Wojna o Górski Karabach. Lokalny konflikt z udziałem międzynarodowym
Sojusz cara z sułtanem od początku wydawał się przedsięwzięciem nietrwałym. Przy tylu sprzecznych interesach prędzej czy później musiało dojść do konfliktu. Tym razem w Górskim Karabachu – pisze Karolina Wanda OLSZOWSKA
Ponad trzynaście lat temu na język polski została przełożona Czerwona limuzyna. Antologia współczesnej prozy azerbejdżańskiej. Wśród opowiadań znajduje się utwór o tytule Ojczyzna, którego głównym bohaterem jest pies. Ten pies został sam w wiosce, cierpiał głód, a na końcu został zastrzelony – gdyż „do wioski weszli Ormianie”. Pewne jest, że w literaturze armeńskiej również znaleźć można odniesienia do azerbejdżańskiej agresji. Doskonale pokazuje to, jak głęboko zakorzeniony w ludzkich umysłach jest armeńsko-azerbejdżański konflikt oraz jak bardzo obydwie strony czują się jego ofiarami.
Spór o Górski Karabach ponownie przybrał wymiar zbrojny, a nowa wojna wybuchła na naszych oczach. 27 września 2020 r. doszło do kolejnej eskalacji konfliktu pomiędzy Azerbejdżanem a Armenią.
Rozpoczęły się walki na linii rozgraniczającej Republikę Górskiego Karabachu i tereny pozostające pod kontrolą Baku. Walki nie przynoszą gwałtownych zmian terytorialnych, przypominają raczej wojnę pozycyjną.
Mimo że konflikt w rejonie Górskiego Karabachu ponownie zaistniał w przestrzeni publicznej, tak naprawdę od lat obydwa państwa pozostają w permanentnym stanie wojny. Do pierwszych krwawych walk doszło na początku XX wieku, upadek caratu zapoczątkował trwały konflikt. Po ogłoszeniu niepodległości przez Azerbejdżan i Armenię w 1918 roku rozpoczął się spór o przebieg granicy, a jednym z obszarów najbardziej zapalnych był Górski Karabach. Mimo że zamieszkiwali go głównie Ormianie, dzięki brytyjskiej pomocy trafił w granice Azerbejdżanu. Później ten podział został podtrzymany przez bolszewików. Zdawano sobie sprawę, że obydwa kraje, pozostając w niezgodzie, będą szukać poparcia w Moskwie. Walki nasiliły się ponownie w 1992 roku, gdy parlament azerski odebrał status obwodu autonomicznego Górskiemu Karabachowi. Zawieszenie broni podpisano dopiero dwa lata później, jednak przez następne lata było ono systematycznie łamane.
Dopiero w 2018 roku, po aksamitnej rewolucji i zmianie władzy w Armenii, wydawało się, że jest szansa na zażegnanie konfliktu. Prezydenci obydwu krajów spotykali się i rozmawiali, również w ramach instytucji międzynarodowych. Jednak rozwiązanie pokojowe oparte na kompromisie nie cieszy się poparciem wśród społeczeństwa ani Armenii, ani Azerbejdżanu, gdyż byłoby to oddanie ziemi, która dla każdej ze stron okupiona jest krwią.
Obserwując walki w Górskim Karabachu należy zwrócić uwagę na zaangażowanie międzynarodowe. Szczególnie istotne są tutaj Rosja oraz Turcja.
To właśnie Ankara zakwestionowała dotychczasowe status quo i jednoznacznie opowiada się po stronie Baku. Nic dziwnego, w końcu w licznych wystąpieniach prezydent Recep Tayyip Erdoğan podkreślał, że Turcy i Azerowie to tak naprawdę jeden naród w dwóch państwach. Wezwał rząd Armenii do wycofania się z rejonu Górskiego Karabachu oraz zapowiedział możliwą militarną pomoc dla Azerbejdżanu. Co istotne, pojawiają się oskarżenia o zestrzelenie ormiańskiego samolotu przez turecki F-16 lub przerzucanie bojowników z Syrii na terytorium Azerbejdżanu. Ankara dementuje te doniesienia, jednak te dotyczące bojowników z Syrii pojawiały się już wcześniej, tym bardziej że takie rozwiązanie miało już miejsce w Libii.
Bardzo zaangażowana w regionie jest również Rosja, która na razie ogranicza się do apeli o zaprzestanie walk i powrót do rozmów. W wojnie czterodniowej sprzed czterech lat Rosja odgrywała rolę mediatora. Obecnie zaopatruje w broń obydwie strony konfliktu. Przewagę ma jednak Azerbejdżan, który dzięki bogatym złożom ropy naftowej może znacznie więcej zainwestować w armię. Zaopatruje ją nie tylko w sprzęt z Rosji, ale kupuje również nowoczesne systemy m.in. od Izraela i w ten sposób powiększa przewagę militarną.
Dziś to Baku jest znacznie lepiej przygotowane na wojnę i w razie starcia zbrojnego ma dużo większą szansę zwycięstwa, przy założeniu że podmioty trzecie nie zaangażują się w konflikt po stronie przeciwnej.
Rejon Górskiego Karabachu może okazać się kolejnym obszarem pertraktacji turecko-rosyjskich. Żadnej ze stron nie zależy na otwartym konflikcie, lecz raczej na wypracowaniu rozwiązania, które podzieli ich wpływy w regionie. Dla Rosji korzystne jest szybkie porozumienie, stabilizacja i dalsze rozgrywanie obydwóch krajów, jednak dla Turcji korzystniejsze byłoby kontynuowanie konfliktu. Spowodowałoby to odwrócenie uwagi części opinii publicznej w Turcji od problemów ekonomicznych, z którymi boryka się kraj nad Bosforem. Do tego obrona ludności turkijskiej (i muzułmańskiej) doskonale wpisuje się w dążenia prezydenta Turcji do sprawowania wiodącej roli w świecie muzułmańskim.
Istotne jest, że informacje o rozmowach ministrów spraw zagranicznych Rosji i Turcji, w wyniku których mają oni ściśle współpracować w celu pokojowego rozwiązania konfliktu, zostały przekazane jedynie przez stronę rosyjską. Wynika z tego, że to właśnie Moskwie w tym momencie bardziej zależy na uspokojeniu sytuacji – w końcu zaangażowana jest w sprawę Białorusi i boryka się z napiętą sytuacją międzynarodową spowodowaną próbą otrucia Aleksieja Nawalnego. Czynne angażowanie się w kolejną wojnę nie jest dla niej w tym momencie opłacalne.
.Jeśli prezydent Erdoğan będzie w dalszym ciągu popierać siłowe rozwiązanie, to bardziej prawdopodobne jest, że Kreml pójdzie raczej na ustępstwa wobec Turcji, niż postawi na zwarcie na jakimkolwiek z frontów.
Karolina W. Olszowska