
"Potrzebny jest urząd ds.projektów teleinformatycznych"
.Nie ma dnia, by nie pojawiały się doniesienia na temat problemów z realizacją projektów zwanych teleinformatycznymi. Co chwila skandal, korupcja, niedotrzymanie terminów, Centralne Biuro Antykorupcyjne wskazuje coraz to nowe osoby i firmy uwikłane w nieprawidłowości proceduralne oraz przekazujące sobie nawzajem łapówki. Czy ktoś sobie z tym poradził, tworząc rozwiązanie optymalne, i w czym tkwi problem?
.Taki system powstał w Republice Federalnej Niemiec. Sercem niemieckiego systemu teleinformatycznego jest BSI, czyli Federalny Urząd ds. Bezpieczeństwa Informatycznego (nie jest to ministerstwo, lecz urząd centralny składający się wyłącznie ze specjalistów w różnych obszarach teleinformatyki). To jest centralny podmiot realizujący wszelkie projekty, których podstawowym narzędziem są systemy teleinformatyczne w obrębie administracji federalnej.
W Niemczech jest wykluczone, by każde ministerstwo miało swoje biuro teleinformatyki i uprawiało swoją grządkę w oderwaniu od wszystkich. Logika jest inna: mamy BSI, które zna się na komputerach i kabelkach, ale nie ma zielonego pojęcia, jakie procedury mają być przetłumaczone na język teleinformatyczny. Dlatego też specjaliści z danej dziedziny tworzą wraz z pracownikami BSI jeden zespół, który zajmuje się zagadnieniem całościowo. Najpierw definiują procedury i ustalają, co powinno w nich ulec zmianie, aby korzystnie wpłynąć na rzeczywistość. Potem tworzą nowe rozwiązanie, które jest testowane, a po zakończeniu testów wprowadzane w życie. W taki oto prosty sposób dochodzi się do dobrych wyników bez tracenia czasu i energii.
Realizacja projektów teleinformatycznych trwa zwykle kilka lat i nie jest związana z kadencją parlamentu. Także zmiana władz ministerstwa nie wiąże się w Niemczech ze zmianą koncepcji lub też składu osobowego zespołów projektowych. Gdy różne problemy łączą się ze sobą, zespoły z obrębu różnych dziedzin są scalane w zależności od potrzeb, co daje w efekcie ciągłość działania. Urzędnicy działają w określonym obszarze przez wiele lat, dzięki czemu ich wiedza i ciągłość działań są godne podziwu i naśladowania. Jeśli jest potknięcie w realizacji projektu, to nie skutkuje zmianami personalnymi, lecz jest źródłem wiedzy w dalszych etapach.
.Czy w polskich warunkach można uniezależnić zespoły merytoryczne od trendów politycznych? Oczywiście, że tak. Jest nawet gotowe rozwiązanie funkcjonujące w polskich warunkach. To kadencyjność.
Osoba funkcjonująca w trybie kadencyjności jest nieusuwalna, o ile nie popełni przestępstwa. Dzięki temu prawdopodobieństwo stworzenia merytorycznie dobrego rozwiązania jest lepsze niż opieranie się na strukturach ministerstw fluktuujące w zależności od wyniku kolejnych wyborów lub od kolejnej zmiany rządu.
Uważam, że powinien w Polsce powstać urząd (nie ministerstwo) powołany w trybie ustawowym, który będzie odpowiadał za realizację projektów informatycznych w skali kraju i dbał o ich spójność i uzupełnianie się, a nie tworzenie kolejnych bytów, które będziemy poprawiać latami.
Na czele urzędu wcale nie musi stanąć informatyk, tylko osoba, która zna tematykę budowania rejestrów państwowych w różnych dziedzinach i umie kierować takimi strukturami oraz zarządzać dostępem do informacji. Osoby w takim urzędzie powinny być uniezależnione od kwestii politycznych do tego stopnia, że nawet wprowadzenie na stanowisko szefa urzędu osoby z klucza partyjnego nie pozwalałoby mu na bezpodstawne pozbywanie się kadry. Powinien być nawet wymóg apolityczności, i to nie ad hoc, czyli związany z rezygnacją z członkostwa w partii w związku z mianowaniem na stanowisko, tylko apolityczności stałej, takiej, jaka jest wymagana np. od służb mundurowych. Osoba na takim stanowisku powinna odpowiadać za właściwy nadzór nad udostępnianiem danych w systemach.
