Ks. Jerzy Popiełuszko. Męczennik za wiarę i Solidarność
Ks. Jerzy Popiełuszko był celem działań operacyjnych Służby Bezpieczeństwa. Akcję inwigilowania o kryptonimie „Popiel” rozpoczęto prawdopodobnie w drugiej połowie 1982 r. – pisze Jolanta SOSNOWSKA
Prowokacja na Chłodnej
.Prowadziło ją co najmniej czterech tajnych współpracowników, zarówno pewne osoby duchowne, jak i świeckie. „Dzisiaj wiemy – piszą Ewa K. Czaczkowska i Tomasz Wiścicki – na podstawie zeznań z procesu Ciastonia i Płatka, że w akcji [na Chłodnej] wzięli udział w komplecie późniejsi zabójcy księdza, zastępca Piotrowskiego Janusz Dróżdż, a także Leszek Wolski, który był w tej sprawie zatrzymany jako (co najmniej) uczestnik narad nad ‘rozwiązaniem problemu ks. Popiełuszki’, ale ostatecznie nie wytypowano go na ławę oskarżonych w Toruniu. Trudno o lepszy dowód ciągłości w działaniach SB przeciw księdzu, aż po zbrodniczy finał”.
Kiedy 12 grudnia 1983 r. kapelan „Solidarności” był w pałacu Mostowskich przesłuchiwany, milicja przeprowadziła w tym czasie rewizję w jego mieszkaniu, o czym w trakcie przesłuchania uprzedził go prokurator.
Oto relacja ks. Jerzego z tych wydarzeń, spisana przez ks. Romualda Biniaka: „Zgodziłem się natychmiast, ponieważ wiedziałem, że nie mam tam żadnych obciążających mnie rzeczy. Tak więc z prokuratorem pojechaliśmy do mojego mieszkania. Rewizję przeprowadzało trzech pracowników SB. Kiedy weszliśmy do mieszkania, byłem bardzo spokojny, że nic tam nie znajdą. Myliłem się jednak. Zaraz po wejściu jeden z pracowników SB dość spiesznie udał się bez zastanowienia do pokoju i z szafy na oczach wszystkich ku mojemu ogromnemu zdziwieniu zaczął pokazywać kartony z ulotkami, których nigdy w domu przecież nie miałem. Nie wiedziałem, skąd one tam się wzięły. Później kioskarka, która miała wgląd na wejście do domu, w którym mieszkałem, powiedziała, że przed południem widziała jakichś mężczyzn wnoszących kartony do domu. Tak, to była prowokacja, nawet patrząc na to wszystko, powiedziałem – Panowie, przesadzacie. Mówiąc o przesadzie, nie myliłem się, bo już przed domem czekała ekipa telewizji polskiej, aby sfilmować całe to żałosne widowisko.
Oczywiście natychmiast zostałem aresztowany.
O godz. 20.00 byłem w pałacu Mostowskich. Tam po rewizji osobistej osadzono mnie w celi, wśród pięciu podejrzanych o różne przestępstwa kryminalne. Pamiętam, że był tam podejrzany o zabicie żony i wrzucenie do Wisły, ktoś posądzony o udział w morderstwie w Grodzisku Mazowieckim, jeden z moich towarzyszy z celi, jestem przekonany, był konfidentem.
Po spędzeniu jednej nocy w celi, następnego dnia zostałem zwolniony na skutek interwencji Sekretarza Episkopatu, abpa Dąbrowskiego”.
Arcybiskup Jerzy Dąbrowski faktycznie interweniował u ministra spraw wewnętrznych, gen. Czesława Kiszczaka, w wyniku czego następnego dnia, 13 grudnia, ks. Jerzy Popiełuszko został zwolniony. Zaprzyjaźniona z nim Anna Szaniawska wspominała: „Kiedy przyszedł do nas po wyjściu z więzienia, mąż [Klemens Szaniawski, filozof – przyp. JS] pyta: no, jak było? Wyspowiadałem czterech morderców – i uśmiech szczęścia miał na twarzy, już nie pamiętał upokorzeń”.
