsarda, Moliera, Racine’a i filozofów oświecenia, stanowi jeden z filarów kultury europejskiej.

Podwaliny niektórych kultur są dziełem pojedynczych wybitnych twórców. Dante, pisząc Boską komedię w volgare toscano (a nie na przykład w prowansalskim), stworzył literacki język włoski. Poszli za nim Petrarca i Boccaccio. W Hiszpanii takim klasykiem stał się Cervantes. Dla niemieckiego fundamentem stała się Biblia w przekładzie Lutra, a sporo potem Goethe. W Anglii, podbitej w 1066 r. przez zromanizowanych Normanów Wilhelma Zdobywcy, angielski długo był językiem plebsu. Dominował francuski, stąd takie angielskie maksymy, jak Dieu et mon droit czy Honi soit qui mal y pense.

Synowie rycerzy poznawali lokalny język od swoich nianiek. Dopiero za Elżbiety I wobec wyzwania hiszpańskiej Niezwyciężonej Armady angielski stał się czynnikiem jednoczącym królestwo. A potem jego nobilitacji dokonał Szekspir. To ciekawe, jak wielką rolę odgrywają pojedyncze dzieła. Greki uczono się na Homerze przez ponad 2500 lat, rzymscy klasycy zdefiniowali łacinę na dwa tysiąclecia. Kultura grecka była na tyle silna, że odrodzenie państwa greckiego jest w dużej mierze zasługą północnoeuropejskich filhellenów, takich jak lord Byron. Szokiem dla nich był widok współczesnych Greków o czarnych, krętych włosach, niepodobnych do antycznych herosów. Lecz Europa, wychowana na Homerze i historii sztuki Winckelmanna, potrzebowała swojej Grecji.

* * *

.Ale wróćmy do nowoczesnych narodów. Gdy we Francji ścięto króla, podmiotem stał się naród, zjednoczony przeciw zewnętrznym wrogom i sam sobie stanowiący prawa. Ponieważ głoszono równość, do narodu należał każdy obywatel, bogaty i biedny. Oświata i prasa sprzyjały ujednolicaniu języka i sposobu myślenia. Były to czasy rozbiorów Polski, więc inspirowani nimi sąsiedzi osłabionej Francji mogli myśleć o uszczknięciu tego i owego. Francja się jednak obroniła, a za Napoleona zdominowała Europę. Pokazało to skuteczność państw narodowych, stało się motywem dla innych. Dwie wielkie, choć państwowo rozproszone kultury tworzyli Niemcy i Włosi. Konsekwencją braku państwa było to, że choć Włosi odkryli Amerykę, nadali jej nazwę i eksplorowali ten kontynent, jak Verrazzano, pierwszy Europejczyk na miejscu przyszłego Nowego Jorku, to jako społeczność nic z tego nie mieli. I tak Garibaldi dokonał zjednoczenia Włoch, a Bismarck – Niemiec, pod pruskim przywództwem, niekoniecznie ku radości sąsiadów.

Kulturalnie w Europie w okresie budowania narodów panował romantyzm. Jednym z jego elementów było poszukiwanie korzeni, historii i legend.

Dziady, Świtezianka, Konrad Wallenrod. Wielkie czyny przodków, koncentracja na własnej tradycji, pielęgnowanie języka narodowego. Do budowania świadomości narodowej potrzebne są mity.

Dla Niemców był to opis w Germanii Tacyta, stawiający Germanów za przykład dla zniewieściałych Rzymian. Do tego Arminiusz, czyli Hermann der Cherusker, który rozbił legiony Varrusa. Tak – zniszczyliśmy Rzym, ale po to, by go odrodzić w nowym blasku. Anglicy czytali Waltera Scotta, Francuzi Pieśń o Rolandzie, Hiszpanie poemat o walecznym Cydzie. Oczywiście historie te były idealizowane, ale od tego są mity. Był to odwrót od oświecenia, ciekawsze były mgliste leśne głusze, a tam nimfy, rycerze i druidzi.

To wszystko piękne, lecz przedawkowane potrafi być niebezpieczne. A od pielęgnacji tradycji tylko kilka kroków do dumy, czasem nadmiernej. W przypadku ekstremalnym – od ballad Schillera do armat Kruppa. Nie każda duma narodowa jest szkodliwa, choć skądinąd łatwiej zachować cnotę, gdy się nie ma możliwości zaspokojenia tej dumy. W przypadku Niemiec powstała toksyczna mieszanka mitu o tradycji i roli dziejowej, darwinowskiej walki o byt, klasyfikacji gatunków i ras ludzkich (z własną powyżej wszystkich), hodowli i eugeniki, spartańskiego wychowania do walki… Do tego poczucie oszukania i osaczenia po I wojnie światowej. A w końcu talenty techniczne i organizacyjne, pozwalające na realizację szaleńczych wizji dominacji rasy panów. Nie znaczy to – jak wielu głosi – że duma narodowa prowadzi do wojny i ludobójstwa, ale uważać trzeba. Dobrym hamulcem jest wiara, że na tym świecie to nie człowiek jest wszechmocny.

I tak to po tych doświadczeniach Niemcy akceptują patriotyzm najwyżej na meczach piłkarskich. Natomiast nie mają z tym żadnych problemów Francuzi, którzy na Quatorze Juillet robią wielkie święto z wojskową paradą, ze spahisami i Legią Cudzoziemską. Jak uczą mędrcy, najważniejszy jest umiar.

