Republikanie, doceńcie rolę miast!
Możemy odnieść wrażenie, że tematy miejskie zawładnięte są przez dwie główne grupy: nową lewicę, która domyślnie „zaznaczyła swój teren”, wywodząc się wprost z największych metropolii, oraz sceptycznych liberałów, którzy redukują miejskość do zbioru indywidualistów oraz wynajmują władze do zarządzania miastem w taki sam sposób jak firmą. To musi się zmienić, prawicowi republikanie powinni docenić rolę miast – pisze Karol WAŁACHOWSKI
Przeżywająca rewolucję tożsamościową w latach 60. nowa lewica na swoje sztandary wzięła reprezentowanie interesu wykluczonych. Oprócz haseł emancypacyjnych czy antykapitalistycznych ruch zaczął doklejać do swojego programu kwestie z innych porządków, np. temat ekologii. Inne grupy polityczne zmuszone zostały do kontestowania całości programu, nie zważając na sensowność rozwiązań. W Polsce podobną drogę przebyło zagarnianie tematów stricte miejskich. To młodzi lewicowcy jako pierwsi wzięli na sztandary takie kwestie, jak troska o ruch lokatorów, reprywatyzacja czy troska o degradowane przez mechanizmy kapitalizmu wspólnoty lokalne. Zajęci w tym czasie głównie doniosłymi sprawami reformy posttransformacyjnego państwa inni ideowcy wycofali się. Działania lewicowców zostały werbalnie umniejszone jako nieistotne zabawy intelektualne pijących sojowe latte hipsterów, a ich postulaty zostały odrzucone jako nieistotne.
Rękawicę w miejskich dyskusjach podjęli liberałowie. Stało się to głównie za sprawą neoklasycznej wizji wspólnot lokalnych, powielającej myślenie amerykańskich konserwatystów i polegającej na kontrakcie mieszkańców-indywidualistów z samorządowcami-menedżerami. Ci drudzy mają odpowiadać za efektywne działanie wspólnot lokalnych i stwarzać warunki dla wolności mieszkańców i rozwoju kapitalizmu. Największy problem w tym podejściu jest jednak taki, że redukuje on miasto, pozbawiając go istotnego elementu wspólnotowego i uwypuklając indywidualizm. Miasto jest jednak mocno zagęszczoną, ograniczoną przestrzenią. Podejście indywidualistyczne uniemożliwia w praktyce prowadzenie dyskusji na tematy, w których mamy do czynienia z napięciem między jednostkami. W dyskusji na temat lokalnego transportu wszelkie zbiorowe rozwiązania liberał potraktuje jako atak na jego indywidualną wolność np. poruszania się samochodem. Drugim przykładem może być polityka przestrzenna. Wszelkie próby kreowania przestrzeni publicznej potraktowane zostaną jako atak na prywatną własność i robienie tego, co się chce, na swoim kawałku ziemi.
Republikanie zepchnięci do narożnika ustalenia ram dyskusji na temat miasta wycofali się z debat. Wycofanie nie wynikało jednak z braku argumentów, lecz z niechęci w zaangażowanie i z trywializowania problemów. Istotniejsze były „wzniosłe” kwestie dotyczące polityki centralnej, historii czy zaangażowania w „wielkie” spory ideologiczne dotyczące aborcji czy in vitro.
Niestety, polityka miejska często traktowana jest jako przystanek na drodze do polityki centralnej. Zaangażowanie trwa tylko do czasu zbudowania kapitału politycznego i startu w ogólnokrajowych wyborach.