W czasie rewizji w mieszkaniu na Chłodnej ks. Jerzy Popiełuszko napisał gryps do ks. Teofila Boguckiego, który udało się przekazać za pośrednictwem Waldemara Chrostowskiego, kierowcy, który „woził obywatela Popiełuszkę”. Warto tu przytoczyć fragment tego oszczerczego tekstu, gdyż przedstawia on typowy dla czasów komunizmu esbecki styl tego typu paszkwili: „Czemuż więc miałby oczyszczać z obciążających go dowodów swą garsonierę na mieście, o istnieniu której nikt nie wiedział? No i przecież skoro nielegalną ‘bibułę’ trzymał w swoim mieszkaniu oficjalnym, to czy tym bardziej nie magazynowałby takich rzeczy w mieszkaniu konspiracyjnym, o którego istnieniu do grudnia nie wiedziały ani władze śledcze, ani kościelne?”.
Ksiądz Jerzy usiłował nawet potem skontaktować się z autorem tego „artykułu”, ale okazało się, że w redakcji nie ma osoby o tym nazwisku. Przesłał więc do „Expressu Wieczornego” sprostowanie, ale gazeta oczywiście go nie zamieściła. Oświadczenie Księdza Jerzego odczytane zostało natomiast z ambon; kapelan „Solidarności” pisał w nim wprost o prowokacji. Aby uzmysłowić sobie, jak grubymi nićmi ją szyto, należy przytoczyć fragment zapisków, w którym Ksiądz Jerzy dokładnie przedstawia, co esbecy podrzucili do jego mieszkania na Chłodnej: „Było tam 15 tysięcy egzemplarzy nielegalnych pism. Gryps w języku francuskim, 60 egzemplarzy 14-stronicowego sprawozdania ks. Małkowskiego ze spotkania z ks. Prymasem, rzekomo wysłane do mnie z listem od Giedroycia z Paryża, 36 naboi do pistoletu maszynowego, trotyl, dynamit z zapalnikiem i przewodem elektrycznym do detonacji, 4 duże gazy łzawiące, 60 matryc zagranicznych [do powielaczy – przyp. JS], 5 tub farby drukarskiej”.
Prowokacja nie udała się, bo nie udało się przy jej pomocy wywołać skandalu, a tym samym podburzyć ludzi przeciwko kapelanowi „Solidarności”, nadszarpnąć wobec niego zaufania, zmienić powszechny dla niego podziw i szacunek w odrzucenie i niechęć. Kiedy Ksiądz Jerzy powrócił na plebanię, powitanie, które mu zgotowano, przeszło jego oczekiwania: „Podjeżdżam pod kościół. Od drzwi do bramy ze świec ułożony krzyż i V na moją cześć. Ludzie pod plebanią. W oknie ks. Prałat, który przywitał mnie ze łzami w oczach. Pokój zastawiony kwiatami”.
Ja już długo nie pożyję…
.Esbecja wzmogła zatem brutalne ataki werbalne prowadzone w ramach oszczerczej kampanii, w czym w dalszym ciągu celował ówczesny rzecznik prasowy rządu, stale obecny na ekranach telewizji państwowej (innej zresztą wtedy nie było) Jerzy Urban, człowiek szczególnie zajadły w swej nienawiści do Kościoła i „Solidarności”. 12 września 1984 r. rozpoczęła się nowa faza ataków na księdza Popiełuszkę. Tego dnia sowiecka gazeta „Izwiestija” zamieściła paszkwil Leonida Toporkowa, który napisał m.in., że ks. Popiełuszko przekształcił swoje mieszkanie przy ul. Chłodnej, to które kupił za pieniądze ciotki z USA, „w składnicę literatury nielegalnej i ściśle współpracuje z zaciekłymi kontrrewolucjonistami. Ma się wrażenie, że nie czyta z ambony kazań, lecz ulotki napisane przez Bujaka [Zbigniewa, nie mylić z Adamem Bujakiem – przyp. JS]. Zieje z nich nienawiść do socjalizmu”. W ślad za tym 17 września Urząd do Spraw Wyznań wystosował ostre pismo do Episkopatu, żądając zaprzestania tolerowania przez biskupów wystąpień niektórych duchownych i tu wymienione zostało nazwisko Księdza Jerzego.
