Dla najbiedniejszych obowiązkowa kwarantanna to pułapka bez wyjścia – piszą Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK i Radosław POWĘSKA
Pocztówka z Montero
.Montero to ponad stutysięczne miasto, drugie najludniejsze w boliwijskim departamencie Santa Cruz. Rozrzutna, niska zabudowa na bezkresnej nizinie sprawia jednak wrażenie sennej mieściny. W okolicy rozległe pola, uprawia się tu trzcinę cukrową (Montero jest cukrowym zagłębiem kraju), soję, kukurydzę i ryż. W ostatnich latach miasto szybko się rozrastało, osiadło tu za chlebem sporo ludności z biedniejszych okolic, rozwijając handel i drobne usługi. W centrum jest trochę wyższych budynków, ale dominują skromne parterowe zabudowania, często bez bieżącej wody.
W jednym z takich niewielkich biedadomków skleconych z byle czego, na zapuszczonych przedmieściach, w dzielnicy o optymistycznej nazwie Nuevo Amanecer (Nowy Świt), mieszka dziewczynka, nazwijmy ją Sofía. Ta rezolutna 12-latka lubi chodzić do szkoły, stara się być dobrą uczennicą, nawet jeśli po szkole nie odrabia lekcji. Pracuje, sprzedając napoje na ulicy, i zajmuje się swoim młodszym rodzeństwem. To ogromna pomoc dla jej matki Emilii, która zarabia na ośmioro swoich dzieci, sprzedając upieczony o świcie chleb. Sofía jest najstarszym dzieckiem w rodzinie, co daje niewiele przywilejów, a sporo obowiązków, zdawałoby się, zbyt poważnych dla małej dziewczynki. Przy tak licznym rodzeństwie wciąż jest coś do zrobienia. Mieszkają bez ojca, a matka musi pracować od rana do późnego wieczora, aby zaspokoić podstawowe potrzeby rodziny. Nie mają żadnych oszczędności, bardzo skromny dom to cały ich majątek. Żyją z dnia na dzień. O żadnych zbytkach nie ma mowy. Na książki czy słodycze nie starczało w tym domu nigdy.
W szkole z programu socjalnego uruchomionego za czasów Evo Moralesa są zapewnione skromne, ale regularne posiłki dla dzieci. To właściwie jedyny wartościowy posiłek, który jada Sofía. Część swojej porcji zawija w chusteczkę i przynosi do domu, aby podzielić się z najmłodszymi dziećmi spośród rodzeństwa, które jeszcze nie chodzą do szkoły. Sofía jest bardzo odpowiedzialną i opiekuńczą starszą siostrą, dba o swoich braci i siostry. Kłótnie? Zdarzają się, jak w każdym rodzeństwie, choć to Sofía, nawet bez obecności matki, musi być najrozsądniejsza, zatem zwykle ustępuje młodszym.
Z powodu pandemii koronawirusa w połowie marca nagle szkoły zostają zamknięte, a niedługo później rząd wprowadza „kwarantannę totalną”, jak ją określa, i stan wyjątkowy z powodów sanitarnych. Zakazuje się chodzenia po ulicach, a handel i wszelki transport zostają zawieszone. Miasto zamiera, a matka Sofíi, Emilia, z dnia na dzień traci pracę.
Nawet gdyby złamała zakazy, na pustych ulicach nie ma już jej dotychczasowych klientów. Tego Sofía nie rozumie. O tajemniczym wirusie słyszała, ale w sąsiedztwie nikt nie zachorował. Jednak przez koronawirusa jej życie zmieniło się diametralnie. Od 12 marca nie chodzi do szkoły, przez co nie je również szkolnych obiadów. Matka stara się, jak może, ale w domu nie ma wiele rzeczy, które można by sprzedać. Nie mają za co kupić jedzenia. Dzieci chodzą spać głodne. Kolejny nuevo amanecer nie przynosi żadnych nowych rozwiązań, nie niesie żadnej nowej nadziei, każdy kolejny dzień oznacza jeszcze gorszy głód i jeszcze większą bezradność.
