Konstanty Łubieński – pozytywista albo romantyk pieniądza
Konstanty Łubieński, przedwojenny rzecznik budowy Polski mocarstwowej, podczas II wojny światowej oficer Armii Krajowej, po ucieczce z sowieckiego więzienia, zamiast kontynuować działalność konspiracyjną przeciwko komunistom, zdecydował się na uznanie pojałtańskiej rzeczywistości i legalne zaangażowanie polityczne. Jakie motywy skłoniły go do podjęcia takiej decyzji?
.Konstanty Łubieński – powtórnie aresztowany i więziony w Rzeszowie, Krakowie, Bytomiu, Łodzi i Poznaniu – dzięki pomocy polskich kolejarzy i nieuwadze konwoju uciekł z więziennego transportu do Rawicza. Po latach podawał, że stało się to 2 sierpnia 1945 r. Potwierdza to jego korespondencja więzienna oraz relacje rodzinne. W literaturze wspomnieniowej i opracowaniach pojawiały się też błędne wersje o ucieczce w Łodzi lub Rzeszowie bądź zwolnieniu go przez Sowietów wiosną 1945 r. w Lublinie. Faktem jest natomiast, że po krótkim pobycie w Zassowie Łubieński ujawnił się w październiku 1945 r. w Krakowie jako major AK. Udał się następnie do Ministerstwa Skarbu w Warszawie, gdzie po rozmowie z przedwojennym szefem, Rybałtowskim, „usiadł za swoim dawnym biurkiem”. Wkrótce został naczelnikiem Wydziału Ekonomicznego, a potem Wydziału Państwowych Planów Finansowych Ministerstwa Skarbu, był też redaktorem działu finansowego urzędowego miesięcznika „Gospodarka Planowa”.
Sam Konstanty twierdził, że to rozmowa z Ksawerym Pruszyńskim utwierdziła go w przekonaniu o słuszności „zdecydowanego opowiedzenia się […] po stronie reprezentowanej przez Rząd Polski Ludowej”. Brat Ksawerego, Mieczysław, pisał, że po odzyskaniu wolności Łubieński początkowo zamierzał uciekać na Zachód, by tam prowadzić działalność polityczną, nie wierzył już zatem w sens walki podziemnej. Ksawery przekonał go, że emigracja nie daje możliwości skutecznego działania, a pozytywna praca dla Polski możliwa jest tylko nad Wisłą.
Autor W czerwonej Hiszpanii, nie będąc komunistą, chociaż miał radykalne poglądy społeczne, był nade wszystko realistą politycznym uwzględniającym prymat uwarunkowań geopolitycznych i do takiego sposobu postrzegania rzeczywistości starał się przekonać swojego znajomego. Przed wojną, jeszcze gdy czuł się niekwestionowanym piłsudczykiem, był przepełniony radykalizmem społecznym, który uległ wzmocnieniu podczas wojny domowej w Hiszpanii. Bohater spod Narwiku i Falaise był podczas wojny także attaché prasowym ambasady polskiej w Związku Sowieckim i już w czasie pobytu tam doszedł do wniosku o konieczności normalizacji relacji Polski z Moskwą wobec nadciągającego zwycięstwa Stalina w wojnie. Przekonanie to, oparte na wzorach historycznych, najpełniej wyraził w napisanym jeszcze w Londynie Margrabim Wielopolskim i cyklu esejów o emigracji londyńskiej, ogłoszonych już po powrocie do Polski Ludowej. Podjął pracę w jej dyplomacji, choć nie był zachwycony nową rzeczywistością. Starał się też przyczynić w 1947 r. do normalizacji stosunków polsko-watykańskich, prowadząc z ramienia rządu polskiego rozmowy z Domenikiem Tardinim, a także z samym papieżem Piusem XII. Do końca życia usiłował nie przekroczyć granicy oportunizmu w popieraniu komunistów. Trudno mi zgodzić się z opiniami takimi jak Jerzego Giedroycia, który porównywał Pruszyńskiego do „błony fotograficznej”: gdyby w Hiszpanii był korespondentem po stronie wojsk gen. Franco, napisałby o nich afirmatywną książkę pt. „W białej Hiszpanii”. Pruszyński był ambitny i żywiołowy, jednak analiza jego twórczości dowodzi istnienia w niej logicznego kontinuum.