Jesienią roku 1984 ks. Popiełuszko był już bardzo zmęczony ciągłą sytuacją zagrożenia życia, nieustannym napięciem, bezwzględnym pastwieniem się nad nim. Przeczuwał, że grozi mu śmierć. Coraz częściej można było usłyszeć z jego ust: „Ja już długo nie pożyję”.
Aby go ratować, ks. prymas kard. Józef Glemp zaproponował mu studia w Rzymie. Nie naciskał jednak, pozostawił decyzję Księdzu Jerzemu, który wolał pozostać w Warszawie.
„Jurek imponował mi swoją absolutnie konsekwentną postawą – wspominał bp Adam Dyczkowski. – Żadne groźby, żadne zastraszenia nie potrafiły go z niej wytrącić. Był całkowicie przekonany co do słuszności swojej służby i szedł tą drogą do końca. Tego można się od niego uczyć. Bez względu na konsekwencje trzeba się trzymać ideałów”.
Ks. Zygmunt Malacki, proboszcz parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie w latach 1998–2010, a wcześniej wieloletni rektor kościoła św. Anny, tak z kolei opowiadał o Księdzu Jerzym: „Moja przygoda z kościołem akademickim św. Anny rozpoczęła się w 1984 r., a więc rok po zawieszeniu stanu wojennego i na parę tygodni przed męczeńską śmiercią Ks. Jerzego Popiełuszki, który w latach 1979–1980 pracował w kościele akademickim św. Anny.
Śmierć Ks. Jerzego była dla mnie, jak i dla nas wszystkich, wstrząsem, ale także wezwaniem. Przypominam sobie ostatnią rozmowę z Nim w rektoracie naszego ośrodka. Był o rok starszy ode mnie. Spotkaliśmy się w seminarium. Mieszkałem z Jurkiem przez rok w jednym pokoju. W kapłańskim życiu widywaliśmy się od czasu do czasu. Odwiedził mnie już jako rektora na kilka dni przed śmiercią. Wracał z kurii. Przyszedł, aby porozmawiać, jak mi się dzieje u św. Anny. Wspominał swój pobyt w tym ośrodku. Jednak nasza rozmowa bardzo szybko zeszła na temat jego życia i tego, co aktualnie przeżywa. Dwa fragmenty utkwiły mi w pamięci. Pierwszy to nawiązanie Jurka do spotkania z Księdzem Prymasem. Z Jego relacji wynikało jednoznacznie, że pragnie być posłuszny swojemu Biskupowi, w którego decyzjach odczytuje wolę Bożą. Z szacunkiem i miłością do Księdza Prymasa mówił o zmianach, które mogły nastąpić w jego życiu.
Potem zapytałem, czy jest świadom zagrożenia i czy boi się śmierci. Z powagą i ogromnym spokojem odpowiedział, że po tym wszystkim, co dotychczas przeżył, zdaje sobie sprawę z tego, że już niedługo może przyjść ostatni dzień w jego życiu. ‘Śmierci – mówił – nie boję się, bo już przeżyłem jej przedsionek’. Pamiętam jego spokojną, uśmiechniętą i pełną zawierzenia twarz. Wydawało mi się, że patrzy w jakąś tajemniczą dal. Rozstaliśmy się, składając sobie nawzajem serdeczne życzenia słowami ‘Szczęść Boże!’, i nie przypuszczaliśmy, iż było to ostatnie nasze spotkanie tu, na ziemi. W kilka dni potem obiegła Warszawę, Polskę i świat jakże bolesna wieść – Ks. Jerzy Popiełuszko zamordowany.