Sąsiedzi wiedzą, że rodzina jest bardzo biedna. Czasem dzielą się jedzeniem, ale sami mają niewiele. W niedzielę przynieśli dzieciom coś ze swoich zapasów. Ale to było dwa dni temu. Jeść chce się codziennie. Od dwóch dni dzieci nic nie jadły, matka dłużej. Gdy na patio Sofía i jej młodsza siostra Camila znajdują kawałek trzciny cukrowej, wywiązuje się kłótnia. Obie są głodne. Za kłótnię srogo się Sofíi obrywa. Zdenerwowana matka krzyczy na nią, że jako najstarsza powinna pamiętać o młodszym rodzeństwie i podzielić się z siostrą. Sofía z płaczem biegnie z patio do domu.
Chwilę później dziewczynka wiesza się w pokoju. Gdy młodsze dzieci ją tak znajdują, jest już za późno na ratunek. W lokalnej gazecie pojawia się ogłoszenie, że matka prosi o pomoc w wyprawieniu pogrzebu – nie ma pieniędzy, aby kupić dla córki trumnę. I tylko stąd, z tego ogłoszenia o zbiórce datków na trumnę, znamy historię Sofíi.
Pocztówka z Santa Cruz
.W latach dziewięćdziesiątych XX wieku Santa Cruz stało się największym miastem Boliwii, wyprzedzając siedzibę rządu La Paz. Jeszcze w połowie lat siedemdziesiątych Santa Cruz zamieszkiwało około 250 tysięcy osób. Od tego czasu nastąpił gwałtowny rozwój przemysłu – wybudowano rafinerię – i co za tym idzie, nastąpił też przyrost liczby ludności. Dziś mieszka tu ponad 1,5 mln osób. Za wzrostem ludności nie nadąża rozbudowa infrastruktury, szwankuje transport miejski, dostęp do wody bywa ograniczony. Ale jest praca. Dlatego miasto wciąż przyciąga nowych osadników z okolicznych miasteczek i wsi, wciąż rośnie i pączkuje kolejnymi dzielnicami biedy, które jak liszaje coraz ściślej pokrywają niedoskonałą miejską tkankę.
Dla 11-latka, nazwijmy go Daniel, który nigdy nie opuszczał swojej dzielnicy, 1,5-milionowe Santa Cruz jest ogromną miejską dżunglą. Poza oswojoną dzielnicą miasto jest nieznane i nieprzyjazne. Jak bardzo zdeterminowane musi być 11-letnie dziecko, aby o świcie wyruszyć ze swojego domu na przedmieściach, przejść pieszo, w dziurawych klapkach, osiem kilometrów, nie znając drogi i nie wiedząc, co je czeka, chowając się przed patrolami policji i wojska, nie rozmawiając z nikim po drodze, aby zdobyć coś do jedzenia dla siedmiorga rodzeństwa? „Nie jedliśmy nic od trzech dni. A wcześniej mieliśmy tylko ryż z jajkiem”.
Gdy rząd wprowadził stan wyjątkowy, życie nagle zamarło, wstrzymało oddech, przyczajone w pełnym niepokoju, napiętym oczekiwaniu. Nagle ludzie, którzy żyli z dnia na dzień, wykonując prace na zlecenie lub zajmując się drobnym handlem, sprzedażą napojów czy posiłków na ulicznych straganach, znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Daniel jest najstarszym dzieckiem w rodzinie. Ojciec jest murarzem, ale teraz nie może nic zarobić, matka zajmuje się rodziną i domem. Chłopiec usłyszał, że na drugim końcu miasta pewna organizacja szykuje pomoc żywnościową dla potrzebujących, więc nie mówiąc nikomu, wybrał się, aby o nią poprosić. „Chciałbym zdobyć chociaż trochę mleka i makaronu dla rocznej siostrzyczki”. Ma też niepełnosprawnego brata. Na szczęście Daniel tym razem otrzymał pomoc. „Cieszę się, że dzisiaj moja rodzina zje kolację, martwię się tylko, żeby mięso szybko się nie zepsuło, bo nie mamy w domu lodówki”.