Z pewnością Pruszyński jako wieloletni mentor mógł odegrać dużą rolę w podejmowaniu decyzji przez Łubieńskiego, nie wydaje się jednak, żeby tylko pod jego wpływem Konstanty zaakceptował nową rzeczywistość. Łubieński – nawet po ujawnieniu się – był zagrożony represjami ze strony bezpieki. Wielu oficerów AK na jego miejscu ukrywałoby się, wróciło do lasu albo emigrowało. Tymczasem on po raz kolejny zaufał komunistom i podjął pracę w administracji rządowej. Czy liczył na to, że propaństwową postawą przekona ich o swojej lojalności? Czy też był to wyraz rezygnacji z konspiracyjnych miraży, próba ustabilizowania życia, powrotu na normalne tory?
Maciej Łubieński przypominał, że jego dziadek w więzieniu przeżywał załamanie, które wynikało z traumy spowodowanej sytuacją polityczno-militarną. Trudno się temu dziwić – na wojnę, jak już wspomniałem, Łubieński szedł z optymizmem, który wynikał z jego względnie dobrej sytuacji życiowej. Pisał o tym szczerze: „Wydaje się że człowiek, któremu się dobrze powodzi, niechętnie dopuszcza myśl o możliwości jakiejś katastrofy, która niekorzystnie zmieni jego sytuację. Toteż i ja tej katastrofy nie przewidywałem”. Klęska roku 1939 była zatem czynnikiem traumatycznym. Wspominał: „Nie mogłem pogodzić się z tym, co się stało. Tym bardziej że wierzyłem w siłę swojego państwa i w wartość sojuszów. Marzyłem o potędze, o mocarstwowości Polski. Idea jagiellońska była głęboko zakorzeniona w moim sercu i umyśle. Wydawała mi się trudną, lecz realną koncepcją. Polska sfederowana z sąsiednimi narodami słowiańskimi odgrywałaby rolę dominującą w tej federacji. A tymczasem teraz jestem jeńcem, trzęsącym się z zimna, z perspektywą służenia Niemcom jako członek Sklavenvolku”. Była to klęska narodowa i szok dla „dumnego mocarstwowca”.
Przy tym wszystkim rok 1939 oznaczał zasadniczą zmianę w jego życiu prywatnym. Z sumiennego urzędnika stał się konspiratorem i dowódcą partyzanckim. Działalność tę prowadził w imię idei, która w 1944 r. przegrała. Na skutek tego stracił wolność, jego życie było zagrożone, a świat dotychczasowych wartości legł w gruzach. Rok 1944 był zatem kolejną klęską, tym razem światopoglądową. Katastrofa politycznej koncepcji „Burzy”, a szerzej – upadek polityki Armii Krajowej, której dowództwo uniemożliwiało realne zdaniem Łubieńskiego próby porozumienia z Sowietami, mogły wzmocnić jego rozterki i zapoczątkować proces odchodzenia od antykomunistycznej tradycji niepodległościowej. Okazywało się, że tworząca się Polska w swych koncepcjach gospodarczych przynajmniej częściowo odpowiada jego poglądom ekonomicznym. Starzy znajomi, tacy jak Ksawery Pruszyński czy Aleksander Bocheński, akceptowali nową rzeczywistość, dowodząc, że istnieją warunki do działalności dla niekomunistów. Ukazywał się „Tygodnik Powszechny” i odbudowywało Stronnictwo Pracy. W 1945 r. możliwa wydawała się radykalna poprawa sytuacji – wybory wygra Stanisław Mikołajczyk albo wybuchnie wojna Anglosasów z Sowietami… Łubieński mógł uznawać, że ma już zasługi w działalności konspiracyjnej, a praca w Ministerstwie Skarbu czy działalność w Stronnictwie Pracy to neopozytywizm uprawiany w oczekiwaniu na lepsze czasy dla Polski. Nie wszyscy jednak jego przyjaciele podzielali taki punkt widzenia. Niedawny podkomendny, Jacek Woźniakowski, napisał do niego list, w którym co prawda nie wyrzekał się przyjaźni, ale i nie ukrywał dzielących ich różnic. Pismo to podobno bardzo zasmuciło Łubieńskiego.
Kraj po wojnie był zniszczony, komuniści realizowali reformy społeczne, które Łubieński już w ruchu mocarstwowym uważał za niezbędne. Wielu jego kolegów pracowało zresztą w Ministerstwie Skarbu, mogli stanowić dla niego dowód na sens pozytywnego zaangażowania. Gdy kilka lat później udał się do niego Andrzej Wielowieyski, usłyszał od Konstantego pytanie: „czy będzie Pan romantykiem pieniądza? Bo my tu jesteśmy romantykami pieniądza w odbudowie kraju”. Łubieńskiemu przyświecała zatem w pracy początkowo motywacja przede wszystkim pozytywistyczna. Już wówczas jednak zdradzał predylekcję do wiary w centralne planowanie gospodarcze, a gdy w resorcie doszło do czystek kadrowych wobec niekomunistów, ostał się na stanowisku.