.Oczywiście, dzisiaj inaczej patrzymy na życie Ks. Jerzego, może nieraz koloryzujemy Jego życiorys – zupełnie niepotrzebnie. Tamtego popołudnia ten młody kapłan był taki zwyczajny. Często wracam myślą do tego spotkania, gdyż jest ono dla mnie bardzo ważne. Jurek tego popołudnia mógł pójść na kawę do wielu innych, zapewne bliższych mu kolegów. Dlaczego przyszedł do mnie? Dlaczego zadałem mu pytanie o lęk przed śmiercią? Każdy z nas ucieka przed krzyżem. Chcemy być wielcy, ale po ludzku, bez cierpienia i ofiary…”.
Miesiąc przed śmiercią Ksiądz Jerzy miał podobno powiedzieć, że „przez śmierć i pogrzeb można więcej zrobić niż za życia”.
Sprawa śmierci Księdza Jerzego decydowała się na najwyższym szczeblu komunistycznych władz. Wciągnięci w nią byli i zaangażowani zastępca prokuratora generalnego Józef Żyta, były minister spraw wewnętrznych, uczestnik krwawej obławy augustowskiej i masowego mordu z 1945 r., a wtedy członek Biura Politycznego i sekretarz KC PZPR, który nadzorował MSW, a także minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak, który osobiście zatwierdził plan prowokacji na Chłodnej.
„Bez wątpienia Kiszczak i jego otoczenie musieli wiedzieć o planach wobec Popiełuszki – uważa prof. Wojciech Polak. – W ramach struktury MSW porwanie księdza nie było możliwe bez jego wiedzy. Jednak zgodnie ze starą zasadą panującą wówczas w resorcie spraw wewnętrznych w tak poważnych sprawach nikt nie pozostawiał rozkazów na piśmie. Dlatego udowodnienie Jaruzelskiemu i Kiszczakowi, że to oni wydali rozkaz porwania lub zamordowania Popiełuszki, jest i dziś niewykonalne”.
13 października 1984 r. doszło do pierwszej, nieudanej próby zamordowania ks. Popiełuszki. Przyszli mordercy próbowali zatrzymać jego samochód w drodze do Gdańska, między Ostródą a Olsztynkiem, w miejscu zalesionym, o lekkim spadzie, gdzie szosa skręcała w prawo. Piotrowski i Chmielewski czatowali w lesie ubrani w kominiarki, Pękala znajdujący się na szosie, nadał krótkofalówką wiadomość, że samochód z ks. Popiełuszką właśnie go minął. Wtedy Piotrowski wyszedł na jezdnię z wielkim kamieniem z zamiarem uderzenia w przednią szybę i sprowokowania wypadku drogowego. Gdyby ofiary zginęły na miejscu, planowano oblanie ich i samochodu benzyną oraz podpalenie. Gdyby kapłan i jego kierowca uszli z życiem, zamierzano uprowadzić ich do bunkra w Puszczy Kampinoskiej, tam pozbawić życia i zakopać. Kierowca księdza Jerzego, Waldemar Chrostowski, zauważył jednak wtedy na szosie Piotrowskiego, i bardzo przyspieszając, ruszył w jego kierunku. Zaskoczony oprawca stracił pewność rzutu i chybił.
Kierowcy udało się opanować pojazd i uciec. Po czasie w śledztwie okazało się, że funkcjonariusze byli znakomicie do akcji zabójstwa przygotowani – w samochodzie mieli m.in.: narzutę, worki, kanister z benzyną, łopaty i kamienie. Nawet butelkę wódki, którą mieli uczcić morderstwo.
Ks. Jerzy Popiełuszko zamordowany
.Oficerowie Służby Bezpieczeństwa, Grzegorz Piotrowski, Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala, przygotowali się tego dnia do ostatecznego rozprawienia się ze znienawidzonym kapelanem „Solidarności”. Zaopatrzyli się w mundury milicjantów drogówki, kajdanki, pałki, szmaty, sznur, łopatki, kłódkę, latarki, przylepiec i gazę do zakneblowania, worki i kamienie, dodatkowe tablice rejestracyjne. Musieli naprawić „karygodny” błąd sprzed sześciu dni, kiedy to zaplanowany zamach na ks. Jerzego nie powiódł się.