* * *

.Polska, najpierw dość zwykłe państwo, potem lokalna potęga, po upadku przez ponad stulecie trzymała się na kulturze oraz wierze, tradycji i rodzinie. Dokładnie wtedy, gdy inni budowali swe państwa, Polska je właśnie straciła i długo walczyła o jego odzyskanie. Powstania dały – kosztem wielu cierpień – legendy narodowe, które dzięki żmudnej pracy organicznej zbłądziły pod strzechy.

Mój dziadek, prosty krawiec z Przeworska, opowiadał o swym znajomym, który znał Pana Tadeusza na pamięć. Bez tej wytrwałej pracy znowu w czasie próby waleczną szlachtę rozdziobywałyby kruki i wrony. I tu należą się dzięki twórcom, którzy dostarczyli porywających treści. Mogli przecież wejść na większy rynek wydawniczy państw zaborczych, zamiast pisać w tym tępionym przez wszystkich języku. Wszystko razem tworzyło tę siłę fatalną, ten upór, który kazał Matejce obdarować papieża obrazem Sobieskiego pod Wiedniem, a Marii Skłodowskiej nazwać nowy pierwiastek polonem, choćby to innych miało dziwić i razić. Do dziś ta siła daje nam wiarę w siebie i wytrwałość do znoszenia przeciwieństw losu. W ten sposób Polacy stali się nowoczesnym narodem – bez króla, bez państwa, mając do wyboru upadek lub umocnienie.

Dziwnym narodem są Szwajcarzy. Nie mają wspólnego języka, regiony ciążą kulturalnie do państw sąsiednich. Dominuje niemiecki, dalej francuski i włoski. Ale ten niemiecki to szwajcarski, Schwizerdütsch – występujący w około 20 dialektach. Do tego dochodzi czwarty język, szczególnie pielęgnowana quarta lingua – retoromański, też w pięciu dialektach. Nie ma wspólnych mediów, nie ma wspólnej literatury. Pisarz albo pisze w standardowym niemieckim, albo w dialekcie kantonalnym. W poziomie kraj przecinają Alpy. Co ich łączy? Umiłowanie wolności, od tego się zaczęło. Nazywają się sami Willensnation, narodem opartym na woli. Są jeszcze banki i frank szwajcarski. No i wspólna służba wojskowa. Co ciekawe, działa to, od roku 1291, prawdopodobnie najlepiej w Europie.

Wola bycia narodem jest ważna. Bez niej nie mamy do czynienia z narodem, lecz tylko z ludnością.

Narody mają rozmywające się obrzeża. Są podwójni obywatele, jak na przykład ja. Z Polski do Szwajcarii wyjechałem dwa miesiące przed stanem wojennym, potem generał zatrzasnął bramkę. Z przedłużania zrobiło się osiedlenie i obywatelstwo. Obawiałem się pytań, czy kocham Szwajcarię, czy jestem gotów za nią oddać krew, zwłaszcza w konflikcie z moją pierwszą ojczyzną. Niczego takiego nie było. Sprawdzili karalność i długi, była rozmowa, po której przyszedł pierwszy rachunek – podstawowy, od gminy. Potem od kantonu i konfederacji. Ostatnie formalności przy okienku, w tłoku, zdjęcie z automatu. Paszport wysłany pocztą, żadnej ceremonii z flagą, hymnem i ręką na sercu. Widocznie wystarczy, że podatki płacę i segreguję śmieci, a wojny z Polską i tak nie będzie.

* * *

.Zajrzyjmy wreszcie do wspomnianych na początku Białorusinów. Przez stulecia ich przodkowie stanowili podstawę Wielkiego Księstwa Litewskiego, język ruski był językiem urzędowym. Ileż było wielkich rodów Rzeczypospolitej Obojga (a właściwie Trojga) Narodów – gente Ruthenus, natione Polonus. Ale to było dawno, polonizacja dotyczyła szlachty, lud żył swoim życiem. Potem długie panowanie rosyjskie, po nim sowieckie, ale formalnie jednak nie jako Rosja, lecz jako Białoruska SRR. Z przerwą na okrutną wojnę, w której Białoruś była teatrem cudzych zmagań. Dwóch synów matka miała – jednego zabili Niemcy, drugiego sowieccy partyzanci. Typowy białoruski los. I wioskę spalili, jedni czy drudzy. A potem znów wiele lat władzy sowieckiej, w rozszerzonych granicach, z inaczej wymieszaną ludnością. Wreszcie niepodległość pod Łukaszenką i trochę tożsamości białoruskiej, ale nie za dużo.

Jacy są? A kto to wie? W systemie bez prawdziwej wymiany myśli, kto wie, co naprawdę myślą i czują ludzie. Myślę, że obecne wydarzenia odegrają decydującą rolę w tworzeniu ich świadomości. „Ja jedną tylko taką wiosnę miałem w życiu” – powiewu wolności się nie zapomina.

Sam pamiętam mszę papieską w Krakowie. Półtora miliona naszych, gdzieniegdzie dziwnie uprzejmi milicjanci. A potem „Solidarność”. Ciągły niepokój i w końcu stan wojenny. Niby przegrana, ale przeżycie niezapomniane.

.Podobnie dziś przeżywają Białorusini. Tyle ludzi wyszło tam na ulicę, dało świadectwo odwagi i wielkiej godności. Wiem, narody nie zawsze dostają to, na co zasługują, ale niezależnie od rezultatu ci ludzie nigdy już nie będą tacy sami jak przedtem. Narodził się naród.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 września 2020
Fot. STRINGER / Reuters / Forum