Republikanie, którzy za podstawę systemu biorą zaangażowanie w życie polityczne swojej wspólnoty, muszą wrócić do swoich korzeni i nie bać się brać odpowiedzialności za rozwój najmniejszych wspólnot. Modelowa droga rozwoju politycznego powinna przyjąć drogę od nabywania kompetencji na najniższym szczeblu i poznawania mechanizmów funkcjonowania wspólnoty politycznej. Podejmowanie decyzji o lokalnych inwestycjach, angażowanie się w spory pomiędzy radnymi, słuchanie mieszkańców i ocena trafności ich żądań powinny dużo skuteczniej przygotowywać kandydatów na polityków krajowych od dzisiejszego modelu awansu politycznego, opartego na zwasalizowanych partiach politycznych i karierach „od teczkowego rozwieszającego plakaty do posła i członka rady nadzorczej”. Jeśli tak się nie stanie, w najbliższych latach wymusi to na nich zmieniająca się rzeczywistość.
W zglobalizowanym świecie to właśnie ośrodki miejskie będą coraz bardziej zwiększać swoją rolę, akumulując mieszkańców i globalny kapitał. Obecnie połowa mieszkańców świata mieszka w miastach, a wedle szacunków ONZ w 2050 roku będzie to 75%. Już teraz w Polsce około 60% ludzi mieszka w miastach, a migracja do największych ośrodków jest dominującym trendem. Zwiększające się miasta dają także coraz większe możliwości kształtowania rzeczywistości. Już teraz samorządowcy mają do dyspozycji duże budżety. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz dysponuje budżetem na poziomie 18 mld zł, a prezydent Krakowa Jacek Majchrowski – 5,2 mld zł. W porównaniu z nimi politycy centralni z Ministerstwa Spraw Zagranicznych (2 mld zł) czy Ministerstwa Energii (0,8 mld zł) wypadają blado. Dodatkowo, patrząc z perspektywy pojedynczego mieszkańca, dużo ważniejszą rolę odgrywają szczeble samorządowe. Jakość komunikacji, edukacja, jakość przestrzeni publicznych czy kwestie związane z ekologią i smogiem to tylko niektóre obszary zarezerwowane dla samorządów.
Republikanie muszą nadrobić zaległości i zacząć współtworzyć dyskusję o głównych problemach współczesnych miast.
Polityka miejska tak samo jak centralna opiera się na wybieraniu kluczowych wartości i priorytetyzowaniu działań. Na świat można wpływać lokalnie lub globalnie (ogólnokrajowo). Szczebel lokalny do tej pory był marginalizowany. Co jednak, jeśli energia kilku zaangażowanych republikanów skumuluje się na jednej ulicy, dzielnicy czy jednym mieście? Do tej pory strategia ta nie była wykorzystywana, gdyż bardziej sprawcze wydawało się angażowanie w centralne instytucje państwowe, kulturalne czy medialne. Jak pokazuje rzeczywistość, trudno osiągnąć sprawczość, będąc jednym z tysięcy głosów w dyskusji. Coraz więcej republikanów rozumie to zjawisko i rozpoczyna starania o współczesne miasta.
Republikanie powinni zacząć od kwestii dotyczących polityki przestrzennej. Obecne uwarunkowania zdominowane przez liberałów pozostawiły polską przestrzeń w rękach właścicieli ziemi i deweloperów, maksymalizując rolę własności prywatnej. Ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym z 1993 i 2003 roku zburzyły dotychczasowy ład instytucjonalny, niszcząc dokonania przestrzenne PRL. Pomimo obowiązującej w całej Europie zasady kumulatywności w urbanistyce postanowiono zerwać z socjalizmem poprzez anulowanie planów zagospodarowania przestrzennego i wprowadzając wadliwe decyzje o warunkach zabudowy, tzw. wuzetki, które pozwoliły na budowanie w szybkim tempie, bez żmudnego uchwalania miejskich planów zagospodarowania przestrzennego. Prymat własności prywatnej nad wspólnotą poskutkował opisywaną przez Joannę Kusiak w książce pt. „Chaos Warszawa” logiką kolonizacyjną przestrzeni: .„Przestrzeń, łącznie z charakterem lokalizacji oraz obecną dookoła infrastrukturą, traktowana jest niczym zasób naturalny, który trzeba przetworzyć w kapitał”. Rezultatem tego jest wszechogarniający chaos przestrzenny, którego skutki będziemy odczuwać przez najbliższe dziesięciolecia. Paraliż komunikacyjny, brak dostępu do usług publicznych czy brak publicznej infrastruktury to już dziś bolączki mieszkańców warszawskiej Białołęki czy krakowskiego Ruczaju.