W piątek 19 października ks. Jerzy obserwowany był przez Chmielewskiego i Pękalę już od momentu wyjścia z plebanii na Żoliborzu – mordercy musieli być pewni, że ich ofiara wsiądzie do auta i wyjedzie do Bydgoszczy. Samochód oprawców podążył za ofiarą jak cień.
Do Bydgoszczy ks. Popiełuszko miał według ich planu dojechać bez przeszkód. Swego zbrodniczego zamiaru mordercy mieli dokonać pod osłoną nocy, w drodze powrotnej.
Gdy ks. Jerzy wraz ze swym kierowcą Waldemarem Chrostowskim oddalili się volkswagenem ok. 21.30 w kierunku Warszawy, czatujący esbecy ruszyli za nimi. Pękala siedział za kierownicą jasnobeżowego fiata 125p. Mieli przygotowane różne warianty działania. Po pewnym czasie Chmielewski przebrał się za milicjanta z drogówki, a Piotrowski, który prowadził auto, błysnął światłami, by jadący przed nimi zielony volkswagen golf z ks. Jerzym zatrzymał się.
Było to na drodze do Torunia, niedaleko miejscowości Górsk. Najpierw pod pozorem kontroli drogowej, w tym kontroli trzeźwości, kazano wyjść z auta kierowcy, Waldemarowi Chrostowskiemu, któremu następnie odebrano kluczyki od auta, obezwładniono go, zakuto w kajdanki, zakneblowano i wrzucono na tylne siedzenie.
Potem Piotrowski zmusił ks. Jerzego do wyjścia z volkswagena i mocno go szarpnął. Osłabiony i zmęczony kapłan zatoczył się, a wtedy esbecki bandzior uderzył go pałką kilka razy w głowę i kark. Ks. Jerzy stracił przytomność i upadł na jezdnię. Wtedy Piotrowski z Chmielewskim zakneblowali mu usta, związali ręce i wrzucili do bagażnika. W czasie drogi ks. Jerzy odzyskał przytomność, jakimś cudem wyswobodził się z więzów i próbował wydostać się z bagażnika. Udało mu się to, gdy samochód zatrzymał się na parkingu w pobliżu hotelu Kosmos w Toruniu. Gdy kapłan wyskoczył z bagażnika i zaczął uciekać, pobiegł za nim natychmiast Piotrowski, dopadł ofiarę, zaczął okładać pięściami i pałką. Kapłan ponownie stracił przytomność, a mordercy ponownie zakneblowali mu usta, związali ręce i nogi i wrzucili do bagażnika. Ksiądz Jerzy prawdopodobnie jeszcze dwukrotnie odzyskiwał przytomność – walczył o życie – a wtedy znowu był bity i obezwładniany. Ostatecznie oprawcy wpadli na szatański pomysł, by umocować knebel plastrem, opasując go dwukrotnie wokół głowy, związać ręce i nogi, podkurczywszy je do tyłu. Swej bezbronnej ofierze włożyli na szyję pętlę ze sznura, a jej końce przymocowali do nóg tak, że przy próbie ich prostowania pętla zaciskała się wokół szyi. Przywiązali też dodatkowo worek z kamieniami o wadze ponad 10 kg.
.Mordercy najpierw chcieli porzucić swą ofiarę w lesie, ale potem zdecydowali się wrzucić ją do Zalewu Wiślanego na tamie we Włocławku. Uczynili to między 4 i 5 filarem zapory, gdzie woda ma głębokość ponad 4 m. Potem przez Lipno wrócili do Warszawy, wypijając po drodze pół litra wódki. Przed udaniem się do swoich domów, zniszczyli jeszcze narzędzia zbrodni.
Jolanta Sosnowska
Fragment książki: Męczennik za wiarę i Solidarność. Biografia ilustrowana bł. ks. Jerzego Popiełuszki, wyd. Biały Kruk, Kraków 2024 [LINK]