Konkurs biedy
.Pewna boliwijska influencerka, nazwijmy ją Stephanie, postanowiła zwiększyć swoją popularność, ogłaszając konkurs biedy wśród głodujących w „totalnej kwarantannie”. Na swoim wideoblogu 30-letnia Stephanie tłumaczy tak: „Znam sytuację w naszym kraju i wiem, że jest wiele rodzin cierpiących głód. Dlatego zdecydowałam się przekazać raz na tydzień jednej rodzinie 300 boliviano [ok. 180 zł] przez kolejnych pięć tygodni. Aby wziąć udział w konkursie: 1) uczestnicy mają otagować pod moim postem dwóch znajomych, którzy znajdują się w trudnej sytuacji finansowej i potrzebują pomocy, 2) mają mnie zasubskrybować na Instagramie i Facebooku, 3) mają mi wysłać filmik, w którym mi pokażą, że są potrzebującymi, że nie stać ich na jedzenie albo że są chorzy i nie mają na leki; niech mi wyślą swoją receptę i udowodnią, że nie mają za co jej wykupić. Tak samo osoby, które głodują. To jest konkurs dla głodujących i chorych, którzy nie mają środków. (…) Jestem wdzięczna Bogu za wszystko, co mi dał, i to jest boska kampania. To jest #StephanieHerelaChallenge, to jest wyzwanie miłości… To jest wyzwanie, aby kochać bezwarunkowo… Czekam na wasze filmiki i na wasze lajki, już znacie zasady. Niech Bóg nam wszystkim błogosławi i niech wkrótce ta trudna sytuacja minie”. Konto Stephanie na Instagramie obserwuje 92 tys. fanów. Jej kanał na YouTube subskrybuje 26,9 tys. osób.
Influencerka została zmiażdżona w mediach społecznościowych. „Niech jej ktoś podaruje odrobinę mózgu!”, „To dla takich osób jest instrukcja użycia na butelce szamponu” – to jedne z najdelikatniejszych komentarzy. Dziewczyna najwyraźniej poczuła się dotknięta, bo konkurs anulowała, obrażona, mówiąc: „Co was kosztowało dać lajki? Odebraliście mi ochotę na pomaganie. Zdychajcie z głodu!”.
Pandemia koronawirusa piętnuje ubogich
.W Boliwii nie odnotowano wysokiego wskaźnika zachorowań na koronawirusa – jak dotąd potwierdzono 1014 zakażeń, z czego 53 przypadki okazały się śmiertelne (stan na 27 kwietnia). Jak na 11-milionowy kraj to wciąż niewiele. Jednak obawiając się niewydolności systemu opieki zdrowotnej, Boliwia wprowadziła stan wyjątkowy z powodu zagrożenia pandemią już przy 39 potwierdzonych przypadkach zakażeń. Miejsce zamieszkania można opuścić tylko raz w tygodniu i tylko w uzasadnionej potrzebie, np. aby zrobić niezbędne zakupy w wyznaczonych do tego punktach. Dotyczy to tylko osób w wieku 18–65 lat, podczas gdy dzieci oraz starsi muszą bezwzględnie pozostawać w domach. Nie działają transport publiczny ani żadne usługi, większość miejsc pracy zamknięto. Za złamanie zakazu wyjścia z domu grozi kara finansowa i areszt.
Tymczasem przy tak surowych środkach oraz względnie niskim poziomie zakażeń Boliwia jest w ogonie Ameryki Południowej, jeśli chodzi o liczbę wykonywanych testów na mieszkańca, i w czołówce śmiertelności wśród zarażonych. Kraj też ma najgorsze rezultaty w regionie pod względem odsetka wyleczonych. Trudno o bardziej dobitne wskaźniki obnażające słabość miejscowego systemu opieki zdrowotnej.
Nie jest jasne, czy władze mają jakiś kompleksowy plan walki z epidemią, czy chodzi raczej o szereg nieskoordynowanych i przypadkowych regulacji, które z jednej strony stają się pretekstem do wyprowadzenia na ulice służb mundurowych, z drugiej mają pozorować troskę rządu o obywateli w roku wyborczym (pierwotnie wybory zaplanowano na 3 maja, ale z powodu pandemii mają być przełożone nawet na koniec września).