Obecna odpowiedź przedstawicieli nowej lewicy nie jest satysfakcjonująca i wręcz pogłębia problemy dotyczące przestrzeni. Absolutyzują oni wartość partycypacji społecznej, prowadząc do opisywanego przez Markusa Miessena problemu „koszmaru partycypacji”. Przenoszenie odpowiedzialności i decyzyjności na mieszkańców poprzez nadanie najważniejszej roli konsultacjom społecznym skutkuje brakiem odpowiedzialności za przestrzeń. Same konsultacje zaś dają tylko mgliste poczucie partycypacji, a nie realną sprawczość. Ta wynika ze słabości instytucji społecznych. W praktyce o przestrzeni miejskiej decydują sami właściciele gruntów oraz ci, którzy mają interes w tym, by je zakwalifikować do danej funkcji. Zwykle są to deweloperzy, których stać na to, by wysyłać swojego lobbystę, by przekonał resztę o przeznaczeniu gruntu, który następnie jest przez niego kupowany.
Koszmar polega na tym, że interesu wspólnotowego nie ma kto reprezentować, mimo że teoretycznie każdy mógłby. Odpowiedź na ten problem mogą dać republikanie, dla których ważniejsze od ochrony własności i procesów demokratycznych jest długookresowa sprawność działania systemu. Republikanie powinni zaproponować zwiększenie roli merytokratów – urbanistów, którzy dzięki fachowej wiedzy mogą lepiej zaprojektować przestrzeń. Na pewno będą oni w stanie spojrzeć na planowanie przestrzenne z pewnej perspektywy, która umożliwi „ planowanie całościowe” i odpowiedni podział danych części miasta na wybrane funkcje oraz przyczyni się na końcu do podwyższenia jakości. Na pewno urbaniści zrobią to lepiej niż sami mieszkańcy poprzez konsultacje, w zdecydowanej większości nieposiadający wykształcenia w tym kierunku. aW krajach Europy Zachodniej zostawienie planowania przestrzennego profesjonalistom jest czymś normalnym. W Polsce kilka lat temu pozbyliśmy się zawodu urbanisty.
Kolejnym tematem będącym niejako „na stole” jest polityka transportowa. Liberałowie w tym obszarze optują głównie za samochodami, które reprezentują indywidualną wolność. Nowa lewica z drugiej strony ulega globalnym trendom i ślepo brnie w absolutyzowanie rozwiązań powstałych na Zachodzie, ignorując lokalne uwarunkowania związane z rozwojem przestrzeni, przyzwyczajeniami mieszkańców czy cechami środowiskowymi. Moim zdaniem obie perspektywy nie dają odpowiedzi.
.„Samochodoza” przetestowana została w krajach zachodnich w latach 70. i wszyscy wiedzą, że przy ograniczonej przestrzeni miejskiej jest to bardzo kosztowne i nie prowadzi do rozwiązania problemów. Natomiast absolutyzowanie transportu rowerowego i jawna wrogość nowej lewicy do samochodów nie podejmuje kwestii złożoności systemu transportowego. Republikańską odpowiedzią na problemy transportowe polskich miast może być zdroworozsądkowa priorytetyzacja sprawiedliwości w systemach transportowych. Jeśli nigdzie na świecie w dużych miastach nie udało się stworzyć możliwości sprawnego poruszania się samochodem, a nie wszyscy mieszkańcy ze względów zdrowotnych, wieku itp. mogą przesiąść się na rowery, to dobrym pomysłem byłoby nadanie priorytetu transportowi zbiorowemu, przy równoczesnym braku dyskryminowania innych środków. Podejście całościowe i zachowanie równowagi wydają się najsensowniejszą polityką.
Karol Wałachowski