U schyłku życia wspominał, że ku socjalizmowi ewoluował z pozycji organicznikowskich. Stykając się w administracji rządowej z socjalistami i komunistami, nabrał przekonania o ich dobrej woli. W rządzie spotykał się z Józefem Cyrankiewiczem, Oskarem Langem i Janem Stańczykiem, których znał sprzed wojny. Jego relacje z tymi politykami nabierały charakteru przyjaźni. Brał udział w przygotowaniu planu trzyletniego, fascynowała go odbudowa kraju, był świadkiem klęski polityki Mikołajczyka, zdawał też sobie sprawę z geopolitycznego znaczenia zwycięstwa komunistów w Czechosłowacji. Ciągle jednak był pełen wahania. Jak się okaże – ostatecznego wyboru ideowego dokona dopiero w 1948 r.
W 1968 r. Łubieński mówił: „Dla nas akowców nie było łatwo pojechać do Lublina w sytuacji, kiedy wiązała nas przysięga żołnierska, kiedy traciliśmy omal połowę dawnych terytoriów, kiedy powrót na ziemię piastowską nie był pewny”. Przy tej okazji zauważał jednak, że już na przełomie 1945 i 1946 r. sytuacja stawała się jaśniejsza, chociaż wielu „najlepszych synów Polski” stało się ofiarą swej wiary w mocarstwa zachodnie. Tym większy akcent kładł na pozytywną ocenę tych, którzy potrafili przełamać historyczne uprzedzenia i ze względów realistycznych zaangażować się w nową rzeczywistość. O sprawach tych pisał wcześniej Horodyński, przypominając okres, w którym przedstawiciele dawnych „sfer posiadających” byli przekonani, że klęska koncepcji politycznych rządu na wychodźstwie i podległego mu podziemia jest klęską narodową. Wielu pchnęło to do dalszej konspiracji lub emigracji, byli też jednak tacy, którzy poszukiwali form działania na gruncie akceptacji rzeczywistości, jednakże – jak zaznaczał ze smutkiem – stanowili oni mniejszość. Uderzające są także refleksje Kętrzyńskiego o Polsce przedwojennej, w tym o Piłsudskim. Uważał go za smutny symbol anachronizmu, człowieka niemogącego – jak i całe pokolenie wychowane już w niepodległości – uchronić Polski przed katastrofą. Krytyczny ogląd rzeczywistości sprzed 1944 r. był udziałem wielu niedawnych żołnierzy Armii Krajowej.
.Nie można wreszcie pominąć motywów w wyborze Łubieńskiego jeszcze bardziej osobistych. Wspominał on, że jego matka, wywodząca się z konserwatywnej rodziny Popielów, opierała poglądy na zasadach realizmu politycznego. Chociaż z dumą odnosiła się do działalności konspiracyjnej synów, pozostawała wierna tradycji racjonalnej oceny sił narodowych. Z pewnością pamięć o jej poglądach miała wpływ na Konstantego. Sądzę jednak, że szczególnie warty podkreślenia jest stosunek Łubieńskiego do jego poległego brata Alfreda. Konstanty uważał go za wzór wszelkich cnót. Taka idealizacja jest zupełnie zrozumiała. „Iwo” zginął za Polskę w szeregach AK, ale równocześnie był świadomy konieczności zmiany społecznej i ze zrozumieniem odnosił się do postulatów lewicy. Konstanty być może pragnął, aby ofiara Alfreda nie poszła na marne. Negując Polskę powojenną, oświadczałby, że cały wysiłek AK nie przyniósł rezultatów. Poza tym był głową rodziny. Ojciec nie żył, bracia przebywali na emigracji albo zginęli – w tej sytuacji nie może dziwić, że nie chciał umierać w lesie i zostawiać rodziny samej w powojennym chaosie. Ciekawa z psychologicznego punktu widzenia była późniejsza, alergiczna wręcz podejrzliwość Łubieńskiego wobec wszystkiego, co mogłoby ponownie wciągnąć go do konspiracji.
Ariel Orzełek
Fragment książki: Czerwoni katolicy. Polityczne i ideowe drogi Jana Frankowskiego (1912–1976) i Konstantego Łubieńskiego (1910–1977) na tle działalności ich ugrupowań, wyd. IPN, Warszawa 2024 [LINK].