Taki model działania, choć podyktowany prawdopodobnie bezradnością, dodatkowo pogarsza nastroje społeczne i polityczne w i tak już mocno zantagonizowanym społeczeństwie po ustąpieniu prezydenta Evo Moralesa i zainstalowaniu rządu tymczasowego w listopadzie ubiegłego roku. Wśród opinii publicznej wyraźny jest pogląd, że radykalne decyzje władz świadczą o nierozumieniu boliwijskich realiów społecznych i nieznajomości warunków, w których zmuszeni są żyć na co dzień ubodzy Boliwijczycy.
Z powodu regulacji wprowadzonych dla ograniczania rozprzestrzeniania się pandemii koronawirusa wiele rodzin straciło swoje skromne zarobki i stanęło przed widmem głodu. Ponieważ większość społeczeństwa pracuje w sektorze nieformalnym, najczęściej w drobnych, własnych biznesach, to zakaz wyjścia z domu oznacza po prostu brak środków do życia. W najtragiczniejszej sytuacji znaleźli się, jak zwykle, najsłabsi. Rodziny wielodzietne z ubogich przedmieść i terenów wiejskich.
Mimo znacznej poprawy kondycji gospodarki w ostatnich latach Boliwia wciąż jest stosunkowo biednym krajem. W 2018 roku poniżej krajowej granicy ubóstwa znajdowało się 35 proc. społeczeństwa. Chociaż to wskazuje na znaczną poprawę – w 2007 roku poniżej krajowej granicy ubóstwa było aż 60 proc. mieszkańców – sytuacja wielu rodzin jest dramatyczna. Wiele rodzin żyje z dnia na dzień, bez żadnych oszczędności, z trudem zaspokajając najpilniejsze bieżące potrzeby. Zarobki dzieci mogą stanowić ratunek dla ich rodzin, zwłaszcza w przypadku wielodzietności.
Bieda ma szczególny wymiar w przypadku najsłabszych, czyli dzieci. W lipcu 2014 roku rząd Boliwii uchwalił nowe prawo – odtąd już 10-letnie dzieci mogły legalnie pracować. Była to najniższa granica na świecie. Nowy kodeks przewiduje, że dzieci w wieku od 10 do 12 lat mogą pracować pod warunkiem, że prowadzą działalność na własny rachunek, podczas gdy dzieci od 12. roku życia mogą już być formalnie pracownikami kontraktowymi. Dzieci do 14 lat powinny jednak jednocześnie chodzić do szkoły. W praktyce łączenie edukacji z pracą zarobkową jest bardzo trudne, ale olbrzymi problem z ubóstwem spowodował, że usankcjonowano prawnie sytuację, która i tak miała miejsce. W odpowiedzi na krytykę Międzynarodowej Organizacji Pracy oraz negatywnego wyroku rodzimego Trybunału Konstytucyjnego państwo przywróciło w 2018 roku poprzednią granicę wieku 14 lat, przynajmniej formalnie. Według szacunków Międzynarodowej Organizacji Pracy na świecie pracuje 218 mln dzieci w wieku 7–17 lat, z czego 11 mln w Ameryce Łacińskiej.
Komentarz? Oddajmy głos argentyńskiemu pisarzowi, który o głodzie napisał tak:
„Jest to sytuacja absolutnie nienormalna; nie wiem, czy kiedykolwiek wystąpiła z taką intensywnością, w takim natężeniu. Czasem myślę, że na tym polega jedna z wielkich zmian w naszej epoce: po raz pierwszy w historii szósta czy piąta część ludności świata jest niepotrzebna. Niemiło byłoby kazać tym ludziom tak po prostu umrzeć, więc się ich utrzymuje na granicy życia i śmierci, niedożywionych, ale nieumierających z głodu” – Martín Caparrós, „Głód”.
Joanna Gocłowska-Bolek
Radosław Powęska