.Przy takim rozwiązaniu nie zwiększamy zatrudnienia w skali administracji publicznej, lecz przesuwając dotychczasowe etaty z wielu ministerstw, możemy je utrzymać na dotychczasowym poziomie lub nawet zredukować, ponieważ niejednokrotnie niepotrzebnie się dublują. Skuteczność tego urzędu nie musi wynikać z postawienia na jego czele ministra, tylko z odpowiedniego umocowania prawnego.
Dotychczasowa praktyka wskazuje na to, że postawienie na czele urzędu ministra albo utworzenie ministerstwa da efekt odwrotny do zamierzonego, ponieważ w polskich warunkach nie jest pożądane zjawisko, by jeden minister konstytucyjny wydawał decyzję wiążące dla innego ministra. To może robić premier lub osoba odpowiednio umocowana prawnie. Najkrótsza kadencja — a już na pewno kadencja szefa urzędu — powinna trwać siedem lat i szef urzędu nie powinien móc pełnić tej funkcji dłużej niż dwie kadencje.
.Teleinformatyka to tylko narzędzie, a tak naprawdę — to przetłumaczenie zwykłych papierowych procedur na język klawiatury i kabelków. Stwierdzać, że są to projekty wyłącznie informatyczne, to tak, jakby stwierdzać, że posiłki powinna przygotowywać huta, a nie kuchnia, ponieważ produkuje sztućce służące do jedzenia posiłków. Zatem nie są to projekty wyłącznie teleinformatyczne, lecz projekty dotyczące dziedzin, którymi zajmują się konkretne organy aparatu państwa.
Stała praktyka, tj. zatrudnienie wielu informatyków bez wsparcia ludzi znających daną dziedzinę od podszewki, aby stworzyć system teleinformatyczny jako cel sam w sobie, kończy się fiaskiem, ponieważ informatycy stale zadają pytanie: „Ale czy ktoś może nam powiedzieć, co to ma robić?”. I zapada głucha cisza, ponieważ wskutek kolejnych rotacji kadrowych tych, którzy wiedzą, o co chodzi, jest coraz mniej, a pytających coraz więcej.
.Kolejnym istotnym problemem, nie tylko w zakresie projektów tzw. informatycznych, jest „Polska ministerialna”, czyli każde ministerstwo „ma swoją Polskę”. I wszystko jest dobrze dopóty, dopóki nie trzeba wymusić współpracy pomiędzy różnymi resortami. Wówczas okazuje się, że nie ma żadnej standaryzacji, zbiory się dublują albo jeszcze bardziej krotnie się powtarzają, resorty nie mogą osiągnąć porozumienia, ponieważ każdy opiera się na innej logice albo też na braku logiki.
Przykładem braku logiki w budowie systemów jest śląska kasa chorych, która jest „chora” nie tylko z nazwy, ale ma problem z rozwojem. Co jest przyczyną? Otóż program jest nieskalowany, czyli nie można tego rozwiązania niejako z automatu zastosować w innym województwie, a następnie obu województw „połączyć ze sobą kabelkiem”, tak by Ślązacy mogli korzystać z dobrodziejstw systemu w innym województwie, i odwrotnie. Nawet w obrębie jednego resortu (z wyjątkiem Ministerstwa Obrony Narodowej) nie można wskazać spójności systemów teleinformatycznych.
Cóż jest przyczyną? Przyczyna jest banalna: każdy ma swoje biuro teleinformatyczne, swoich pracowników, swoje koncepcje — i brak jakichkolwiek uzgodnień, brak ciała koordynującego realizację takich projektów. Jest to w mojej ocenie koronny argument przemawiający za proponowanym rozwiązaniem, ponieważ utrzymanie dotychczasowej struktury pionów informatycznych prowadzi nas ciągle na manowce.
.Jestem optymistą. Mam nadzieję, że w przyszłości stworzymy efektywną strukturę teleinformatyczną w skali kraju, a mój głos będzie przyczynkiem do dyskusji i zmian w obszarze teleinformatyki i realizacji projektów teleinformatycznych.
Konrad Białoszewski